Kawaii-Neko - dobrze zapisałaś jej imię;) Ale Ricie nie zrobimy ała, jeszcze się przyda. To dobrze, że już Ci lepiej, zresztą mam nadzieję, że teraz już zupełnie w porządku?
Lauviah - seks będzie, jakżeby inaczej, ale jeszcze nie teraz ;P
justusia7850 - miło Cię znowu widzieć;) O Evanie i Marco będzie jeszcze trochę spodobało mi się pisanie o nich. O lesie też jeszcze wspomnę;) Prowokacja dla Ryana mówisz? Pomyślimy jak to będzie, sama jeszcze dokładnie nie wiem. A co do czegoś krwawego... Tak! Napisz, napisz! ;D
Aksa - Harry'emu miałoby się nie udać? Potter sprawi Tomowi jeszcze kilka niespodzianek, które znacznie wpłyną na jego plany, ale na razie o tym sza. I tak już za dużo napisałam;)
Mariposa - no wiesz, powiedział to w takim kontekście, że Harry raczej się nie wkurzy. Masz dzisiaj jeszcze trochę Toma;)
cityfools - och, będzie się jeszcze działo, oj będzie. I nie mówię o dzisiejszym rozdziale, ale o kolejnych. Niedługo akcja przyspieszy tempa, bo tak w sumie, to powoli zbliżamy się do końca.
Centaurian - witam;) Bardzo się cieszę, że Ci się podoba, tym bardziej, że jesteś pierwszym chłopakiem, który się odezwał;) Co do Theo i Ryana, to sama jeszcze nie wiem, co z nimi zrobię, ale widzę, że czytelnicy są za tą parką, więc kto wie, może ich połączę.
Nimue - jak już wspominałam wyżej - pomyślimy, co z Theo i Ryanem. A Tom mi też wydaje się uroczy, chociaż w sumie tak być raczej nie powinno. W końcu mowa o Voldemorcie o.O
Spojrzenie Zabójcy - oj tam, od razu zabije. Potorturuje najpierw;) A co myśli Harry o Tomie, dowiesz się z tego rozdziału.
kajka - no to doczekałaś się tortur na różowym paskudztwie, chociaż muszę przyznać, że nie są opisane tak jak zazwyczaj. A piszesz coś/publikujesz? Jak tak, to podziel się ;P
Dominika - dzięki, wena zawsze się przyda;)
Przepraszam za tak długą przerwę! Kurde, czy tylko ja mam wrażenie, że wszyscy dookoła powariowali? Nie wiem jak u Was, ale wokół mnie trwała prawdziwa przedświąteczna gorączka. W pewnym momencie sama już nie wiedziałam za co się zabrać, ale na szczęście już dziś Wigilia, wreszcie się trochę uspokoiło i znalazłam czas, żeby wstawić ten rozdział. I, kurde no, wiem, że są święta i powinien być raczej cieplejszy, ale... Hmm, dostaniecie tortury i odrobinę goryczy. Tak wyszło. Choć pojawi się też trochę radości.
A teraz... Uch, nie potrafię składać życzeń, więc napiszę prosto, tak jak płynie mi z serducha.
Chciałabym życzyć Wam, aby te święta stały się dla Was czasem niezwykłym, wypełnionym szczęściem i radością oraz by każdy z Was spędził je w gronie osób mu najbliższych, zapominając o wszelkich smutkach, niepowodzeniach i samotności. Życzę Wam, aby spełniały się Wasze marzenia, nie tylko te maleńkie, całkiem realne, ale także te głęboko skryte w sercach, bo w tym magicznym okresie przecież wszystko jest możliwe. Życzę Wam także, byście potrafili cieszyć się z małych, niepozornych rzeczy, bo to właśnie w nich tkwi ta największa, najpiękniejsza magia. No i przede wszystkim życzę Wam uśmiechu, który rozgrzeje nawet najtwardsze serca. Bo zwykły, szczery uśmiech może czasami naprawdę zdziałać cuda.
Wesołych Świąt!
***
Dolores Umbridge siedziała w swym gabinecie, przeglądając dokumenty. Po otworzeniu jednej z wielu zaległych teczek, jej oczy zwęziły się, a uważny obserwator mógłby w nich dostrzec iskierki szaleństwa, pomieszanego z gniewem oraz skrywanym przerażeniem. "Centaury", prychnęła w myślach. Doprawdy, nie mogła zrozumieć jak te potwory mogą żądać czegokolwiek. Więcej ziemi? Niedoczekanie! Skromnym zdaniem urzędniczki powinno się je odizolować, a najlepiej zamknąć w klatkach. Sama gotowa była zrobić wszystko, by pogrążyć durne szkapy i odebrać im wszelkie prawa. Według Dolores wystarczającą niedorzecznością był sam fakt, że takie mutanty w ogóle istnieją na tym świecie, zakłócając jego harmonię. Wstrząsnęła się z obrzydzeniem na samo wspomnienie czerwcowych wydarzeń. Przez dwa miesiące nie mogła dojść do siebie po porwaniu przez te obrzydliwe kreatury. I czyja to wina? No czyja? Na dodatek temu cholernemu szczeniakowi, Potterowi, znów wszystko uszło na sucho. Jak zwykle. Och, jak ona nienawidziła tego bachora, zasłużył na zgnicie w piekielnych odmętach. Drżące, serdelkowate palce, pełne starych pierścionków, zacisnęły się na papierach, a ropusza twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości. Dolores odetchnęła głęboko, starając się zachować spokój. Podniosła głowę i rozejrzała się, lustrując różowe ściany, zdobione wielkimi kwiatami. Gdzieniegdzie przymocowane zostały niewielkie półeczki, na których porozstawiane były przeróżne flakony, wazoniki i ozdobne talerzyki z wizerunkami puchatych kociaków. Zmarszczyła nieznacznie brwi, stwierdzając, że powinna dokupić kilka porcelanowych ozdóbek. Koniecznie. Koty będą idealne. Malutkie, słodziutkie kociątka... Po chwili jej wzrok padł na zegar w wielkiej, złotej oprawie. Zerknęła na wskazówki, po których brykał miniaturowy, biały kotek. Już po północy, jakże ten czas szybko płynie.
- Amando.
- Tak? - Do gabinetu zajrzała młoda, drobna blondynka, która pełniła obecnie rolę jej asystentki. - Wołała pani?
- Sądzę, że wystarczy na dziś. - Dolores posłała dziewczynie promienny uśmiech. - Pora wracać do domu.
- Tak, oczywiście, proszę pani. W takim razie pójdę po swoje rzeczy i...
- Och, nie, nie, skarbie. - Kobieta przybrała zatroskany wyraz twarzy, choć jej mętne ślepia wyrażały czystą złośliwość. - Przykro mi bardzo, najwyraźniej wprowadziłam cię nieuważnie w błąd. To ja wracam do domu. Ty musisz uporządkować jeszcze te dokumenty. - Po tych słowach wskazała piętrzący się na biurku, pokaźny stos.
- Tak... Oczywiście. - Amanda wyraźnie skurczyła się w sobie, podchodząc do biurka.
- Tylko nie siedź za długo, tak już późno - dodała urzędniczka, przypatrując się jak dziewczyna próbuje unieść grube teczki. - Życzę miłej nocy, kochanie. Dobranoc.
- Uch... Tak. Dobranoc.
Gdy tylko asystentka zniknęła, uginając się pod ciężarem papierów, Umbridge zachichotała z satysfakcją. Niech głupia dziewucha wie, co znaczy ciężka praca. Ona bynajmniej nie zamierza niczego jej ułatwiać. Podniosła się ociężale, wygładziła różową spódnicę, poprawiła spięte w koka, mysie włosy i wolnym krokiem ruszyła w stronę kominka. Chwyciła garść proszku Fiuu i wkroczyła w zielone płomienie, przenosząc się do swego mieszkania. Wystarczył jeden rzut oka na salon, by znów zalała ją fala wściekłości. Zmarszczyła z obrzydzeniem nos, przyglądając się pomieszczeniu. Po tym jak Knot, by ratować się przed dymisją, postanowił odsunąć od władzy dawnych współpracowników, tym samym pozbawiając Dolores posady starszego podsekretarza, kobieta straciła także prestiżową pozycję w Wizengamocie, co okazało się równoznaczne z utratą znacznej części pensji oraz wszelakich wpływów. Efekt końcowy był taki, iż zmuszona została do opuszczenia luksusowej willi i zamieszkania w tym śmiesznie małym mieszkaniu. Zupełnie nie interesował jej fakt, że "obskurna nora", jak zwykła je nazywać, w rzeczywistości była całkiem sporym, eleganckim apartamentem. No cóż, w porównaniu z wcześniejszym lokum, nowe wydawało jej się zmurszałą meliną. Umbridge wykrzywiła się z wyraźnym wstrętem i ruszyła w stronę sypialni. Zatrzymała się nagle przed drzwiami, zastygając w bezruchu, kiedy kątem oka dostrzegła nieznaczny ruch. Odwróciła się szybko, lecz nie zobaczyła nic podejrzanego. Wszystko stało na swoim miejscu, zupełnie tak, jak zostawiła to przed wyjściem do pracy. Najwyraźniej musiało jej się wydawać. Ponownie zwróciła się w kierunku drzwi. Położyła rękę na klamce i uchyliła je, wzdychając nad niesprawiedliwym losem. Nie dane jej jednak było przekroczenie progu sypialni, gdyż w tej samej chwili w plecy kobiety uderzył czerwony promień zaklęcia oszałamiającego. Upadła z łoskotem na podłogę, ostatkiem świadomości rejestrując wysoką sylwetkę, odzianą w czarną szatę. Potem zapadła ciemność.
Lucjusz Malfoy wyłonił się z cienia, podchodząc do nieprzytomnej urzędniczki. Zlustrował uważnie pulchne ciało wciśnięte w przymałą, różową garsonkę, a na jego przystojnej twarzy pojawił się grymas obrzydzenia. Odwrócił wzrok, czując, że jeszcze chwila, a naprawdę zrobi mu się niedobrze. Wszystko w tym miejscu, łącznie z jego właścicielką, skutecznie godziło w zmysł estetyczny i subtelny smak mężczyzny. Nie odnalazł ani jednej rzeczy, która nie poraziłaby go swym kiczem lub absolutną pretensjonalnością. Nie wspominając o tym, iż jeśli istniał kolor, którego Lucjusz nie znosił całym sobą, to był nim właśnie róż. Miał niezmierną ochotę uciec z krzykiem, nie zważając na swe arystokratyczne korzenie. Gdyby tylko Malfoy nie tkwił obecnie w tak niekorzystnym dla niego położeniu, a jego pozycja, jako śmierciożercy, byłaby tak wysoka jak jeszcze niecały miesiąc temu, bez wahania wyręczyłby się którymś z podwładnych. Niestety, nie mógł sobie na to pozwolić. Stalowe oczy zabłysły odrazą, gdy zbliżył się do nieruchomego ciała i pochylił nieznacznie, zaciskając dłoń na ręce ofiary. Deportował się z cichym trzaskiem do Czarnego Dworu, natychmiast cofając dłoń z powrotem i powstrzymując odruch wytarcia jej w szatę.
- Mobilicorpus - mruknął i podążył w stronę kamiennych schodów, lewitując za sobą nieprzytomną kobietę.
Nigdy by się do tego nie przyznał, ale dziką satysfakcję sprawiało mu szorowanie ciałem Umbridge po wilgotnych, zapleśniałych ścianach oraz chropowatej podłodze. Oczywiście działo się to całkowicie przypadkowo, Malfoyowie nie posuwają się przecież do tak niskich zagrywek dla poprawy własnego nastroju. Dotarł w końcu do najmniejszej, najbardziej obskurnej celi, gdzie czekał już na niego Nott.
- No nareszcie, co tak długo? - William skrzywił się, spoglądając na uśpioną Dolores. - Co za obrzydliwe babsko. Teraz już nie dziwię się, że Czarny Pan kazał ją umieścić właśnie tutaj. Nawet mugoli trzyma w lepszych warunkach.
- A i owszem - mruknął Lucjusz, wrzucając kobietę do celi i zatrzaskując z hukiem drzwi. - Może ty orientujesz się cóż takiego to różowe paskudztwo uczyniło?
- Lucjuszu! - Oczy Notta zalśniły rozbawieniem, kiedy ruszyli, chcąc jak najszybciej wydostać się z lochów. - Jakże to tak? Przecież jeszcze niedawno, o ile dobrze sobie przypominam, żyliście w całkiem dobrej komitywie.
- Nie koloryzuj, Will. - Malfoy prychnął, przyspieszając kroku. - Dobrze wiesz, że utrzymywałem z nią kontakt, bo była przydatna jako Wielki Inkwizytor.
- A gdzie ty tak pędzisz?
- Do Czarnego Pana.
- Ach, no tak. - Nott zatrzymał się, kiedy znaleźli się w holu, a na jego twarzy pojawił się niepokój. - Lucjuszu, bądź ostrożny, dobrze?
- Nie musisz mnie pouczać - warknął arystokrata. - Wiem jak zachowywać się w obecności naszego Mistrza.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło.
- Tak wiem, a teraz pozwól, że już pójdę. - Lucjusz westchnął, kiwając lekko głową. - Pan nie lubi czekać.
- Dobrze, idź.
William stał jeszcze przez chwilę, patrząc na oddalającego się przyjaciela. Miał nadzieję, że ich Lord jest dziś w dobrym humorze. O ile w jego przypadku można w ogóle mówić o czymś takim.
Tymczasem Lucjusz zatrzymał się przed gabinetem Czarnego Pana i zapukał w dębowe drzwi, oczekując zaproszenia. Po chwili rozległ się cichy głos, zezwalający na wejście, więc Malfoy wkroczył do pomieszczenia, kłaniając się siedzącemu za biurkiem mężczyźnie.
- Mój Panie.
- Streszczaj się.
- Zadanie wykonane.
- Dobrze. - Czarnoksiężnik podniósł na niego wzrok, a jego wargi wygięły się z satysfakcją. - Nareszcie udało ci się spełnić polecenie, Lucjuszu. Czyżby to stanowiło zapowiedź powrotu twej dobrej passy?
- Staram się, by być godnym twej służby, Panie.
- Ty nie masz się starać, Lucjuszu, nic mi po tym. Ty masz godnie reprezentować pozycję śmierciożercy Wewnętrznego Kręgu, dlatego też pozwolę sobie wyrazić nadzieję, iż nie spoczniesz znów na laurach.
- Oczywiście, Mój Panie. To wielkie szczęście stać u twego boku
- Daruj sobie zbędne pochlebstwa. - Voldemort obserwował zestresowanego mężczyznę, mrużąc szkarłatne oczy. - Pragnę ci przypomnieć, że gdyby nie Mortis, już dawno by cię z nami nie było. Nie zawiedź mnie ponownie, bo nawet on nie będzie w stanie cię uratować.
- Rozumiem. Już nigdy cię nie zawiodę, Panie, dziękuję za okazaną mi łaskę.
- Nie mnie należą się podziękowania. Możesz odejść.
- Tak jest, Mój Panie.
+++
Harry od samego rana krążył po dormitorium, mając straszny mętlik w głowie. Nigdy wcześniej nie widział, by Tom wpadł w taką furię. I to dlaczego? Dlatego, że ktoś jego, Harry'ego, skrzywdził. Nie był w stanie powstrzymać szerokiego uśmiechu. Prawdę mówiąc z trudem powstrzymywał się przed skakaniem z radości. No bo przecież z reakcji mężczyzny wynikało, że jednak w jakiś sposób musi mu na nim zależeć. Inaczej nie przyjąłby tego z tak wielką wściekłością, prawda? Gdyby zainteresowanie Potterem było tylko chwilowym kaprysem czarnoksiężnika lub gdyby chłopak stanowił wyłącznie broń w tej wojnie, to Tom miałby głęboko gdzieś to, że ktoś, kiedyś go okaleczył, zostawiając na pamiątkę paskudną bliznę. Choć z drugiej strony... czy mogło kryć się za tym coś więcej niż zaborczość? Znając Riddle'a, to w zasadzie mógł być wystarczający powód, by ten wpadł w furię. Och, Harry tak bardzo chciał, by kryło się za tym coś więcej! Czuł się jak zagubione dziecko, które nagle dostało niesamowity prezent od losu. Salazarze! Tak, doskonale wiedział, że zachowuje się niczym rozhisteryzowana nastolatka, wzdychająca do swego idola, ale naprawdę nic nie mógł na to poradzić. Roznosiła go energia, nie mógł już doczekać się wieczora, gdy przeniesie się znów do Czarnego Dworu i go zobaczy i razem zajmą się tą wstrętną, różową ropuchą. Poza tym znowu go pocałował... Przymknął z zadowoleniem powieki, a jego dłoń powędrowała do ust, kiedy przypominał sobie dotyk tych subtelnych, kuszących warg, tak namiętnie łączących się z jego własnymi.
- Mortis?
- Taaak?
- Wszystko w porządku?
- Mhmm...
- Mortis.
- ...
- Harry!
- Hmm...? - Potter otworzył oczy, zerkając na przyjaciela, który przypatrywał mu się podejrzliwie. - No co? - burknął, stwierdzając, że faktycznie musiał wyglądać co najmniej idiotycznie, stojąc na środku sypialni i szczerząc się jak głupek.
- Gadaj.
- Ale co?
- Cały tydzień chodziłeś wściekły, a dzisiaj nie dość, że się uśmiechasz, to jeszcze co chwilę odlatujesz.
- Byłem tam wczoraj.
- Prawie codziennie tam jesteś.
- Ale wczoraj byłem u Toma.
- Przecież miałeś się z nim nie spotykać.
- Wezwał mnie.
- No i?
- Znów to zrobiłem.
- Co?
- A jak myślisz?
- No nie wiem. - Nott usiadł na łóżku, marszcząc w zamyśleniu brwi. - Powiesz w końcu?
- Theo, no! Jak możesz się nie domyślać?
- Zaraz, chwila... - Na twarzy chłopaka pojawiło się zrozumienie. - Pocałowałeś go?
- Tak...
- Żartujesz? I co?
- Było cudownie. Cholera, Theo, ja naprawdę całkiem straciłem dla niego głowę.
- To... super.
- Prawda?
Harry roześmiał się, nie dostrzegając lekkiego zawahania w głosie Ślizgona i zniknął w łazience. Nott tymczasem siedział bez ruchu, utkwiwszy pusty wzrok w ścianie. Martwił się o niego. Nie dało się ukryć, że jego przyjaciel nie mógł trafić gorzej z ulokowaniem swych uczuć. Jak to się stało, że pokochał tak bezlitosnego, zimnego mężczyznę? Owszem, Theo nie był ślepy. Nie był w stanie zaprzeczyć, że Czarny Pan to niezwykle przystojny, nawet piękny, a przy tym również inteligentny i fascynujący mężczyzna. Miał w sobie coś przyciągającego. Jakąś hipnotyzującą siłę, która sprawiała, że ludzie podążali za nim, praktycznie o nic nie pytając. Nie bez powodu Theo opowiedział się po jego stronie. Ale... No właśnie. "Ale". Chłopak nie potrafił wyobrazić sobie, że można obdarzyć kogoś takiego miłością. To przecież Czarny Pan! Tak niedostępny, nieczuły... Wydawał się całkowicie pozbawiony ludzkich emocji. Poza tym piękno mężczyzny go onieśmielało. Wydawało mu się jakieś takie nierealne, nienaturalne. Przytłaczające. Dlaczego Harry tego nie widzi? Jak może twierdzić, że Czarny Pan jest idealny? A może dla niego naprawdę taki był? Może Harry'ego to właśnie pociąga? Zresztą, nad czym on się zastanawia... Wystarczy spojrzeć na Marco. Marco, urzekająco pięknego wampira, który bez problemu zdobył jego przyjaciela. Theo po prostu wolał mężczyzn o zwykłej, nienachalnej urodzie. Przystojnych, ale... ludzkich. Jak Harry. Choć i jego wygląd ulegał powolnej zmianie. Czarna Magia wpływała na niego, oddziałując nie tylko na duszę, ale także rysy twarzy, spojrzenie, a nawet sposób poruszania się. I choć zmiany te były bardzo nieznaczne, to Theo je zauważał. Theo zauważał bardzo wiele. Może nawet zbyt wiele. Czy Mortis naprawdę łudzi się, że zdoła zdobyć serce Lorda Voldemorta? On w ogóle ma serce? Theo śmiał wątpić. Choć z drugiej strony, kto inny mógłby wzbudzić zainteresowanie, jeśli nie nawet jakieś głębsze uczucia w czarnoksiężniku, niż Mortis? Jednego był pewny, jeśli nie uda się to jemu, to nie dokona tego nikt. Miał cichą nadzieję na to, że mimo wszystko jego przyjaciel będzie szczęśliwy. Nott nie chciał, by Harry cierpiał. Nie zniósłby tego.
Czasem, ale tylko czasem, naprawdę rzadko, kiedy czarne noce dłużyły się, a Harry nie wracał z Dworu, mimo że niedługo miało już świtać, Theo zastanawiał się jakby to było, gdyby poznali się wcześniej.
Gdyby Harry nie przekonał Tiary, by umieściła go w Gryffindorze. Zastanawiał się, czy może wtedy nie wracałby tak późno. Czy w ogóle znikałby tak często. A może nie znikałby w ogóle, woląc zostać. Ale Theo prędko odsuwał od siebie takie myśli, niebezpieczne myśli, przeklinając się za pozbawione sensu gdybanie. Bo to by nic nie zmieniło. Uśmiechnął się z goryczą, zaciskając mocno powieki. To nie miało sensu. Dlaczego znów to robi? Tylko przysparza sobie niepotrzebnego bólu. Wiedział przecież, że Potter darzy go wyłącznie przyjaźnią i to się nie zmieni. Szczególnie teraz, gdy oddał swe serce Czarnemu Panu. Miał ochotę roześmiać się szaleńczo, zdając sobie sprawę z tego, że jedynym, co mu pozostało, jest trwanie u boku Harry'ego i bycie mu podporą. Oparciem w trudnych chwilach, których z pewnością nie zabraknie. I choć mógłby teraz wpaść do łazienki i powiedzieć mu, wykrzyczeć, że jest tutaj, czy on nie widzi? Przecież on jest z nim i zawsze będzie. I mógłby powiedzieć mu jeszcze wiele rzeczy, mniej lub bardziej sensownych, ale dobrze wiedział, że nigdy się na to nie odważy. Był zbyt wielkim tchórzem. Bo nie byłby w stanie znieść, nie daj Merlinie, tych zielonych oczu przepełnionych litością, czy współczuciem. I jedyne, co mógłby tym osiągnąć, to stracić go. Stracić i już nie odzyskać. Pokręcił głową i wyprostował się, przywołując na twarz zwykłą maskę. Musi wziąć się w garść. Da radę. Usłyszał skrzypnięcie drzwi, w których stanął obiekt jego rozmyślań.
- To co? Obiad?
- Jasne.
Zresztą, przecież nie był nawet pewny o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Być może tylko mu się wydaje, być może to nie jest prawdziwe. Może odbija mu z tej samotności i niekończących się nocy, kiedy czeka i czeka, choć mógłby dawno już spać, a jego wciąż nie ma. Ale w takim razie dlaczego czeka? Odegnał prędko złe myśli. Harry jest jego najlepszym przyjacielem i tak już zostanie. Uśmiechnął się do chłopaka, który czekał na niego przy drzwiach. Harry odwzajemnił uśmiech, patrząc na niego z radością. I Theo wiedział, że będzie dobrze. Harry był przy nim i był szczęśliwy, a to było przecież najważniejsze. Tak. Wszystko będzie dobrze.
+++
Dwaj mężczyźni siedzieli na wygodnych tronach, oczekując na pojawienie się śmierciożerców. Potter uśmiechał się delikatnie, obserwując ukradkiem Toma, który wciąż jeszcze wydawał się niespokojny i mierzył wściekłym wzrokiem kulącego się w kącie Glizdogona. Harry pokręcił z niedowierzaniem głową. Pettigrew wyglądał jakby lada chwila miał wyzionąć ducha. Czy on naprawdę nie rozumie, że takim zachowaniem doprowadza Toma do jeszcze większej wściekłości? Gdzie ten facet podział głowę? Przerwał swe rozmyślania, gdy potężne drzwi sali otworzyły się i postacie w czarnych szatach poczęły zajmować swoje zwykłe pozycje, rzucając niespokojne spojrzenia w kierunku Voldemorta. Tak właściwie, to Harry wcale im się nie dziwił. Widok naprawdę rozzłoszczonego Toma był rzadki i zazwyczaj nie wróżył nic dobrego. Nie, błąd. Widok wściekłego Toma nigdy nie wróżył nic dobrego. Minęła jeszcze dobra minuta, a może nawet dwie, kiedy w końcu zapadła cisza.
- Witajcie, moi drodzy. Nastał dziś dzień, w którym będziemy świętować, a powód tego jest, zaiste, niezwykłej wręcz wagi. Swą obecnością zaszczycił nas gość specjalny. - Marvolo uśmiechnął się wyjątkowo nieprzyjemnie, wskazując dłonią boczne drzwi. - Lucjuszu, czyń honory.
- Tak jest, Mój Panie.
Mężczyzna uchylił lewe skrzydło, a oczom zebranych ukazała się wyraźnie przerażona kobieta, która, zmuszona zaklęciem, kroczyła w stronę podestu, kłaniając się po drodze mijanym śmierciożercom. Wielu z nich rozpoznało w niej Wielkiego Inkwizytora Hogwartu oraz byłego już członka Wizengamotu, zastanawiając się dlaczego ich Lord zainteresował się nic nie znaczącą obecnie urzędniczką. Byli pewni, że czeka ich piękne przedstawienie. Doskonale wiedzieli, co Mistrz ma na myśli, mówiąc o świętowaniu. Tylko czym przyszła ofiara sobie na to zasłużyła?
- Niektórzy z was doskonale znają naszego gościa - syknął Voldemort, wbijając w czarownicę mordercze spojrzenie, co spowodowało, że jej wyłupiaste oczy wytrzeszczyły się jeszcze bardziej, a z gardła wyrwał się przeraźliwy pisk. - Pozostałym zaś przedstawiam Dolores Jane Umbridge.
- Och, pani profesor! - Radosny okrzyk Mortisa wprawił śmierciożerców w osłupienie. - Jakże miło panią widzieć!
- Potter! - Umbridge dopiero teraz zwróciła uwagę na Harry'ego, niemalże wypluwając jego nazwisko. Harry był pod wrażeniem. Jak do tej pory udawało się to jedynie Mistrzowi Eliksirów.
- Rozpoznała mnie pani! - ucieszył się komicznie. - Mam nadzieję, że nie ma mi pani za złe naszego ostatniego spotkania? Wyszło to dość niefortunnie, choć jestem pewny, że centaury ugościły panią odpowiednio.
Na sali dało się słyszeć śmiechy. Do wielu osób dotarła wieść o małej przygodzie urzędniczki, z której ostatecznie wyratował ją Dumbledore. Kobieta sporo czasu spędziła w Świętym Mungu, nie mogąc dojść do siebie po tym wydarzeniu.
- Tyyyyy...! - Dolores wydała z siebie przeraźliwy skrzek. - Zgnijesz w Azkabanie, już ja się o to postaram!
- Raczej wątpię. - Mimika twarzy Pottera zmieniła się diametralnie. Zniknęła sztuczna wesołość. Obecnie na obliczu chłopaka gościła maska bez wyrazu. - Przykro mi to stwierdzić, ale raczej tego nie dożyjesz.
- Jak śmiesz! Grozisz mi? Ty?!
- Skądże. Ja tylko stwierdzam fakt.
- Ty nędzny pyszałku, śmieciu półkrwi, jak śmiesz...
- Dość! - Voldemort wstał, mrużąc wściekle oczy. - Doprawdy, ktoś tu chyba zapomniał, gdzie się znajduje. A raczej przed kim. Crucio!
Wielu śmierciożerców poczuło satysfakcję, kiedy klątwa uderzyła w Umbridge, która upadła na posadzkę, wrzeszcząc wniebogłosy i miotając się u ich stóp. No cóż, jako Wielki Inkwizytor naraziła się nie tylko uczniom. Nie wspominając o rzeczach, które działy się, gdy zasiadała w Wizengamocie.
- Myślicie, że się boję! - Zaklęcie ustąpiło i podniosła się z trudem, wskazując palcem śmierciożerców, a z jej przekrwionych, wyłupiastych oczu wyzierało szaleństwo. - Teraz się śmiejecie, ale później... Później wszyscy pożałujecie. Jestem urzędnikiem ministerstwa! Ja mam znajomości! Zgnijecie w Azkabanie, podłe szumowiny! A ty! - Wskazała na Pottera, który przyglądał się temu z uprzejmym zainteresowaniem. - Ty wylecisz ze szkoły!
- Już to chyba kiedyś słyszałem.
- Czego ode mnie chcecie?!
- Nie domyślasz się?
- Nie mam pojęcia, nic nie zrobiłam!
- To kwestia sporna - stwierdził Riddle, ponownie zasiadając na tronie.
- Wypuśćcie mnie, a dam wam wszystko, czego chcecie!
- Ależ, moja droga Dolores, nie posiadasz nic, co mogłoby nas zainteresować. - Szkarłatne tęczówki błyskały niebezpiecznie, wpatrując się w spanikowaną urzędniczkę. Ta szkaradna postać zapłaci najwyższą cenę, za naruszenie jego własności. - Czas pokazać Dolores słynną gościnność Lorda Voldemorta. Wewnętrzny Krąg ma trzy rundy.
Trzynaście postaci, w wyróżniających się srebrnych maskach, opuściło dotąd zajmowane pozycje, zbliżając się do miotającej się w panice kobiety. Gdyby tylko mogła zobaczyć ich twarze, dostrzegłaby wyłącznie nienawiść, obrzydzenie, dziką radość oraz triumf. Nienawidzili jej. Gardzili nią. I mieli zamiar jej to pokazać. Przedstawienie się rozpoczęło. Pierwsze zaklęcie posłał Nott, wyrywając z ofiary przeraźliwy wrzask, kiedy ciało urzędniczki zajęły czarne płomienie, nie spalając jej jednak, ale przysparzając bólu, który by temu towarzyszył. A był to dopiero początek. Później, kolejno Yaxley, Rookwood, rodzeństwo Carrow, Dołohow i bracia Lestrange, poczęstowali ją swymi specjałami, zapewniając wrażenia, których nie będzie w stanie nigdy zapomnieć. Mistrz Eliksirów potraktował kobietę bardzo nieprzyjemnym zaklęciem przywołującym widma demonów, widocznych jedynie w umyśle ofiary, po czym rozkoszował się przerażeniem na jej ropuszej twarzy. Co najciekawsze, rany zadane przez to urojenie, naprawdę pojawiały się na jej ciele. Rozstrojony umysł nie był w stanie rozróżnić już fikcji od rzeczywistości. Lucjusz zastosował klątwę zatrutych noży, Morvant łamanie i ponowne zrastanie się kości, wzbogacone o chwilową ślepotę, Bella, śmiejąc się szaleńczo, posłała w Umbridge zaklęcie powodujące rozległe rany, a Evan posłużył się swym ulubionym wrzeniem krwi. Następna runda wyglądała podobnie, jednakże w trzeciej Snape zakłócił kolejność, podając byłej pani profesor eliksir wzmagający doznania, sprawiając, iż każdą torturę odczuwała podwójnie. W końcu zmasakrowane, nieprzytomne ciało opadło bezwładnie na posadzkę, a postacie pokłoniły się przed wyraźnie rozkoszującym się każdym krzykiem Riddle'em i wróciły na swoje miejsca.
- Piękny pokaz - wysyczał Tom z uznaniem. - Prawda, moi drodzy? Ci, którzy jak dotąd nie mieli okazji przekonać się dlaczego mój Wewnętrzny Krąg składa się właśnie z tych ludzi, poznali właśnie część ich umiejętności, a wierzcie mi, to nie wszystko na co ich stać. Choć nasz gość wydawał się nie doceniać przedstawienia. Dolores sprawia wrażenie absolutnie znudzonej. Zasnęła, wyobrażacie sobie? Jakie to przykre. - Utkwił wzrok w okrutnie poranionym ciele kobiety, jakby się nad czymś zastanawiając. Po chwili odezwał się ponownie. - Severusie, podaj Dolores eliksir podtrzymujący funkcje życiowe. Nie możemy przecież pozwolić, by opuściła przyjęcie wydane na jej cześć. - Uśmiechnął się drwiąco, kiedy Snape spełnił polecenie, a Umbridge otworzyła oczy. - Moja droga, wciąż nie domyślasz się dlaczegóż to zaprosiliśmy cię dzisiaj?
- Jaa... - wycharczała. - Nie rozumiem.
- Cóż, trudno. Pozwolę więc sobie dokonać prezentacji twych poglądów. - Skierował wzrok na tłum śmierciożerców. - Mam zaszczyt omówić dziś z wami coś, z istnienia czego wszyscy doskonale zdajecie sobie sprawę i Dolores nie jest tutaj żadnym wyjątkiem. To coś wszechobecnego i niepodzielnie panującego w naszym życiu. Towarzyszyło nam kiedyś, towarzyszy dzisiaj, towarzyszyć będzie zawsze. Jedni, sięgając po to, mają nadzieję osiągnąć zamierzony cel lub określoną korzyść. Inni używają tego jako broni. Niektórzy, może nawet większość, pragną podnieść w ten sposób własną wartość, innym razem robią to dla ochrony kogoś lub po prostu tak zaplątali się we własnych słowach i czynach, iż biorą to za swoisty sposób na życie. Domyślacie się o czym mowa? Tak. Na pewno. I nie mylicie się. Mam na myśli kłamstwo. Pytanie brzmi: dlaczego o tym mówię? Och, odpowiedź jest prosta. Któż z nas chciałby być okłamywanym, oszukiwanym? Oczywiście, nikt. Zastanawiacie się pewnie do czego dążę? Dlaczego poruszam ten temat? I, przede wszystkim, co ma z tym wspólnego Dolores? A oto i powód. Nasz gość również nie toleruje kłamstw, starając się je zwalczać. Cóż, to chwalebne, moja droga. - Szkarłatne tęczówki, w których ponownie zagościła furia, znów utkwiły w sponiewieranej kobiecie. - Jednakże sposób w jaki wyrażasz swe skromne zdanie jest wysoce nieodpowiedni. Ośmieliłaś się naruszyć coś, co należy do mnie. A skoro należy do mnie, tylko i wyłącznie do mnie, to nikt, powtarzam, nikt inny, nie ma prawa tego tknąć!
Przy ostatnich słowach Voldemort zerwał się z tronu, a przerażeni tym wybuchem słudzy zadrżeli mimowolnie. Umbridge otwierała i zamykała usta, próbując zrozumieć coś, cokolwiek, lecz nadaremno. Przynajmniej dopóki jej wzrok nie padł na Pottera. Zbladła przeraźliwie, przenosząc przerażone, mętne spojrzenie od Toma do Harry'ego, a na jej czole zaperliły się krople potu. Na pulchnej, zakrwawionej twarzy pojawiło się zrozumienie, bezgraniczny szok i przerażenie.
- Och, przypomniałaś sobie. Jak miło.
Riddle wyciągnął różdżkę, pozbawiając kobietę ubrań i sprawiając, że pisnęła rozpaczliwie, gdyż przez zdarte od krzyku gardło nie potrafiło wydobyć się nic innego. Łkała bezgłośnie, starając się zasłonić przed kpiącymi, pełnymi obrzydzenia spojrzeniami śmierciożerców, choć tak właściwie jej nagość nie robiła wielkiej różnicy, ponieważ po sesji tortur różowa garsonka zmieniła się w żałośnie zwisające z niej strzępy materiału. Jednak przeliczyła się, sądząc, że nie spotka jej już nic gorszego ponad to, co zafundował jej Wewnętrzny Krąg. Twarz Umbridge wykrzywiła się w potwornym grymasie, a usta otworzyły się w niemym krzyku, gdy na jej skórze zaczęły pojawiać się wyryte głęboko słowa, układające się w napisy: "Nie będę opowiadać kłamstw", pokrywające każdy cal jej ciała. Po kilku sekundach zapłonęły, utrwalając się, a kobieta po raz kolejny, pomimo zażycia bardzo silnych eliksirów, straciła przytomność. Usatysfakcjonowany Voldemort rozsiadł się wygodnie na tronie, wpatrując się w swe dzieło.
- Lucjuszu, odprowadź gościa do jego komnaty. A wy - zwrócił się do pozostałych zwolenników - macie trzy dni. Trzy dni, w trakcie których każdy z was ma prawo uczynić z Dolores cokolwiek tylko zechce. Jednak uprzedzam, ma żyć. Osobiście zakończę jej marny żywot.