piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XLII

Cześć. Tak, wiem, przegięłam. Sama nie mogę uwierzyć w to, że ostatni rozdział zamieściłam we wrześniu, to dość przerażające. Ale cóż, po wielu zgrzytach i wyrwanych włosach udało mi się w końcu doprowadzić nową część do w miarę akceptowalnej postaci. Serio, nie wiem, co mi jest, ale ostatnimi czasy nie podoba mi się nic, co napiszę, więc poddaję się i po prostu oddam to teraz w Wasze łapki - sami oceńcie.
Kolejna sprawa, rozdział 43, tak jak wspominałam wcześniej, jest już w sumie gotowy, ale zostało mi parę mniejszych i większych poprawek. Nie jestem w stanie teraz ocenić ile mi zajmą, a nie chcę znów czegoś obiecać i nawalić, więc mówię po prostu: nie wiem, kiedy go opublikuję, ale na pewno nie każę Wam czekać następnych pięciu miesięcy :P

Dzięki, że mimo wszystko nadal ze mną jesteście ;)

Dziękuję także rehab-e za nominację do Liebster Award. Odpowiedzi zamieszczę jakoś na dniach.



***


- To nieco obrzydliwe, nie sądzisz?
- W takim razie powiedz mi, proszę, cóż innego mogłem zrobić.  
- Niech no pomyślę… ach tak, mam, punkt pierwszy: zachować większą delikatność?
- Och, może podłożyć jeszcze poduszeczkę, aby nie potłukła się szanowna dociekliwa główka? Mówiliśmy już o tym, pamiętasz?
- Co by tu dalej… no tak, działanie pod wpływem impulsu, bez uprzedniej kalkulacji, również wydaje mi się…
- Serio, będziemy to znów wałkować? A może to pamięć jednak szwankuje?
- …co najmniej niestosowne, a już z pewnością ryzykowne. Porywać aurorkę…
- Ja rozumiem, wiek i te sprawy, ale naprawdę musimy zaczynać od początku?
- …a do tego czynnego członka Zakonu Feniksa…
- Doprawdy, możesz przestać.
- …nie wspominając nawet o tak maleńkim szczególe, że to moja…
- Dość! Wybacz, moja droga, ale nie mam najmniejszego zamiaru wysłuchiwać tego po raz kolejny. Wytłumaczyliśmy już sobie, że smarkula sama się o to prosiła!
- Wstrzymaj język, chłopcze, mówisz o mojej córce.
- Mamo?

Andromeda Tonks westchnęła i przywołała na twarz wyuczony przez lata uśmiech, po czym odwróciła się od swego rozmówcy i podeszła do łóżka, na którym spoczywała jej oszołomiona córka. Przysiadła na skraju posłania i pogłaskała dziewczynę po policzku, a następnie rzekła surowym tonem:

- Nareszcie się obudziłaś, moja panno. Ganiłam właśnie Alexandra za jego grubiaństwo.
- Co…? – Tonks mrugała zawzięcie, wpatrując się w matkę nie całkiem przytomnym jeszcze wzrokiem. – Gdzie ja jestem? Co się stało?
- Ten gbur cię oszołomił, skarbie. Nie chciałabym się wtrącać, ale mogłabyś staranniej dobierać sobie partnerów.
- Wypraszam sobie – warknął Morvant, pojawiając się natychmiast przy łóżku. – Nie będziesz…
- Zamilcz, chłopcze – przerwała mu kobieta, prostując się z godnością. – Dość już narozrabiałeś.
- Ja? Byłoby miło, gdybyś zechciała w końcu zwrócić uwagę na okoliczności, przez które doszło do tego incydentu!
- Ależ doskonale o nich pamiętam.
- Jak na razie niewiele na to wskazuje, choć to najwyższa pora, aby zwrócić uwagę na swe jedyne dziecko, nieprawdaż?
- Śmiesz mi insynuować, że jestem złą matką?
- Ja nic nie insynuuję, to czysta…
- Przestańcie!

Tonks uniosła się nieznacznie na poduszkach i chwyciła się za głowę, spoglądając ze zdezorientowaniem na Andromedę i Alexandra. Wodziła oczami od matki do kochanka, jakby nie mogąc się zdecydować na kim skupić wzrok, lecz ostatecznie wybrała rodzicielkę.

- Co tu się dzieje?
- Pozwól, że wytłumaczymy ci to później, kiedy wydobrzejesz.
- Chcę wiedzieć teraz.
- Skarbie, uwierz, tak będzie lepiej. Zaklęcie, którym uraczył cię ten impertynent, okazało się dość silne, więc…
- Chcę wiedzieć teraz!
- Kochanie, proszę, nie podnoś głosu i uspokój się.
- Nie! – krzyknęła Tonks. – Przestań mieszać mi w głowie i choć raz powiedz wprost co się wydarzyło! Natychmiast chcę się dowiedzieć dlaczego ty – wskazała palcem Alexandra – walnąłeś we mnie zaklęciem, a ty – tym razem wskazała Andromedę – opowiesz mi całą resztę. A potem wyjaśnicie mi oboje skąd się tak dobrze znacie. I nie, nie próbujcie nawet zaprzeczać, przecież widzę!

Andromeda zacisnęła usta i spojrzała wymownie na Morvanta, który po chwili skinął nieznacznie głową i przysunął sobie krzesło. Pani Tonks uśmiechnęła się do córki, wyjątkowo jak na nią łagodnie.

- To będzie długa historia, córeczko.


+++


- To jakiś koszmar… To niemożliwe… Tak, na pewno uderzyłam się w głowę i mam halucynacje. Albo wyjątkowo pokręcony sen. Zaraz, jak to było? Ach, tak, uszczypnę się, to z pewnością mnie obudzi… Auu!
- Nimfadoro, kochanie, narobisz sobie siniaków.

Tonks sapnęła cicho, podnosząc powoli wzrok i wpatrując się z niedowierzaniem w uśmiechniętą Andromedę.

- Siniaków…? Niewiarygodne! – wrzasnęła. – Siedzicie tu sobie najspokojniej w świecie i jak gdyby nigdy nic oznajmiacie mi, że matka, moja własna rodzona matka, którą przez całe życie miałam za bohaterkę, tak naprawdę jest zakłamaną zdzirą!
- Tonks!
- Zamknij się, Alex! Nie masz najmniejszego prawa mnie upominać, ty pokręcony, służalczy dupku! Na czym to ja… a, wiem! Jak mogłaś? Jak mogłaś zrobić to wszystko mnie, ojcu, Zakonowi Feniksa? Ufałam ci, oni ci ufali, wierzyli w ciebie, a ty przez cały ten czas grałaś kogoś, kim nie jesteś! Szpiegowałaś nas, do cholery! A zresztą chrzanić Zakon! Co ze mną i ojcem?! Po co za niego wyszłaś, skoro tak naprawdę nigdy nie zostałaś wydziedziczona? Narcyza i Bellatriks są pewnie z ciebie dumne! Nie, nie odpowiadaj, nie mam ochoty cię słuchać. I nie nazywaj mnie Nimfadorą!

Andromeda otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz Tonks nie dopuściła jej do słowa, kierując swą uwagę na Morvanta.

- I ty! Ty obłudny, popieprzony zdrajco! Ty paskudny, wstrętny hipokryto, śmiesz jeszcze zachowywać się tak, jakby nic się nie wydarzyło?! Jesteś cholernym śmierciożercą! Miotnąłeś we mnie klątwą! Cud, że jeszcze żyję, ale to pewnie zawdzięczam wyłącznie śmierciożerczej mamusi, co? Wiedziałam, że jesteś aroganckim dupkiem, o tak, nie miałam złudzeń co do tego, że się zmienisz, akceptowałam twoje przerośnięte ego, przymykałam oczy na wszystkie dziwactwa, ale w życiu nie przypuszczałabym, że okażesz się taką świnią! Jak mogłeś mi to zrobić! No jak?! Ty zakłamany, zapatrzony w siebie palancie! I pomyśleć, że ci ufałam, że mało brakowało, a… a… Chrzanić to, jesteście siebie warci!

Tonks uderzyła z wściekłością o ramę łóżka i odwróciła się plecami do matki i kochanka. Odtrąciła gwałtownie dłoń Andromedy, gdy ta próbowała odgarnąć jej włosy i skuliła się, kryjąc twarz w poduszce. Jej kolejne słowa były tak ciche, że ledwie je zrozumieli.

- Pewnie twoi kumple, śmierciożercy, mieli ubaw, że posuwasz naiwną aurorkę, co?
- Tonks, to nie…
- Wyjdźcie.
- Słyszysz, Morvant, wyjdź. Kochanie, pozwól sobie…
- Powiedziałam wyjdźcie. Oboje.
- Ale…
- WYNOŚCIE SIĘ!

Andromeda otworzyła usta, lecz Alexander powstrzymał ją przed wypowiedzeniem kolejnych słów. Pani Tonks westchnęła więc tylko ciężko i pokiwała głową, chociaż jej córka nie mogła tego zobaczyć.

- Jak sobie życzysz. Chodźmy, Alexandrze.
- Wrócimy – szepnął Morvant. – Wiem, że nic tu po nas, jeszcze nie teraz, ale liczę na to, że później porozmawiamy.
- Jeszcze nie teraz? – Tonks zaśmiała się gorzko. – Ani teraz, ani później. Nie chcę widzieć was nigdy więcej.

Andromeda nie skomentowała tego, podchodząc w milczeniu do drzwi, lecz zatrzymała się z ręką na klamce i zerknęła na rozgoryczoną jedynaczkę.

- Szanuję i rozumiem twoją decyzję, Nimfadoro, ale mimo wszystko nie powinnaś być sama. Przyślemy tu twoich przyjaciół.
- Przyjaciół? – Tonks poderwała natychmiast głowę, wytrzeszczając oczy. – Jakich przyjaciół?! Do diabła, nie ważcie się nikogo porywać!
- Nie mieliśmy takiego zamiaru, skarbie. Panowie Lupin, William i Charles Weasley oraz narzeczona pana Williama, panna Delacour, są tutaj i podejrzewam, że chętnie dotrzymają ci towarzystwa.
- Że co?!
- Spokojnie, skarbie, zaraz zostaną poinformowani, że pragniesz z nimi porozmawiać.

Andromeda uśmiechnęła się smutno do skamieniałej z wrażenia córki i popchnęła delikatnie stojącego w przejściu Morvanta. Byli już w połowie korytarza, gdy do ich uszu dotarł przeraźliwy, wściekły, pełen goryczy wrzask i głuche łupnięcie, po którym pani Tonks posłała Alexandrowi wymowne spojrzenie.

- Wybrałeś genialną porę na narobienie bałaganu, doprawdy.


+++


- O, jasna cholera.

Theo zerwał się z krzesła jak oparzony i odruchowo, sam dokładnie nie zdając sobie sprawy z tego, co tak właściwie robi, sięgnął po różdżkę. W tej samej chwili przeklął po raz kolejny, przypominając sobie, że przecież mu ją odebrano. Skarcił się także za nagły, irracjonalny wybuch paniki, jednakże scenariusz, który chłopak ułożył w swojej głowie specjalnie na ten wieczór, z całą pewnością nie zakładał nagłego przebudzenia Harry’ego. „Zupełnie jak w bajce”, przemknęło mu przez myśl, kiedy odrobinę ochłonął. W zasadzie, gdyby nie okoliczności, uznałby to za całkiem zabawne. Odetchnął głęboko, raz i drugi, po czym zdobył się na mały uśmiech i spojrzał ponownie na przyjaciela.

- No hej.

Ledwo słowa opuściły usta Theo, chłopak po raz kolejny miał ochotę najzwyczajniej w świecie sobie przyłożyć. Doprawdy, najlepszy przyjaciel budzi się ze śpiączki po tylu tygodniach, a on ma mu do powiedzenia jedynie „hej”? Co się z nim dzisiaj dzieje? Zerknął niepewnie na Harry’ego i już otwierał usta, lecz zamarł, gdy dotarł do niego pewien szczegół. Harry nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Nie zareagował na nic, co Theo zrobił. Zdawałoby się wręcz, że w ogóle go nie dostrzega. Wpatrywał się uparcie przed siebie, jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu, a ciało absolutnie nieruchome i, jeśli Theo miał być ze sobą szczery, zaczynało go to odrobinę przerażać. To wydawało się po prostu nienaturalne. Na domiar złego do Notta powrócił niepokój związany z wcześniejszym wyznaniem, ponieważ, tak na dobrą sprawę, nie miał zielonego pojęcia ile Harry mógł usłyszeć. Zaczynał żałować, że tak bardzo się odsłonił, choć z drugiej strony znacznie mu ulżyło. Obawiał się reakcji przyjaciela i pragnął odwlec moment sądu, jednocześnie czując jednak przemożne pragnienie przerwania tej upiornej ciszy. Może lepiej mieć to już za sobą? Postanowił zaryzykować, wychodząc z założenia, że gorzej i tak być nie mogło.

- Harry?

Najwyraźniej jednak mogło, o czym Theo się przekonał, gdy Potter w końcu na niego spojrzał. Miał wrażenie, że jego serce zatrzymało się w momencie, w którym spotkało się z niepokojącą, tak dobrze mu przecież znaną, lecz zupełnie obcą teraz zielenią.

Iskrzący, pałający niepojętym blaskiem, tak bardzo żywy, żywy i intensywny, a jednocześnie tak bardzo pusty i odległy. To nie był wzrok, który Nott zapamiętał. Brakowało czegoś istotnego, czegoś, co kochał całym sercem. Nie chciał tego, ale nie mógł nic poradzić na dreszcze, które przeszyły jego ciało, kiedy ich oczy się spotkały. Cała radość gdzieś się ulotniła, serce przystanęło na moment, lecz mimo to przełknął ból i uśmiechnął się ciepło, jak zawsze. Spróbował odegnać zimny, kłujący lęk, gdy Potter patrzył na niego bez słowa, bez jednego nawet mrugnięcia. Theo miał wrażenie, że lód kryjący się za tą niesamowitą zielenią przenika go na wylot i nie potrafił powstrzymać uczucia ulgi, kiedy Harry, po niekończącej się, strasznej chwili, odwrócił wzrok. Co najdziwniejsze, niemalże natychmiast Notta opuściło poczucie zagrożenia.

Tymczasem Harry powrócił do wpatrywania się przed siebie, ale tym razem na obliczu chłopaka nareszcie pojawiły się jakieś emocje. I wtedy właśnie Theo poczuł, jak pęka mu serce. Zrozumiał. Uświadomił sobie, że nic, co powiedział Harry’emu, nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia, bo Harry nigdy nie spojrzy na niego w taki sposób. Zniknął gdzieś strach, żołądek zacisnął się w supeł, oczy wyrażały nie więcej, niż pustą rezygnację, gdy przełknął ciężko i odwrócił się w stronę drzwi, wiedząc już, kogo tam ujrzy. Dokładnie tak jak się spodziewał, w progu sypialni stał Czarny Pan. Patrzył na Pottera, ignorując całkowicie obecność Theodore’a, a na jego ustach igrał niebezpieczny uśmiech. Najgorsze było jednak to, że kiedy Nott zerknął znów na Harry’ego, zrozumiał coś jeszcze. Nic nie miało być już takie jak wcześniej. Wraz z przebudzeniem Pottera nadejść miały zmiany, ponieważ chłopak nie powiedział nic, co Theo uznać mógłby za adekwatne, czy przewidywalne. Żadnego „co się stało”, „gdzie ja jestem”, nic z tych rzeczy. Harry, nie odrywając wzroku od Voldemorta, usiadł powoli i uśmiechnął się takim samym złowrogim uśmiechem, pytając tylko:

- Gdzie jest Marco?