środa, 21 listopada 2012

Rozdział XXIX

Lauviah - no, rzeczywiście trochę jeszcze minie, nim dowiemy się czegoś konkretniejszego o Ryanie. Ale stopniowo będę dawać o nim coraz więcej informacji.
Mariposa - szczerze mówiąc też czekałam na to, żeby w końcu opublikować ten rozdział, bo scenę pocałunku miałam napisaną od bardzo, bardzo dawna;) Co do zdjęcia, to kurcze, prawda, że świetne? Od razu jak je zobaczyłam, to stwierdziłam, że to jest właśnie mój Marco;)
Nimue - masz rację, ojciec Ryana jest paskudny. Ale na razie sza, jeszcze poznamy tego pana bliżej.
Aksa - tak, to naprawdę kwestia czasu, chociaż od razu mówię, że jeszcze trochę musisz poczekać.
BallatrikS - ha, ja też to uwielbiam. A wena i czas zawsze się przydadzą, szczególnie ostatnio;)
Alexandra Black - nie, to było naprawdę;) W tym lesie, który Harry tak często obserwował przez okno w swoim pokoju. Ale na coś więcej jeszcze troszkę musisz poczekać ;P A decyzja Ryana będzie w następnym rozdziale.
kajka vel Etna - tiaa, też się cieszę, że się przeniosłam. Tutaj jest zdecydowanie sympatyczniej;) I dzięki, fajnie wiedzieć, że coś mi wychodzi z tej mojej bazgraniny;)
Revian - dzięki;) cieszę się, że tak Ci się podoba. A tak przy okazji, nawet sobie nie wyobrażasz jak ubolewam nad zawieszeniem Twojego bloga. No ale cóż, rozumiem. Pozostaje mi mieć nadzieję, że może jednak coś wyjdzie ze stworzenia nowej historii lub jakimś cudem, któregoś pięknego dnia, zrobisz nam niespodziankę i reaktywujesz Znak Nocy;) Któż to wie;)


A teraz... Wiem, wiem, nawalam. Tak w sumie, to miałam wstawić ten rozdział już w piątek, ale coś mi w nim nie pasowało, więc cały czas go męczyłam. W zasadzie nadal coś mi w nim nie gra, ale ni chu chu nie wiem co, a nie chcę Was już dłużej przetrzymywać, przecież i tak już wystarczająco długo to przeciągnęłam. No nic, może komuś uda się wychwycić to wredne coś, co mi cały czas umyka.
Miłego czytania!

***

Marco szedł pogrążonym w mroku korytarzem, przygryzając z irytacją dolną wargę. Dawno stracił już rachubę przeszukanych komnat, sypialni, gabinetów... Zajrzał nawet do kuchni! I wszystko na nic, Harry zdawał się wyparować, choć Marco doskonale wiedział, że ten przybył dziś do Czarnego Dworu. Gdzie on mógł się podziać? Odwiedził chyba każdy zakamarek posiadłości, ale po chłopaku nie było ani śladu. Oczywiście nie mógł dostać się do zamkniętego dla innych, prywatnego skrzydła, ale był pewny, że tam również Harry'ego nie ma. Przecież odpowiedziałby na jego wołanie, prawda? Wampir sprawdził też u Weasleyów, lecz Bill i Charlie stwierdzili, że Potter nie zjawił się także i u nich, co tym bardziej wydało się wampirowi dziwne, gdyż codziennie wpadał tam choćby na chwilę. W przypływie desperacji Marco odwiedził laboratorium Snape'a. Na próżno. Zrezygnowany oparł się o pobliską ścianę. Najwyraźniej pozostało mu oczekiwanie na to, aż podopieczny raczy się w końcu zjawić. Kręcąc nieznacznie głową, ruszył znów przed siebie, postanawiając odwiedzić w tym czasie Evana. Dawno z nim nie rozmawiał, a skoro teraz nadarzyła się okazja, to bardzo chętnie z niej skorzysta. Zatrzymał się przed drzwiami śmierciożercy i zapukał, czekając na zaproszenie. Zmarszczył brwi, gdy nie doczekał się odpowiedzi. Czyżby jego także nie zastał? Zapukał po raz kolejny, licząc po cichu na to, że jednak nie ma aż tak wielkiego pecha. Tym razem usłyszał jakieś hałasy, stłumione przekleństwo, a po chwili w progu stanął, jeszcze mokry, mający na sobie jedynie owinięty wokół bioder ręcznik, Rosier.

- Ach, to ty - mruknął na jego widok. - Wybacz, że musiałeś czekać. Kąpałem się.
- Tak. Widzę.
- Wejdź - powiedział, przesuwając się, by wpuścić wampira do środka.
- Chyba przyjdę później. - Nagara spuścił wzrok. - Nie będę ci przeszkadzał.
- Daj spokój, nie przeszkadzasz. - W oczach Rosiera mignęło coś niezidentyfikowanego. - Dalej, wchodź.

Jeśli Marco miałby być w tym momencie szczery, to musiałby przyznać, że z trudem docierały do niego słowa wypowiadane przez Evana. Nie ruszył się z miejsca, nie mogąc odwrócić oczu od pięknie wyrzeźbionego ciała mężczyzny. Przełknął ciężko ślinę, śledząc wzrokiem krople wody skapujące z przydługich, czarnych kosmyków na szerokie ramiona, spływające po umięśnionej klatce piersiowej i płaskim brzuchu, ginące pod fałdami białego materiału.

- Ekhmm... - Słysząc ciche chrząknięcie, wampir zmusił się do spojrzenia na twarz śmierciożercy. Evan opierał się o framugę i uśmiechał kpiąco, obserwując go spod uniesionych brwi. - Masz zamiar tak sterczeć, czy może jednak wejdziesz?
- Um, tak. Jasne.
- Świetnie. - Evan przepuścił Nagarę, wskazując mu kanapę. - Napijesz się?
- Nie, dzięki.
- Jak chcesz. W takim razie mogę wiedzieć, czym zasłużyłem sobie na zaszczyt goszczenia cię w swych skromnych progach?
- Tak właściwie, to szukam Harry'ego - odpowiedział, starając się unikać intensywnego wzroku śmierciożercy i stwierdzając, że może jednak przyjście tutaj nie było najlepszym pomysłem. - Widziałeś go dzisiaj?
- Poszedł do Mrocznego Lasu.
- Sam? Przecież jest już późno, lepiej po niego pójdę.

Zerwał się z miejsca, podchodząc do drzwi. Chwycił już za klamkę, kiedy zatrzymała go dłoń śmierciożercy, spoczywająca na jego ramieniu. Przełknął ślinę, czując przebiegający wzdłuż kręgosłupa przyjemny dreszcz. Sytuacji wcale nie polepszył niski szept rozbrzmiewający w jego uchu i gorący oddech, drażniący wrażliwą skórę szyi.

- Zostań.
- Co?
- Zostań ze mną.
- Nie, nie mogę. Muszę iść po Harry'ego.
- Wcale nie. Nie uciekaj.
- Nie uciekam.
- Nieprawda.
- Evan, puść. Naprawdę lepiej będzie jak już pójdę.
- Mortis sobie poradzi, to duży chłopiec. Poza tym nie jest sam.
- Słucham? - Wampir odwrócił głowę, spoglądając wprost w szare, błyszczące oczy. - Jak to nie jest sam?
- Towarzyszy mu Czarny Pan. Widziałem, że również kierował się w tamtą stronę.
- I to ma mnie uspokoić? - prychnął, unosząc brew. - Tym bardziej powinienem tam pójść.
- Daj mu spokój, Marco. - Evan zacisnął palce, nie zważając na to, że mężczyzna syknął z bólu. - Zostań.
- Nie mogę, ja... - urwał, gdy druga ręka śmierciożercy spoczęła na jego biodrze. - Co robisz?
- Przestań - szepnął, przygryzając delikatnie płatek ucha wampira. - On już nie jest twój.
- To ty przestań - warknął, wyrywając się z objęć czarodzieja. - Nie mogę, nie chcę. Harry...
- Należy do Czarnego Pana.
- Nie.
- Marco. - Evan odsunął się od niego i przeszedł do przodu, zasłaniając drzwi. - Widzisz, co się dzieje. Pozwól mu odejść.
- Nie pozwolę mu cierpieć - syknął, mrużąc oczy. - Voldemort go skrzywdzi.
- Już za późno. - Rosier patrzył wprost w oczy Marco, robiąc krok w jego stronę. - On już wybrał, nic na to nie poradzisz.
- Nie - zaprzeczył ponownie. - Nie rozumiesz, ja...
- Ja wiem... - przerwał mu, robiąc kolejny krok do przodu. - Wiem wszystko. On nie jest twój, pogódź się z tym.
- Skąd...? - sapnął, spinając się nieco, gdy Rosier przybliżył się jeszcze bardziej. - Jak się domyśliłeś?
- To nie było trudne - mruknął, ostatecznie zbliżając się do wampira. - Ale od dawna nie pozwolił ci się dotknąć, prawda? Zrozum. To już koniec. - Wyciągnął dłoń, przesuwając palcami po wargach mężczyzny, zmuszając je do rozchylenia.
- Nie. - Marco wycofał się gwałtownie. - Może i nie jest mój, ale...
- Dość tego! - Evan po raz kolejny nie pozwolił mu dokończyć zdania, popychając zdezorientowanego tym wybuchem Marco na ścianę i przyciskając go do niej całym ciałem. - Nie ma żadnego "ale"! Zapomnij o nim.

Po tych słowach gwałtownie wpił się w jego wargi. Marco zaczął się szarpać, bezskutecznie próbując wyrwać się ze stalowego uścisku śmierciożercy. Jęknął, czując jak język Evana bada jego podniebienie. Ciało wampira mimowolnie zaczęło reagować na dotyk mężczyzny, który sprawnie odkrywał na nim czułe punkty, drażniąc je i wzbudzając w nim podniecenie. Ułożył dłonie na klatce piersiowej Rosiera, usiłując odepchnąć go od siebie, co zaowocowało jedynie tym, że ręce Nagary zostały uwięzione między nimi. Evan oderwał się od warg wampira, wodząc językiem po jego szyi, raz po raz lekko ją przygryzając.

- No już - szepnął. - Nie opieraj się.
- Nie mogę... Harry...
- Nie ma go tu - mruknął, obserwując z zadowoleniem jak tęczówki wampira przybierają powoli barwę ametystu. - Jest z nim. Dokonał wyboru.
- Nie - sapnął, próbując uspokoić oddech. - To nie tak.
- To dokładnie tak. Dalej, nie walcz z tym. Daj się ponieść.

Marco nie zdołał odpowiedzieć, czując jak jedna z dłoni śmierciożercy wsuwa się w jego spodnie, obejmując budzącą się do życia erekcję. Westchnął, nie mogąc powstrzymać przyjemności płynącej z poczynań Rosiera, ani pieszczących jego szyję, gorących warg. Wiedział, że Evan ma rację. Powinien dać sobie spokój i zacząć żyć własnym życiem, ale trudno mu było od tak po prostu zrezygnować z walki o tego zielonookiego chłopaka. Ale czy była w nich jeszcze ta pasja? Wzajemna fascynacja, którą odczuwali na początku? Nie. To już nie było to samo. Wszystko zmieniło się wtedy, gdy Harry przystał na propozycję Czarnego Pana. Marco nie był ślepy... Widział, że chłopak jest wyraźnie zafascynowany Riddle'em. Przyglądał się bezradnie temu, jak z każdym kolejnym dniem lgnie do niego coraz bardziej i bardziej, nieświadom jeszcze swych prawdziwych uczuć. I próbował, Merlin mu świadkiem, że próbował to powstrzymać, ale co mógł zrobić, skoro za każdym razem, gdy tylko ci dwaj znaleźli się blisko siebie, cały świat mógłby równie dobrze przestać istnieć? Zresztą Marvolo również nie wydawał się być obojętny, świadczyła o tym nie tylko obsesja na punkcie chłopaka, ale także dziwny głód pojawiający się w jego oczach, ilekroć spoglądał na Pottera. Do tej pory Marco starał się nie dopuszczać do siebie tych myśli, jednak nadszedł w końcu czas, by przyjąć to do wiadomości. Musiał, naprawdę musiał się z tym pogodzić. Zamknął oczy, zaprzestając walki. Nie miał już sił się opierać. Kogo on chciał oszukać? Rosier pociągał go od dawna. Był przystojny, inteligentny i zdecydowanie szalony. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz się z kimś tak dobrze dogadywał. Podejmując ostateczną decyzję, otworzył oczy i patrząc wprost w szare, migoczące tęczówki, wplątał dłoń w czarne, wciąż jeszcze wilgotne włosy, przyciągając mężczyznę do pocałunku. Nie było w nim czułości, czy delikatności, ale dzika namiętność, niosąca obietnicę przyszłej rozkoszy. Drugą dłonią rozplątał ręcznik skrywający biodra śmierciożercy, mrucząc z aprobatą, gdy Evan odpowiedział na pocałunek, a ich języki splotły się, walcząc zawzięcie o dominację. Żaden z nich nie zamierzał się poddać, uparcie próbując zdobyć przewagę. Ostatecznie to Marco uległ, pozwalając Rosierowi na chwilowe przejęcie kontroli, co ten skwapliwie wykorzystał, odrywając się od warg wampira. Pieścił i drażnił jego szczękę i szyję, by w międzyczasie zerwać z niego koszulę, rozpinając później także pasek. Przygryzł czułe miejsce, tuż nad obojczykiem, cicho warcząc, gdy Marco postanowił ponowić walkę.

- O nie, wampirku... Dzisiaj to ja jestem górą.

Przyparł mężczyznę mocniej do ściany, śmiejąc się gardłowo, gdy ten wściekle syknął na to stwierdzenie, natychmiast próbując wyrwać się z silnego uścisku. Zmrużył złośliwie oczy i skinął nieznacznie ręką w magiczny sposób pozbawiając kochanka spodni. Uśmiechnął się drwiąco, kiedy z ust Marco wyrwał się jęk na tak gwałtowne zetknięcie rozpalonego ciała z chłodnym powietrzem i, posyłając mu pełne wyższości spojrzenie, wsunął kolano między jego nogi, nieznacznie je rozszerzając. Dłonie śmierciożercy błyskawicznie znalazły się na udach mężczyzny, by unieść go w górę. Kiedy tylko wampir posłusznie objął go nogami w pasie, ręce zmieniły pozycję, przenosząc się na pośladki. Evan wyszeptał zaklęcie nawilżające, po czym obdarzył Marco kolejnym gorącym pocałunkiem.

Marco krzyknął w usta mężczyzny, gdy ten, nie bawiąc się w jego zdaniem zbędne subtelności, wsunął w niego od razu dwa palce, gwałtownie go rozciągając. Jęknął boleśnie, spinając się i próbując się wycofać przed niespodziewanym wtargnięciem. Jeszcze nigdy nie pozwolił się nikomu zdominować i teraz również nie miał najmniejszego nawet zamiaru do tego dopuścić. Odsunął się od warg mężczyzny, przechylając głowę i wysuwając kły, kiedy został nagle powstrzymany przed wbiciem ich w odsłoniętą, kuszącą szyję.

- Nie licz na to - syknął Evan, trzymając boleśnie jego podbródek. - Naprawdę sądziłeś, że uda ci się sztuczka z jadem?
- Nie będę na dole!
- Będziesz. - Rosier obdarzył go wyjątkowo pobłażliwym uśmiechem. - Jak już mówiłem, to ja tutaj jestem górą.

Nie zwlekając, ugasił nadciągające protesty pełnym pasji i zdecydowania pocałunkiem. Marco jeszcze przez chwilę szamotał się, próbując udaremnić kolejne próby wtargnięcia do jego wnętrza, niestety bezskutecznie. Śmierciożerca okazał się nadzwyczaj silny i stanowczy, ponadto potrafił sprytnie złagodzić opory wampira, umiejętnie pieszcząc jego coraz bardziej rozpalone ciało.

Nie minęło wiele czasu, nim Rosier z satysfakcją stwierdził, że wampir przestał się wyrywać. Opuścił go na podłogę i klęknął, by wziąć do ust jego erekcję. Podrażnił delikatnie główkę, zbierając językiem z sączącego się już penisa, pierwsze krople. Szybko mu się jednak znudziła ta delikatność, więc swoim zwyczajem, nie tracąc czasu na głupie zabawy, pochłonął go w całości, ssąc i liżąc, z wyraźną lubością wsłuchując się w jęki mężczyzny i bezskładnie mamrotane słowa. Dłonią w dalszym ciągu próbował przygotować jego wejście, zginając palce w poszukiwaniu prostaty. Z zadowoleniem zarejestrował okrzyk kochanka, gdy wreszcie mu się to udało. Nie pozwolił mu skończyć zbyt szybko, drażniąc go i przerywając, gdy tylko wyczuł zbliżające się spełnienie. Podniósł się i  nie zważając na jęk protestu, znów złapał wampira za pośladki, unosząc go i oplatając się w pasie jego nogami, by już po chwili wejść w niego, od razu zaczynając się poruszać, nie dając mu czasu na przyzwyczajenie się do swojej obecności.

Marco krzyknął, gdy poczuł jak Evan wbija się w niego gwałtownie. Zagryzł mocno wargi i zacisnął powieki, starając się zignorować ból, spowodowany pozbawionymi jakiejkolwiek delikatności ruchami śmierciożercy. Oparł rozpalone czoło na jego ramieniu, próbując złapać głębszy oddech. Jęknął cicho, gdy Rosierowi ponownie udało się podrażnić jego prostatę, a nieznośny ból zaczął mieszać się z coraz intensywniejszą przyjemnością. Z trudnością musiał przyznać, że pewność siebie, arogancja i bezwzględność mężczyzny bynajmniej nie działają na niego odpychająco. Wręcz przeciwnie. Przyciągały go, rozpalając w całym jego ciele żar. Zaczął poruszać biodrami, wychodząc mu naprzeciw, pragnąc więcej i więcej, wraz z nim coraz intensywniej dążąc do spełnienia. Ciszę panującą w starym dworze przerywały już tylko krzyki rozkoszy.

+++

Harry leżał skulony w ciepłej pościeli, śledząc wzrokiem srebrne, haftowane węże, wijące się na czarnym baldachimie. Uniósł lekko głowę, czując jak Venger owija się wokół niego, łagodząc chłodem swej skóry jego rozpalone ciało. Westchnął, gładząc gładki łeb swego małego przyjaciela. Wciąż jeszcze nie mógł dojść do siebie. Pocałował Voldemorta... Jak do tego doszło? Jakim cudem pokochał mężczyznę, którego dotąd nienawidził, uważając za największego wroga? Kiedy to się stało? Kiedy podziw i fascynacja zdołały przerodzić się w uczucie, o którym myślał, że nigdy go już nie zazna? Czarnoksiężnik działał na niego jak nikt inny. Harry czuł się niczym ćma lecąca w stronę światła, w stronę ognia, za wszelką cenę pragnąca zbliżyć się do swego celu, spełnić swoje marzenie, grzejąc się w bijącym od niego żarze. Zdawał sobie sprawę z tego, że tak samo jak ten nocny motyl igra z ogniem, gotowym strawić go, zniszczyć, pozbawić wszystkiego w jednej, jedynej chwili, gdy wiedziony nieugaszonym pragnieniem uczyni nieuważny ruch, zbliżając się zbyt blisko zgubnego płomienia. Mimo to nie był w stanie się zatrzymać. Było na to za późno. Oddał mu swe serce i nic tego nie zmieni. Czy to uczucie zostanie kiedykolwiek odwzajemnione? Czy Riddle zdolny jest do odczuwania jakichkolwiek emocji, poza nienawiścią i żądzą władzy? Po wydarzeniu nad jeziorem Harry widział na twarzy Czarnego Pana jedynie triumf i satysfakcję. I głód. Ten dziwny, niepokojący głód w szkarłatnych oczach... Jak to potoczy się dalej? Jęknął, zaciskając powieki. Nie potrafił się pozbierać, uporządkować swych uczuć. Musiał z kimś porozmawiać. Tylko z kim? Czy ktokolwiek będzie w stanie mu doradzić, zrozumieć? Chwila... Harry otworzył oczy, gwałtownie się podnosząc i ignorując niezadowolony syk Vengera. Evan! Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Zerwał się natychmiast, niechcący zrzucając oburzonego węża na podłogę. Opuścił zamknięte skrzydło, spiesząc do pokoju mężczyzny. Swoim zwyczajem wpadł tam od razu, nie zawracając sobie głowy czymś tak prozaicznym jak pukanie. Zatrzymał się jednak w progu, a jego źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia. Obraz jaki malował się przed jego oczami nie pozostawiał miejsca na domysły. Pomieszczenie wyglądało jakby przeszedł przez nie mały huragan. Widoku dopełniał Rosier, rozciągnięty na puchatym dywanie przed kominkiem. I bynajmniej nie był sam. Towarzyszył mu nie kto inny, niż Marco. W zasadzie cała sytuacja nie byłaby tak zdumiewająca, gdyby nie fakt, że obaj byli nadzy.

- Harry! - Wampir wyraźnie spanikował, odpychając od siebie śmierciożercę. - Boże, Harry, to nie tak. Wytłumaczę ci...
- Raczej nie ma czego. - Potter zmarszczył lekko brwi. - Wszystko jest jasne.
- Nie, Harry, proszę daj mi coś powiedzieć. Ja...
- Hej, spokojnie - przerwał mu, wchodząc w końcu do środka i zamykając drzwi. - Nie musisz mi się przecież tłumaczyć.
- Ale, Harry... - jęknął, przygryzając wargę. - Ty nie rozumiesz.
- Rozumiem aż zbyt dobrze. - Zmrużył oczy, przyglądając się mężczyźnie. - Masz prawo robić to, co chcesz.
- Przepraszam. Nie powinienem, nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć. Przepraszam, Harry. Tak bardzo cię przepraszam...
- Daj spokój. Naprawdę rozumiem.
- I nie jesteś zły? - spytał, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Poważnie?
- Tak, Marco.

Podszedł do kanapy, opadając na nią i odchylając głowę na oparcie. Nie skłamał. O dziwo, rzeczywiście nie czuł do Marco żalu, czy też pretensji. Jakże by mógł, skoro sam jeszcze kilka godzin temu całował Voldemorta, tonąc w jego ramionach. W zasadzie, to nawet dobrze się złożyło. Być może wampir nie będzie aż tak wściekły, gdy się o tym dowie.

- Co cię sprowadza? - Evan wstał, ignorując zupełnie to, że wciąż jest nagi. - Stało się coś, że wpadłeś tu jak burza?
- Chciałem pogadać.
- Jasne, mów.
- Wiecie co? - Harry uniósł brwi, mierząc ciało Rosiera znaczącym spojrzeniem. - Nie żeby mi to przeszkadzało, ale może najpierw się ubierzcie?

Już po chwili parsknął niepohamowanym śmiechem, widząc minę swego opiekuna, który najwyraźniej dopiero teraz zorientował się, że nadal pozbawiony jest ubrania. Obserwował z rozbawieniem jak Marco pospiesznie wciąga spodnie, przyglądając się z wymalowaną na twarzy bezradnością pozostałościom po swojej koszuli. Rosier pokręcił na to głową i machnął różdżką, litościwie naprawiając ją zaklęciem. Śmierciożerca nie mógł uwierzyć w to, jak ten zwykle pewny siebie i niewzruszony niczym głaz wampir, traci głowę, przejmując się tą, mimo wszystko, niezręczną sytuacją. Choć z drugiej strony uważał, że to dobrze, a nawet bardzo dobrze. Wyglądało na to, że Marco naprawdę przejmuje się swym podopiecznym. Gołym okiem było widać jak bardzo mu na nim zależy. Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu, po czym sam zarzucił na siebie pierwszą lepszą szatę i usiadł na kanapie, wskazując wampirowi, by ten także do nich dołączył. Z trudnością powstrzymał cisnący mu się na usta ironiczny komentarz, kiedy Nagara bez szemrania wykonał jego polecenie. Przewrócił oczami, przenosząc wzrok na Harry'ego, który z niedowierzaniem wpatrywał się w tak niebywale potulnego Marco.

- Mów, młody.
- Taaaak... - Harry otrząsnął się ze zdumienia, czując wpełzający na policzki rumieniec.
- Harry? - Evan uniósł brwi na to zachowanie. Rumieniący się Potter? Co się dzisiaj dzieje z tymi ludźmi? - Co jest?
- Jakby wam to powiedzieć... No kurcze, nie wiem jak to ująć.
- Co się stało, mój piękny? - Marco zaniepokoiła niewyraźna mina chłopaka. - No dalej, wyduś to z siebie.
- Pocałowałem go - szepnął, spuszczając wzrok.
- Że co? - Na czole wampira pojawiła się mała zmarszczka. - Harry, powtórz.
- Pocałowałem Voldemorta.
- Ale... jak?
- Nie wiem, no... To był impuls, musiałem to zrobić.

Marco zamilkł, przymykając powieki. Opadł na oparcie kanapy i przyłożył dłoń do skroni, starając się przetrawić tę informację. Evan tymczasem przyglądał się Harry'emu z nieodgadnioną miną, po czym uśmiechnął się delikatnie, stwierdzając:

- To jeszcze nie wszystko.
- Tak. Przez to coś zrozumiałem.
- Kochasz go, prawda?

Potter spojrzał na niego zaskoczony, lecz skinął potakująco głową. W oczach śmierciożercy błysnęło coś niezidentyfikowanego.

- Skąd wiesz?
- Daj spokój, mały - roześmiał się cicho. - Powinieneś się już przyzwyczaić do tego, że widzę dużo więcej niż pozostali. Twój wampir też coś tam podejrzewał - zerknął na Marco, który sprawiał wrażenie ogłuszonego. - Ale najwyraźniej wciąż nie potrafi tego przetrawić.
- Marco? - Harry dopiero teraz spojrzał na opiekuna, którego twarz wydawała się jeszcze bledsza niż zazwyczaj. - Marco, powiedz coś.
- Skarbie... - Wampir skierował na niego lekko zamglony, jakby oddalony wzrok. - Czy ty... Ty...
- Marco? - Chłopak drgnął, widząc, że szafirowa barwa tęczówek mężczyzny przybiera powoli kolor ametystu. - Nie denerwuj się, proszę.
- Nie denerwuj się? - Nagara pochylił się w jego stronę, wysuwając kły. - Nie denerwuj się?! Cholera, nie powinienem był ci na to pozwolić! - wybuchnął nagle, zrywając się na równe nogi. - Ja pierdolę, ty cholerny gówniarzu, trzeba było cię stąd zabrać, póki był na to jeszcze czas! Nigdy nie powinienem był ci pozwolić spotkać się z tym pieprzonym psychopatą!
- Uspokój się! - Rosier próbował złapać mężczyznę, lecz ten odepchnął go z całej siły, przez co śmierciożerca wylądował na ścianie. - Marco, do cholery!
- Zabiję go! - Ametystowe oczy ciskały błyskawice. - Jeśli choćby pomyśli o tym, żeby cię skrzywdzić, to go zabiję, przysięgam!
- Marco... - Harry zbliżył się ostrożnie do wzburzonego wampira. - Proszę, uspokój się.
- Uspokój? - warknął wściekle, chwytając boleśnie jego ramiona. - Jak mam się uspokoić, wiedząc, że pokochałeś największego bydlaka jakiego widział ten świat?!
- Proszę, porozmawiajmy na spokojnie...
- Harry, kurwa! Powiedziałeś właśnie, że kochasz Voldemorta!
- Auu, Marco, proszę! - krzyknął, kiedy Nagara zacisnął dłonie, niemal miażdżąc mu kości. - Marco, to boli...

To zdawało się otrzeźwić rozwścieczonego mężczyznę, który ochłonął natychmiast, wyrzucając sobie porywczość. Rozluźnił uścisk i odsunął ręce, odwracając się tyłem do Pottera i oddychając głęboko, by się uspokoić.

- Marco, zrozum... - Usłyszał cichy szept chłopaka i poczuł drobną dłoń na swoim ramieniu. - Myślisz, że mi jest z tym łatwo?
- Harry...

Pokręcił głową, ponownie odwracając się do niego przodem i przyciągając Pottera do siebie. Przytulił go mocno, wdychając jego uspokajający zapach. Skoro jemu tak trudno to zrozumieć i zaakceptować, to co musi czuć sam Harry? Przecież właśnie dlatego tu przyszedł, po pomoc, wsparcie. Westchnął, ze smutkiem przyjmując, że choćby bardzo chciał, nic nie jest w stanie na to poradzić. Nie cofnie już czasu. Może jedynie stać u boku swojego zielonookiego roztrzepańca i być mu oparciem, którego teraz będzie potrzebował jak nigdy dotąd.

- Przepraszam, skarbie. - Objął go mocniej, kryjąc twarz w czarnych, potarganych włosach. - Wiedz, że zawsze przy tobie będę. A teraz wyrzuć z siebie to wszystko.

+++

W jednym z pogrążonych w mroku pokoi stał mężczyzna. Wpatrywał się zamyślonym, nieco zamglonym wzrokiem w niewielkie płomienie pełzające po nadpalonych polanach, za sprawą których powstała swoista gra cieni, odbijających się i tańczących na jego przystojnej twarzy. Kształtne, pełne usta wykrzywiły się w nikłym, niepokojącym uśmiechu.
W życiu każdego człowieka zdarzają się chwile triumfu i radości, szczególnie wtedy, gdy okazuje się, że zły los odwrócił swój bieg, okazując nareszcie swą łaskawość. W takich momentach ludzie cieszą się, świętują, ogłaszając światu swoją euforię, dzieląc się swym szczęściem. Ludzie najzwyczajniej w świecie czują.
Ale nie on. Bo on nie był zwykłym człowiekiem. Tom Marvolo Riddle zamiast szczęścia odczuwał jedynie coś na kształt satysfakcji. Zdawało mu się, że wyparł się innych uczuć już całkowicie. Odrzucił je, gardził nimi, lekceważył, nie akceptował. Zapomniał w jaki sposób je okazywać, wyrażać. Zapomniał, co znaczy tak po prostu czuć. Chociaż nie. Zapomnienie nie jest tutaj dobrym słowem. Nie można przecież zapomnieć czegoś, czego nigdy się nie zaznało.
Odegnał niechciane myśli, mrużąc lekko powieki. Roześmiał się zimno, gdy spojrzenie szkarłatnych oczu padło na sztylet, spoczywający na blacie pobliskiego stolika. Piękny, wyjątkowo ostry sztylet o czarnej rękojeści, wysadzanej drobnymi szmaragdami. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego mały Ślizgon nie przypuszcza nawet jak wielką tajemnicę skrywa to niezwykłe narzędzie. Nie ma pojęcia, że gdyby nie przyjął bliźniaczego ostrza, że gdyby ów ostrze nie wchłonęło jego słodkiej krwi, nic nie wyglądałoby tak jak teraz. Nie wiedział, że to właśnie magia krwi pomogła mu ukierunkować myśli, sprawiając, iż z taką łatwością przyszło mu pogrążenie się w ciemności i akceptacja mrocznej strony jego duszy, co ostatecznie było warunkiem przeprowadzenia rytuału zespolenia. W zasadzie Riddle sam do końca nie wiedział, co podkusiło go do wysłania mu tego nadzwyczajnego prezentu. Wiedział tylko, że już od pamiętnego zajścia w Ministerstwie, gdy przypadkowo uwolnił tę wspaniałą, intensywnie mroczną energię kryjącą się w chłopaku, próbował wymyślić sposób, by dostać go w swe ręce. Dlatego też odkrywszy ten starodawny rytuał i zdobywszy legendarne sztylety, postanowił postawić wszystko na jedną kartę. A była to bardzo ryzykowna decyzja. W przypadku, gdyby coś poszło nie tak jak powinno, obaj mogliby stracić życie. Rytuał zespolenia miał bowiem swe źródło w najczarniejszej, dawno już zapomnianej i wyklętej przez czarodziejski świat magii. Jednak udało się. Jak na razie wszystko szło znakomicie. Pozostał już tylko ostatni etap... I nic nie jest w stanie mu przeszkodzić. Voldemort po prostu musiał go mieć. Wiedział, że nie minie wiele czasu, nim chłopak sam do niego przyjdzie błagając o uwagę, prosząc o każdy dotyk. Jakże mógłby mu odmówić? Udręczy go, uzależni od siebie, stanie się narkotykiem, bez którego Harry Potter nie będzie w stanie funkcjonować.

Ale Tom Marvolo Riddle nie miał pojęcia, że on również może się czasem mylić. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś przeoczył. Coś bardzo ważnego. Bo gdyby Tom zastanowił się nad tym, że pocałunek okazał się lepszy niż przypuszczał, gdyby zastanowił się nad tym, że z całej tej sytuacji czerpał również swego rodzaju przyjemność, gdyby zastanowił się nad tym, dlaczego ma tak wielką ochotę posiąść to młode, piękne ciało, dlaczego tak pragnie mieć je tylko i wyłącznie dla siebie...

Ale Tom tego nie zrobi. Kto wie, może i podświadomie zdaje sobie sprawę z istnienia czegoś nowego, czegoś mu nieznanego, ale pomija te niepokojące myśli z premedytacją spychając je głęboko, głęboko na odległy skraj umysłu. Bo to jest obce, bo Tom nie jest w stanie, nie rozumie, nie chce, a być może nawet boi się tego, co mógłby wtedy odkryć.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XXVIII

Witam po dłuższej przerwie, za to już na nowym blogu;)

Niestety, mam niezbyt fajną wiadomość. Prawdopodobnie nie uda mi się utrzymać dotychczasowego tempa, czyli dodawać jednej notki tygodniowo. Powód? Najzwyklejszy w świecie brak czasu. Ostatnio zwaliło mi się na głowę tyle, że już po prostu nie nadążam. Z trudem znajduję czas na to, żeby choć na chwilę przysiąść przed komputerem. Oczywiście postaram się jednak wstawiać nowe rozdziały jak najczęściej, a przerwy pomiędzy kolejnymi notkami nie będą wynosiły więcej niż dwa tygodnie.

Wybaczcie, ale tym razem nie odpowiem na Wasze komentarze. Za to zapraszam na rozdział, którego większość z Was tak długo oczekiwała. Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję na to, że uznacie, iż było warto. Oto jest, więc nie ględząc już więcej, życzę miłego czytania!;)

***

Śmierciożercy zbierali się w Sali Tronowej, szepcząc między sobą i niespokojnie czekając na pojawienie się swych panów. Dawno minęły już czasy, gdy nagle wzywano ich wszystkich w środku nocy. Wiedzieli, iż prawdopodobnie szykuje się coś specjalnego. Pytanie tylko: co? Jedynie Snape i Morvant stali spokojnie nieopodal podestu, nieco na uboczu, doskonale zdając sobie sprawę z powodu niezwykłego zebrania. I jeśli mieli być szczerzy - wprost nie mogli doczekać się przedstawienia, które zapewnią im ich przywódcy. Spoglądali wyczekująco na skryte w cieniu, zdobione drzwi. Kilkanaście minut później, gdy te nareszcie się otworzyły, a Czarny Pan i Mortis pewnym krokiem wkroczyli do pomieszczenia, wielu śmierciożerców poczuło niekontrolowane dreszcze. Skryte pod maskami twarze zbladły gwałtownie, stając się niemal kredowobiałe. Riddle i Potter wydawali się wyjątkowo spokojni, lecz w ich oczach można było dostrzec rozszalałą furię w najczystszej postaci. Severus i Alexander spojrzeli po sobie, wymieniając znaczące uśmieszki. Z doświadczenia wiedzieli, że zwiastowało to naprawdę krwawą, na długo zapadającą w pamięć zemstę. Voldemort omiótł wzrokiem swych zwolenników, po czym przemówił cichym, lodowatym głosem, zdającym się przeszywać na wskroś obecne na spotkaniu osoby.

- Witajcie, przyjaciele. Zapewne zastanawiacie się nad powodem naszego nadzwyczajnego zebrania. Podejrzewacie, iż musiało wydarzyć się coś ważnego. Macie rację! Doszły nas bardzo niepokojące wieści - zrobił małą pauzę, lustrując uważnie śmierciożerców - jakoby wśród was znalazł się zdrajca.

Zapadła cisza. Tłum postaci w czarnych szatach poruszył się niepewnie, zastanawiając się któż mógł okazać tak głupi, by ośmielić się sprzeniewierzyć ich Mistrzowi.
Gdyby w tym momencie uchylić białe maski, skrywające oblicza zwolenników ciemnej strony, można by ujrzeć, iż pod jedną z nich widnieje czysty strach. Na czole stojącego w jednym z ostatnich rzędów mężczyzny zaperliły się krople potu, spływając powoli po rozpalonej ze zdenerwowania twarzy. Przez głowę przelatywały mu pełne trwogi, chaotyczne myśli. Jakim cudem się dowiedzieli? Jak odkryto jego tożsamość? Przecież dopiero co został naznaczony. Nikt nie miał pojęcia, czym tak naprawdę się zajmuje. Nikt, prócz Dumbledore'a, McGonagall i Olivera Moore'a... ale on przecież nie zdradził, prawda? To zaciekły wróg Czarnego Pana! Chyba że... Między brwiami śmierciożercy pojawiła się zmarszczka. Nie, to niemożliwe, młody Moore nie zwróciłby się przeciwko ojcu. Oliver omal nie zabił chłopaka, gdy ten został przydzielony do Slytherinu. Młody miał szczęście, gdyż Dumbledore interweniował, twierdząc iż może stać się szpiegiem w Domu Węża. Osobiście, Michael wcale się Oliverowi nie dziwił. Taka hańba! Dzieciakowi należała się nauczka, teraz nawet przez myśl mu nie przejdzie, by się im sprzeciwić. Zresztą, o czym on myśli? To już nieważne. Na domiar złego zdążył zdać zaledwie jeden, praktycznie do niczego nieprzydatny raport. Wszystko na marne... Umrze na darmo. Zawiódł.
Podniósł wzrok, przyglądając się towarzyszowi Voldemorta. Zaraz... on skądś go zna. Co tu, do cholery, robi Potter?! Dlaczego stoi u boku Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Jedyne wytłumaczenie jakie przyszło mu do głowy było tak szokujące, że ledwo powstrzymał zrezygnowane parsknięcie. To musi być Mortis, że też nie dowiedział się tego wcześniej! Przecież jedną z głównych jego misji było odkrycie tożsamości tajemniczego mordercy. I co? Misja wykonana! "Brawo, Michaelu, brawo", pomyślał. "Szkoda tylko, że nie zdołasz już ostrzec nikogo przed zdradą Nadziei Czarodziejskiego Świata." Nie szukał już nawet drogi ucieczki. Wiedział, że nie ma najmniejszych szans przedrzeć się przez ogrom wrogów. Pochylił głowę, czekając na nieuniknione.

-  Panie Thompson - usłyszał głos Pottera. - Zapraszamy.

Mężczyzna podniósł dumnie wzrok i ruszył w stronę podestu. Śmierciożercy rozstępowali się przed nim, odprowadzając go kpiącymi, pełnymi niedowierzania spojrzeniami. Cóż, jeśli to ma być koniec, to przynajmniej wyjdzie z tego z honorem, nie wypierając się i nie próbując za wszelką cenę ratować życia. Umrze jak mężczyzna. Zatrzymał się przed czarodziejami, którzy już niedługo mieli stać się jego katami. Bez najmniejszego skrępowania patrzył wprost w ich twarze, rzucając im nieme wyzwanie. Cała jego postawa zdawała się wołać: nie złamiecie mnie. Nie przypuszczał nawet, że jego postanowienie runie niedługo niczym domek z kart.

- Jakieś wyjaśnienia, Michaelu? - Voldemort drwiąco wykrzywił wargi. - Nie krępuj się, mój drogi.
- Nie? No cóż - mruknął Potter, gdy szpieg uparcie milczał. - Najwyraźniej nasz Michael nie jest zbyt rozmowny.
- Jaka szkoda. Przedstawiłbym mu korzystną propozycję. Mógłby uratować swe nędzne życie.
- Och, wątpię, by Michael przyjął rolę podwójnego szpiega - Potter uśmiechnął się słodko do przyszłej ofiary. - Zbyt dobrze rozumie, iż jego życie nie posiada najmniejszej wartości. Prawda?
- Nigdy! - Thompson warknął w końcu, zaciskając pięści. - Nigdy was nie poprę, wy potwory. A ty, Potter, zgnijesz w Azkabanie. Razem ze swoim Mistrzem!

Od stojących najbliżej śmierciożerców dosłyszał rozbawione pomruki, ale również przerażone szepty. Tymczasem mężczyźni przed nim nawet nie drgnęli, przyglądając mu się z wymalowaną na twarzach obojętnością. Po krótkiej chwili, gdy szepty ucichły i w sali zapadła niczym nie zmącona cisza, Mortis i Voldemort spojrzeli po sobie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie, po czym równocześnie unieśli różdżki, krzycząc:

- Crucio! 

Śmierciożercy zamarli, obserwując jak dwa wielkie, wściekle czerwone promienie, niczym w zwolnionym tempie uderzają w zdrajcę, wyrywając z niego mrożący krew w żyłach krzyk. Odrzucone potworną siłą ciało przeleciało przez całą długość ogromnego pomieszczenia i gruchnęło w przeciwległą ścianę, bezwładnie się po niej osuwając. Poplecznicy Voldemorta nie odważyli się nawet na głośniejsze zaczerpnięcie oddechu. Pierwszy raz mieli okazję oglądać coś takiego, a to bynajmniej nie był jeszcze koniec, gdyż ich panowie przelewitowali mężczyznę, umieszczając go u swych stóp i wybudzili. Snape zbliżył się do Thompsona, aplikując mu eliksir czuwania. Niektórzy wciągnęli gwałtownie powietrze, rozumiejąc, że to dopiero początek.

- Będziesz błagał o śmierć, zdrajco - syknął Mortis, posyłając w stronę mężczyzny jedną z wyjątkowo bolesnych klątw. - Pożałujesz, że kiedykolwiek odważyłeś się choćby pomyśleć o zdradzie ciemnej strony.

Czas mijał, a zarówno Potter, jak i Riddle nie odpuszczali, znęcając się nad człowiekiem, który ośmielił się im postawić. Posadzka poniżej podestu spływała krwią, obficie wypływającą z ran mężczyzny, docierając aż do stóp najbliższych śmierciożerców. W zmaltretowanym, brutalnie okaleczonym ciele, nikt nie zdołałby już rozpoznać Michaela Thompsona. Ofiara jęczała boleśnie, łkając i prosząc, wbrew swym wcześniejszym postanowieniom, o łaskę i pozbawienie życia. Jego oprawcy mieli inne plany. Rzucali na zmianę coraz to bardziej okrutne, wymyślne, straszliwie bolesne zaklęcia, zahaczające o najczarniejszą magię, doprowadzając mężczyznę do całkowitego pozbawienia godności, do wyzbycia się człowieczeństwa. Thompson wył, przepraszając, błagając o śmierć, leżąc w kałuży własnej krwi wymieszanej z kałem, wymiocinami oraz moczem, aż w końcu ucichł, niezdolny nawet do jęku. Nawet to nie było w stanie powstrzymać gniewu Mistrzów. Przedstawienie trwało do momentu, w którym jego ciało nie przypominało już nawet człowieka. Wbrew pozorom jednak, Thompson wciąż żył, cierpiąc najgorsze z możliwych, niewyobrażalne męki. Spora ilość śmierciożerców, nie mogąc znieść tego widoku, mdlała lub wymiotowała. Nawet ci najwytrwalsi, najdłużej stojący u boku swego pana, drżeli, przerażeni widowiskiem. Jednakże nikt nie odważył się na opuszczenie sali, bądź odwrócenie wzroku. Mieli to widzieć, dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Nikt nie chciał podzielić losu ofiary.

- Przyjrzyjcie się dobrze - powiedział spokojnie Riddle, unosząc bezwładne "coś" w powietrze. - Zapamiętajcie dokładnie ten widok, albowiem tak właśnie kończą zdrajcy.
- Rudolfie, Rabastanie, zabierzcie ciało i umieśćcie je w centrum ulicy Pokątnej - wydał rozkaz Harry. - Czas najwyższy, by Dumbledore przekonał się na własne oczy, że zabawa dobiegła końca.

+++

Sklepienie Wielkiej Sali przedstawiało tego poranka naprawdę uroczy widok. Niebo przybrało piękną, błękitną barwę, a jasno świecące słońce raz po raz przesłaniały puchate, białe obłoczki. Widok ten stanowił niewiarygodnie ironiczny kontrast z nastrojami spożywających posiłek uczniów i nauczycieli. Śniadanie przebiegało w wyjątkowo ponurej, pełnej smutku i napięcia ciszy. Wiele osób spoglądało ze współczuciem na drobną dziewczynkę, szlochającą przy stole Ravenclawu nad porannym wydaniem Proroka. Wieść o znalezionym na ulicy Pokątnej, potwornie zmasakrowanym ciele, wciąż żywym, choć nie przypominającym już nawet człowieka, niejedną osobę przyprawiła o dreszcz grozy. Górujący na niebie potężny Mroczny Znak, który zniknął samoistnie dopiero po kilku godzinach, jasno wskazywał kto stoi za straszliwą zbrodnią. W gazecie zamieszczono nawet fragment wiadomości, skierowanej do Albusa Dumbledore'a. Zawierała ona informację, iż ofiarą jest Michael Thompson - szpieg dyrektora Hogwartu w szeregach Czarnego Pana. Na nic zdały się rozpaczliwe starania uzdrowicieli, którym po licznych próbach udzielenia pomocy mężczyźnie, zostało tylko jedno... dobicie, by skrócić tę niewyobrażalną męczarnię. Dziewczynka w końcu została odprowadzona do skrzydła szpitalnego, by pani Pomfrey mogła zaaplikować jej eliksir słodkiego snu. Ponury nastrój nie udzielił się jedynie Ślizgonom, którzy spokojnie pochłaniali pyszne potrawy, nie zwracając uwagi na posyłane w ich stronę pełne wstrętu, karcące spojrzenia.
Potter spoglądał na puste miejsce u szczytu stołu prezydialnego, śmiejąc się w duchu na myśl o rozczarowaniu Dumbledore na wieść, iż zdemaskowano jego szpiega, bo na nic innego z jego strony nie liczył. Wątpił, by starzec przejął się tym, że niewinna dziewczynka straciła swego ojca, że żona nigdy nie powita już powracającego z pracy męża. Dla dyrektora oznaczało to jedynie utratę kolejnego pionka, który poległ w walce o większe dobro. Wstał z ławki i wraz z przyjaciółmi skierował się do swego dormitorium. Pierwsze zajęcia zostały odwołane, gdyż w tym czasie miało odbyć się specjalne zebranie Zakonu Feniksa, na którym obecni mieli być przedstawiciele Ministerstwa. Po dotarciu do pokoju Malfoya i Zabiniego, rozsiedli się wygodnie z kieliszkami Ognistej, nie zważając na nerwowego, rzucającego im ukradkowe spojrzenia Ryana, którego zaciągnęli ze sobą.

- Harry? - chłopak nie wytrzymał, obserwując wyraźnie zadowolonych z siebie Ślizgonów. - Możemy porozmawiać?
- Jasne, mów.
- Wolałbym na osobności.
- Nie krępuj się, Ryan. Możesz mówić przy nich - rzekł, wskazując dłonią na pozostałych. - Nie mamy przed sobą tajemnic.
- Oczywiście w granicach rozsądku - dopowiedział Malfoy.
- No nie wiem - mruknął Moore, zerkając niepewnie na Pottera. - Chciałbym pogadać o wczorajszym wieczorze.
- Domyślam się o co ci chodzi. - Harry wstał, zbliżając się do chłopaka, który drgnął, mimowolnie cofając się o krok. - Nie przesadzaj, nic ci nie zrobię.
- Czy ty...
- Tak - odpowiedział na niezadane pytanie.
- Czyli jednak popieracie Sami-Wiecie-Kogo?
- To chyba jasne. Ale powiedz nam, kogo popierasz ty, Ryan?
- Podobno Ślizgoni o tym nie rozmawiają.
- Odpowiedz.
- A jeśli nie chcę?
- Nie radzę, Ryan - odezwał się Theo, posyłając mu ironiczny uśmiech. - Nie prowokuj go.
- Grozisz mi?
- Ostrzegam. Odpowiedz.
- Nikogo - westchnął, doskonale wiedząc, że powinien posłuchać Notta. - Dumbledore to potężny mag, ale nie potrafię dać wiary temu, co głosi. Ten, Którego Imienia Nie Wolno wymawiać ma swoje racje, tylko że dąży do nich w wyjątkowo okrutny i bezlitosny sposób.
- Dokładniej. - Theo również wstał, podchodząc do nowego. - Rozwiń to. Co z ich poglądami?
- Dyrektor każe nam wierzyć w utopię, to nie ma racji bytu. Manipuluje ludźmi, zapominając, że to życie, a nie gra, a oni nie są pionkami. Skrzętnie ukrywa pragnienie władzy. Z kolei Sami-Wiecie-Kto, jak już mówiłem, w zasadzie ma pewną rację, poza tym otwarcie mówi o tym, czego pragnie, ale jego działania są zbyt drastyczne.
- A co powiesz o nas? - spytał Harry. - Jacy jesteśmy?
- Powiedziałem już wczoraj. - Ryan spuścił wzrok, rumieniąc się. - Nawet więcej, niż powinienem.
- Ale teraz już wiesz, że stoimy po stronie Czarnego Pana.
- To nic. Wiecie, trudno mi tutaj, naprawdę. Bałem się tego, co spotka mnie w Slytherinie, ale wy wcale nie jesteście tacy źli jak to mówią. Poznałem was już trochę, więc mogę powiedzieć, że nie interesują mnie wasze ideały, ale to kim jesteście w stosunku do mnie.

Harry uśmiechnął się pod nosem, po czym wbił intensywny wzrok w niebieskie tęczówki. Włamał się delikatnie do umysłu Ryana, szukając potwierdzenia jego słów. Przeglądał pojedyncze wspomnienia, trafiając na te ze spotkania z dyrektorem, które potwierdzały również wersję Moore'a odnośnie tego, że nie zdradził starcowi nic użytecznego. Odczytanie uczuć do poszczególnych osób było trudniejsze, niż zwykłe użycie zaklęcia Legilimens, które pozwalało jedynie na obejrzenie wspomnień, lecz było o niebo od niego skuteczniejsze. Po dłuższej chwili Harry'emu udało się odnaleźć to, czego szukał, więc wycofał się z umysłu chłopaka. Ten zachwiał się lekko, patrząc na niego zdezorientowany.
- Ci mi zrobiłeś?
- Sprawdziłem twoją wiarygodność.
- I?
- Dopóki aktywnie nie opowiesz się po stronie Dumbledore'a, masz pewność, że z naszej strony nic ci nie zagraża.
- A jeśli to zrobię...
- Ryan, jesteś w porządku, ale jeśli znajdziesz się po niewłaściwej stronie barykady, żaden z nas się nie zawaha.
- Rozumiem - pokiwał głową, zerkając w stronę drzwi. - Mogę odejść? Muszę to wszystko sobie poukładać, przemyśleć to, czego się dowiedziałem. Ochłonąć...
- Idź.
- Mortis, jesteś pewny... - Malfoy urwał w połowie zdania, gdy Theo i Blaise rzucili mu piorunujące spojrzenia. - No co? Na pewno i tak się domyślił, prawda Moore?
- Tak, domyślił się - odpowiedział ostro Potter, nie pozwalając nowemu dojść do głosu. - Co nie zmienia faktu, że powinieneś być ostrożniejszy. A co do ciebie - przeniósł wzrok na Moore'a. - Jeszcze tu jesteś?

Ryan, bez słowa, pospiesznie opuścił pokój, cicho zamykając za sobą drzwi.

- Dobrze zrobiliśmy? - Blaise patrzył w ślad za znajomym. - Mimo wszystko wyglądał na zszokowanego.
- Wiesz, nie na co dzień dowiadujesz się, że twoi kumple to mordercy, a jeden z nich został nawet okrzyknięty przez Proroka Lordem Śmierci - stwierdził Theo. - Nic dziwnego, że chłopak musi to ogarnąć.
- Trochę musiało nim to wstrząsnąć - Malfoy opróżnił jednym łykiem swój kieliszek. - Nie rozumiem dlaczego pozwoliliśmy mu wyjść stąd bez złożenia żadnej przysięgi. Jaką mamy pewność, że nie jest teraz w drodze do gabinetu Dumbledore'a?
- Nie zdradzi nas, chyba że życie mu niemiłe - mruknął Potter. - Poza tym istnieje inny, dużo ważniejszy powód, ale o tym dowiecie się w swoim czasie. Podejrzewam, że sam wam powie.

+++

Potter przystanął na skraju lasu, wpatrując się w plątaninę krzewów, poskręcanych, grubych konarów i obleczonych w ciemne, zielone liście gałęzi. Spoglądał na wąską, zarośnięta ścieżkę, niknącą w nieprzeniknionej ciemności. Odetchnął głęboko i wkroczył między potężne drzewa, decydując się zwiedzić miejsce, które od tak dawna podziwiał tylko z daleka. Kierował się do przodu, czując się zadziwiająco dobrze otoczony mrokiem i snującą się przy podłożu gęstą, mleczną mgłą. Rozłożyste korony nie przepuszczały nawet odrobiny światła, powodując, że ciemność zdawała się być niemal namacalna, a przeraźliwa wręcz cisza i spokój, zakłócane jedynie delikatnym szumem wiatru, przyprawiały o dreszcz grozy. Powietrze zdawało się przesiąknięte atmosferą tego tajemniczego miejsca, niosąc ze sobą dziwny niepokój i jakby oczekiwanie. Nie zwracał uwagi na to gdzie idzie, posuwając się mozolnie przed siebie, krok po kroku zanurzając się w gęstwinie, a nogi same prowadziły go w najbardziej niedostępne zakamarki, odkrywając skryte przed ludzkim wzrokiem ścieżki. Jakiś czas później, po dość długiej wędrówce, dotarł do małej, wydającej się odciętej od świata polany, gdzie mieściło się rozległe jezioro z krystalicznie czystą wodą. Zatrzymał się zauroczony naturalną magią tego miejsca i obserwował rozciągający się przed nim cudowny widok. Nie zważając na pierwsze krople deszczu, ani bijący z podłoża chłód, położył się tuż przy brzegu, przesypując między palcami złocisty, miękki piasek, ciesząc się spokojem i ciszą tego miejsca. Wiedział już, że będzie je odwiedzał, kiedy tylko pozwoli mu na to czas. Patrzył w pierwsze gwiazdy, pojawiające się na powoli ciemniejącym niebie, rozkoszując się chwilą spokoju i beztroski, odcinając od wszelkich problemów. Ta niewielka polana była jakby stworzona do rozmyślań, kojenia nadszarpniętych nerwów. Stanowiła swoisty azyl, ucieczkę przed trudami codziennego życia. Przynosiła odprężenie, pozwalała odpocząć, oswoić i poukładać myśli. Wodził rękami po wilgotnej trawie, wdychając głęboko do płuc rześkie, deszczowe powietrze i zapach mokrej ziemi. Krople deszczu, delikatnie uderzające o spokojną taflę wody, zdawały się muzyką dla jego uszu. Nie miał pojęcia ile tak leżał, rozkoszując się odpoczynkiem, lecz słońce dawno zniknęło już za linią horyzontu, zastąpione mrokiem, rozświetlanym jedynie księżycową poświatą. Pełnia. Pomyślał o Remusie, cierpiącym teraz samotnie w bólu towarzyszącym przemianie w wilkołaka. Szybko jednak zapomniał o przyjacielu, kątem oka dostrzegając kryjącą się w mroku sylwetkę. Uniósł się na łokciach, mrużąc oczy. Po chwili postać wyłoniła się z cienia, rzucanego przez potężne konary starych drzew, a Harry zamarł, nie będąc w stanie się poruszyć.

- Tom... - szepnął zafascynowany, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny.

Ciemne, wilgotne włosy, na których skrzyły się krople deszczu, odbijające światło księżyca, wydawały się tworzyć srebrzystą poświatę wokół zniewalająco pięknej twarzy o subtelnych, lecz wyrazistych rysach. Szkarłatne oczy zdawały się lśnić własnym blaskiem, gdy uważnie lustrowały leżącego nad brzegiem jeziora chłopca, a w zasadzie już młodego, przystojnego mężczyznę. Czarna koszula opinała dokładnie nieskazitelnie, zdające się być wyrzeźbionym, ciało Riddle'a. Wiedziony bezbrzeżnym, niemożliwym do odparcia pragnieniem, chłopak wstał i powoli zbliżył się do Czarnego Pana, który nie poruszył się, również nie spuszczając z niego wzroku. Harry wyciągnął dłoń, opierając ją na piersi bruneta, wyczuwając równomierne uderzenia.
Spojrzał głęboko w szkarłatne tęczówki, zatapiając się w nich całkowicie i wspiąwszy się na palce zbliżył swą twarz do twarzy mężczyzny. Mokre kosmyki muskały jego policzki, gdy w końcu gorące wargi spotkały się z tymi chłodnymi. Cały świat przestał istnieć. Liczyły się tylko obejmujące go ramiona i usta, te wspaniałe usta, przy jego własnych. Języki łączące się w tańcu pełnym pasji i namiętności, gorące oddechy i drżące ciała, splecione i stające się w tej chwili jednością. Zapomniał o wszystkim, tonąc w wypełniającym całe jego jestestwo uczuciu, poddając się mu całkowicie, pogrążając w szaleńczym biciu, chcącego wyrwać się z piersi serca. Gdy w końcu oderwali się od siebie, nie mógł odwrócić wzroku od wypełnionych dziwnym głodem, ale i satysfakcją oczu Riddle'a. I wtedy zrozumiał, a wiedza ta uderzyła w niego z ogromną, przygniatającą siłą.
Kochał go.
Kochał tego zimnego niczym lód, bezlitosnego człowieka. Tego pięknego, fascynującego, niezwykłego mężczyznę. Jedynego w swoim rodzaju, któremu nikt nigdy nie będzie w stanie dorównać. Oddał mu swe serce, duszę, był cały jego. I nic innego nie było już ważne, był tylko on. I choćby jego uczucie nigdy nie zdołało się przebić przez skorupę oziębłości i zostać odwzajemnione, nie podda się i będzie trwał przy boku ukochanego, choćby świat miał się skończyć. Przymknął oczy, wdychając głęboko odurzający zapach mężczyzny, chłonął jego bliskość całym sobą, błagając, by chwila ta trwała wiecznie.
Wiedział już, że oddałby wszystko, by serce Voldemorta choć przez chwilę zabiło tylko dla niego.

Rozdział XXVII


Theo opuścił łazienkę jako ostatni, spoglądając na Hermionę, idącą przodem z jego przyjaciółmi. Nieliczni uczniowie, których mijali na korytarzu, nie kryli nawet swego zdziwienia, wytrzeszczając oczy i zastanawiając się, co Gryfonka, na dodatek pochodząca z mugolskiej rodziny, robi wśród Ślizgonów. Jednakże, pomimo całego absurdu tej sytuacji, nie to zaprzątało jego myśli. Obiektem, wokół którego uparcie krążyły, stał się pewien czarnowłosy, zielonooki chłopak, który bezceremonialnie wygonił ich z komnaty wielkiego Slytherina, oznajmiając, że ma jeszcze coś do zrobienia i dołączy do nich później. Z trudem to przyznawał, ale ciarki go przechodziły na samo wspomnienie oczu Pottera w momencie, gdy ten rzucał Imperiusa na byłą przyjaciółkę.
Były zimne.
Straszliwie zimne, przepełnione lodowatą obojętnością, a zarazem skrzącą się, gorącą nienawiścią. I choćby bardzo się starał, nie był w stanie dostrzec w nich nawet cienia żalu. Coś podobnego mógł zaobserwować do tej pory jedynie u samego Czarnego Pana. To właśnie wtedy Theo zrozumiał, że coś się zmieniło. Musiało wydarzyć się coś, przez co jego przyjaciel tak bardzo się zmienił, choć, paradoksalnie, nie było to nic rzucającego się w oczy. Zmiana była tak subtelna, ledwo uchwytna, że Theo był pewny, iż Draco i Blaise niczego nie zauważyli. Ale Theo wiedział. Wiedział, że dawny Harry Potter odszedł. Wiedział, że w przypływie szczerości wyjawił Hermionie prawdę. Bo dawny Harry naprawdę umarł wraz z Syriuszem. Umarł, a na jego miejsce narodził się Mortis. Okrutny, zimny i bezlitosny sojusznik Lorda Voldemorta.
Ale Theo wiedział coś jeszcze. Na jego ustach pojawił się nikły, lecz jak najbardziej szczery uśmiech, gdy zdał sobie sprawę z tego, że mimo wszystko nie ma się czym martwić. Bo wszystko będzie dobrze dopóty, dopóki lód w oczach Harry'ego roztapia się na widok jego nielicznych, ale tym razem prawdziwych, wiernych przyjaciół.

+++

Harry odłożył na pobliski stolik małą, czarną książeczkę i przeciągnął się, odchylając głowę na oparcie niewielkiej, skórzanej kanapy. Westchnął, przecierając ze znużeniem oczy, czując pod powiekami nieprzyjemny piasek i ułożył się wygodniej, przewieszając nogi przez oparcie. Zmarszczył brwi, wpatrując się z zaskoczeniem w wypaloną do połowy świecę. Wyglądało na to, że kompletnie stracił poczucie czasu. Nie miał pojęcia ile godzin minęło od wyjścia chłopaków, lecz z całą pewnością było już bardzo późno. Nie żeby się tym przejmował, wręcz przeciwnie. Zdecydowanie warto było zostać. Tom wspominał mu kiedyś, że prócz głównej, wielkiej komnaty, znajduje się tutaj także szereg innych, każda służąca do odrębnych celów. Dlatego też, gdy tylko Harry zauważył kryjące się w cieniu niedaleko posągu Salazara drzwi, czym prędzej odprawił przyjaciół, pragnąc zwiedzić to tajemnicze miejsce. Odkrył szeroki korytarz. Na wilgotnych ścianach wisiały srebrne lampiony, rozświetlające mrok nikłym, zielonkawym światłem, a pomiędzy każdym z nich, widniała para drzwi. Potter otwierał po kolei każde z nich, znajdując kolejne komnaty, dużo mniejsze od wejściowej. W ten sposób trafił między innymi na bibliotekę, czy laboratorium, a w jednej z sal odnalazł nawet kolekcję różdżek. Nie miał pojęcia po co komu tyle magicznych patyków, ale po zastanowieniu uznał, że mogą okazać się przydatne. Najbardziej zachwyciła go jednak ostatnia z komnat, która okazała się być prywatnym pokojem Riddle'a. Znajdowało się tam wiele książek, notatek oraz rzeczy Toma. Harry był pewny, że mężczyzna nie byłby zbyt zadowolony, gdyby dowiedział się, że kiedykolwiek je zobaczył. Początkowo wahał się, czy je przejrzeć, jednakże ciekawość zwyciężyła. I wcale tego nie żałował, ponieważ tym samym odnalazł odpowiedzi na kilka dręczących go pytań. Rozwiązała się w końcu część zagadki, dlaczego Tom tak bardzo chce mieć Pottera na wyłączność. Wyglądało na to, że Czarny Pan widział w nim samego siebie z lat młodości. Pomijając podobieństwa, które zauważył już wcześniej, Harry miał teraz okazję zrozumieć, że łączyło ich o wiele więcej. Był niemalże zszokowany, gdy zagłębiając się w przemyślenia młodego dziedzica odkrywał niesamowitą wręcz zgodność myśli, czy charakterów. Właściwie jedyną istotną różnicą były uczucia. Tom Riddle nigdy nie miał szansy się przekonać czym są miłość, przyjaźń lub przywiązanie. Nigdy nikogo nie kochał, ani nikt nie kochał jego. Nie posiadał przyjaciół i żadnej osobie nie pozwalał zbliżyć się do siebie, zawsze zachowując bezpieczny dystans. Mortis zrozumiał w tym momencie, że prawdopodobnie, gdyby nie Syriusz, będący jedyną osobą, którą zdołał obdarzyć tak silnym uczuciem, nie różniłby się teraz od Voldemorta.
Bo mimo tego, że Harry uważał dawniej Rona i Hermionę za przyjaciół, mimo tego, że przywiązał się do rodziny Weasleyów, Gryfonów, czy kilku członków Zakonu, to jednak nikogo nie kochał. Tylko Syriusza. Czy gdyby nie on, Harry zdołałby tak bardzo zbliżyć się do Marco, Remusa, Evana, czy choćby Ślizgonów? Znał odpowiedź. Nie. Tym bardziej nie po tym, jak zdradzili go ludzie, którym w pewien sposób ufał.
Zresztą i tak jego i Toma dzieliło tylko to, że Harry ukazywał swe ludzkie oblicze przyjaciołom. Dla pozostałych był już przecież dokładnie taki jak mężczyzna. I tylko oni dwaj byli w stanie się zrozumieć, bez zbędnych pytań, tak do końca. Bo tylko Harry potrafił dostrzec coś więcej, niż przenikliwy chłód bijący z krwistego spojrzenia mężczyzny.
Wiedział, że gdzieś tam w środku, głęboko ukryte i stłumione, czai się jeszcze bijące serce, które być może uda mu się uwolnić. I w momencie, gdy o tym pomyślał, zawładnęło nim niezmierne pragnienie, by za wszelką cenę to właśnie uczynić.

+++

Siedział w gabinecie, ze skwaszoną miną przeglądając raporty dotyczące ostatnich posunięć Dumbledore'a, gdy w posiadłości rozległ się przerażający, rozpaczliwy krzyk. Uniósł brwi i odłożył papiery, próbując zlokalizować jego źródło. Wiedziony ciekawością, podążył mrocznymi korytarzami dworu w kierunku Sali Tronowej. Pchnął lekko ozdobne wrota, zaglądając do środka. Po chwili zamrugał i otworzył je szerzej, wchodząc do pomieszczenia. Widok jaki zastał po przekroczeniu progu należał do dość... niezwykłych. Nie żeby dziwił go widok torturowanych, wijących się w agonii ciał, to ostatnimi czasy stało się dla niego niemal codziennością. Dziwiła go tożsamość torturowanych dziś osób. Otóż przed podestem klęczeli wyraźnie niespokojni, noszący ślady użycia na nich bolesnych klątw, członkowie Wewnętrznego Kręgu. Szczególnie Lucjusz Malfoy sprawiał wrażenie wyjątkowo udręczonego i bynajmniej nie wyglądało na to, by miał to być koniec jego męki. Harry podszedł cicho do podwyższenia i rozsiadł się na swym tronie, obserwując całą sytuację z zainteresowaniem. Zastanawiał się co też śliczniutki przeskrobał, że zdołał tak bardzo rozwścieczyć Toma. Wbrew pozorom, członkom Wewnętrznego Kręgu uchodziło płazem naprawdę wiele rzeczy, gdyż Riddle, pomimo całej swej okrutnej natury, potrafił przymknąć oko na większość ich występków. Nie bez powodu zaliczali się przecież do grona najbardziej zaufanych, cieszyli się z tego powodu sporymi przywilejami. Po kilku kolejnych Cruciatusach, Voldemort cofnął się i usiadł obok niego, wciąż jednak celując różdżką w zakrwawionego mężczyznę.

- Co się stało?
- Ten głupiec zaprzepaścił kolejną akcję w Ministerstwie.
- Hmm, nasz Lu chyba nie ma szczęścia w ministerialnych misjach. - Harry zerknął na ledwo żywego blondyna, przypominając sobie mimowolnie nieudaną próbę zdobycia przepowiedni. - A o co dokładnie chodziło?
- Mieli zdobyć kilka starożytnych dokumentów - syknął, mierząc śmierciożerców wściekłym wzrokiem, na co ci skulili się jeszcze bardziej. - Jak mogli nie podołać tak prostemu zadaniu?
- Kto poszedł z Lucjuszem?
- Bella, Rabastan i Dołohow.
- Panie - jęknął Lestrange, na co Potter mentalnie uderzył głową w ścianę. Doprawdy, doświadczony sługa, a nie wie, że lepiej trzymać język za zębami? - Pojawili się aurorzy i...
- Crucio! - warknął Tom, zrywając się z miejsca. Najwyraźniej protest Rabastana zburzył resztki jego opanowania. - Mógłby pojawić się sam Merlin, nie interesuje mnie to. Poza tym nakazałem wam milczeć.

Voldemort zmrużył oczy, słuchając wrzasków śmierciożercy z wyraźną lubością. Najwyraźniej zdawały się go w jakiś sposób uspokajać, gdyż przerwał klątwę dopiero po upływie minuty, przenosząc lodowato obojętny wzrok na sponiewieranego Malfoya.

- Ostatnimi czasy stałeś się wysoce nieskuteczny, Lucjuszu. Najwyraźniej okres twej świetności minął, co równoznaczne jest w moim mniemaniu z tym, iż nie będziesz już więcej przydatny. Avada... 

Mortis zamarł na sekundę, po czym błyskawicznie, nie myśląc nad tym, co tak właściwie robi, zerwał się z tronu, chwytając dłoń Riddle'a. Przełknął niespokojnie, patrząc na to, jak mężczyzna odwraca powoli głowę, obdarzając go spojrzeniem godnym bazyliszka. Nie miał wątpliwości, że gdyby wzrok Voldemorta mógł zabijać, leżałby już martwy u jego stóp.

- Wybacz, Mistrzu - szepnął, pochylając pokornie głowę, by choć trochę udobruchać czarnoksiężnika. - Przepraszam za moją śmiałość, ale Malfoy nam się jeszcze przyda, mam wobec niego pewne plany.

"I lepiej żebym szybko naprawdę jakieś wymyślił, inaczej będzie ze mną źle", dodał w myślach.

- Niech będzie. - Głos Toma był zadziwiająco spokojny, co zwiastowało tylko jedno. Harry gorzko pożałuje swego czynu. - Jednakże jeśli znowu zawiedzie, poniesie konsekwencje. A ty wraz z nim.

Po tych słowach opuścił salę, na co śmierciożercy odetchnęli z wyraźną ulgą, rzucając Mortisowi nerwowe, współczujące spojrzenia. Jedynie Narcyza i Severus momentalnie znaleźli się przy nieprzytomnym już Lucjuszu. Harry machnął ręką na pozostałych, dając im znak, że nie mają się przejmować. Bo nie ma w zasadzie czym... prawda? Pokręcił głową nad swą głupotą. Oczywiście, że ma się czym przejmować. Zszedł z podwyższenia, zbliżając się do Snape'a i Malfoyów. Zmarszczył brwi, oceniając stan mężczyzny jako nienajlepszy. Całe jego ciało było we krwi, wypływającej z rozległych ran. Najwyraźniej te papiery były dość ważne, skoro Voldemort pokazał co potrafi. Och, dlaczego, no dlaczego musiał rozwścieczyć go jeszcze bardziej? I to z pełną świadomością... Wiedział, że spotka go coś niemiłego za postawienie się Lordowi przy sługach, lecz nie mógł dopuścić do śmierci tego człowieka. Był w końcu ojcem jego przyjaciela. Draco by mu nigdy nie wybaczył, a Ślizgoni oraz Marco, Evan, Tonks, Remus i bracia Weasley byli jedynymi osobami, które go w jakikolwiek sposób obchodziły. Reszta świata mogłaby równie dobrze nie istnieć, miał ich głęboko w poważaniu. Westchnął, spoglądając na Snape'a.

- Severusie, zabierz go do sali szpitalnej i doprowadź do porządku.

Mistrz Eliksirów skinął tylko głową i wyszedł, lewitując bezwładne ciało. Narcyza posłała Harry'emu wdzięczne spojrzenie, szepcząc ciche "dziękuję", po czym wybiegła za nim. Potter odwrócił się do pozostałych.

- Bella... - zamilkł na chwilę, patrząc w czarne oczy kobiety. - Daj mi znać, gdy tylko się obudzi. Jesteście wolni.

Opuścił salę, kierując się z powrotem do gabinetu. Na jego czole pojawiła się mała zmarszczka. Wydawało mu się, czy w oczach Lestrange dostrzegł coś na kształt.. troski? Niepokoju? Potrząsnął głową, prychając. Nie, to niemożliwe, musiało mu się zdawać. Bo niby dlaczego miałaby się nim przejmować? To wredna, popieprzona morderczyni. Wszedł do gabinetu, zatrzymując się jednak w progu.
W środku czekał na niego Riddle, a jego mina bynajmniej nie była zachęcająca. Harry po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna poczuł strach. Odetchnął głęboko i zamknął za sobą drzwi. Już po chwili klęczał u stóp mężczyzny, drżąc pod jednym z najsilniejszych Cruciatusów, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Bolało. Tak strasznie jak nigdy wcześniej. Zacisnął z całej siły dłonie, wbijając w nie paznokcie, rozpaczliwie starając się nie okazać słabości, gdyż doskonale wiedział, że to rozwścieczyłoby jego towarzysza jeszcze bardziej. Przygryzł mocno wargi, przebijając delikatną skórę. Poczuł ściekającą po brodzie stróżkę krwi. Po chwili, która wydała mu się wiecznością, ból minął. Nie mogąc już dłużej wytrzymać, podparł się na rękach, ciężko oddychając. Tom nie czekając na to, aż zdoła się uspokoić, podszedł do niego i chwycił go boleśnie za podbródek, przyciągając jego twarz do swojej i sycząc lodowatym głosem:

- Nigdy więcej nie waż się podważać mojego zdania.
- Tak, Mistrzu.

Voldemort zmrużył oczy i odepchnął go od siebie. Opuścił gabinet nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że osłabione, drobne ciało bezwładnie upadło, uderzając o podłogę. Dopiero, gdy Harry upewnił się, że jest sam, pozwolił sobie na bolesny jęk. Podczołgał się do fotela z trudem się na niego podciągając. Drżącą dłonią wyciągnął różdżkę i machnął nią, nalewając sobie szklaneczkę whisky, którą opróżnił jednym łykiem. Ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie udałoby mu się tego zrobić bez pomocy magii. Od razu napełnił kolejną. W zasadzie mogło być gorzej, lecz na wszelki wypadek i tak na razie lepiej nie będzie wchodził mężczyźnie w drogę. Po tym, co dzisiaj zrobił, to mogłoby się skończyć źle nawet dla niego. Znów jęknął boleśnie, mając nadzieję, że zostało mu kilka postcruciatusowych eliksirów.

+++

Czwórka Ślizgonów uważnie obserwowała swego nowego znajomego, jednakże jak dotąd Ryan nie dał im jakichkolwiek powodów do podejrzeń. Według wyczulonych umysłów młodych śmierciożerców, to właśnie samo w sobie je rodziło. Szczerze mówiąc, sami nawet dokładnie nie wiedzieli dlaczego, ale po prostu nie potrafili zaufać najnowszemu Wężowi. Postanowili czekać cierpliwie i nie spuszczać z niego czujnych spojrzeń. Tymczasem Moore wydawał się bardziej niż chętny, by dołączyć do ich zgranej paczki. Szczególnie upodobał sobie Draco i Harry'ego, co Blaise kwitował tym, że świadczy to o jego skrytych, masochistycznych skłonnościach. Theo również rzucał nowemu ukradkowe, rozbawione spojrzenia, nie mogąc się nadziwić, że z całej ich czwórki, ciągnie go akurat do najbardziej wrednych, złośliwych i sarkastycznych jej członków. Z kolei sami zainteresowani skwapliwie wykorzystywali zainteresowanie chłopaka, zdobywając o nim coraz to nowsze informacje. Siedzieli obecnie we trójkę w Pokoju Życzeń, popijając Ognistą i grając w pokera. Byli w trakcie rozgrywki, gdy Moore odłożył nagle karty. Spojrzeli na niego pytająco.

- Słuchajcie - podrapał się po karku, wyraźnie zakłopotany. - Mam do was pytanie.
- Taak?
- Wiecie, że sytuacja wygląda dość dziwnie. Wybraniec i syn śmierciożercy, który prawdopodobnie pójdzie w ślady ojca, przyjaciółmi...
- Do czego dążysz? - spytał Draco, zerkając przy tym na Harry'ego, który przyglądał się Ryanowi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Po której tak naprawdę jesteście stronie?
- Dlaczego cię to interesuje?
- Po prostu jestem ciekawy.
- Przykro mi, lecz twa ciekawość nie zostanie zaspokojona. - Potter spojrzał z powagą w niebieskie oczy. - I, tak na przyszłość, lepiej nie poruszaj tego tematu wśród Ślizgonów. My o tym nie rozmawiamy.
- Rozumiem.
- No mam nadzieję - sarknął Draco. - Czy teraz moglibyśmy wrócić do gry?
- Jasne.

Ryan speszył się, rezygnując z kolejnych pytań, choć Potter widział, że chłopaka coś męczy. Po około dwóch godzinach Draco wyszedł spotkać się z Pansy, więc Harry został sam z nowym, który rzucał mu ukradkowe spojrzenia. Otworzył kolejną butelką whisky, zastanawiając się kiedy chłopak pęknie. Nie musiał długo czekać.

- Harry?
- Hmm?
- Jesteś z-zupełnie inny niż myślałem, wiesz? - mruknął blondyn, któremu zaczynał się lekko plątać język. - Bo wiesz. Wszyscy sądzą, sze jesteś Złotym Chłopcem, wywa...wybawicielem. Rozpuszczonym dupkiem.
- Aha - Harry odchrząknął, unosząc z rozbawieniem brwi. - A nie jestem?
- Nie, nie - zapewnił go z zapałem. - To znaczy jesteś, wszyscy jesteście. Ale tak inaczej. W ogóle wszyscy jesteście fajni. Wcale nie sprawiacie wraszenia takich gnid.
- Aha - powtórzył Potter, dusząc w sobie śmiech.
- I wcale nie macie kijów w tyłkach.

Tym razem Harry parsknął, krztusząc się whisky. Spojrzał na Ryana załzawionymi oczyma, nie mogąc uwierzyć, że ten zwykle powściągliwy chłopak robi się pod wpływem alkoholu tak rozgadany i szczery. Gdyby wiedział, spiłby go wcześniej. Jaka szkoda, że Draco tego nie słyszy.

- I wiesz co? - Ryan pochylił się ku niemu, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Myślę, sze Dumbr... Dumbd... eee, dyrektor kłamał!
- A co takiego mówił?
- Że poddano cię kontl...kontroli i mam mieć na ciebie oko, bo prawdobo... yyy, prawdopodobnie manipulują tobą.
- Hmm - Potter wyprostował się, coraz bardziej zainteresowany. - Mówił coś jeszcze?
- No. I kazał mi wybadać, czy jestesz szmierciożersą.
- Zgodziłeś się?
- Nooo - mruknął, wybitnie niezadowolony. - Ale i tak mu nic nie powiedziałem. I nie powiem - zamyślił się na moment. - Nie lubię go. Nie uważasz, sze ma za długą brodę?
- Na pewno nic mu nie powiedziałeś?
- O brodzie? - zdziwił się. - Nie. Wąsy tesz ma za długie. Te jego dropsy się do nich kleją.
- Tak, tak, ma za długie - Potter wywrócił oczami. - Ryan, skup się! Na pewno nic mu o mnie nie powiedziałeś?
- Nie. I jest zły, bo ten jego szpieg tesz się za dobsze nie spisuje.
- Taa - Harry mimowolnie uśmiechnął się złośliwie, myśląc o Snapie. Zaraz jednak stężał, słysząc kolejne słowa Moore'a
- Na Snape'a tesz naszekał.
- Ryan - Potter nerwowo zacisnął dłoń na materiale szaty. - Też? To znaczy, że jest jakiś szpieg oprócz Snape'a?
- No, jakiś niby szmierciożersa jest jego kapusiem.
- Jak się nazywa?
- Jak to było... o, wiem! Thompson.
- Michael Thompson?
- Taa - mruknął sennie. - A co, znasz go?
- Powiedzmy. Jesteś pewny, że to on?
- Tak. Brzydki jest.
- No to pięknie - mruknął pod nosem.

Oczywiście, że Harry kojarzył tego mężczyznę. To pracownik ministerstwa, który niedawno dołączył do grona śmierciożerców. Potter miał cholerne szczęście, że akurat wtedy nie było go na inicjacji. Musi działać natychmiast, liczyła się każda sekunda. Spojrzał na przysypiającego Ryana, rzucając na niego dla pewności zaklęcie usypiające i opuścił Pokój Życzeń, kierując się do lochów. Pędził przed siebie, nie zwracając uwagi na uskakujących przed nim w popłochu uczniów, przyciągając zaciekawione spojrzenia. Co takiego musiało się stać, że zwykle spokojny, wyniosły Potter gna przez korytarze niczym burza? Tymczasem chłopak rozmyślał gorączkowo. Sam nie mógł opuścić w tym momencie Hogwartu, by uprzedzić Toma, a nie miał chwili do stracenia, gdyż właściwie tylko cudem był fakt, że mężczyzna nie odkrył jeszcze jego tożsamości. Wpadł do gabinetu Snape'a, który spojrzał na niego z wyraźną irytacją.

- Potter! Czy choć...
- Szpieg! - warknął, przerywając mu.
- Ach, pan Potter uświadomił sobie, że jestem szpiegiem. Jakże błyskotliwie z pana strony. Czy jest coś jeszcze o czym...
- Nie ty! - Znów mu przerwał, niecierpliwie tupiąc. - Inny.
- O czym ty mówisz, Mortis? - Snape zmarszczył brwi. - Mógłbyś jaśniej? Jaki znowu szpieg?
- Dumbledore ma szpiega wśród śmierciożerców.
- Słucham? Nic o tym nie wiem.
- To Michael Thompson, niedawno naznaczony.
- Starzec nie wspominał mi o nim. Jeżeli to prawda... Niedobrze, bardzo niedobrze.
- Musisz na siebie uważać, Snape! Wiesz, co to oznacza, prawda?
- Nie musisz mi tego mówić, Potter. Uprzedź o całej sytuacji Morvanta, ja tymczasem udam się poinformować Czarnego Pana.
- Oczywiście. Dołączę do was, gdy tylko będę mógł.

Nie zwlekając dłużej, opuścił gabinet, wracając po krętych schodach z powrotem na górę. Spieszył do komnat Alexandra, rozmyślając przy okazji o tym, że Riddle chyba ostatnio zaniedbuje monitorowanie myśli swych sług. Ech, to będzie długa noc...

Rozdział XXVI



- Syriusz...?

Łzy spłynęły po jego policzkach, gdy znów patrzył w ukochane szare oczy. Znów widział te czarne włosy, przystojną twarz, zawadiacki uśmiech. Znów miał przy sobie najbliższą mu osobę. Serce gwałtownie przyspieszyło, kiedy przepełniła je nadzieja na to, że teraz wszystko się ułoży, że będzie dobrze, że już nie będzie sam. Nie mógł uwierzyć, że jakimś cudem go odzyskał, że jest tutaj, teraz, z nim. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki... która napotkała tylko pustkę.
Dopiero wtedy spostrzegł, że sylwetka chrzestnego, pozornie prawdziwa, rzeczywista, namacalna, zdawała się być zupełnie nierealna. Tak eteryczna, zwiewna, przezroczysta i ulotna, niczym senne wspomnienie.

- Nie... - jęknął, czując jak w jednym momencie jego serce rozlatuje się na kawałki. - Nie, nie, nie..
- Harry...
- Nie.
- Przepraszam, Harry - szepnął Syriusz, wyciągając dłoń, by zetrzeć łzę z jego policzka, jednak zatrzymał ją wpół ruchu, jakby uświadamiając sobie, że nie jest w stanie tego zrobić. - Płaczesz przeze mnie - dodał, widząc niezrozumienie w oczach chłopaka. - Przepraszam.
- Syriuszu, to ty? To naprawdę ty? - szeptał w kółko, upewniając się, że to co widzi nie jest tylko złudzeniem. - Gdzie byłeś? Wróciłeś?
- Nie mogę.
- Możesz. Przecież jesteś tutaj.
- Tylko na chwilę. Po raz ostatni.
- Nie, nie, nie... - Harry wplótł palce we włosy, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. - Nie rób tego, nie zostawiaj mnie znów!
- Przykro mi - pokręcił ze smutkiem głową. - Stąd nie ma powrotu.
- Stąd? Gdzie ty jesteś? Zresztą nieważne, teraz wróciłeś. Zostań, nie odchodź...
- Muszę. Naprawdę muszę.
- Więc co tu robisz?! - zaszlochał, zaciskając pięści. - Po co to wszystko?!
- Myślałem, że list wszystko wyjaśni i reszta potoczy się tak jak zaplanowałem, ale przeliczyłem się. To nie wystarczy, będzie już za późno.
- Nie rozumiem.
- Zatracasz się.
- Za... co?
- Żyj, Harry. Nie rozdrapuj ran, pozwól im się zabliźnić.
- Zabliźnić? - sapnął z niedowierzaniem. - Jak mogę skoro tu jesteś? Dlaczego mi to robisz?!
- Wybacz, nigdy nie chciałem cię ranić.
- Nieważne, to nieważne. Tylko mnie nie zostawiaj.
- Mamy mało czasu, Harry, posłuchaj. Widzę cię, wiem jaką obrałeś drogę i choć nie sądziłem, że kiedykolwiek to przyznam, rozumiem cię.  Nie widziałeś innej możliwości, być może nawet jej nie było. Nie pozwól się pokonać, Harry. Powiedz Marco...
- Syriusz? - Harry drgnął niespokojnie, gdy Black zamilkł. Po chwili znów poczuł dojmujący chłód, a zasłona zafalowała delikatnie. - Syriuszu, co się dzieje?!
- Żyj, Harry. Żyj, nie pozwól im...
- Syriusz! - krzyknął, zdając sobie sprawę z tego, że sylwetka chrzestnego zdaje się niknąć, rozpływać, powoli oddalać. - Nie odchodź, nie, jeszcze nie! Zostań!
- Harry...
- Nie! Nie zostawiaj mnie! - wrzasnął, próbując wyrwać się z mocnego uścisku. - Syriusz... Syriusz!
- Zajrzyj... Powiedz mu...
- Co? Co mam powiedzieć?! Syriusz!
- Pamiętaj... - Stary materiał załopotał gwałtownie, a Harry nagle zachwiał się, czując jak z każdą kolejną sekundą opuszczają go siły, czyniąc słabym, coraz słabszym, niemal niezdolnym do ruchu. - Skrytka...
- Skrytka? Syriuszu... - załkał i ostatkiem sił wyciągnął dłoń, naiwnie łudząc się, że jest w stanie dosięgnąć Syriusza, złapać go, przyciągnąć do siebie i nigdy już nie wypuścić. - Nie odchodź... nie... nie zostawiaj mnie. Proszę...
- Żegnaj, Harry...
- Nieee...!
Osuwając się w ciemność, poczuł tylko podtrzymujące go silne ramiona.

+++

Było mu gorąco, tak strasznie gorąco... I tak bardzo bolało. Dlaczego, co się stało? Dlaczego boli, dlaczego nie ma siły się poruszyć, ani otworzyć oczu? Gorąco... Zorientował się, że ktoś przykłada zimną dłoń do jego rozpalonej twarzy. Ulga... Tak wielka ulga... Po chwili jednak poczuł jak ręka wycofuje się, więc zebrawszy się na nadludzki wysiłek poruszył się w końcu, desperacko lgnąc do chłodnego dotyku. Nie minęło wiele czasu, nim znów zapadł w niespokojny sen, nie wypuszczając z uścisku przynoszącej ukojenie dłoni. Kilka godzin później, przebudziwszy się ponownie, spróbował uchylić powieki. Jęknął rozdzierająco, czując piekący ból.

- Szzz, spokojnie, mój Harry.

Zna ten głos... Odetchnął głęboko, po raz kolejny próbując otworzyć oczy. Zamrugał, gdy nareszcie mu się udało, dziękując w duchu za to, że pomieszczenie w którym przebywa skąpane jest w przyjaznym półmroku. Nad sobą ujrzał czarny baldachim, co przyjął z delikatnym zaskoczeniem. Czyli znajduje się w swojej sypialni, ale jakim cudem się tu znalazł? Przekręciwszy lekko głowę, spojrzał w bok, napotykając szkarłatne tęczówki Riddle'a, siedzącego na skraju jego łóżka.

- Tom?
- Powinieneś spać, Harry.
- Co się stało?
- Jesteś wyczerpany magicznie.
- Wyczerpany? - szepnął, nie rozumiejąc o co chodzi mężczyźnie. - Jak to?
- Byliśmy w Departamencie Tajemnic. Nawiązałeś kontakt z drugą stroną, pamiętasz?
- Kontakt? - zmarszczył brwi. - Jaki ko... Zaraz. O Merlinie, to nie był sen?
- Nie, Harry. To wszystko prawda. Sny już nie wrócą.
- Syriusz... On odszedł. To już koniec, prawda?
- Tak. Koniec.
- Koniec - powtórzył, odwracając wzrok. - Ile spałem?
- Harry...
- Ile spałem?
- Dwa dni.
- Dwa? - mruknął, czując przypływ senności. - Co ze szkołą, zorientują się...
- Rzuciłem zaklęcie czasowe.
- Dlaczego jestem taki słaby?
- Zużyłeś wielkie pokłady mocy, niedługo ci przejdzie.
- Och - przymknął znów powieki. - Tom?
- Nic już nie mów - szepnął, gładząc go po włosach. - Na razie tu zostaniesz, musisz odzyskać siły. Śpij.

Voldemort zmrużył oczy, widząc jak Potter odpręża się pod jego dotykiem, zapadając w leczniczy sen. Wpatrywał się w niego, próbując zrozumieć dlaczego tak bardzo przejmuje się odejściem faceta, którego praktycznie rzecz biorąc nie znał. Jak mogło mu na nim tak bardzo zależeć? Czym na to zasłużył? W Sali Śmierci był w stanie niemalże usłyszeć jak serce dzieciaka pęka, przejęte niewypowiedzianym żalem. Nie pojmował tego. Wiedział jednak, że to wydarzenie coś w chłopaku zmieniło i to nieodwracalnie. A Tomowi to wcale, a wcale nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. I nie był to jedyny powód jego zadowolenia. Jak dotąd Riddle był jedynym czarodziejem, któremu udało się skontaktować z osobą, która odeszła z tego świata znikając za zasłoną. Mało kto bowiem wiedział, że właśnie w tym miejscu zginął Salazar Slytherin, próbując zgłębić tajemnice starożytnego łuku. A teraz dokonał tego ten jakże niepozorny, a przecież tak bardzo potężny chłopak. Voldemort zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że w Potterze drzemią spore pokłady magii, nie spodziewał się jednak, że tak ogromne. Prawie jak jego własne, a może i nawet im dorównujące. I pomyśleć, że Dumbledore był na tyle nieudolny, by pozwolić sobie odebrać coś tak wspaniałego. Ale Tom tylko wziął to co jego, prawda? To co zobaczył w umyśle chłopaka... O tak, coraz bardziej go intrygował. On sam wzbudzał w Potterze swego rodzaju podziw i fascynację, ale to wciąż za mało, a Riddle nie należał do osób, które zadowalają się byle czym. Harry Potter będzie należał do niego w każdy możliwy sposób. Odda mu nie tylko umysł, myśli, duszę i ciało, ale także serce. Wszystko, każdy, najmniejszy nawet skrawek siebie. Będzie tylko i wyłącznie jego. Już na zawsze.

+++

Harry dochodził powoli do siebie, przebywając już ponad tydzień pod czujnym okiem Voldemorta. Zastanawiało go zachowanie mężczyzny. Tom spędzał z nim większość wolnego czasu, dotrzymując mu towarzystwa, nie wspominając w ogóle o tym, jak pilnie kontrolował stan jego zdrowia i regeneracji magicznego rdzenia. Nieważne jak bardzo Potter się starał, wciąż nie był w stanie go rozgryźć. Jakim cudem tak zimny, bezlitosny potwór, wydający się całkowicie pozbawionym ludzkich uczuć, mógł zajmować się nim w tak troskliwy sposób? Och, oczywiście Riddle nie okazywał mu cieplejszych uczuć, co to, to nie, ale wystarczył sam fakt, że zdecydował pokazać światu swą ludzką twarz. Harry doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nikt inny nie miał okazji jej zobaczyć, więc intrygowało go to jeszcze bardziej. Dlaczego właśnie on? Co w nim jest takiego niezwykłego? No tak, oczywiście jest dość silny magicznie, skoro udawało mu się okiełznać mroczne sztuki, ale był pewny, że kryje się za tym coś więcej. Inaczej Riddle nie pragnąłby aż tak bardzo mieć go tylko dla siebie. Potrząsnął głową i potarł skronie, stwierdzając, że niewiedza przyprawia go o ból głowy. Zamrugał, gdy dotarł do niego zirytowany głos Voldemorta.

- Przepraszam, możesz powtórzyć?
- Mógłbyś się skupić, gdy omawiamy sprawy wojny. Powiedziałem, że uda nam się zwerbować gobliny.
- Skąd ta pewność? Nie wydają się interesować losami tej wojny.
- Gobliny nie są głupie, Harry. Zależy im tylko na złocie i zrobią wszystko, by móc dalej się w nim grzebać. Gdy tylko zorientują się, że mamy Chłopca, Który Przeżył, wiedzieć będą, że po naszej stronie leży wygrana i do nas dołączą.
- Nie nazywaj mnie tak - skrzywił się. - Ale to ma sens. Odetniemy reszcie czarodziejskiego świata większość funduszy.
- Dokładnie.
- Podsumujmy. Prócz goblinów, mamy też wilkołaki, trolle, olbrzymy i kilka wampirzych klanów.
- Niedawno dołączyły także elfy.
- A co ze skrzatami domowymi?
- A co ma być? - Voldemort uniósł brwi.
- No, tak sobie pomyślałem... To przecież całkiem potężne stworzonka, posiadające własną magię i odporne na większość tej ludzkiej. Może warto byłoby się nimi zainteresować?
- Harry, Harry - Riddle pokręcił z politowaniem głową. - Skrzaty domowe nie zaangażują się w walkę, a jeśli nawet, to staną za Dumbledore'em.
- Hogwarckie na pewno. Ale co z resztą?
- Chyba nie myślisz, że każę moim śmierciożercom werbować swoje skrzaty?
- Ja... Och, no dobrze. Głupi pomysł.
- Dokładnie, mój Harry. Ach, byłbym zapomniał. Jutro wracasz do Hogwartu.
- Już? - Potter wykrzywił się z niechęcią, nie zauważając błysku satysfakcji w szkarłatnych tęczówkach. - Na pewno już mogę?
- Tak. Cierpliwości, mój mały. Niedługo cię stamtąd zabiorę.

+++

Hermiona siedziała w jednej z kabin łazienki na pierwszym piętrze, powszechnie zwanej łazienką Jęczącej Marty, dochodząc do siebie po kłótni z Ronem. Miała już dość. Od wakacji wszystko się zmieniło. Wiedziała, że to przez to, że nie ma z nimi Harry'ego, ale miała nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży i będzie jak dawniej. Niestety, to nie było już to samo. Wyglądało na to, że to właśnie Harry był spoiwem łączącym pozostałą dwójkę. Razem z nim odszedł spokój i łącząca ich nić porozumienia. Otarła łzy i schyliła się, by pozbierać rozrzucone wokół chusteczki, gdy usłyszała jak drzwi otwierają się i kilka osób wchodzi do pomieszczenia, stając niedaleko kabiny, w której się ukryła. Po chwili rozpoznała głosy kilku Ślizgonów z szóstego roku, między innym właśnie Harry'ego. Zawahała się, czy się nie ujawnić, lecz w końcu ciekawość zwyciężyła. Wciąż nie udało jej się pozbyć nawyków z dawnych czasów. Czasów Złotej Trójcy... Poza tym ma okazję spełnić prośbę Dumbledore'a. Dyrektor wezwał niedawno ją i Rona do swego gabinetu, gdzie poprosił, by uważnie obserwowali chłopaka, a nawet spróbowali ponownie się z nim zaprzyjaźnić. Hermiona nie była zbyt przekonana do tego pomysłu, wiedziała, że zbyt wiele się już wydarzyło i nie są w stanie odbudować dawnej relacji. Ron także uważał to za bezsensowne, lecz profesor wyjaśnił im, że to dla dobra Harry'ego. Długo tłumaczył im całą sytuację. Zszokowani słuchali tego, że koniecznie trzeba ratować Pottera przed fałszywymi, przebiegłymi mieszkańcami Domu Węża, którzy manipulowali nim, by zdobyć jego poparcie. Prawdopodobnie był także zastraszany i kontrolowany przez swego opiekuna, który zmusił go do przeprowadzenia wywiadu z Ritą, by wybielić swoje imię. Widząc prawdziwą troskę i przejęcie na zwykle pogodnej twarzy staruszka, po prostu nie mogli mu odmówić. Zgodzili się więc, postanawiając, że zrobią wszystko, co w ich mocy, by pomóc byłemu przyjacielowi. Jednakże teraz, gdy Hermiona przysłuchiwała się rozmowie chłopaków, jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Nie miała pojęcia, że jest aż tak źle. Co oni z nim zrobili? Skuliła się, prosząc w duchu o to, by nie było za późno na ratunek.

- Czyli mamy zbierać w Hogwarcie potencjalnych sprzymierzeńców? - rozpoznała charakterystyczny głos Malfoya. - To nie powinno być takie trudne.
- Też tak myślę. - To był, zdaje się, Nott. - A jeśli kogoś znajdziemy, to uprzedzić mamy...?
- Mnie albo Morvanta - stwierdził Harry. - My się nimi zajmiemy.
- No okej. A teraz opowiadaj.
- O czym?
- Już ty dobrze wiesz. Wspominałeś coś, że tak naprawdę nie było cię ponad dwa tygodnie.
- Oj, Theo, jakiś ty ciekawski - westchnął. - No tak, siedziałem w Czarnym Dworze.
- Ale jakim cudem? - spytał Zabini. - Dwa tygodnie? Przecież nie widzieliśmy się zaledwie kilka godzin.
- Czarny Pan rzucił zaklęcie czasowe, żebym doszedł do siebie.
- A co ci było?
- Mieliśmy małą wycieczkę do Departamentu Tajemnic. Pamiętacie moje sny?
- Trudno zapomnieć o czymś takim - mruknął Nott. - Ale co ma z tym wspólnego Departament Tajemnic?
- Udaliśmy się do Sali Śmierci. Tam skontaktowałem się z Syriuszem i... - przerwał, usłyszawszy zduszony okrzyk, dobiegający z pobliskiej kabiny. - Wygląda na to, że mamy towarzystwo. Alohomora!

Zamek kliknął i drzwi otworzyły się, ukazując bladą, przestraszoną Gryfonkę.

- Proszę, proszę - Draco irytująco przeciągał sylaby, mrużąc swe stalowe oczy. - Kogo my tu mamy?
- Wścibskiej szlamie zachciało się szpiegować? - uniósł brwi Theo. - Ach, ta gryfońska głupota.
- Harry - Hermiona zwróciła się do Pottera, ignorując pozostałych. - Ja tylko...
- Tak?
- Nie miałam zamiaru podsłuchiwać - podniosła torbę i wyprostowała się. - Pójdę już.
- Nie tak szybko, moja droga przyjaciółko - uśmiechnął się wrednie Potter, zastępując dziewczynie drogę. - Nie możesz odejść.
- Ale dlaczego? Nic nie słyszałam, nic nikomu nie powiem.
- Och, oczywiście, że nie. Nie będziesz miała takiej okazji.
- Harry, proszę, co się z tobą dzieje?
- Ze mną? - zamrugał, pozornie zdziwiony. - To nie ja ukrywałem się w jednej z kabin, szpiegując znajomych.
- Nieładnie, Granger - zacmokał Draco. - Taka przykładna uczennica...
- Przymknij się, Malfoy. Rozmawiam z Harrym, a nie z tobą.
- Salazarze, czy do niej cokolwiek dociera? - roześmiał się Zabini. - Błagam, Potter. Mówiłeś, że jest inteligentna.
- Cóż, mój błąd.
- Harry! - Dziewczyna spojrzała w zielone oczy, mając nadzieję na to, że zdoła przemówić chłopakowi do rozsądku. - Czy ty nie widzisz, że oni tobą manipulują? Nie pozwól im na to, jeszcze nie jest za późno. Nie jesteś sam, Dumbledore na pewno ci pomoże, ja i Ron także! Razem damy radę. Złota Trójca, pamiętasz? Przyjaciele ponad wszystko.
- Przyjaciele ponad wszystko... - powtórzył w zamyśleniu jej słowa. - Naprawimy to? Naprawdę damy radę?
- Oczywiście, Harry! - Gryfonka uśmiechnęła się czule. - Czy kiedyś nie daliśmy sobie rady? Razem możemy wszystko. Jesteśmy przyjaciółmi i tylko to się liczy.
- Och, Hermiono - Harry uśmiechnął się i pogładził ją pieszczotliwie po policzku. - Ty głupia, malutka, naiwna szlamo...
- Co? - Dziewczyna zadrżała, zszokowana jego słowami. - Jak możesz, Harry?
- Przyjaciele? - Nott uśmiechnął się drwiąco, odpowiadając zamiast Pottera. - Jak śmiesz w ogóle wymawiać to słowo? Nie masz pojęcia, co to znaczy. Przyjaciele nie wbijają ci noża w plecy wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujesz.
- Ja przepraszam, nie chciałam, naprawimy to. Harry da nam szansę, prawda? Nie odrzuci pięciu lat przyjaźni tylko dlatego, że popełniliśmy jeden błąd!
- Gryfonka do szpiku kości - pokręcił głową Blaise. - Beznadziejny przypadek.
- Harry! - Granger nie dawała za wygraną. - Przynajmniej mnie wy...

Zabini podniósł różdżkę, celując w dziewczynę, a ta natychmiast zamilkła wpół słowa, poruszając bezgłośnie ustami. Chwyciła się za gardło, spoglądając ze złością na zadowolonego z siebie chłopaka.

- No co? Nie chce mi się już tego słuchać - westchnął, gdy Ślizgoni spojrzeli na niego rozbawieni. - Co z nią zrobimy?
- Mała Avada i po sprawie - wycedził Malfoy. - Jedno ścierwo mniej.
- Nie, nagłe zniknięcie uczennicy, w dodatku przyjaciółki Harry'ego Pottera, wywołałoby niepotrzebne zamieszanie. Mam lepszy pomysł. - Mortis uśmiechnął się złowrogo, gdy jego wzrok padł na umywalkę otwierającą przejście do podziemi. - Hermiona ma rację. Naprawimy to, ale po mojemu. Co powiecie na małą wycieczkę do Komnaty Tajemnic?
- Poważnie? - Nott wyraźnie się ożywił. - Zawsze chciałem ją obejrzeć.
- No to idziemy. Chłopaki weźcie ją. - Sam podszedł do zlewu i zerknąwszy na małego wężyka, wysyczał: - Otwórz się.

Kran rozbłysnął białym światłem, zaczynając się obracać, a po chwili umywalka zniknęła, ukazując wylot ogromnej rury. Harry odwrócił się w stronę pozostałych i szarmanckim gestem wskazał wejście Hermionie.

- Panie przodem.

Dziewczyna otworzyła usta w bezgłośnym krzyku, gdy została brutalnie wepchnięta do otworu. Zaraz za nią zjechał Zabini, potem Nott i Malfoy, a na końcu Potter. Wylądowawszy zgrabnie na nogach, spojrzał z wyraźnym rozbawieniem na zbierających się z posadzki przyjaciół i przestraszoną Gryfonkę. Całkiem zapomniał, że nie było jej tu z nimi na drugim roku, gdyż leżała spetryfikowana w Skrzydle Szpitalnym.

- I czego się szczerzysz, Potter - warknął Draco. - Jestem cały uwalony jakimś śluzem. To obrzydliwe.
- A od czego są zaklęcia czyszczące?

Po tych słowach, nie zwracając więcej uwagi na dalsze skargi blondyna, ruszył do przodu ciemnym tunelem, krzywiąc się nieznacznie, gdy słyszał chrzęst kości pod swoimi stopami. Niedługo potem doszli do odcinka, w którym korytarz został zasypany. Wraz z Zabinim oczyścili drogę, usuwając cały gruz kilkoma machnięciami różdżek. Szli dalej, docierając po kilkunastu minutach do solidnej, kamiennej ściany z dwoma wyrzeźbionymi wężami o szmaragdowych oczach. Potter zatrzymał się, po raz kolejny sycząc:

- Otwórz się. 

Węże drgnęły i rozplotły się, rozsuwając wrota, a oni znaleźli się bardzo długiej, wysokiej komnacie. Harry zauważył, że dokładnie tak jak poprzednim razem wypełniona była dziwną zielonkawą poświatą. Rozglądał się z wymalowaną na twarzy fascynacją, zastanawiając się jak mógł nie zauważyć piękna tego pomieszczenia. Wszechobecne wizerunki węży, kolumny ginące w mroku sklepienia, atmosfera grozy i tajemniczości... Tu było cudownie. Na samym końcu, pod ogromnym posągiem Salazara Slytherina, leżało wciąż nienaruszone, jadowicie zielone ciało bazyliszka. Podszedł do niego i przyklęknął, przebiegając palcami po gładkich, błyszczących łuskach.

- Po jaką cholerę cię wtedy zabijałem, mój piękny? Teraz byś się przydał.
- Piękny? - wzdrygnął się Theo. - Daj spokój. Masz Vengera.
- Pomyśl tylko ile moglibyśmy zdziałać mając przy sobie króla węży... - Pogładził czule ostre, wypełnione trucizną kły. Nagle zachichotał, spoglądając z rozbawieniem na pozostałych. - Wiecie, że Tom wciąż ma mi za złe uśmiercenie jego pupilka?
- No nie wierzę - Draco przymknął oczy i potarł nasadę nosa. - Tylko ty możesz wypalić z czymś takim.
- Cały Mortis - pokręcił głową Blaise. - Przypominam ci, że przyszliśmy tu z innego powodu - wskazał głową struchlałą dziewczynę, która najwyraźniej nie podzielała ich zachwytu mroczną komnatą.
- Taak - Potter wstał i zbliżył się do Hermiony, wyciągając dłoń. Palcem wskazującym uniósł jej podbródek, patrząc uważnie w brązowe tęczówki, wypełnione strachem i niedowierzaniem. Szepnął przeciwzaklęcie, by mogła coś powiedzieć. - I jak ci się podoba, Granger?
- Mortis? - szepnęła Gryfonka. - Ten słynny Mortis... to ty?
- A któż by inny?
- Och, Harry... - Najwyraźniej to przeważyło szalę wytrzymałości dziewczyny, gdyż rozszlochała się, chwytając kurczowo przód jego szaty. - Nie, to niemożliwe... Dlaczego?!
- Bo dokładnie tak powinno być. Zaproponowałbym ci przyłączenie się do nas, ale jesteś zbyt przesiąknięta "jasnością" - na twarzy Pottera pojawiło się obrzydzenie. - I co ja mam z tobą zrobić, co?
- Rzućmy na nią Imperio, Harry - wtrącił Theo. - Twierdzi, że chce coś naprawić? To niech się przyda. Będzie wyciągać informacje od Dumbledore'a.
- Genialne - Mortis spojrzał z uznaniem na przyjaciela. - Jakieś ostatnie słowa, Granger? Nie? No cóż, to już chyba koniec. Prawdopodobnie nie zobaczymy się już więcej świadomie, a więc żegnaj.
- Harry, proszę, nie! - Hermiona uczepiła się jeszcze bardziej jego szaty. Łzy spływały strumieniami po opuchniętej od płaczu twarzy. - Nie rób mi tego. Byliśmy przyjaciółmi!
- Właśnie. Kluczowym słowem jest tutaj: byliśmy.
- Proszę...
- Wiesz, powiedziałbym, że mi przykro, ale byłoby to kłamstwem - odsunął ją od siebie. - Sama się o to prosiłaś.
- Harry... To nie ty, ty taki nie jesteś! Gdzie jest mój Harry?
- Umarł. Nie żyje.
- Nieprawda - zbliżyła się ponownie, dotykając jego piersi w miejscu, gdzie znajdowało się serce. - On tam jest, ja to wiem. Harry, obudź się!
- Kiedy ja już się przebudziłem. Nie szukasz mnie, ale swojego Złotego Chłopca, a jego od dawna już tam nie ma. Twój Harry zginął, wtedy w ministerstwie, wraz z Syriuszem, rzucając pierwszego Cruciatusa - rzekł już łagodniej, po raz ostatni patrząc w żywe, brązowe oczy dawnej przyjaciółki. - Żegnaj, Hermiono. Imperio.



Rozdział XXV


Od pamiętnego artykułu minęło kilka tygodni, w czasie których dyrektor nie wykazywał żadnej aktywności, nie podejmując się kolejnych ataków na Marco. Harry podejrzewał, że to cisza przed burzą, a starzec niewątpliwie coś knuje, choć obecnie większość czasu zajmowały mu próby uspokojenia burzy, którą wywołał pamiętny artykuł. Rzadko przebywał w Hogwarcie, spędzając sporą część dnia w ministerstwie. Potter miał także inne powody do zadowolenia. Remusowi co prawda wciąż jeszcze nie udało się nakłonić braci Weasley do przejścia na ich stronę, lecz zgodzili się przynajmniej na przemyślenie tej sprawy i zapoznanie się z działalnością Czarnego Pana od wewnątrz. Dlatego też Harry spotykał się z nimi codziennie, przedstawiając krok po kroku ich cele i poczynania. Z niezrozumiałych dla niego powodów, spotykało się to z irytacją Voldemorta, który krzywił się ilekroć Potter znikał, odwiedzając przyjaciół. W każdym razie Harry właśnie w tym momencie szedł do komnaty chłopaków, gdyż obiecał oprowadzić ich po Czarnym Dworze i pozwolił obserwować swoją walkę z Rosierem. Nigdy chyba nie zapomni min Weasleyów, gdy dowiedzieli się, że mężczyzna nie dość, że żyje, to jeszcze ma się świetnie, a na dodatek przyjaźni się z Potterem. Uchylił drzwi, zaglądając do środka.

- Cześć wam. Gotowi?
- Jasne - wyszczerzył się Bill, wstając z kanapy. - Koniecznie muszę zobaczyć jak walczysz z tym szaleńcem.
- Dobrze powiedziane - parsknął. - No to chodźmy.

Opuścili pokój, kierując się w stronę sali treningowej. Evan czekał już na nich w towarzystwie Lucjusza. Mortis uśmiechnął się złośliwie na jego widok. Niesamowitą radość sprawiało mu drażnienie arystokraty lub zawstydzanie go. Mężczyzna był przeczulony na punkcie swojego wyglądu, co Potter skwapliwie wykorzystywał.

- Hej, słodziaku - zmierzył Malfoya znaczącym spojrzeniem, na co ten się skrzywił, a rudowłosi zachichotali. - Jesteśmy nie w humorze?
- Witaj, Mortis - wycedził, powstrzymując się od uszczypliwości. - Chciałem obejrzeć trening, masz coś przeciwko?
- Oczywiście, że nie.

Postanowił wyjątkowo odpuścić Lucjuszowi, który i tak wyglądał na dość nerwowego. Zmarszczył brwi, wpatrując się w blade oblicze mężczyzny, lecz zdecydował nie wnikać w to głębiej. To nie jego sprawa. Zamiast tego wyszedł na środek pomieszczenia, stając naprzeciwko Rosiera. Malfoy wycofał się pod ścianę, zakrywając tarczą siebie i, z pewną dozą niechęci, Weasleyów, którzy wciąż jeszcze pozbawieni byli różdżek. Zdołał sobie nawet darować komentarze na temat ich pobytu w posiadłości jego pana. Potter musiał przyznać, że jest pod wrażeniem. Mrugnął do przyjaciół, po czym odwrócił się, rozpoczynając pojedynek. Już po chwili zaklęcia latały w powietrzu z zawrotną prędkością. Weasleyowie wpatrywali się z zaskoczeniem w Harry'ego i Evana. Widać było, że obaj czarodzieje są świetni w pojedynkach i sprawia im to niebywałą przyjemność. Walka była zaciekła, żaden z nich nie odpuszczał przeciwnikowi, atakując bezlitośnie, nie wahając się rzucać najgorszych klątw jakie znali, wyłączając uśmiercające. W końcu Potterowi udało się podstępem pokonać śmierciożercę, który wylądował na ścianie.

- Brawo, Harry! - krzyknął Charlie. - Nie miałem pojęcia, że potrafisz tak walczyć!

Potter nie odpowiedział, nie spuszczając wzroku z wejścia do sali. Bracia spojrzeli tam, dopiero teraz zauważając, że w pomieszczeniu zjawiła się jeszcze jedna osoba. Bill i Charlie wciągnęli gwałtownie powietrze. Harry zapewniał ich wprawdzie, że Voldemort nie zrobi im krzywdy, jednak wciąż nie wiedzieli czego się po nim spodziewać, ani jak zachowywać w jego obecności. Zobaczyli go po raz pierwszy, choć przebywali w dworze już od kilku tygodni. Jednakże Czarny Pan nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, podchodząc do Harry'ego.

- Co powiesz na mały pojedynek ze mną?
- Z przyjemnością, Mistrzu.

Stanęli na środku pomieszczenia, przyjmując odpowiednie pozycje. Rozpoczęła się walka. Jeśli wcześniejszy pojedynek trójka mężczyzn uznała za niesamowity, to nie mieli pojęcia jak mogliby określić obraz, który malował się w tym momencie przed ich oczami. W najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczali nawet, że kiedykolwiek dane im będzie zobaczyć coś tak wspaniałego. Obaj, zarówno Potter, jak i Riddle, mogliby śmiało zostać wzięci za herosów, jeśli nawet nie za samych bogów. Piękni, potężni, rzucający czary, o jakich im się nigdy nie śniło. I o ile Lucjusz miał już okazję oglądać podobne widowisko, to Weasleyowie nie byli w stanie oderwać oczu od obu postaci, obserwując je jak zahipnotyzowani. Żaden z nich się nie poddawał, nie zważając na upływ czasu, choć pojedynek trwał już kilkanaście minut, jeżeli nie więcej. Ostatecznie wygrał Czarny Pan, rozbrajając przeciwnika.

- Wspaniale, mój Harry - mruknął, zbliżając się do chłopaka i oddając mu różdżkę. Wyciągnął dłoń, wodząc pieszczotliwie palcem po jego policzku. - Możemy rozpocząć dalszą naukę.
- Dziękuję - szepnął, próbując uspokoić oddech. - Czego tym razem?
- Sądzę, że przyszedł czas na opanowanie magii bezróżdżkowej. Widziałem, że czasem używasz jej nieświadomie.
- Rzeczywiście, zdarza mi się.
- Przyjdź wieczorem do moich komnat - obrysował lekko jego wargi.

Odwrócił się i opuścił salę, ponownie całkowicie ignorując obecność Wealeyów i Lucjusza. Malfoy, stwierdzając najwyraźniej, że przedstawienie dobiegło końca, zdjął tarczę i również opuścił salę, skinąwszy wcześniej głową Mortisowi.

- I jak? - spytał Harry, zbliżając się do przyjaciół. - Podobało się?
- Kurczę, Harry - zachwycał się Charlie. - Nie wiem, co powiedzieć.
- Zabrakło nam słów, młody - dołączył do niego Bill. - Totalnie nas zaskoczyłeś!
- Remus mi nie uwierzy, gdy mu to opowiem!  
- To naprawdę było niesamowite.
- I tak nie pokazał jeszcze wszystkiego, co potrafi - mruknął Evan, zbliżając się do nich. - Mortis i Czarny Pan raczyli odkryć przed nami zaledwie część swych umiejętności.
- Chyba żartujesz - wytrzeszczyli oczy. - To w ogóle możliwe jest?
- Oczywiście - uniósł brwi, patrząc na nich z kpiną. - Osobiście nie zazdroszczę nikomu, kto jakże niefortunnie znajdzie się po złej stronie ich różdżki.

Po tych słowach udał się do siebie, zostawiając za sobą osłupiałych rudzielców i bardzo rozbawionego Pottera. Harry uważał za cud sam fakt, że mężczyzna w ogóle odzywa się do Weasleyów, nie wspominając nawet, że traktuje ich w miarę przyzwoicie. Podejrzewał, że robi to tylko ze względu na niego. Gdyby nie to, prawdopodobnie podchodziłby do nich tak jak do pozostałych. Z pogardą, wyższością lub tak, jakby byli niespełna rozumu. Uwielbiał Rosiera i jego spojrzenie na świat.

+++

Harry... Nie, Syriuszu, proszę!... Harry... Nie... Harry... zaczepny uśmiech... Błagam, Syriuszu, nie!... Już czas, Harry... wyciągnięta w jego kierunku dłoń... Harry... Próbuję!... Harry... nie może jej dosięgnąć... Harry... oddalająca się postać... obudź się, Harry... 

Zerwał się gwałtownie, wciągając mocno powietrze. Nie miał tego snu od przeczytania listu. Dlaczego znów wrócił? Tym razem był inny, silniejszy, intensywniejszy... niemal realny. I dlaczego wciąż trwa? Oddychał głęboko, starając się uspokoić. Nie mógł powstrzymać łez. Dlaczego to trwa? Przecież się obudził, to powinno minąć! Sen odszedł, dlaczego to nie mija?

- Theo... - jęknął, rozglądając się spanikowany. - Theo...

Nie ma go. Nie ma Theo. Był sam. Krzyknął i skulił się, wplatając palce we włosy. Szarpał je, mając nadzieję, że ból pomoże mu w powrocie do rzeczywistości. Tylko że to wcale nic nie dało. Słyszał to. Wciąż to słyszał. Miał dość, czuł że zwariuje, szept rozbrzmiewający wciąż w jego głowie doprowadzał go do szaleństwa. Co robić? Załkał i ostatkiem sił wstał z łóżka, zarzucając na siebie pierwszą lepszą szatę. Chwycił medalion, przenosząc się do swej sypialni w Czarnym Dworze. To było pierwsze miejsce, które przyszło mu do głowy. Potrzebuje pomocy. Wiedział, że jeśli to się nie skończy, to prędzej, czy później straci rozum. Tom. Potrzebuje Toma. Gdzie jest Tom? Podpierając się ściany, dotarł z trudem do komnat Riddle'a, napierając na drzwi. Zamknięte. Dudniło mu w uszach, świat wirował. Zamknięte, dlaczego są zamknięte? Zawył, uderzając w nie pięścią, coraz bardziej spanikowany. I wtedy uchyliły się, ukazując bardzo zirytowanego czarnoksiężnika.

- Co ty wyprawiasz?! Zapomniałeś do czego służy klamka?! Czyś ty... - zamilkł, gdy dotarło do niego w jakim stanie jest chłopak. - Harry?
- Tom?
- Harry, co się dzieje? - Chwycił go za ramiona, zauważając, że ma problemy ze skupieniem na nim wzroku. - Harry, jestem tu. Co się dzieje?
- Tom... - jęknął, tracąc panowanie nad ciałem. Riddle złapał go w ostatniej chwili, przyciągając mocno do siebie. - Pomóż... Pomóż mi.
- Ale jak? Harry, skup się - warknął, gdy chłopak zdawał się tracić kontakt z rzeczywistością. Wziął go na ręce i przeszedł do sypialni, kładąc go na łóżku. - Musisz mi powiedzieć co się stało.
- Syriusz - szepnął. - Syriusz... Nie mogę dosięgnąć. Ja już nie mogę, Tom, nie zniosę tego dłużej, oszaleję.
- Black? On nie żyje.
- Woła mnie, woła - szeptał gorączkowo. - On tam jest, słyszę go, woła mnie. Kazał mi się obudzić. Obudziłem się, a on dalej tam jest. Słyszę go. Woła mnie. Tom...
- Cholera, bredzisz - syknął, patrząc w szkliste, nieobecne oczy chłopaka. - To bezsensowne, nic z tego nie rozumiem.
- Syriusz. Zawsze budzę się, gdy mi każe. Teraz też kazał, ale nie odszedł. Nie mogę dosięgnąć... To zasłona, to na pewno przez nią.
- Jaka zasłona?
- Woła mnie...
- Dość tego. Legilimens!

Wszedł bez problemu do umysłu Pottera, który nie miał siły się bronić. Jego mury opadły przy niewielkim naporze. I wcale nie podobało mu się to, co zobaczył. Panował tu chaos, straszliwy chaos. Myśli wirowały, przeplatając się ze sobą, plącząc się i mieszając, tworząc feerię barw pochodzących z przesuwających się w szalonym tempie przypadkowych obrazów. Przywołał swą magię, starając się je uporządkować. Wiedział, że sprawia tym Harry'emu ból, ale nie widział innego wyjścia. Musi dowiedzieć się, co się tutaj dzieje. Zdołał poukładać poszczególne urywki, odnawiając rozbity strumień myśli. Jeden z obrazów wydawał się zwalniać, wysuwać się na pierwszy plan, pozwalając na przyjrzenie mu się. Oczom Riddle'a ukazał się czarnowłosy, przystojny mężczyzna o szarych oczach i zawadiackim uśmiechu. Wyciągał dłoń w przywołującym geście. Obraz zniknął. Zastąpiło go wspomnienie tego samego mężczyzny, trafionego czerwonym promieniem, znikającego pod kamiennym łukiem w Sali Śmierci. Wspomnienie rozwiało się, ponownie zastąpione obrazem mężczyzny. Jego usta poruszyły się. I wtedy on również to usłyszał. Wołanie. Początkowo ciche, stopniowo coraz głośniejsze. Tom zaklął szpetnie i wycofał się z umysłu Pottera. Znalazł odpowiedź na swoje pytanie. I nie tylko... ale na to przyjdzie czas później.

Spojrzał zaintrygowany na drobne ciało chłopaka. Nie spodziewał się, że Black zginął akurat w ten sposób. Wiedział sporo o tym miejscu, nawet Niewymowni boją się do niego zbliżać. Tajemnicy starożytnego łuku do dzisiaj nie udało się do końca wyjaśnić, wiadomo jedynie, że wciąż słychać głosy osób, które w jakiś sposób znalazły się za zasłoną, lecz usłyszeć je są w stanie tylko i wyłącznie osoby posiadające w sobie ogromne pokłady magii. Na przestrzeni wieków powstało mnóstwo teorii, próbujących rozwiązać tę zagadkę. Najpopularniejsza mówi, że jest to przypuszczalnie próg, przejście do zaświatów lub świata równoległego. Inna głosi, że to miejsce pobytu dusz, w którym istnieje możliwość skontaktowania się z nimi. Przyjęto, że osoby, które tam trafiły uważane są za zmarłe, choć w ich aktach nie pojawiła się informacja o zgonie. Po prostu nikt, nigdy nie wrócił. Jednakże pomijając wszystkie teorie, zdanie Toma było takie, że za zasłoną utrzymują się dusze tych osób lub ich, powiedzmy, świadomość. To właśnie słyszą osoby, z którymi próbują się skontaktować. Kiedyś, dawno temu, spotkał się z podobnym przypadkiem. To właśnie ta dusza, świadomość, poprzez sny kontaktowała się z bliską osobą. Odbiorca omal nie postradał zmysłów, bliski załamania nerwowego, nim odkrył rozwiązanie swego problemu.

- Harry?
- Tak? - Potter spojrzał na niego już przytomniej, choć widać było, że wizja wciąż go dręczy. Tom nie zdołał pozbyć się jej całkowicie.
- Czeka nas wycieczka do Departamentu Tajemnic.

+++

Gdy tylko przekroczyli próg, Harry miał ochotę uciec jak najdalej od tego potwornego miejsca. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak jak je zapamiętał. Obrazy z przeszłości uderzyły w niego z wielką siłą, sprawiając, że przymknął powieki, starając się nie patrzeć w dół, na znajdujący się tam łuk. Stali w najwyższym rzędzie kamiennych ławek, biegnących wokół sali i opadających w dół, niczym w amfiteatrze. Szept w jego głowie przybrał na sile. Otworzył oczy. I widział już tylko jedno, nie liczyło się nic więcej. Ruszył jak w transie, nie odrywając wzroku od swego celu. Schodził coraz niżej i niżej, aż nagle znalazł się tuż przed zasłoną. Nic się nie zmieniło, wisiała tak jak wtedy, postrzępiona, zawieszona na starym, zniszczonym, lecz dziwnie pięknym i doskonale się trzymającym kamiennym łuku. Falowała, choć nie było tu nawet najlżejszego podmuchu wiatru. Słyszał szepty, mruknięcia, głuche głosy. Nie mógł oderwać wzroku od poruszającego się lekko materiału. Fascynował go, przyciągał. Nim się spostrzegł sięgał już ręką, chcąc go dotknąć. W ostatniej chwili został powstrzymany przez Voldemorta, który chwycił jego dłoń, obracając go w swoją stronę.

- Nie dotykaj. Jeszcze nie - powiedział, po czym ustawił go znów twarzą do łuku. - Mów, uwolnij moc i mów.

W pierwszej chwili Harry nie wiedział o co chodzi mężczyźnie, lecz już po chwili zadrżał z przyjemności, czując jak magia Toma wypełnia wielkie pomieszczenie, nakierowując go, pokazując jak to zrobić. Po chwili zniknęła, a Potter skupił się, uwalniając własną. Niemal był w stanie zobaczyć jak pojawia się dookoła niego i wibrując lekko, otula go delikatnie, acz stanowczo. Słowa zdawały się same wypływać z jego ust.

- Mortem loqui ad me. Ostendens quod sit revelare. Ne me torqueas, non patiar. Liberare animam, mentem et cor - wyciągnął dłoń, dotykając starego materiału. - Ostende, ostende mihi Syriusz Black.*

Zapadła cisza, czas zdawał się zatrzymać w miejscu. Zasłona przestała falować, zamarła bez ruchu, by nagle załopotać gwałtownie. Zachwiał się, gdy niewidzialna siła pociągnęła go do przodu, próbując wciągnąć za zasłonę, lecz dotyk chłodnej dłoni Toma dodawał mu sił, nie pozwalając mu się poddać i stracić kontaktu z rzeczywistością. I wtedy wszystko minęło, lecz w ciszy która zapadła, nie było nic z z naturalności. Powietrze stało się gęste, ciężkie, przesycone chłodem. Harry zobaczył parę ulatującą z jego ust przy każdym oddechu. Zimno, coraz zimniej. Usłyszał znów głos w swojej głowie, przymknął oczy, by zaraz otworzyć je gwałtownie. I oto stał przed nim.

- Syriusz...?

************************************

*Śmierci przemów do mnie. Ujawnij się, pokaż, że istniejesz. Nie dręcz mnie, nie każ cierpieć. Uwolnij duszę, umysł i serce. Pokaż mi, pokaż mi Syriusza Blacka.
Google Translator