czwartek, 22 sierpnia 2013

Khemm...

Cześć. 

Niestety, to nie rozdział i nie wiem, kiedy się pojawi. Rozpierdzielił mi się komputer, padł cały system, prawdopodobnie straciłam wszystko, co miałam. Nie mam pojęcia, kiedy laptop znów będzie sprawny i czy cokolwiek uda mi się odzyskać, w każdym razie dam Wam znać, gdy będę już cokolwiek wiedziała.
Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że przynajmniej Wasze wakacje przebiegają bez paskudnych niespodzianek;) 

Do kolejnej (oby tym razem pozytywnej) notki!

EDIT: 31.08 - porcja informacji:

- straciłam wszystko, to już pewne
- laptopa w najbliższym czasie nie odzyskam
- wena jest, ale czasu i sił brak. Jestem trochę zniechęcona, bo nowy rozdział był już praktycznie gotowy, a nie wiem, czy napisanie go od nowa wyjdzie tak dobrze, szczególnie jednej sceny, z której byłam szczególnie zadowolona
- mimo to staram się coś skrobać w wolnym czasie, chociaż z niewiadomych powodów nie potrafię na papierze. Na klawiaturze jakoś lepiej mi idzie, dlatego korzystam z komputera brata, gdy ten w swej niezmierzonej łaskawości mi na to pozwoli;)

W każdym razie dziękuję Wam za miłe słowa i obiecuję wstawić nowy rozdział jak najszybciej;)

Przy okazji, Alice, ja też czytam teraz na telefonie i zarywam noce - chociaż to zarywanie nocek i tak u mnie jest normalne :D

piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział XL

Czarna Lady - Ty nie wiesz co powiedzieć? No, wow;)
Shiko - Harry pokaże się dopiero w kolejnym rozdziale. Chyba ;P
Sylwia Slytherin - to Morvant zabił Hermionę, nie Ryan. On ją tylko złapał ;P A jeśli chodzi o Notta... hmm, nic nie zdradzam;)
Draco Dormiens - o Theo i Marco będzie więcej w kolejnym rozdziale, a w jeszcze następnym wampir odegra prawdopodobnie główną rolę;)
Kathes - zgadzam się z tym, co napisałaś o Ryanie. Właśnie tak chciałam go przedstawić, więc cieszę się, że się udało;)
Cruenta Victoria - tak, to jest On;)
Vivienn - ależ nie krępuj się ;P cieszę się, że poprzedni rozdział był już lepszy, w tym znowu trochę spokojniej, ale w następnym już akcja, więc bądź cierpliwa;)
Tracheotomie - nikt nie walnął w Mortisa Avadą. Noo, oprócz Toma, ale to już swoją drogą;) To Hermiona nie żyje.
Panna Mi - cześć;) Naprawdę miło widzieć tak długi, konstruktywny komentarz. Przyznam szczerze, że ja także nie przepadam za wprowadzaniem nowych postaci, dlatego sama się czasem dziwię, że pojawiły się u mnie aż trzy. Cieszę się, że podoba Ci się Evan - mam słabość do tego faceta i po prostu musiałam dać mu jakąś rolę. W kolejnym opowiadaniu, które ukaże się po Przebudzeniu, będzie go pewnie więcej. No i Voldemort. Twoje słowa sprawiły mi prawdziwą radość, niezwykle miło jest usłyszeć, że udało mi się  dobrze przedstawić tego czarnoksiężnika. Starałam się pokazać go tak, jak sama widzę. Nie znoszę, gdy autorzy przerabiają Riddle'a na ciepłe kluchy - to po prostu do niego nie pasuje, on musi pozostać mrocznym czarnoksiężnikiem. I dziękuję za rady, na pewno z nich skorzystam;) A co do nazwisk, to przyznaję się bez bicia, że jestem strasznie przeczulona na tym punkcie i pilnuję ich poprawnego zapisu jak tylko mogę. Jeszcze raz dziękuję za tak rozbudowany komentarz, aż chce się dalej pisać!;)


Witajcie. Przepraszam od razu za takie opóźnienie, ale ostatnimi czasy przewracam swoje życie do góry nogami, więc naprawdę nie zostało mi wiele czasu i sił na pisanie. W każdym razie spięłam się i dałam radę wstawić ten rozdział przed moim wyjazdem. Nie jestem w stanie powiedzieć dokładnie kiedy wrócę, ale nowej części możecie spodziewać się prawdopodobnie pod koniec sierpnia.

Miłego czytania!

***

To była porażka. Od blisko roku całe jego życie stanowiło ciągłe pasmo porażek. Popełniał jeden błąd za drugim i konsekwentnie trwał w swym uporze nie zauważając, że dawno temu zgubił gdzieś po drodze sens i samego siebie. A zaczęło się tak niepozornie. Zwykła kłótnia, niewłaściwy osąd i podszept nieuzasadnionej zazdrości wystarczyły, by zapomniał o tym, co ważne i odrzucił trwałość, wierność oraz uczciwość na rzecz taplania się w emocjonalnie śmierdzącym bagnie. Równie dobrze mógł trzymać język za zębami i od razu wytarzać się w smrodliwej łajnobombie. Oszczędziłby zarówno sobie jak i innym naprawdę wielu problemów. Ale nie, bo przecież wtedy wiedział najlepiej. Do dziś zastanawiał się skąd u niego ta żałość, ta zawiść, niechęć i złość. To nagłe objawienie budziło niepokój. Choć w rzeczywistości zawsze tkwiły w nim spore pokłady nie całkiem zdrowych ambicji i od dawna, praktycznie od dzieciństwa, miał za towarzyszkę zazdrość, nigdy nie wybijały się one równie intensywnie jak w tamtym okresie czasu. Był żałosny.

Chciało mu się śmiać, drżał od wstrzymywanego ostatkiem sił chichotu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak chore i nieadekwatne jest to akurat w tym miejscu, akurat w tym momencie. 

I pomyśleć, że jeszcze tak niedawno klął na cały świat, będąc absolutnie pewnym, iż nie może spotkać go nic gorszego niż zdrada najlepszych przyjaciół. Teraz rozumiał, że nie mógł nazwać w ten sposób ich uczynków, ponieważ gdyby spojrzeć na to z innej perspektywy, czego całkiem niedawno się nauczył, to właśnie on okazał brak lojalności. Dlaczego doszedł do tego tak późno? Długo nie przyjmował do wiadomości, że obu stracił z własnej winy. Wprost niewiarygodnym było, jak łatwo przyszło mu rozniecenie płomyka, który ostatecznie strawił wszystko, co uznawał za najcenniejsze. 

Jego odepchnął celowo i z premedytacją, miał zamiar zranić, odrzucić, dopiec i właśnie to uczynił, mimo że jednocześnie krzyczał i wył po każdym zadanym przez siebie ciosie, samemu czując się zranionym i odrzuconym, po prostu pragnąc, by on zrozumiał i został, by było tak jak dawniej. Przecież już kiedyś zdarzyło sie podobnie, prawda? Ale tym razem stało się inaczej - on nie zrozumiał. Wystarczyło kilka gorzkich, nieprzemyślanych i rzuconych gwałtownie w gniewie słów, aby wyżłobiona poprzednio szczelina nieubłaganie się pogłębiła. Coś pękło w nich, uległa zerwaniu i tak już nadwyrężona nić, i wszystko runęło. Najbardziej bolało zaś to, że on tak łatwo go zastąpił... Nie walczył, nie starał się nic wyjaśnić. Odszedł cicho i ze spokojem, godnie unosząc głowę i przyjmując na miejsce dotychczasowego przyjaciela dawnego wroga, kogoś z kim dotychczas prowadzili nieustanną wojnę. Do dziś świadomość tej zdrady tkwiła w jego sercu niczym zadra. 

Podświadomie zaczął obwiniać o to ją, bo przecież uczynił to za jej cichym przyzwoleniem. Dlaczego nie protestowała? Dlaczego go nie powstrzymała, gdy ranił tak bezlitośnie najlepszego przyjaciela, jedynego, który akceptował go zawsze i niezmiennie, który znosił cierpliwie jego humory, łagodził kompleksy i najzwyczajniej wybaczał, oferując tak dobrze mu znany uśmiech? Gdzie się podział wtedy jej rozsądek i cała mądrość, którą zawsze tak się szczyciła?
Mimowolnie odsuwał się coraz bardziej, nie mógł znieść przemądrzałego tonu jej głosu, napuszonych włosów, poprawności, sumienności i pragnienia wiedzy. W końcu drażniła go nawet sama jej obecność, więc unikał dawnej przyjaciółki i próbował zbudować coś nowego, być może trwalszego, ze swymi kolegami z dormitorium. I przez jakiś czas łudził się, że mu się to udało, lecz ostatecznie okazało się, że to nie było to. Brakowało im wielu rozmaitych cech, które on uznawał za absolutnie konieczne do zawiązania niezachwianej przyjaźni. Później zrozumiał, że oni po prostu nie byli nimi

I tak mijał dzień za dniem, aż nadeszły święta, w związku z którymi żywił tyle nadziei, a które okazały się najgorszymi w jego życiu. Smutek matki, zmęczenie ojca, dom pełen obcych mu ludzi i dodatkowe, puste łóżko w maleńkim pomarańczowym pokoju. Tyle zapamiętał. Nic jednak nie równało się z noworoczną wiadomością o zaginięciu jego najstarszych braci. Zniknęli, od tak, i wszelki słuch po nich zaginął. Nie był w stanie patrzeć jak matka przeszukuje nerwowo Proroka, gdy w najróżniejszych zakątkach Wielkiej Brytanii odnajdywano ciała innych zaginionych. On sam nie zajrzał do gazety ani razu. Nie chciał któregoś dnia natknąć się w tekście artykułu na znajome imiona.

Wrócił do Hogwartu samotny, pusty i zagubiony jak nigdy przedtem, z twardym postanowieniem odzyskania choć namiastki dawnego spokoju. Potrzebował nadziei, której sam nie potrafił już z siebie wykrzesać. Nie miał pojęcia, że już za kilka dni dosięgnie go kolejny cios. Nigdy nie zapomni widoku przyjaciółki, ostatniej przystani, do której mógł się udać, u boku oślizgłych drani, tak doszczętnie przez niego znienawidzonych. 

Wtedy Ron zrozumiał, że swym dążeniem do skrzywdzenia Harry'ego, tak naprawdę ugodził rykoszetem w samego siebie. Harry i Hermiona znów byli przyjaciółmi. To on został sam. Ponownie górę wzięła nad nim wściekłość, poczuł się w jakiś sposób oszukany. Wciąż pytał dlaczego i ona go porzuciła. Dlaczego wolała Ślizgonów, skoro przecież wcale nie był gorszy od nich. Nie był. Może i nie miał pieniędzy, może brakowało mu trochę ogłady i posiadał raczej przeciętne zdolności, ale... nie był gorszy. Po prostu nie był. W ustach czuł gorzki smak porażki, a pole widzenia przesłoniła permanentna mgła, która zaćmiła prawidłowy osąd. I pewnie trwałby nadal w swej złości, pełen żalu i wspomnień, gdyby nie kubeł zimnej wody, skutecznie wybudzający go z letargu. Tyle że nie mógł już naprawić ich relacji. Nie mógł o nich walczyć. Nie mógł nawet przeprosić. Nie mógł nic

Dusił się przez zalewającą gardło gorycz, gdy pomyślał, że bezpowrotnie stracił szansę na to, by powiedzieć im, że nie miał racji i żałuje. Z własnej winy, ponieważ teraz, gdy w końcu się przebudził, było już za późno. Drżał coraz bardziej, zagryzając wargi i rozglądając się po stojących dookoła ludziach, jawiących mu się niewyraźnie jako rozmazane, czarne plamy. Mały mugolski cmentarz przytłaczał swą surowością, ciszą i odosobnieniem. Czuł się tu nieswojo, źle i chciał już odejść. Przetarł oczy i wcisnął dłoń do kieszeni, łamiąc trzymanego w ręku kwiata. Nieopanowany chichot wyrwał się z ust Rona, gdy spojrzał na dębowe wieko trumny, lśniące od pokrywających je kropel deszczu. Chichot przerodził się w opętańczy, histeryczny śmiech, kiedy czterej mężczyźni opuszczali trumnę z ciałem jego najlepszej przyjaciółki do głębokiego, zimnego dołu, gdzie miała pozostać już na zawsze, sama i niezaprzeczalnie martwa. Nawet nie poczuł, gdy bliźniacy zaczęli go ciągnąć w stronę bramy cmentarza, nie zauważał potępiających spojrzeń mugoli, ani pełnych nieopisanej rozpaczy twarzy państwa Granger. Śmiał się, nie będąc w stanie i nie chcąc przestać. Śmiał się, kiedy rodzice ułożyli go w łóżku i okryli kołdrą, śmiał się, gdy Molly podawała mu eliksir uspokajający i śmiał się, kiedy otoczyła go ramionami, przytulając mocno i ocierając z jego twarzy łzy, z których istnienia nie zdawał sobie sprawy.

+++

Szare niebo wisiało ponuro nad miastem, zwiastując kolejne opady zimnego deszczu. Mugole, odziani w ciepłe płaszcze i trzymający w pogotowiu parasole, przemierzali ruchliwą ulicę w centrum Londynu, zajęci własnymi sprawami i nie skupiający się w pośpiechu na otaczającym ich świecie. Nikt nie zwrócił uwagi na wysokiego mężczyznę w czarnej pelerynie, który pojawił się znikąd i rozejrzał wokół nieprzeniknionym wzrokiem, a następnie ruszył szybkim tempem, znikając w jednej z bocznych alejek. Przybysz kroczył przed siebie, dumny i wyprostowany, obrzucając pogardliwymi spojrzeniami budynki, które wyglądały zdecydowanie gorzej niż te umieszczone przy głównej ulicy. Przystojną twarz o wyraźnych, regularnych rysach i lekko piegowatym nosie wykrzywił grymas absolutnego obrzydzenia, gdy człowiek dostrzegł przepełniony kontener na śmieci, a na nim chudego, burego kota o bursztynowych oczach, obserwującego go z właściwą tym stworzeniom czujnością. Szyby pobliskiego pubu odrzucały brudem, a drzwi, ledwo trzymające się na zawiasach, skrzypiały przeraźliwie, poruszane siłą przeciągu. Mężczyzna wzdrygnął się i przymknął na moment powieki, jakby modląc się o cierpliwość, po czym zbliżył się do upstrzonej absurdalnymi malowidłami ściany i odchylił ostrożnie laską drzwiczki starej, czerwonej budki telefonicznej. Starając się nie oddychać zbyt głęboko, przekonany o przynajmniej częściowym skażeniu powietrza smrodem przepełnionego śmietnika, czarodziej sięgnął po słuchawkę i wykręcił odpowiedni numer. Chwilę później w budce rozległ się chłodny kobiecy głos.

- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Lucjusz Malfoy. Przejęcie Ministerstwa Magii.  
- Dziękuję. Proszę wziąć plakietkę i przypiąć sobie na piersi.

Lucjusz chwycił plakietkę z drwiącym uśmiechem i, mimowolnie odrobinę rozbawiony, przypiął ją w odpowiednim miejscu. Ledwo to uczynił, ponownie usłyszał żeński głos.

- Szanowny interesancie, przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się w końcu atrium.

Po komunikacie podłoga budki drgnęła i zaczęła niespiesznie opadać, aż nareszcie obskurna uliczka zniknęła całkowicie z pola widzenia Malfoya. Zapadła ciemność, którą po mniej więcej minucie rozjaśniło oślepiające światło pochodzące z atrium, a kobiecy głos oznajmił:

- Ministerstwo Magii życzy panu miłego dnia.
- Och, z pewnością będzie miły - mruknął Lucjusz i spojrzał na stojących najbliżej czarodziejów, którzy zamarli, zaskoczeni widokiem zbiegłego z Azkabanu więźnia akurat tutaj, w samym sercu przepełnonego aurorami budynku.

W tym samym momencie z tłumu wyłonili się Yaxley, Runcorn i Macnair, a kominki po lewej stronie wielkiego holu wypełnił zielony ogień, z którego wychodzili, jeden za drugim, kolejni śmierciożercy. Lucjusz odrzucił do tyłu długie, jasne włosy i zgrabnym ruchem wyjął z laski różdżkę. Wystarczyło kilka sekund, by w atrium Ministerstwa Magii zapanował armagedon.

+++

Spektakularny upadek Ministerstwa Magii!

Wystarczyło jedno popołudnie, aby grupa śmierciożerców pod przywództwem Lucjusza Malfoya, widzianego po raz pierwszy od widowiskowej ucieczki z Azkabanu, opanowała ministerialny budynek, przejmując absolutną kontrolę nad administracyjnym organem władzy czarodziejskiej. 
więcej informacji, str. 2-4

Bunt goblinów. Gdzie się podziały nasze oszczędności?

Bank Gringotta, największy i najpilniej strzeżony skarbiec w Wielkiej Brytanii, od dwóch dni stoi zamknięty na cztery spusty. Gobliny pozostają głuche na jakiekolwiek protesty wzburzonych czarodziejów i konsekwentnie odmawiają im dostępu do bankowych skrytek. 
"Jest to pierwszy taki przypadek od samych początków założenia Banku Gringotta", mówi nam Dirk Cresswel, jeden z byłych pracowników Urzędu Łączności z Goblinami. "Na razie możemy tylko spekulować o tym, co stoi za dziwnym zachowaniem goblinów."
Czy aby na pewno? Te gburowate, dość drażliwe stworzenia znane są ze skłonności do buntu i wielokrotnego wszczynania konfliktów z czarodziejami. Nasz konsultant z byłego już Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, pragnący jednak zachować anonimowość, ostrzega: 
"Powszechnie wiadomo, że gobliny nie szanują i nie ufają czarodziejom w sprawach złota i innych kosztowności, lecz jak dotąd rzeczywiście nie odnotowano, by odmówiły komukolwiek prawa do jego majątku. Sądzę, iż śmiało można powiązać zachowanie goblinów z klęską Ministerstwa Magii, a stąd blisko do kolejnych wniosków i śmiem twierdzić, że wcale nie będą one przesadzone.
Jak Państwo widzą, w tym temacie dość padło pytań, niewiele odpowiedzi. 
więcej na stronie 9

Miejsce pobytu Harry'ego Pottera nadal nieznane.

Wciąż trwają poszukiwania Harry'ego Pottera, znanego szerzej pod mianem Chłopca, Który Przeżył, bohatera czarodziejskiej społeczności. Przypominamy, że Złoty Chłopiec Gryffindoru został uprowadzony z Hogwartu w ubiegły weekend przez Theodore'a Notta, jednego z uczniów przynależących do Slytherinu i syna znanego śmierciożercy. Rzekomym powodem porwania Harry'ego Pottera była jego nieodwzajemniona miłość do Notta, z którym to pan Potter utrzymywał stosunki jedynie koleżeńskie. Ostrzegamy, że Nott może być uzbrojony i niezwykle niebezpieczny. Udowodnił już, że zdolny jest do podjęcia wszelkich środków, dokonując zabójstwa na Hermionie Granger, czarownicy pochodzącej z mugolskiej rodziny, bliskiej przyjaciółki Harry'ego. Powodem morderstwa stała się prawdopodobnie nieuzasadniona zazdrość. Jeżeli ktoś z państwa posiada informacje o możliwym miejscu pobytu któregokolwiek z chłopców, bardzo prosimy o natychmiastowy kontakt z redakcją.

Burzliwe dzieje Chłopca, Który Przeżył - fakty i mity o Harrym Potterze.

Harry Potter - nazwisko wszystkim znane. Od sześciu lat mamy okazję obserwować chłopca, który stał się sławny, zanim jeszcze potrafił wymówić: quidditch.
Ale, Drodzy Czytelnicy, co tak naprawdę wiemy o Chłopcu, Który Przeżył? Gdzie podziewał się przez wszystkie lata, nim przybył do Hogwartu? Czy naprawdę zmierzył się więcej niż raz z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Dlaczego opuścił Gryffindor? I przede wszystkim - co tak naprawdę może kryć się za jego rzekomym porwaniem? Na te i więcej pytań udzielają nam odpowiedzi bliscy znajomi Harry'ego Pottera.
czytaj na str. 13-15

 Dumbledore zacisnął zęby i odrzucił najnowsze wydanie Proroka Codziennego na stół. Nie trzeba było eksperta, aby stwierdzić, że gazeta uległa wpływom Voldemorta. Pozornie wszystko zdawało się normalne - reporterzy jak zwykle szukali sensacji tam, gdzie nie powinni - lecz Albus zbyt dobrze wiedział, że w świetle ostatnich wydarzeń nie tylko artykuły, ale przede wszystkim nagłówki, wyglądałyby zupełnie inaczej. Nie zdziwiłby się zbytnio, gdyby okazało się, że polegać można obecnie jedynie na Żonglerze. Cóż za ironia.

- Moi drodzy.

Pokręcił z irytacją głową i popatrzył po zgromadzonych wokół stołu osobach. W Norze pojawiło się mniej zakonników niż zazwyczaj, co było zresztą absolutnie zrozumiałe. Minęły cztery dni, cztery krótkie deszczowe dni, odkąd bękart Notta porwał Harry'ego Pottera, a świat już tonął w chaosie. Dumbledore'owi nigdy nie przyszło do głowy, iż kiedykolwiek stanie się świadkiem tak absurdalnie groteskowych godzin, a przeżył już przecież tak wiele. Tymczasem znana im rzeczywistość zmieniała się powoli w niezbyt zabawną karykaturę, a jemu zdawało się, że może jedynie stać z boku i bezsilnie się temu przyglądać.

- Nastały ciężkie czasy. Wróg niewątpliwie rośnie w siłę.

Voldemort nie próżnował. Ledwie Prorok opublikował relację o niefortunnym zgonie panny Granger i zniknięciu chłopaka, które to informacje, nawiasem mówiąc, nie miały ujrzeć na razie światła dziennego, czarnoksiężnik zdecydował się pójść za ciosem i wykorzystał rozgorączkowanie oraz narastającą panikę społeczeństwa, realizując wyjątkowo karkołomny plan. O dziwo z najlepszym skutkiem. Doprawdy, nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że skorumpowani urzędnicy mogą na jedną krótką chwilę zająć czymś służby bezpieczeństwa i niezauważenie zniwelować nałożone na ministerialne kominki blokadę, udostępniając je śmierciożercom, a już tym bardziej nie spodziewano się tego, że Lucjusz Malfoy, jeden z najbardziej poszukiwanych śmierciożerców, po prostu wkroczy do Ministerstwa wejściem dla interesantów.
Wystarczyło kilkanaście minut nierównej walki, by mroczni czarodzieje zdobyli miażdżącą przewagę i przejęli atrium, następną godzinę zajęło im opanowanie kolejnych pięter budynku, a i to wyłącznie za sprawą dzielnej grupki aurorów, broniących urzędu aż do ostateczności. Pojawienie się Voldemorta, który właściwie przechadzał się tylko po korytarzach Ministerstwa niczym pan na swych włościach, jedynie przypieczętowało ich zwycięstwo. Rola czarnoksiężnika ograniczyła się praktycznie do osobistego zlikwidowania nieudolnego ministra i obsadzenia na jego miejscu Lucjusza. 

- Przyznaję z bólem serca, że zostaliśmy zaskoczeni. Wykorzystano nasz niepokój i chwilowe osłabienie, by podstępnie przejąć najważniejsze organy państwowe. 

Czy mogło wydarzyć się coś jeszcze gorszego od upadku Ministerstwa Magii i zniknięcia jedynego, który był w stanie pokonać Toma Riddle'a? Oczywiście. Okazali się głupcami sądząc, iż Czarny Pan działać będzie tak samo jak podczas pierwszej wojny i chwilowo spocznie na laurach, dając im tym samym czas na podjęcie jakichś działań. Absurdalne zachowanie goblinów, za którym z pewnością kryła się działalność Riddle'a, zadało celny cios w i tak już dogorywającą nadzieję czarodziejów. 

- Nie traćmy jednak woli walki, moi kochani, nie pozwólmy sobie na rozpacz. Musimy być silni i przygotować się najlepiej jak możemy, by nie popełnić znów tego samego błędu i tym razem odeprzeć atak nieprzyjaciela. Nie dajmy góry zwątpieniu i otwórzmy nasze serca. Musimy działać, musimy być gotowi na nadchodzące starcie.

To była po prostu jedna wielka farsa. Zakon Feniksa miał praktycznie związane ręce, brakowało im ludzi i funduszy. Wielu zakonników uwięziono, inni przepadli bez wieści, kilka osób poniosło śmierć. Śmierciożercy inwigilowali każdego, na kogo padł przynajmniej cień podejrzenia o przynależność do Jasnych. Severus udał się do kryjówki Toma, by zdobyć informacje o Harrym i nie dawał znaku życia od trzech dni, co mogło oznaczać zarówno to, że chłopak jest u Voldemorta, jak i równie dobrze, że ten także go szuka. Zresztą, nawet gdyby Snape wrócił, Dumbledore nie sądził, aby można było dać wiarę jego słowom. Mistrz Eliksirów stanowił jednostkę na tyle przebiegłą i skrytą, że wprost nieobliczalną. Pozostawało im obecnie zawierzyć słowom roztrzęsionego nastolatka. Moore twierdził, że Theodore Nott nie był śmierciożercą i kochał byłego Gryfona do szaleństwa, mogli więc założyć, przyjmując dużą dawkę optymizmu, że nie zaprowadził Pottera prosto do Voldemorta, ale gdzieś go przetrzymuje. Poszukiwania trwały, na tę chwilę bez żadnych rezultatów. Za to nikt nie miał pojęcia, gdzie podziewał się Lupin. Wilkołak opuścił Norę dwa dni wcześniej i dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Wszystkie większe instytucje, jedna po drugiej, zostawały przejęte przez Czarnego Pana. Jedynymi miejscami, których nie dosięgła jeszcze mroczna potęga stały się Hogwart, Hogsmeade oraz ulica Pokątna, choć ta ostatnia, dotychczas zawsze tętniącą życiem, teraz bywała raczej opustoszała przez coraz częściej spacerujących po niej zwolenników mrocznej strony, zaglądających z ulicy Śmiertelnego Nokturnu. 

- Nie traćmy wiary, gdyż nie jesteśmy sami. Wsparcie już nadchodzi. Niebawem dołączą do nas siły, pod którymi ugnie się pozorna potęga Lorda Voldemorta. 

Albus zbyt dobrze wiedział, że wiele czasu jeszcze minie, nim zakonnicy uzyskają pomoc od przyjaciół spoza wysp. Prawdopodobnie jeszcze więcej, zanim odpowiedzą na wołanie przywódcy magiczni sprzymierzeńcy.

- Pamiętajmy, że jego siła polega wyłącznie na strachu, nam za to przewodzi najpotężniejsza moc ze wszystkich. Ta, której ogromu nigdy on nie pojmie. Miłość. 

Dumbledore westchnął ciężko i zakończył zebranie. Usiadł na chyboczącym się krześle, kryjąc twarz w dłoniach. Musiał przyznać, że dość już ma czarnoksiężników. Jeden Mroczny Lord w zupełności starczał na całe jego życie. Podejrzewał, że od samego początku źle to wszystko zaplanował. Popełnił zbyt wiele błędów, zbyt wiele mu umknęło. Żałował, że nie rozegrał tego inaczej. Być może nie znaleźliby się wtedy w tak tragicznej sytuacji.

+++

Snape potarł ze znużeniem nasadę nosa, próbując zwalczyć uciążliwe wrażenie piasku pod powiekami. Był przeraźliwie zmęczony. Nie spał od ponad czterdziestu ośmiu godzin i trudno było mu zachować trzeźwy umysł, którego teraz naprawdę potrzebował. Nie pomagał nawet eliksir pobudzający, tym bardziej, że dopuszczalną dawkę spożycia przekroczył już zeszłego wieczora. Tępy, pulsujący ból głowy zwiastował rychłe nadejście skutków ubocznych. Mistrz Eliksirów wiedział, że jedynym ratunkiem dla niego była porządna dawka snu, lecz wyglądało na to, że w najbliższym czasie nie będzie mu to dane.

- Tempus.

Severus opadł ze zrezygnowaniem na oparcie wygodnego, skórzanego fotela, kiedy świetliste wskazówki, które zawisły w powietrzu po użyciu zaklęcia czasowego, obwieściły mu, że zbliża się północ. Oznaczało to, że przed mężczyzną jeszcze co najmniej kilka godzin czuwania przy parującym kociołku. Cholerny Potter wybrał sobie genialny moment na zapadnięcie w śpiączkę. Doprawdy, Mistrz Eliksirów podejrzewał, że ten dzieciak nigdy nie przestanie przysparzać mu problemów. W dodatku wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że wysiłek profesora i tak pójdzie na marne. Czarny Pan nie wyjaśnił Severusowi, co tak naprawdę przydarzyło się Potterowi, więc ten miał wybitnie ograniczone pole działania, a eliksir, który warzył, mógł odnieść skutek jedynie w wyniku konkretnych magicznych urazów. Jak on, do diabła, miał pomóc dzieciakowi, skoro nie miał pojęcia, co mu dolega? Niestety, spieranie się z Lordem akurat w tym momencie graniczyłoby z samobójstwem, co oczywiście absolutnie nie miało nic wspólnego ze stanem Pottera. A skądże! To zwykły zbieg okoliczności, że od kiedy Harry leżał nieprzytomny i bliski śmierci, Snape miał wrażenie, iż świat stanął na głowie. Czarny Pan przypominał chwilami tykającą bombę, śmierciożercy przechodzili samych siebie, a Nagara gnił w ciemnym lochu. Severus ostatnio osobiście przyrządzał wampirowi życiodajny eliksir na bazie krwi, nie bardzo wiedząc, czy ma krwiopijcy współczuć, czy może ukradkiem dodać szkodliwy składnik; nie znał wszak powodu, dla którego ten znalazł się w niełasce, a nikt jakoś zbytnio się nie kwapił, aby go w tym uświadomić. Zachowywał się więc tak, jak to miał w zwyczaju, gdy coś nie dotyczyło bezpośrednio jego życia. Zignorował całą sytuację.

Marzył o ciepłym łóżku i chwili wytchnienia. Cisza panująca w laboratorium wcale nie pomagała mężczyźnie, wręcz przeciwnie, wyraźnie odczuwał jak eliksir słabnie, a jego powieki stają się coraz cięższe. Potrząsnął głową i wstał, decydując się zajrzeć do Pottera, żeby sprawdzić, kto obecnie czuwa przy chłopaku. Miał tylko nadzieję, że nie natknie się znów na obrzydliwie łzawą scenę, kiedy to Nott, całkowicie ogłupiały - jednocześnie szczęśliwy i zrozpaczony, stracił nad sobą panowanie i wisiał nad nieprzytomnym Potterem, gdy ten został przetransportowany do Czarnego Dworu. Doprawdy, gówniarz nie wyobrażał sobie nawet, co by się stało, gdyby zamiast Severusa przybył tam Czarny Pan. Dzieciak najwyraźniej nie rozumiał na czym w rzeczywistości polega jego zadanie i zamiast wykorzystać skwapliwie daną mu szansę, ten radośnie kopał sobie grób. I pomyśleć, że jeszcze niedawno Severus mógł z czystym sumieniem nazwać go jednym z najbardziej powściągliwych i rozsądnych uczniów Domu Węża. Obecnie chłopak swym zidioceniem idealnie wpasowywał się w panującą w Dworze atmosferę. Mistrz Eliksirów liczył po cichu na to, że tym razem zastanie na miejscu Bellę, która to, o ironio, jako jedyna sprawiała wrażenie normalnej. O ile w stosunku do tej kobiety można w ogóle użyć takiego określenia. Po chwili jednak parsknął wymuszenie i pokręcił z politowaniem głową. Nie, naprawdę potrzebował snu, skoro doszło już do tego, że posądził Bellatriks Lestrange o normalność.

+++

Dumbledore siedział przy stole jeszcze długo po zakończeniu zebrania, nie zwracając uwagi na krzątającą się przy kuchence Molly. Dręczył go dziwny niepokój, źródła którego nie potrafił na razie wskazać. Wydawało mu się, że coś przeoczył. Coś istotnego, co powinien był zauważyć. Nie dawało mu to spokoju, mając przeczucie, że odpowiedź znajduje się tuż obok, choć nie był w stanie jej dostrzec. Czarodziej poprawił zsuwające mu się z nosa oprawki okularów-połówek i odwrócił wzrok od łypiącego na niego podejrzliwie z okładki zdjęcia Harry'ego. Już samo to wiele mówiło mu o chłopaku. Jeszcze tak niedawno Gryfon ukrywałby się za ramką fotografii, wyglądając zza niej raz po raz i natychmiast nurkując z powrotem. Teraz był pewny i spokojny, a on miał wrażenie, że za zielonym spojrzeniem kryje się coś niepokojącego. 

Zaraz... 

Spojrzał raz jeszcze i przyjrzał się dokładnie, czując nieprzyjemną suchość w gardle. Olśnienie spłynęło na niego, spowijając jego stare ciało lodowatą falą palącego uczucia grozy. Dumbledore znał ten wzrok. Widywał go już wcześniej, u innego ucznia, i choć było to tak dawno, ponad pięćdziesiąt lat temu, nigdy tego nie zapomni. Każdy, kto znał Toma Riddle'a w młodości, rozpoznałby go teraz w innym chłopcu. W Harrym Potterze. Dumbledore oddałby wiele, aby pomylić się i tym razem.