Draco Dormiens - mam nadzieję, że ten wynagrodzi jeszcze bardziej ;P I wiem, mówiłam, że będzie w tym rozdziale Marco, ale jednak go nie ma. Za to będzie go mnóstwo w następnym.
Sylwia Slytherin - nieoczekiwanych zwrotów akcji chyba nie będzie, chociaż znając mnie...
Cruenta Victoria - oj, Sev musiał swoje wycierpieć.
Kathes - kurcze, aż się zarumieniłam przez ten Twój komentarz, serio ;P A co do Lucjusza, to właśnie też nie lubię, kiedy robi się z niego taką totalną ciapę z zadartym wysoko nosem, więc musiałam napisać coś po swojemu;)
Czarna Lady - Harry w kolejnym rozdziale, a Tom... hmm, zobaczymy.
Priori Incantatem - tak, Bill i Charlie nadal są w dworze. Niedługo się pojawią.
Carrion Vampire - dzięki;) I tak, opowiadanie się powoli kończy, ale planuję już następne w nieco innym, ale jednak podobnym klimacie.
Itami - reakcja Harry'ego w kolejnym rozdziale;)
Mariposa - jak wyżej. Ale na Toma musisz poczekać jeszcze jeden albo dwa rozdziały. No, chyba że znowu wen pokrzyżuje mi plany i zrobi po swojemu ;D
Shiko - doczekałaś się;)
Cześć.
Odzyskałam laptopa;) Jeszcze raz przepraszam za całe opóźnienie i dziękuję za
miłe słowa. W zamian daję Wam całe 7 stron nowego rozdziału. Mam nadzieję, że
przynajmniej trochę wynagrodzi Wam długie oczekiwanie, chociaż uwaga, pod
koniec robi się łzawo ;P Przy okazji, roi mi się w główce paring
Harry/śmierciożerca, ale nic sprecyzowanego. Jakieś propozycje?
Miłego
czytania!
***
Czerwona
aurorska szata, odrzucona niedbale przez właścicielkę, wylądowała na oparciu
niskiej kanapy i zsunęła się z szelestem na siedzisko, pod pełnym dezaprobaty
wzrokiem siedzącego tuż obok mężczyzny. Młoda kobieta, absolutnie nieprzejęta
karcącym spojrzeniem towarzysza, zbliżyła się tanecznym krokiem do niewielkiego
stolika i włączyła ustawione na nim radio. Wydała z siebie radosny okrzyk, gdy
w tym samym momencie rozległy się charakterystyczne nuty najnowszego przeboju
jej ulubionego zespołu.
- It's my
blaaaaack mind! – zawyła z wokalistą, okręcając się na pięcie. – Uwielbiam Myrona!
- Myrona?
- Myron
Wagtail, wokalista Fatalnych Jędz – parsknęła z oburzeniem. – Jak możesz nie
wiedzieć?
- Daruj,
Tonks. Nie wszyscy wielbią te skrzeki.
-
Skrzeki! To co, może dla jaśnie pana odpowiedniejszy byłby Henry Purcell?
-
Istotnie, choć preferuję Dowlanda – odparł gładko i wyciągnął dłoń. – Chodź do
mnie.
-
Zaczekaj, przyniosę wino.
Tonks
wyszczerzyła się radośnie i zniknęła w kuchni. Morvant przewrócił oczami, kiedy
po chwili dobiegł go odgłos tłuczonego szkła i głośne przekleństwo.
- Może
pomóc?
- Nie,
nie, w porządku – odkrzyknęła Tonks. – Poradzę sobie!
- Jak
wolisz.
Wzruszył
ramionami i sięgnął po najbliższą gazetę z nadzieją na interesujący artykuł,
zaraz jednak odrzucił z niesmakiem tygodnik Czarownica. Nie pojmował jak można
czytać takie bzdury. Tonks, mimo całej sympatii jaką do niej żywił,
przyprawiała go czasem o ból głowy.
W całkiem
niedalekiej przeszłości często zastanawiał się jakim cudem ktoś do tego stopnia
roztrzepany, hałaśliwy i niezdarny zdołał zostać aurorem. Nie był w stanie
zrozumieć postępowania Tonks, jej nieznośnego entuzjazmu i radości życia.
Podchodził do niej z ostrożną rezerwą, a nawet skrywaną pogardą. Przynajmniej do
czasu, kiedy to po raz pierwszy miał okazję obejrzeć Nimfadorę w akcji. Natychmiastowa
metamorfoza z potykającej się o własne nogi dziewczyny w doskonale wyszkoloną
łowczynię czarnoksiężników, zaparła mu dech w piersi. Tonks zwodziła
przeciwników pozorną niefrasobliwością, a uśpiwszy ich czujność przystępowała
do ataku, co czyniło z niej śmiertelnie groźną przeciwniczkę. Zdecydowanie zbyt
wielu śmierciożerców wpadło w tę pułapkę. Nabrała się również Bellatriks, która
zlekceważyła Tonks podczas starcia w Ministerstwie i została ugodzona przez
siostrzenicę wyjątkowo paskudną klątwą, dając tym samym Morvantowi świetny
materiał na docinki.
Nie
zmieniało to jednak faktu, iż mimo pełnego profesjonalizmu w pracy, prywatnie
Tonks nadal pozostawała nieco dziecinna. Morvant zdecydowanie zbyt często
miewał wrażenie, że spotyka się z nastolatką, co mimowolnie budziło w nim pewne
wątpliwości, choć na razie nie miał najmniejszego zamiaru przerywać tego
niby-związku. Wbrew zdrowemu rozsądkowi i wszelkim mniej lub bardziej
wyimaginowanym przeciwnościom, doskonale się dogadywali, poza tym musiał przyznać,
że Tonks w swej niezdarności wciąż pozostawała pełna swoistego wdzięku. No i
stanowiła dla niego pewną zagadkę, a on bardzo lubił rozwiązywać zagadki.
-
Otworzysz?
Tonks
wtargnęła do salonu, przerywając rozmyślenia Alexandra i stawiając na stole butelkę
oraz kieliszki. Mężczyzna uniósł pytająco brwi.
-
Sądziłem, że wolisz białe wino?
- Zapomniałam
kupić – mruknęła. – Otwórz, a ja zaraz wrócę.
- Gdzie
się znów wybierasz?
- Chcę
się przebrać. Daj mi chwilę, okej?
- Jak
sobie życzysz.
Alex
przymknął na moment powieki, jakby modląc się o cierpliwość, po czym podniósł
się i zbliżył do stołu, by otworzyć wino. Nalał bordowego płynu do kieliszków i
wrócił na kanapę. Czekał spokojnie na powrót Tonks z sypialni. Nie powiedział
nic, gdy zniknęła na kolejnych parę minut w kuchni, przemilczał też wyprawę do
piwnicy i łazienki. Powoli zaczynała irytować go jej pozorna radość i
przesadzony, wybitnie sztuczny entuzjazm i z rosnącą niecierpliwością łypał na
wiszący naprzeciwko zegar. Prawdę mówiąc nie miał dzisiejszego wieczora
odwiedzać Tonks, lecz aurorka ściągnęła go do siebie po zebraniu Zakonu
Feniksa, pod pretekstem wyjątkowo pilnej rozmowy. Wydawała się być naprawdę
zmartwiona, dlatego też zgodził się, choć w rzeczywistości dość istotnie
kolidowało to z jego planami. Czas gonił go coraz bardziej, a Tonks wyraźnie
odwlekała moment rozmowy. Ostatecznie nie wytrzymał, kiedy stwierdziła, że być
może powinna jeszcze skoczyć do sklepu.
- Tonks –
warknął, zatrzymując ją w połowie drogi do wyjścia. – Wracaj!
- O co chodzi?
-
Mieliśmy porozmawiać. Sądzisz, że nie widzę twoich uników?
- Wydaje
ci się – zbagatelizowała. – Ja naprawdę za chwilkę wrócę i wtedy...
- Tonks.
- Ale...
-
Nimfadoro!
- Hej,
bez takich! – oburzyła się. – To nie fair.
- Ale
skuteczne. Usiądźże nareszcie i mów.
- Dobra,
już dobra.
Tonks
burczała jeszcze trochę pod nosem z niezadowoleniem. Po raz kolejny odrzuciła
też wyciągniętą dłoń Alexandra, potrząsając gwałtownie głową.
- Daj mi
moment, muszę zebrać myśli.
Morvant
opadł z rezygnacją na oparcie kanapy i czekał cierpliwie aż dziewczyna będzie
gotowa. Zmrużył zaintrygowany oczy, gdy przysiadła przy stole i wpatrzyła się w
panującą za oknem szarugę. Wyraźnie straciła pewność siebie, a jej zazwyczaj
różowe włosy przybrały ponurą, brązową barwę.
- Wciąż
pada. Nie cierpię takiej pogody, wiesz? – zaczęła i zerknęła na niego
przelotnie, zaraz jednak wracając spojrzeniem do okna. – Latem też ciągle padało.
Proszę, nie przerywaj i nie oceniaj mnie zbyt pochopnie, dobrze? Historia,
którą ci opowiem, zaczęła się właśnie podczas ponurych, letnich wakacji. Jak
wiesz zaprzyjaźniłam się wtedy z Harrym. Nie wiesz za to, że zrobiłam to na
polecenie Dumbledore’a.
Alexander
otworzył usta, ale Tonks wtrąciła się zanim zdołał coś powiedzieć.
- Proszę,
nie przerywaj. Uwierz, że miałam swoje powody. Dumbledore był zaniepokojony,
kiedy Harry odrzucił wszystkich przyjaciół po pojawieniu się Marco, którego
przecież ani on, ani nikt z naszych nie znał. Strasznie bał się o młodego, więc
poprosił mnie, Remusa, Billa i Charliego, żebyśmy się do niego zbliżyli i go
pilnowali. Remus się nie zgodził, powiedział, że to nie w porządku, a Bill
stwierdził, że Fleur by go zabiła, gdyby przystał na coś takiego. Ja jeszcze
wtedy nie znałam dobrze Harry'ego, widzieliśmy się zaledwie kilka razy, więc
nie miałam większych oporów, a Charlie... Wiedziałeś, że on i Harry się przez
jakiś czas spotykali? To nie było podobno nic poważnego, ale Charliego i tak
zmartwiło, gdy Harry nagle zaczął go zbywać. Chciał się dowiedzieć dlaczego. Później
okazało się, że związał się z Marco, ale to już zupełnie inna historia. W
każdym razie udało nam się zyskać ich przychylność, czuli się przy nas
swobodnie, dlatego też stracili na czujności i stali się nieostrożni. A może
specjalnie z nami igrali, może ich to bawiło? Zresztą, co za różnica, ważne, że
udało nam się wypełnić zadanie. Charlie i tak szybko odpadł. Harry zdawał się
szczęśliwy, a on sam związał się z Remusem, więc odmówił dalszego donoszenia i
zostałam z tym sama. I muszę ci się przyznać, że mnie też coraz mniej się to
podobało. Remus i Bill nie wiedzieli, że Charlie i ja zgodziliśmy się
szpiegować Harry’ego, myśleli, że też wtedy odmówiliśmy, więc gdy Charlie
zrezygnował, to praktycznie cały czas miałam wrażenie, że powiedział wszystkim,
a oni patrzą na mnie ze złością i mnie potępiają. Tak naprawdę wcale tego nie
zrobił, to tylko moja wyobraźnia, ale wyrzuty pozostały. Poza tym im dłużej
przebywałam z Harrym i Marco, zagłębiając się w ich punkt widzenia, tym więcej
wad zauważałam u Albusa. Zaczął mnie irytować jego bezwzględny spokój i wieczny
uśmiech. Poza tym coraz bardziej przywiązywałam się do tych dwóch krętaczy i
było mi najzwyczajniej głupio ich szpiegować. Miałam okropne wyrzuty sumienia,
chciałam nawet zrezygnować, ale Dumbledore prosił mnie, żebym tego nie robiła.
I chociaż wcale już nie wydawał mi się taki szczery w tej swojej trosce o
młodego, to i tak zgodziłam się kontynuować. Nieważne jak bardzo mi się to nie
podobało i jak bardzo podważałam motywy dyrektora, nadal wierzyłam w słuszność
tego, co robię.
Tonks
zamilkła i objęła się ramionami. Zapatrzona w krople wody spływające po szybie,
głęboko pogrążona w snutej opowieści, nie zauważyła jak leniwy spokój Alexandra
powoli zanika, jego wargi ściągają się w cienką, surową linię, a oczy
matowieją, zasnuwając się chmurami.
- Później
miałam niewiele do roboty. Wakacje się skończyły, Harry przebywał większość
czasu w Hogwarcie, a Marco na powrót stał się dla nas niedostępny. No, może dla
wszystkich oprócz Remusa, akurat on miał z nim dobry kontakt. Ale czas mijał, a
ja i tak coraz bardziej żałowałam, że dałam się w to wplątać. Nie tylko
dlatego, że musiałam donosić na przyjaciół, bo nie dość, że niewiele
wiedziałam, to i tak coraz więcej w swoich sprawozdaniach pomijałam. Nie wiem,
czy dobrze robiłam, ale nie byłam w stanie powiedzieć Dumbledore'owi
wszystkiego. I tak źle się z tym czułam. A teraz, gdy Harry zniknął, na
początku nie mogłam się pozbierać. Męczyły mnie okropne wyrzuty. Przecież byłam
tak blisko, czasami widywałam się z nim i Nottem! Jak mogłam niczego nie
zauważyć?! W dodatku śmierć Hermiony... Biedna dziewczyna, nie zasłużyła na
taki los. Tylko że minęło już trochę czasu, pierwszy szok minął, a ja zaczęłam
się zastanawiać. To wszystko wydaje mi się dziwne i wiem doskonale, że
Dumbledore coś podejrzewa, ale ten stary, wredny dziad mydli nam oczy!
Rozumiem, mamy wojnę, a on jest przywódcą, ale nie ma prawa wciskać nam bzdur!
Tonks
urwała i zaczerpnęła głęboko powietrza, by się uspokoić. Nerwowo wybijała
palcami na blacie stołu niecierpliwy rytm, a w jej burych włosach pojawiało się
coraz więcej czerwonych pasm. Nie zwracała najmniejszej uwagi na Morvanta,
który milczał, jedynie się w nią wpatrując.
Alexander
w głębi duszy wcale nie chciał tego słuchać. Żałował, że uległ i zgodził się na
spotkanie, choć miał inne, tak ważne sprawy. Monolog Tonks zmierzał
nieuchronnie w kierunku, który bardzo mu się nie podobał. Pragnął wymazać ze
swej pamięci każde słowo, które padło z ust aurorki. Obawiał się, że dotrze ona
w swej historii do miejsca, z którego nie będzie już odwrotu. Bał się, że nie
da mu wyboru. Tymczasem ona mówiła dalej, nieświadoma jego rozdarcia.
-
Przypominałam sobie wiele rzeczy, analizowałam zachowanie Theo i Harry'ego. To,
co widziałam, czego się domyślałam... Wracałam pamięcią do każdego spotkania z Harrym,
Marco albo Ślizgonami. Mówiłam ci, oni byli naprawdę nieostrożni, chociaż
szczegółów, na pierwszy rzut oka zupełnie nieistotnych, dopatrzyłam się dopiero
po czasie. Dosłownie z nami wszystkimi igrali, balansowali na granicy domysłu i
oczywistości, mydlili nam oczy, tak samo jak Dumbledore. Och, oni wszyscy są
chyba siebie warci – parsknęła ze złością. – Potem przypomniałam sobie zabawę
noworoczną, dziwne zachowanie śmierciożerców, a później też Remusa. Wnioski mnie
zszokowały, powoli kolejne elementy układanki zaczęły tworzyć jedną całość, ale
wciąż wiem tak mało! Brakuje tylu części! To tylko domysły, niczym nie
potwierdzone. Wiedziałam już, że nie dam rady sama i muszę podzielić się tym z kimś,
żeby spojrzał na całą sytuację trzeźwym okiem. Alex, pomyśl sam, czy to nie
jest dziwne? Nie ma żadnych dowodów na prawdziwość tej historyjki z
uprowadzeniem, oprócz słów oszołomionego, zagubionego dzieciaka. Zresztą, ten
cały Moore też wydaje mi się podejrzany. Nie moim zadaniem jest osądzanie, ale
chyba pamiętasz kim była jego matka, prawda? No i gdzie zniknął Marco? Alex, to
wszystko nie trzyma się kupy, czy tylko ja to widzę?!
Tonks
oderwała w końcu spojrzenie od okna i zwróciła się w kierunku Morvanta. Włosy
aurorki płonęły ognistą czerwienią, policzki zdobiły rumieńce, pierś unosiła
się w gwałtownym oddechu. Alexander stanowił jej istne przeciwieństwo. Siedział
sztywno, bez ruchu, zaciskał mocno wargi. Milczał bardzo długo, wpatrując się w
nią dziwnie pustym, nieodgadnionym wzrokiem. Tonks poczuła się nagle bardzo
nieswojo.
- Alex?
Odezwij się, proszę. Powiedz coś, cokolwiek.
Morvant
jeszcze przez chwilę obserwował ją uważnie, jak gdyby ważąc słowa, a gdy w
końcu się odezwał, jego głos był cichy i dziwnie ochrypły.
- Mówiłaś
o tym komuś jeszcze?
- Nie,
tylko tobie.
- Dobrze.
- Dobrze? – parsknęła, gdy znów na dłuższy czas zamilkł, jedynie na nią patrząc. – Mówię
ci coś takiego, a ty masz mi do powiedzenia tylko... Alex? Co robisz? Alex, po
co ci...
Kolorowy
błysk rozświetlił pokój na najkrótszą z chwil. Czerwone wino chlusnęło na
brązowy dywan, kieliszek potoczył się ze znikomym brzękiem pod stół. Tonks nie
udało się już nigdy dokończyć pytania. Nie zdążyła nawet sięgnąć po różdżkę. Znów
błysnęło i zniknęły kieliszki, butelka wina oraz brunatna plama. Chwilę później
rozległ się głośny trzask deportacji, a niewielki salon pogrążył się w całkowitej
ciemności. Głuchą ciszę przerywało jedynie monotonne stukanie kropel deszczu o
parapet i delikatna, spokojna melodia, ulatująca z zapomnianego w kącie radia.
+++
Chudy, wysoki
mężczyzna, odziany w połyskujące srebrem futro, maszerował dumnie w kierunku
podwyższenia. Kozia bródka porastała niezbyt wydatną szczękę, a krótko
przystrzyżone siwe włosy dodawały mężczyźnie dziwnej powagi. Poruszeni
śmierciożercy szeptali między sobą, nie spuszczając wzroku z przybysza.
- Proszę,
proszę – wysyczał z lubością Voldemort, gdy niespodziewany gość zgiął się przed
nim w głębokim ukłonie. – Igor Karkarow. Co cię tu sprowadza, drogi
przyjacielu?
- Panie,
racz wybaczyć wiernemu słudze, że dopiero teraz odpowiada na wezwanie swego
mistrza. Jak pewnie wiesz, dane mi było objąć zaszczytne stanowisko dyrektora
szkoły w Durmstrangu. Obowiązki nie pozwalały mi stawić się przed twym
wspaniałym obliczem, przeszywając me serce i duszę sztyletem absolutnego
cierpienia i żałości, jednakże wiedz, mój panie, że pozostałem wierny swym
przekonaniom, oczekując z najwyższą niecierpliwością momentu, w którym znów
zaznam zaszczytu pojawienia się u twego boku.
-
Doprawdy? – zapytał Tom z powątpiewaniem, przyglądając mu się z góry. – Widzę,
że starannie przygotowałeś swą powitalną mowę. Ale do rzeczy, Igorze, do
rzeczy. Sugerujesz więc, że twój nagły powrót nie ma absolutnie żadnego związku
z ostatnimi wydarzeniami?
- Mój panie,
oczywiście, że nie! Błagam, uwierz wiernemu słudze, który pokornie staje przed
tobą, licząc na łaskę i zrozumienie.
-
Rozumiem, że potrafisz wyjaśnić cóż okazało się na tyle zajmujące, byś nie
zdołał znaleźć czasu dla swego Lorda?
- Tak,
mój panie, tak – mówił gorączkowo Karkarow, lecz krótki błysk desperacji w jego
zimnych, przebiegłych oczach wskazywał na coś zgoła innego. Zapadła cisza, po
czym mężczyzna wypalił nagle: – Durmstrang, mój panie!
-
Durmstrang – powtórzył z namysłem Voldemort. – A cóż takiego działo się w
Durmstangu, że wymagało twej nieugiętej uwagi?
-
Przygotowałem Durmstrang dla ciebie, mój panie, jest gotów na twe rozkazy.
- Och, z
pewnością! – Bella wybuchnęła nieprzyjemnym śmiechem. – Daruj, panie, ale słowa
tego głupca przeważyły szalę mojej wytrzymałości!
Voldemort
przemilczał nieprzyzwoite zachowanie śmierciożerczyni, skinąwszy jedynie głową
na znak, by kontynuowała. Bellatriks ruszyła w stronę Karkarowa, a szaleńcza
radość na jej twarzy zdecydowanie nie wróżyła Bułgarowi nic dobrego.
-
Powiedz, Karkarow, czy to dlatego uciekłeś z Hogwartu dwa lata temu, po wiadomości
o powrocie Czarnego Pana? – zapytała. – Zapewne popędziłeś na złamanie karku do
Durmstrangu, by czynić już pierwsze przygotowania, tak?
- W
rzeczy samej!
- A
panika, którą przejawiałeś podczas wzrastającej aktywności Mrocznego Znaku,
była jedynie sprytnym fortelem, mającym na celu uśpienie czujności naszego
drogiego Severusa, którego uważałeś za zdrajcę?
- Ja…
- A
pogrążenie Dołohowa, Rosiera, Traversa, Mulcibera i Rookwooda? – wyrecytowała,
mściwie się uśmiechając. – Nie wspominając o próbie wkopania Snape’a. Cóż,
prawdopodobnie to także potrafisz nam wyjaśnić, nieprawdaż?
- I tak
już o nich wiedzieli, a Rosier od dawna był martwy!
- Cóż –
westchnęła i spojrzała na stojącego nieopodal Evana. – Wygląda zaskakująco
żwawo jak na umarlaka.
Karkarow
podążył za jej wzrokiem i wciągnął gwałtownie powietrze na widok jak najbardziej
żywego Rosiera, który odwdzięczył się zupełnie obojętnym, krótkim zerknięciem.
W istocie sprawiał wrażenie znudzonego, choć dyrektor Durmstrangu doskonale
wiedział, że po tym człowieku można spodziewać się absolutnie wszystkiego.
Pozornie tak obojętny, równie dobrze mógł zamordować go zaraz po opuszczeniu
tej sali. Bułgarowi zrobiło się słabo. Bellatriks roześmiała się, trafnie
odgadując powody jego niepewności.
-
Wszystko dobrze? Jakoś tak nagle pobladłeś – spytała troskliwie, choć cały
efekt zepsuł grymas wściekłości. – Koniec tej farsy, Karkarow.
- Jakiej
farsy? – warknął Bułgar, zebrawszy się w sobie. – Jak śmiesz choćby insynuować
takie plugastwa! Jak śmiesz podważać moje motywy, akurat ty, która bezmyślnie
pozwoliłaś schwytać się aurorom i zamknąć w Azkabanie!
-
Przynajmniej pozostałam wierna Czarnemu Panu, kiedy ty, obłudny zdrajco,
zdradziłeś kompanów, by ratować swe nic nie warte życie! – wrzasnęła. - A teraz
śmiesz przychodzić tu, gdy odnieśliśmy w końcu upragnione zwycięstwo, i udawać,
że w niczym nie zawiniłeś?! Na wszelkie bóstwa, ty naprawdę masz nas za
idiotów!
- Trudno
mieć lepsze zdanie o kimś twego pokroju!
- Ty…
- Dość! –
syknął Voldemort. – Bella, wracaj na miejsce.
-
Dziękuję, mój panie – zaczął Bułgar, ponownie zginając się w głębokim ukłonie.
– Jak to dobrze, że…
-
Zamilcz, głupcze – przerwał mu Riddle, wykrzywiając wargi w grymasie
obrzydzenia. – Jesteś doskonałym przykładem tego, jak nisko można upaść. Przychodzisz
tu po tylu latach, nawet bez zadowalającej wymówki i śmiesz uwłaczać w swej
głupocie nie tylko mnie, ale także i wszystkim obecnym w tej sali. Bellatriks
podsumowała twe wystąpienie w dość opłakany, jednakże mimo wszystko trafny
sposób. Obrażasz moją inteligencję, Karkarow.
- Panie,
nie…
- Crucio
– szepnął Riddle. Obserwował przez moment jak Karkarow wije się w konwulsjach u
jego stóp, po czym przerwał klątwę. – Kazałem ci milczeć. Masz jednak
szczęście, Igorze Karkarow, wprost niebywałe. Twe życie okaże się choć w
najmniejszym stopniu przydatne. Evanie – zwrócił się do Rosiera, który
natychmiast zmrużył oczy, spodziewając się, co usłyszy. – Przedstaw go swym
podwładnym. Wydaje się, że brakuje tam… świeżej krwi.
-
Dziękuję, panie, dziękuję – szeptał gorączkowo Karkarow, zbierając się z
podłogi. – Obiecuję, mój panie, że już nigdy cię nie zawiodę.
- Och,
tego jestem pewny.
Śmierciożercy
obserwowali ze zdumieniem jak Igor Karkarow kłania się służalczo i wycofuje, a
potem opuszcza salę za Rosierem, obrzydliwie zadowolony z siebie. Wielu z nich
nie rozumiało dlaczego tego zdrajcę spotkała tak wielka łaska, lecz nie
odważyli się protestować, wierząc, że Czarny Pan ma swoje powody. Jednakże
wśród nich byli i tacy, którzy drżeli, wyjątkowo rozbawieni, z trudem
powstrzymując śmiech. Nie brakowało i takich, których twarze przybrały
niepokojąco zielony odcień. Jednych i drugich łączyło jedno – wiedzieli, kto
przebywa obecnie pod wodzą Rosiera. Cóż, przynajmniej Karkarow rzeczywiście na
coś się przyda. Nowo przemienione wampiry bywały dość… nienasycone.
+++
Łagodny
uśmiech rozjaśnił na moment ponurą twarz nastolatka, gdy zapalił ostatnią
świecę i ustawił ją przy łóżku pogrążonego w głębokim śnie przyjaciela. Przynajmniej
tyle mógł dla niego zrobić. Żałował, że nie pozwolono mu rozpalić w kominku. Wiedział
jak bardzo Harry lubił siadać w wygodnym fotelu przed paleniskiem i wpatrywać
się w trzaskający wesoło ogień, ale trudno, nic nie był w stanie na to
poradzić. Teraz Harry i tak spał, a Theo otrzymał stanowczy zakaz ocieplania
pokoju w jakikolwiek możliwy sposób. Nie rozumiał jak totalne wyziębienie
miałoby pomóc Potterowi, lecz nie protestował, zamiast tego za każdym razem
przynosił ze sobą świece. Harry zawsze lubił leżeć w łóżku i wpatrywać się w
ich chwiejne płomyki.
- Cześć,
Harry – przywitał się, odkładając na stolik zwykłe, mugolskie zapałki. Wciąż
nie oddano mu różdżki. – Przyniosłem dzisiaj kilka tych małych bordowych świec,
takich jak mieliśmy w dormitorium, pamiętasz? Nie są identyczne, ale myślę, że
powinny ci się spodobać.
Nott
przysunął sobie krzesło, otulił się mocniej szatą i chwycił kubek parującej
herbaty, obejmując go szczelnie zmarzniętymi dłońmi. Utkwił spojrzenie
czarnych, upartych oczu w bladym obliczu przyjaciela. Wyjątkowo cenił sobie
chwile, które mógł spędzić przy jego łóżku i po prostu na niego patrzeć. Tylko
on sam wiedział, jak wielką znajdował w tym przyjemność. Wcześniej rzadko miał
okazję widywać na twarzy Harry’ego taki spokój. Rysy były jakby gładsze, wolne
od czujności i napięcia, oddech Harry’ego był równomierny, zniknęły głębokie cienie
pod jego oczami, włosy znów stały się mocne i błyszczące, a blizna nie była już
zaogniona. Zniknęła gdzieś ta potworna aura, powietrze wokół niego nie
trzeszczało złowrogo od przepełniającej je po brzegi mocy, rzeczy nie zdawały
się naelektryzowane. Wszystko wróciło do normy, może nawet wydawało się lepsze.
Sam Harry także powinien być absolutnie zdrowy, co potwierdzały zresztą
wszelkie badania, a mimo to nadal się nie budził i nikt nie wiedział dlaczego.
Minęły trzy tygodnie, Snape wychodził z siebie i praktycznie nie sypiał,
tworząc nieustannie nowe mikstury, Bella już prawie zamieszkała w prywatnym
skrzydle, a Czarny Pan przestał zaglądać do Harry’ego kilka razy na dobę,
niezależnie od godziny, tak jak to miało miejsce na początku. Obecnie przychodził
tylko raz, późno, stawał na moment przy łóżku śpiącego chłopaka, a potem
wychodził bez słowa, by pojawić się ponownie kolejnego wieczora. Nigdy nie
zwracał też uwagi na Theo, chociaż Ślizgon wiedział, że w rzeczywistości zawsze
ma go dokładnie na oku. Nadal nie rozumiał sensu swojej „misji”, ale cieszył
się, że przynajmniej może być przy Harrym. Nie wiedział tylko jak długo
jeszcze. Nie mógł już dłużej ukrywać przed sobą, że grunt pali mu się pod
stopami. Gdyby nie przykre położenie, prawdopodobnie nigdy nie zdecydowałby się
na to, co miał zamiar dziś zrobić.
-
Wybrałem je specjalnie na tę okazję, bardzo szczególną, a jakże. Nadszedł chyba
najwyższy czas, żebym zebrał się w sobie i wykorzystał, jak przystało na
Ślizgona, sprzyjającą okazję, by wyznać ci swoje uczucia. Tak, wiem, że to
obrzydliwe tchórzostwo, żeby wyznawać miłość komuś pogrążonemu w śpiączce, bo
nie ma się odwagi, aby zrobić to porządnie, ale jakże ironiczna to sytuacja! –
Theo zaśmiał się cicho i pochylił nad Harrym. – Naprawdę ironiczna, a wiesz
dlaczego? Ponieważ śpisz, a ja zakochałem się w tobie właśnie wtedy, kiedy
spałeś. Poważnie. Gdybym nie był takim tchórzem i kiedykolwiek zdecydował się
zaryzykować naszą przyjaźń, żeby powiedzieć ci prawdę, usłyszałbyś właśnie tę
dziwną rzecz. Tak, tak, wiem jak to brzmi. Pewnie w pierwszym momencie
pomyślałbyś, że paplam od rzeczy, bo musiałem się zauroczyć, gdy mnie
pocałowałeś i tak dalej, bla bla, bla, ale nie, to nieprawda. Było przyjemnie,
jasne, ale nie aż tak, żebym od razu cię pokochał. To rozwijało się powoli, a
zrozumiałem, że wpadłem na amen, kiedy któregoś wieczora wróciłem do
dormitorium, zobaczyłem cię rozwalonego na moim łóżku i za nic w świecie nie
mogłem cię obudzić. Takie to głupie, ale jednak jak najbardziej prawdziwe.
Theo
uśmiechnął się z goryczą i spojrzał na Vengera, który wpełzł na łóżko i gapił
się na niego, raz po raz ostrzegawczo posykując. Wąż sprawiał wrażenie jakby
próbował odgrodzić go od swego pana lub zmusić do zamilknięcia. Ale teraz,
kiedy Theo zaczął już mówić, nie potrafił przestać. Musiał to z siebie
wyrzucić.
-
Dobudziłem cię w końcu, a ty przeciągnąłeś się jak jakiś kot, cholera, nie
znoszę kotów, i łypnąłeś na mnie tymi zielonymi, zaspanymi ślepiami. Wtedy już
do końca przepadłem. Jak można mieć tak niesamowite oczy? Czasami są zimne i
surowe, piękne i straszne, innym razem ciepłe i wesołe. Mogą być psotne i
radosne, smutne i wrogie, ale jedno jest pewne. Zawsze są żywe, dla mnie. I
wiem, że to, co teraz powiem zabrzmi sentymentalnie i głupio, ale hej! Jestem
tylko durnym nastolatkiem zadurzonym po uszy w swoim przyjacielu. Nic dziwnego,
bo jak można cię nie uwielbiać? Nikt nie patrzy na mnie tak jak ty, tylko ty
jeden tak potrafisz. No dobra, to zabrzmiało naprawdę głupio i łzawo, ale musisz
mi to wybaczyć, ja tak po prostu czuję.
Theo
odwrócił wzrok i spojrzał na wygasły kominek.
- Wiem,
że nie powinienem. Tylko że ja nic na to nie poradzę, Harry. Nie chciałem,
wierz mi, ale jak można coś takiego powstrzymać? Pewnie lepiej byłoby dla nas,
dla mnie, żebyśmy trzymali się od siebie z daleka, żebyśmy nigdy się nie
zaprzyjaźnili, ale wiesz co? Gdybym mógł cofnąć czas, to nic bym nie zmienił.
Zawsze byłem samotny, ale potem pojawiłeś się ty i dałeś mi coś, czego bardzo
chciałem. I chociaż teraz możliwe jest, że to stracę, że mi nie wybaczysz, to i
tak było warto i niczego nie żałuję. To znaczy, ja wiem, że mnie nie odtrącisz,
nie zrobisz tego specjalnie, bo nie jesteś taki, ale i tak między nami już
nigdy nie będzie jak dawniej.
Nott
odchrząknął i zwrócił się znów w stronę Harry’ego. Zignorował ostrzegawczy syk
Vengera i położył dłoń na lodowatej dłoni przyjaciela, pochylając się jeszcze bardziej
nad jego łóżkiem.
- Harry,
nie wiem, czy mnie słyszysz, czy nie. Myślę, że nie i tak naprawdę, to nawet
mam taką nadzieję, bo inaczej zrobiłem z siebie kompletnego kretyna. Ale jeżeli
się mylę i docierają do ciebie moje słowa, to obudź się, proszę. Obudź się i
spójrz na mnie, dopóki nadal tu jestem, bo nie wiem ile to jeszcze potrwa.
Wpakowałem się w niezłe bagno i nie mam pojęcia jak się z niego wydostać.
Głupieję przy tobie, Harry, wszyscy to już chyba zauważyli. Snape patrzy na
mnie jakbym postradał rozum, Bellatriks się ze mnie śmieje, Czarny Pan bacznie
mnie obserwuje i coraz bardziej mną gardzi, a ja nie potrafię wziąć się w
garść. Boję się, Harry, naprawdę się boję. Pogubiłem się, dlatego miło by było,
gdybyś obudził się i uratował mi tyłek, wiesz?
Theo
skrzywił się, gdy usłyszał jak bardzo łamliwy stał się jego głos, ale nic nie
mógł na to poradzić. Po raz pierwszy w życiu był śmiertelnie przerażony. Wstał
i podszedł do okna, oparł czoło o zimną szybę i trwał tak, próbując się
uspokoić. Nie zauważył, że Venger zsunął się nagle z łóżka i pomknął gdzieś w
sobie tylko wiadomym celu. Nie wiedział ile czasu minęło, nim zdołał opanować
się na tyle, by wrócić powoli na swe poprzednie miejsce. Wbił wzrok w płomyk
najbliższej świecy i uśmiechnął się nieśmiało, łagodnie, tak bardzo dla niego
charakterystycznie. Zwrócił się znów do Harry’ego, przemawiając z cichą
rezygnacją, zabarwioną nutką żalu.
- Merlinie,
czasem tak bardzo cię nienawidzę. Przez ciebie jestem słaby, ty mnie takim
czynisz. Nigdy nie byłem tak miękki i bezbronny, odebrałeś mi bezlitośnie całą
siłę, a ja nie cierpię bezsilności. Czasami myślę, że może lepiej byłoby gdybyś
nigdy się nie obudził, bo ja też bym wtedy zniknął i nie mógłbyś mnie dręczyć,
ale zaraz potem nienawidzę już nie ciebie, tylko siebie za to, że choć przez
chwilę mogłem tak pomyśleć i brzydzę się sobą. To oczywiste, że lepiej byłoby,
gdybym to ja zniknął, tylko ja. Dla ciebie, dla mnie, dla wszystkich.
Zniknąłbym, po cichu, nikt nigdy nie dowiedziałby się o moim upokorzeniu.
Szkoda tylko, że nie potrafię. Nie jestem w stanie, bo mimo wszystko bardzo
chcę tu zostać, dobrze wykorzystać swoją szansę, po prostu żyć. Niestety,
najwyraźniej nie jestem dość dobry, żeby…
Theo
urwał nagle i przełknął ciężko ślinę, po jego plecach przebiegły ciarki. Wyczuwał
od pewnego czasu nieznaczne poruszenie, dziwne zawirowanie magii, lecz było to
tak ulotne, że nie przywiązał do tego większej wagi. Dopiero teraz odczuł to wyraźnie,
całym sobą, jak uderzenie. Było inaczej niż jeszcze przed kilkoma minutami, coś
się zmieniło. Powoli i ostrożnie uniósł wzrok na twarz Harry’ego i zamarł, czarne
oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Patrzył oszołomiony na twarz najlepszego
przyjaciela, na jego usta, nos i w końcu oczy. Zielone, błyszczące, a przede
wszystkim otwarte.
- O,
jasna cholera.