piątek, 24 maja 2013

Rozdział XXXVIII

Draco Dormiens - Marco ma raczej ograniczone pole działania, ale być może uda mu się jednak uratować skórę. Kto wie?;)
centaurian - dzięki, miło, że Ci się podoba:) Osobiście też wolę Harry'ego w mroczniejszym wydaniu. Ale na pewno nie komentowałeś już wcześniej? Jakoś tak kojarzy mi się Twój nick. 
Czarna Lady - na reakcję Harry'ego jeszcze trochę poczekasz. Dlaczego? Dowiesz się z tego rozdziału ;P
Potterówna - a na ten chyba kazałam czekać jeszcze dłużej... Uch, mam nadzieję, że jednak było warto;)
Cruenta Victoria - no jak to? Przecież Voldemort powiedział Marco dlaczego robi mu kuku (robi kuku - ładnie to ujęłam, co? ;D) Śmiał tknąć Pottera i pił jego krew, no i młody prawie zginął przez to, że nie przygotował go wcześniej na przyjęcie mocy. A Nott... no cóż, zadurzył się w Harrym, to wystarczy, by podpaść komuś takiemu jak Riddle.
Kathes - to było mniej więcej tak: "ile to ja już nie pisałam? Aż tyle?! Czas coś z tym zrobić". No i brakowało mi opowiadań z paringiem HP/LV. W efekcie powstało Przebudzenie;) I nie, nie przechodziłam żadnych warsztatów. A Ty co piszesz? Publikujesz? Jak tak, to podziel się, chętnie zajrzę;)
Vivienn - jasne, jeśli powstanie, to opublikuję ją tutaj. Uch, a ten chaos, to zamierzony był, chociaż możliwe, że faktycznie trochę przegięłam. Ale rada jak najbardziej życiowa;)
Sylwia Slytherin - ano, zbliżam się do końca. I tak pojawi się więcej części niż planowałam. Parę rozdziałów temu pisałam, że zostało około dziesięciu, ale po zamieszczeniu kilku widzę, że ostatecznie wyjdzie z tego więcej. Ale planuję już nowe opowiadanie. Może nie opublikuję go od razu, ale będzie;) No i mam nadzieję, że Tobie jednak też uda się w końcu coś naskrobać;)
Shira Yuki - hah, też tak czasami mam. Znajdę coś, stwierdzę, że zajrzę na chwilę, a potem pochłaniam wszystko;) A kiedy nowy rozdział u Ciebie, można spodziewać się go w najbliższym czasie?
kajka vel Etna - hmm, no cóż... z trudem pisało mi się o torturach mojego wampirka, tym bardziej, że ni cholery nie chciał umrzeć. Co z tego ostatecznie wynikło? Sama zobacz ;P
Mariposa - podejrzewam, że Tom był zbyt wściekły, by pomyśleć o konsekwencjach swoich działań i reakcji Harry'ego. W każdym razie w końcu się jednak ogarnął, ale dobra, stop, już milknę zanim zacznę spoilerować;) Więcej dowiesz się z tego i kolejnych rozdziałów.

Nie bijcie! Nie wyobrażacie sobie nawet jak mnie samą wkurza fakt, że dodaję rozdziały tak rzadko. To niezwykle frustrujące, że wena jest, jeden pomysł goni drugi, a czasu na pisanie totalnie brak. Nie wiem jak będzie z kolejną notką, być może ukaże się trochę wcześniej, a może jeszcze później - nie jestem w stanie tego przewidzieć.

W każdym razie udało mi się wreszcie dokończyć ten rozdział i tym razem, o dziwo, wygląda tak jak sobie zamierzyłam. Toż to cud. Okej, nie przedłużam.

Miłego czytania!



***

W ponurym przedsionku starego domostwa Blacków rozległ się cichy trzask aportacji. Wysoka czarnowłosa kobieta rozejrzała się i zmarszczyła z lekką konsternacją brwi. Tuż przed sobą ujrzała drzwi, które oddzielały niewielkie pomieszczenie od długiego korytarza, a których z całą pewnością wcześniej nie było. Pokręciła głową i odwróciła się do naturalnej wielkości portretu Walburgi, która zerknęła na swą krewniaczkę i przywitała ją nikłym skinieniem, po czym wskazała gestem, by ta udała się dalej. Śmierciożerczyni posłusznie chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi, lecz uczyniwszy pierwszy krok zamarła, nie będąc w tym momencie zdolną do posunięcia się dalej. Mimo że spodziewała się pewnych anomalii, nie była przygotowana na spotkanie z żywą, prawdziwą magią, która zdawała się unosić w powietrzu i osiadać na każdym możliwym obiekcie, jak gdyby na nowo nadając mu kształt i formując według własnego uznania.
Zrozumiała dlaczego przedsionek został odgrodzony drzwiami i otoczony barierą. Nagła aportacja w tak wielkim skupisku magii prawdopodobnie skończyłaby się dla niej tragicznie.
Bellatriks odetchnęła głęboko i przymknęła na chwilę powieki, a następnie przekroczyła próg. Niemalże natychmiast poczuła jak magia delikatnie i badawczo muska bladą skórę, a potem przylega do niej, otaczając łagodnie całą sylwetkę i podrażniając wyostrzone nagle zmysły.
Miała wrażenie, że wibrująca energia przenika przez każdy cal jej ciała, oblewa ją łagodnymi falami, pobudza i rodzi burzliwe emocje, dociera aż do duszy i wyzwala najgłębiej skryte, pierwotne instynkty.

Oszołomiona mnogością doznań i wiedziona nieodpartym pragnieniem, by poczuć bardziej, więcej, intensywniej, wyciągnęła dłoń i przesunęła nią po srebrnych lampionach. Westchnęła z zachwytem, gdy pod najlżejszym dotykiem na ich powierzchni pojawiały się drobne wyładowania, a raz po raz spod jej szczupłych palców umykały małe, bordowe iskierki. 

Zdając się całkowicie na swój instynkt, skierowała się w stronę drewnianych schodów i zacisnęła dłoń na wypolerowanej hebanowej poręczy. Wsłuchiwała się z dziwnym zauroczeniem jak stare stopnie trzeszczą pod ciężarem każdego kolejnego kroku i zakłócają panującą w domu ciszę. 
Z podnieceniem podążała tam, gdzie energia wydawała się jeszcze intensywniejsza, bardziej poruszająca zmysły. Wiedziała, że w pobliżu musiało znajdować się źródło. Podekscytowana, coraz bardziej otumaniona i niemal odurzona wspaniałą siłą, przekręciła mosiężną klamkę w kształcie głowy węża i wkroczyła do drugiej sypialni na pierwszym piętrze, dokładnie tej, którą polecił odnaleźć jej Czarny Pan. 

Zatrzymała się w wejściu i wciągnęła głęboko do płuc przesycone magią powietrze. Cudowna energia okazała się w tym miejscu tak intensywna, że kobieta najchętniej poddałaby się całkowicie jej obezwładniającej i upajającej sile, nigdy już nie pragnąc niczego poza nią. 

Odnalazła swój cel. Znalazła źródło. 

W czarnych błyszczących oczach Belli zalśniły łzy, kiedy widok potęgi skupionej w tak kruchej, niemalże w tym momencie eterycznej istocie, ugodził wrażliwe struny, pogrzebane głęboko w zakamarkach jej przesiąkniętej złem duszy. Oto tuż przed nią, na wielkim łożu, otoczony prawie że materialną, pulsującą magią, leżał Harry. Bella zbliżyła się do niego powoli i przymknęła powieki, spoglądając spod rzęs na niezwykłego młodzieńca. Jeśli kiedykolwiek miała wątpliwości, co do słów Syriusza lub wyboru dokonanego przez Czarnego Pana, to właśnie w tej chwili pękły one niczym bańka mydlana, pozostawiając po sobie niezbitą pewność, że obaj mieli całkowitą słuszność. 

To był on. Wybraniec. Jej mroczny książę. 

Drobne, wyraźnie wyczerpane ciało spoczywało wśród wielkich poduszek, tak niewiarygodnie kontrastując z bijącą od niego, oszałamiającą mocą. Ten obraz wydał się Belli niemalże surrealistyczny. Śmierciożerczyni odgarnęła delikatnie z czoła nastolatka niesforne kosmyki, odsłaniając tym samym sławną bliznę. Zaogniona błyskawica odcinała się widocznie od pobladłej, zmęczonej twarzy. Głębokie cienie widniały pod oczami chłopaka, jego wargi rozchyliły się lekko, zaczerwienione, opuchnięte i popękane od zagryzających je mocno zębów. Bella przysiadła na skraju łóżka i otuliła dokładniej Harry'ego, a na jej usta wpłynął nieznaczny uśmiech.

- Przeżyłeś - szepnęła. - Po raz kolejny.


+++

Pomieszczenie tonęło w mroku, rozświetlanym jedynie chybotliwymi płomieniami dwóch niewielkich świec. Zwęglone szczapy drewna straszyły w dawno wygasłym palenisku. Wirujące na ścianach cienie przypominały mu swym chorobliwym tańcem odnóża wielkiego pająka, tkającego sieć, by zwabić w nią swą ofiarę. Obserwował jak krople deszczu coraz gęściej spływają po szybie i zaburzają widok gór, u stóp których rozpościerał się stary, budzący w nim niezmienną trwogę las. Wokół omszałych pni jak zwykle plątała się gęsta, nieprzenikniona mgła; rozległe konary chwiały się niebezpiecznie, targane porywistym wiatrem. 

Chłopak opuścił głowę i przymknął powieki, a czarne kosmyki skryły pozbawioną wyrazu twarz i sączącą się z wargi stróżkę krwi. Wziął głęboki oddech i podjął kolejną próbę rozluźnienia napiętych mięśni, lecz pomimo starań nie był w stanie uspokoić swego spowitego lękiem, niepokornego serca. Całe jego ciało drżało wskutek porażenia nieprzyjemną klątwą, a ponury pokój i wichura za oknem wyłącznie pogłębiały dręczący go niepokój.

Nie rozumiał dlaczego został zamknięty w tym miejscu, wiedział tylko, że nigdy wcześniej do niego nie dotarł, choć niejednokrotnie zwiedził cały dwór. Znajome ślizgońskie barwy łagodziły trochę skołatane nerwy, ale nie niosły całkowitego ukojenia. Wtulił się mocniej w kremowy, puchaty dywan w poszukiwaniu odrobiny ciepła, którego łaknął w tym momencie jak chyba nigdy wcześniej. Spojrzał ze smutkiem na owiniętego wokół niego Vengera, a wąż zacieśnił swe sploty, jak gdyby rozumiejąc niemą prośbę i zasyczał do spoczywającej na kanapie Nagini. Wężyca drgnęła i uniosła leniwie łeb, po czym syknęła, jakby ostrzegawczo. Theo odwrócił wzrok. Miał wrażenie, że chowaniec Czarnego Pana drwi sobie z niego i jego bezsilności. 
Posępne myśli przybierały na sile, a oczekiwanie stało się dla Notta swoistą, wyrafinowaną torturą. Wciąż dźwięczały mu w głowie złowieszcze słowa Voldemorta, dalej czuł palące spojrzenie szkarłatnych oczu. Zastanawiał się, co miała oznaczać szansa, o której wspomniał czarnoksiężnik. Wbrew wszelkiej logice budziła się w nim nadzieja na to, że nie zostanie dotkliwiej ukarany, że nie podzieli jednak niedoli Marco. Chwycił się tej niejasnej obietnicy niczym ostatniej deski ratunku. Bał się i mimo całego bólu, który narastał w jego duszy, nie chciał nigdy dowiedzieć się jak okrutny los może spotkać go za uczucie, którego nie potrafił stłumić, które nie miało prawa postać i którego nigdy przecież nie pragnął.


+++

Blask jasnego światła i następujący zaraz po nim głośny huk wyrwały go z otępienia. Słyszał jak kolejne pioruny rozrywają ciemne nocne niebo, a rzęsiste strugi deszczu zalewają trawiaste zbocza otaczające rezydencję. Z oddali dobiegał szum drzew, uginających się pod naporem nawałnicy. Zewsząd rozlegało się przeraźliwe wycie wiatru, hulającego między starymi, wyziębionymi murami. Rozchylił powieki i wciągnął chrapliwie powietrze. Zdarte gardło płonęło, przypominając mu nieubłaganie o niedawnych krzykach i potwornym bólu. Marzył o kropli wody, choć nie był pewny, czy byłby w stanie cokolwiek przełknąć.

Z niejaką ulgą odnotował, że najgorsze rany zostały zaleczone, a połamane kości znów były całe. Zimny metal obejmował jego nadgarstki, zamykając je w silnym, nieustępliwym uścisku. Zaciskał zęby, gdy dawno nieużywane, obleczone w rdzę ogniwa łańcucha, ocierały się o siebie, wydając przy tym drażniący, bliżej nieokreślony dźwięk. Ni to zgrzyt, ni to brzęk, dochodził do uszu czarodzieja przy najmniejszym poruszeniu, raniąc wyostrzony, wampirzy słuch. Wilgotny, chropowaty kamień przylegał do pleców. Chłód starego muru nie dawał ukojenia rozpalonemu, obolałemu ciału, przynosząc w zamian jedynie dodatkowe otarcia i zaostrzając uczucie bezlitosnego pieczenia.

Nie miał pojęcia dlaczego wciąż jeszcze żyje. Ostatnim, co zapamiętał, był wrogi błysk w oczach Voldemorta i ciche słowa nieznanej mu klątwy.

Zwilżył wyschnięte, poranione wargi językiem i uniósł nieznacznie głowę, by objąć wzrokiem niewielkie, obskurne pomieszczenie. W jednym z kątów stało drewniane wiadro, wypełnione po brzegi starą, niezdatną do napitku wodą. Prócz tego było pusto, a cela zdawała się utrzymywana w porządku, choć Marco, dzięki swym wampirycznym zdolnościom, zdołał poczuć jak wiele brudu i łez splamiło tę pozornie czystą posadzkę. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, wymieszanej z potem i krwią. Szczególnie krwią. Wielką, odurzającą ilością starej i świeżej krwi, przelanej w lochach Czarnego Dworu na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy. Wyczuwał także unoszący się wszędzie wokół strach, przerażenie, poczucie bezsilności i beznadziei, palącą tęsknotę za wolnością i rozpaczliwe pragnienie ucieczki. To wszystko tworzyło jedyną w swoim rodzaju mieszankę, którą Marco mógłby rozpoznać dosłownie wszędzie. Odór śmierci.

Wiedział, że znajduje się w podziemiach Czarnego Dworu, w jednym z najdalszych, najgorzej utrzymanych lochów, przeznaczonym dla tych, którzy zasłużyli na największy gniew Mrocznego Lorda. Panowała względna cisza, brakowało w tym miejscu innych więźniów. Jedynie z celi obok dobiegało ciche mamrotanie bez ładu i składu. To Dolores Umbridge, najwyraźniej zapomniana, osiągała kolejne stopnie szaleństwa.

Marco drgnął nerwowo i zmrużył oczy, kiedy drzwi celi otworzyły się z paskudnym zgrzytem, a do pomieszczenia wlała się szeroka smuga światła. Serce wampira zabiło szybciej, gdy dostrzegł sylwetkę wysokiego, barczystego mężczyzny, który stanął w przejściu i wpatrywał się w niego, przekrzywiając nieco głowę.

- Evan - szepnął i zacisnął mocno dłonie, nie zważając na przebijające skórę paznokcie. - Evan...

Mężczyzna wszedł do środka i zbliżył się powoli do wampira, który zamarł w oczekiwaniu na słowa kochanka. Ale to nie był Rosier. Marco westchnął z żalem i odwrócił wzrok, by nie patrzeć na drwiący uśmiech, igrający na wargach śmierciożercy. Jasne, lekko falowane włosy opadły na twarz czarodzieja, a zawieszone na szyi talizmany i amulety zagrzechotały, kiedy ten pochylił się i przytknął do ust Nagary srebrny puchar wypełniony krwią. Marco przełknął łapczywie, po czym zakrztusił się i parsknął kilka razy, by pozbyć się wstrętnego posmaku. Skrzywił się i spojrzał z obrzydzeniem na Traversa, lecz mężczyzna pokręcił tylko głową.

- Przykro mi, Nagara. To jedyne, na co możesz liczyć. A teraz pij.

Wampir zacisnął mocno wargi, gotów walczyć, by nie przyjąć nawet kropli zimnej krwi wymieszanej z jakimś eliksirem, lecz rozdrażniony nieposłuszeństwem śmierciożerca chwycił boleśnie jego podbródek i rozchylił brutalnie usta, wlewając mu do gardła zawartość pucharu. Nie zważając na dławienie się wampira, ani bolesny grymas na udręczonej twarzy, dopilnował aby ten dokładnie wszystko przełknął, a następnie puścił go i oczyścił krótkim zaklęciem. Odwrócił się, chcąc opuścić niewielką celę, lecz w momencie, gdy miał już zatrzasnąć za sobą żelazne drzwi, zatrzymał go zachrypnięty głos Nagary.  

- Zaczekaj - poprosił, a błagalna nutka w jego głosie zadźwięczała żałośnie w ciszy starych lochów. - Powiedz mi, czy Evan...
- Dość. - Travers przerwał mu stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Nie powinienem zamienić z tobą nawet słowa, Nagara, ale… nie spodziewaj się zbyt wiele. 

Po tych słowach opuścił pomieszczenie, a drzwi zatrzasnęły się za nim z głośnym zgrzytem.


+++

- Przeżyłeś - szepnęła. - Po raz kolejny.
- A i owszem. Ale o tym już wiedziałaś, czyż nie?
- Panie!

Bellatriks zerwała się z posłania Harry'ego i padła na kolana przed Voldemortem, który stał spokojnie i tylko patrzył na nią zimnym wzrokiem. Zadrżała, kiedy w szkarłatnych oczach pojawił się błysk irytacji, a na wargi czarnoksiężnika wkradł się niewielki grymas. Choć minęła już jego największa wściekłość, śmierciożerczyni wiedziała, że Lord nie daruje jej zatajenia układu z Syriuszem, ani tym bardziej kwestii magicznego zwierciadła.

- No, słucham. Doprawdy, nie masz mi nic do powiedzenia? 
- Panie, wybacz mi. - Bella skłoniła głowę, lecz po chwili spojrzała ponownie w gniewne oczy czarnoksiężnika i pozwoliła, by runęły mury ochraniające jej umysł. - Spójrz, Panie, proszę. Spójrz i poznaj całą prawdę, a dopiero później wymierz mi karę, na którą zasłużyłam.
- Daruj, Bellatriks. Niepotrzebne mi twe chaotyczne myśli, posiadam doskonałe rozeznanie w całej sytuacji. Nie sądziłaś chyba, że zdołasz ukryć przede mną coś tak istotnego? Od dawna zdawałem sobie sprawę, iż weszłaś w posiadanie starego zwierciadła Blacków, wiedziałem także, kto sprawił ci takowy dar. Przebaczyłem przemilczenie tego faktu, rozumiałem istotę złożonej przez ciebie przysięgi. Pojąłem nawet przesłanki, które skłoniły cię do zatajenia wiedzy o swym udziale w karkołomnym planie, który przeprowadziłaś wraz z Syriuszem Blackiem, a o którym, notabene, również się dowiedziałem. Doszły cię zapewne słuchy o niezwykłej wycieczce, mojej i Harry'ego, do Departamentu Tajemnic, nieprawdaż?
- Tak, Panie.
- Cóż, Bella... powiedz mi w takim razie: czy naprawdę sądziłaś, że ja, Lord Voldemort, uczestnicząc w przywołaniu i mając swobodny wgląd do umysłu Harry'ego, nie zdołam rozwiązać ten niezwykłej zagadki i połączyć tak prostych elementów? Nie, nie odpowiadaj. To nieistotne, bo na cóż mi twe zapewnienia? Liczy się czyn, moja droga, a w tej kwestii zawiodłaś. Powiedz mi jak... - syknął niebezpiecznie niskim głosem. - Jak mogliście sądzić, że właściwym będzie uśmiercenie Blacka przez wepchnięcie go za tę starą zasłonę?
- Panie... - Lestrange wpatrywała się z rozpaczą w zimne oblicze czarnoksiężnika. - To był jedyny sposób. Syriusz musiał zginąć za zasłoną w Sali Śmierci, przez klątwę Dumbledore'a nie można było go zabić w inny sposób, przecież wiesz! 
- Nie, Bellatriks, błędnie rozumujesz. Źródłem problemów stała się wasza, twoja i Blacka, nieznajomość prastarych obyczajów oraz historii starego łuku. W zasadzie niewiedzę o tym drugim jestem skłonny zrozumieć, gdyż niewielu ją posiadło, ale właśnie przez takie szczegóły, doliczając błędny osąd i egoizm osoby trzeciej, mój mały Ślizgon ledwo uszedł z życiem. Jednakże, wyjaśnij mi proszę, jakim cudem zdołaliście pominąć kwestię więzów rodowych i honorowego pozbawienia życia? Mogłaś go zabić, Bella, bez całej awantury w Departamencie Tajemnic. Dlaczego tego nie zrobiliście?
- Nie mogliśmy, Panie. Ta klątwa...
- Och, na litość Salazara, oczywiście, że mogliście! To niewiarygodne jaką wy, Blackowie, posiadacie skłonność do dramatyzmu i ignorowania najprostszych rozwiązań. I wstańże wreszcie, nie bądź śmieszna. Po cóż klęczysz, gdy nie ma tu nikogo poza Mortisem i starym domowym skrzatem? Zresztą nie wezwałem cię tutaj po to, by roztrząsać twe przewinienia, choć nie łudź się, że unikniesz konsekwencji. Nie czas jednak na to, zbliż się.

Voldemort zakończył swą tyradę, wyminął Bellatriks i podszedł do łóżka Pottera. Pochylił się nad uśpionym chłopcem i przesunął dłonią wzdłuż jego ciała, przeprowadzając w ten sposób magiczny skan, by sprawdzić stan zdrowia nastolatka. Bella, nieco skołowana przemową Czarnego Pana, podniosła się ociężale i pomasowała zdrętwiałe kolana. Zbliżyła się ostrożnie do Harry'ego, stając po przeciwległej stronie łóżka, naprzeciw Czarnego Pana. Przyjrzała się raz jeszcze śpiącemu chłopakowi, nadal nie będąc w stanie nadziwić się potędze, skupionej w tak niewielkim, kruchym ciele. 

- Trzeba przetransportować Harry'ego do Czarnego Dworu w możliwie najdelikatniejszy sposób - odezwał się w końcu Voldemort, odczytując wyniki skanu. - Wiele przeszedł dzisiejszego wieczoru, jego magia jest wzburzona i przez długi jeszcze czas nie pozwoli do końca się okiełznać.
- Kiedy odzyska przytomność?
- Problem w tym, że nie wiadomo. - Riddle spojrzał uważnie na Bellatriks, a w jego oczach mignęło coś niepokojącego. - Harry zapadł w śpiączkę.

+++

To było jak przebudzenie się z długiego, głębokiego snu. Po prostu otworzyła oczy i rozsunęła zasłony wokół swego łóżka. Była jedynie trochę zdezorientowana, być może nawet lekko otępiała, ale tak w końcu bywa, gdy zostanie się obudzonym zanim jeszcze zacznie świtać. Przetarła zaspane powieki i rozejrzała się, stwierdzając, że wszystko jest w porządku, do bólu wręcz normalne. Jej współlokatorki spały spokojnie w swych łóżkach, rudy kot pochrapywał na parapecie, a Królowa Maeve drzemała w ramach portretu, widocznego w świetle księżyca wpadającego do dormitorium przez wysokie, wąskie okno. Dziewczyna westchnęła, ujrzawszy ciuchy jednej z koleżanek porozrzucane po podłodze, a nawet niektórych meblach. Gdzieniegdzie mogła także dojrzeć egzemplarze tygodnika Czarownica, który dziewczyny niedawno zaprenumerowały. Drgnęła i uśmiechnęła się nerwowo, kiedy na okładce jednej z gazet zauważyła roześmianą twarz młodego czarodzieja. Zignorowała krótki przebłysk bólu, który przeszywał jej serce ilekroć tylko pomyślała o dawnym przyjacielu. Odetchnęła głęboko, by pozbyć się także dziwnego skurczu żołądka, który pojawił się, gdy ujrzała rozbawiony błysk w oku nastolatka. Jakoś źle jej się skojarzył... Potrząsnęła głową, odpychając od siebie niepokój, a potem wstała i przeciągnęła się leniwie. Podreptała do łazienki i zapaliła ustawioną przy lustrze świecę. 

Wpatrywała się przez chwilę w swe odbicie; wydawało się, że wygląda trochę inaczej. Włosy jakby odrobinę urosły, były gładsze, a na powiekach widniał ślad po niedokładnie zmytym makijażu. Nie potrafiła sobie przypomnieć, by używała ostatnio jakichkolwiek kosmetyków, zazwyczaj stawiała na naturalność. Być może jedna z dziewczyn postanowiła zrobić swej pogrążonej we śnie koleżance kawał? Po swoich współlokatorkach, szczególnie jednej, mogła w sumie spodziewać się wszystkiego. Ale nie, nie chodziło tylko o makijaż. Nie mogła również pozbyć się dziwnego wrażenia, że jej oczy już dawno nie były tak żywe i pełne blasku. W ogóle wszystko wokół niej zdawało się jakieś... żywsze. Zupełnie tak, jakby do tej pory było wyblakłe, pozbawione smaku i zapachu, a teraz nagle nabrało na intensywności.

Wzruszyła ramionami i pochyliła się, by przemyć twarz wodą i ostatecznie pozbyć się resztek brązowego cienia. Na pewno to tylko ułuda, powinna się jeszcze przespać. Była zmęczona, czuła się ociężała, choć z drugiej strony mogłaby przysiąc, że spała bardzo długo. Mimo to organizm dziewczyny domagał się odpoczynku. Być może nie powinna spędzać tyle godzin w bibliotece, wśród starych, zakurzonych ksiąg, a w zamian przeznaczyć odrobinę czasu na relaks. Tak, to był dobry pomysł. Przejrzała się po raz ostatni w lustrze i opuściła łazienkę. 

Po wejściu do dormitorium zerknęła z lekką dezaprobatą na gigantyczną, pokrytą brokatem kokardę, którą ktoś zaplątał wokół czerwonych okiennych zasłon. Jak na ironię, to właśnie zły gust współlokatorki sprawił, że dziewczyna odkryła pewną nieprawidłowość. W momencie, w którym podeszła do okna i odczepiła błyszczące paskudztwo, a jej wzrok mimowolnie padł na błonia, zrozumiała, że coś było nie tak. Dałaby sobie przecież rękę uciąć, że gdy spoglądała na nie po raz ostatni zasypane były śniegiem. Tymczasem teraz, pomimo niepogody, wyraźnie zauważała pierwsze oznaki wiosny. Coś tutaj nie grało. Pąki na drzewach? Pierwsze kwiaty? W styczniu?! Nie tak powinno to wszystko wyglądać. Powrócił niepokój oraz skurcz żołądka, a także dławiące przeczucie, że o czymś zapomniała. O czymś bardzo, bardzo ważnym. W tym momencie, jak gdyby na zawołanie, uderzyła w nią przerażająca świadomość, że stało się coś złego. Wraz z tą myślą w jej głowie zadudniło, a potężny, świdrujący ból głowy niemalże zwalił ją z nóg. Krzyknęła cicho i zacisnęła mocno powieki, chwytając kurczowo parapet.

Niewyraźne mary poczęły pojawiać się przed oczami dziewczyny, jedna po drugiej, przypominając jej o rzeczach, których nigdy przecież nie uczyniła. Rozmazane, niejasne urywki zdarzeń zalewały jej umysł wspomnieniami, które nie miały prawa należeć do niej. A jednak widziała siebie. Siebie kroczącą dumnie korytarzem, siebie w gabinecie Dumbledore'a, siebie w bibliotece, siebie na zajęciach, siebie w Wielkiej Sali... i siebie wśród Ślizgonów. To nie mogło zdarzyć się naprawdę, to nie mogły być jej wspomnienia. Walczyła z kolejnymi wizjami, próbowała odepchnąć napierające obrazy, które sprawiały jej ból wpasowując się idealnie w białe plamy na jej pamięci, z których do tej pory nie zdawała sobie sprawy. Każdy element powracał na właściwe miejsce, a kiedy siatka wspomnień utworzyła w końcu jedną, prawidłową całość, pojawiło się to najważniejsze.

Przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę i jej następstwa. Bolesne słowa przyjaciela, okrutny błysk w jego oczach. Przerażające piękno Komnaty Tajemnic i wyznanie, które zmroziło krew w jej żyłach. I pożegnanie oraz zaklęcie, jedno jedyne słowo, które wibrowało natrętnie w jej głowie, powracając raz za razem i rozbrzmiewając nieustannie w uszach: Imperio.

Jęknęła i zakryła usta dłońmi; upadając na kolana załkała cicho. Nie mogła tego zrozumieć, nie chciała tego pojąć, błagała wszystkie znane jej bóstwa o zapomnienie. Jak on mógł to zrobić? To, co jej uczynił, to wszystko, co jej powiedział, wszystkie te koszmarne rzeczy, które spełniła na jego życzenie... To nie wydarzyło się naprawdę, nie mogło, to zbyt straszne... ale nie. Nieważne jak bardzo tego nie chciała, musiała uwierzyć. Musiała przyjąć do wiadomości, że jednak to zrobił. Przyjaciel... Ten, któremu najbardziej ufała, ten, którego niegdyś tak bardzo kochała, zdradził ją i wykorzystał w najokrutniejszy z możliwych sposobów. Nie, nie zdoła się z tym pogodzić. Musiała coś zrobić, pomóc mu, uratować. Musiała, po prostu musiała za wszelką cenę wyciągnąć go z tego szaleństwa, bo wiedziała, że inaczej sama postrada zmysły. Jej Harry z pewnością żył jeszcze, uwięziony głęboko we wnętrzu potwora, który zajął jego miejsce. Nie było innej możliwości. Przede wszystkim jednak, nie zważając na osobiste odczucia, jej obowiązkiem było ostrzeżenie czarodziejów przed niespodziewanym zagrożeniem.

Podjąwszy decyzję, być może najtrudniejszą w całym swoim życiu, zerwała się na równe nogi i wypadła z dormitorium. Odziana jedynie w cienką piżamę, nie pomyślawszy nawet o tym, by założyć coś na bose stopy, Hermiona opuściła wieżę Gryffindoru i pognała co tchu pogrążonymi w mroku korytarzami Hogwartu, kierując się wprost do gabinetu Albusa Dumbledore'a.