Czarna Lady - niedługo.
Nimue - mówisz? To dobrze, bo bałam się, że przedobrzyłam i był zbyt puchaty;)
Mariposa - nie umieraj!;D Marco pojawi się dzisiaj, a w następnych rozdziałach też będzie go całkiem sporo.
Kawaii-Neko - tutaj nie ma horkruksów. Akcja z Weasleyami? Ale którymi? Całkiem sporo ich jest ;P Z Billem i Charliem będzie na pewno. Co do Severusa i Alexa, to raczej między nimi nic nie będzie. W końcu Morvant jest hetero.
Evertens - dziękuję bardzo za miłą opinię. Aż zbuntowany wen zdecydował się do mnie wrócić;)
Kathes - spokojnie, jeszcze trochę do końca zostało. Co do tego wielkiego szczęścia, tęczy itd, to bez obaw. U mnie raczej tego nie znajdziesz, bo choć lubię happy endy, to nie przepadam za przesładzaniem.
Sylwia Slytherin - ano, nawet mój Tom musi pokazać czasami bardziej ludzką twarz. Ale nie licz na to zbyt często ;P
Ulka - ha, widzę, że nie tylko ja mam słabość do czarnych charakterów?;)
Angel - pewnie, że się pojawią;) U mnie muszą być co jakiś czas.
Bibi - prawie idealna? Wow, dzięki;) A, tak z ciekawości, czego Ci brakuje?
Vivienn - hmm, faktycznie sporo czasu już minęło. No cóż, Harry musi wytrzymać;P Ale spokojnie, już niedługo się wyszaleje.
Okej, wróciłam. I praktycznie od razu się rozchorowałam. Powietrze w mojej mieścinie chyba źle na mnie wpływa. Ech. Dobija mnie jeszcze sesja, ale myślę, że może mimo wszystko dam radę wstawić kolejną część wcześniej niż za dwa tygodnie, bo mam już połowę. Od dzisiejszego rozdziału przyspieszamy trochę akcję. W następnych postaram się po kolei wyjaśnić i rozwinąć wszystkie wątki, przed nadejściem nieubłaganego końca. Aaa, i mam nadzieję, że nie udusicie mnie za to, co będę w najbliższym czasie wyczyniać z bohaterami.
Miłego czytania!
***
Toma obudziły ciepłe promienie Słońca, wpadające do sypialni przez wielkie okno. Zmrużył oczy, zerkając gniewnie na czarne zasłony i machnął ręką, sprawiając, że natychmiast zajęły właściwe miejsce, a pomieszczenie pogrążyło się w przyjemnym półmroku. Przeciągnął się leniwie, spoglądając na wtulonego w niego Pottera. Chłopak dosłownie zakleszczył się wokół jego ciała, jak gdyby bał się, że Tom nagle zniknie. Czarnoksiężnik wyplątał się delikatnie z objęć Harry'ego, odsunął i podparł się na łokciu. Drugą dłonią dotknął gładkiego policzka chłopaka, po czym obrysował palcami kształt jego ust. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad swym wczorajszym zachowaniem. Co też podkusiło go, by dobrowolnie tulić dzieciaka i wyznać mu prawdę o swej największej porażce? No cóż, w zasadzie i tak prawdopodobnie prędzej czy później musieliby przeprowadzić tę rozmowę, to było nieuniknione, ale wciąż jednak nie wyjaśniało kwestii jego poczynań względem Pottera. Lord Voldemort nie przejawia ludzkich odruchów. On nie przytula, na litość Salazara!
Choć gdyby spojrzeć na to z innej strony... Potrafił odnaleźć w bliskości dzieciaka pewną przyjemność. Wykrzywił z zadowoleniem wargi na wspomnienie jego gorących warg, przyspieszonego oddechu, ciała ocierającego się o jego własne. To było dobre. Inne. Nowe. Miał wielu kochanków, lecz już w tym momencie żaden z nich nie mógł równać się z dzieciakiem, którego przecież nawet jeszcze nie posiadł. Dlaczego więc miałby odmawiać sobie czegoś, co wprawiało go w zadowolenie? Oczywiście niezbyt często, nie czuł takiej potrzeby, ale od czasu do czasu? Poza tym Potter tego chciał. Pragnął go. Drżał pod każdym jego dotykiem, łaknąc go, nie potrafiąc mu się oprzeć. Tylko patrzeć jak niedługo przyjdzie do niego, prosząc o więcej, dużo więcej. A Tom mu to da, oczywiście, lecz nie natychmiast. Trochę się z nim pobawi. Doprowadzi go na skraj, do szaleństwa, aż w końcu Harry będzie go błagał o najmniejszy dotyk. Sprawi, że chłopak już nigdy nie zapragnie nikogo innego. Tylko jego. Na zawsze. Wbrew pozorom wcale nie było mu łatwo zachować nad sobą kontrolę, gdy to ponętne, młode ciało wtulało się w niego, tak chętne i gorące. Ale poczeka. Będzie cierpliwy. A potem weźmie to, co mu się należy. Dostanie wszystko, czego tylko zapragnie. Zmrużył oczy na samą myśl o czekających go rozkoszach.
Uśmiechnął się nieznacznie i przesunął, opierając dłonie po obu stronach głowy chłopaka. Zawisł nad nim, pochylając się i skubnął delikatnie zębami jego szyję, owiewając ją ciepłym oddechem. Wysunął koniuszek języka i począł wodzić nim po linii szczęki, schodząc raz po raz na szyję oraz przygryzając lekko płatek ucha. Z satysfakcją odkrył, że jego działania wywołują pożądany rezultat, gdyż dzieciak zaczął się wiercić i jęknął cicho. Riddle zmierzył spojrzeniem drobną twarz Harry'ego, przechylając nieco głowę. Chłopak wyglądał w tym momencie naprawdę pociągająco. Przydługie, czarne, rozczochrane podczas snu włosy rozrzucone były w nieładzie na poduszce. Długie rzęsy rzucały cień na policzki, które zdobiły małe rumieńce. Usta rozchyliły się nieznacznie, jakby prosząc o pocałunek. Najchętniej wziąłby go natychmiast, tu i teraz, nie bacząc na nic. Z trudem zapanował nad sobą, rezygnując z tego pomysłu, choć nie zdołał powstrzymać się od zatopienia w tych kuszących wargach. Potter zamruczał z zaskoczeniem i obudził się w końcu, a szmaragdowe oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Zaraz jednak powieki opadły z powrotem, a Marvolo poczuł jak drobne dłonie przyciągają go jeszcze bliżej. Pozwolił Harry'emu na to, by wsunął je pod jego koszulę. Chłopak skorzystał z tego i już po chwili jego dłonie próbowały znaleźć się wszędzie, gdzie tylko mogły dotrzeć, badając zachłannie każdą krzywiznę i odkrywając czułe miejsca na ciele starszego mężczyzny. Tom wiedział, że młodzieniec pozwoliłby mu teraz na wszystko, czego by tylko zażądał, ale wiedział także, że to jeszcze nie czas. Oderwał się więc z trudem od chętnych ust i wstał z łóżka. Zlustrował wzrokiem leżącą na nim postać i uśmiechnął się mimowolnie, kiedy zobaczył zamglone z pożądania, zielone oczy.
- Tom? - Harry uniósł się lekko na łokciach. Nie zauważył, że prześcieradło, którym był owinięty, zsunęło się, odsłaniając jego płaski brzuch. Tom przejechał językiem po wargach i zmusił się do spojrzenia na twarz młodego Blacka. - Dlaczego wstałeś?
- Już późno, Harry. Musisz wracać.
- No tak - westchnął, opadając ze zrezygnowaniem na poduszki. - Hogwart.
- Skąd ta niechęć? - zapytał Tom, unosząc brew. - Jeszcze niedawno nazywałeś ten zamek swoim domem.
- To było wcześniej. Teraz mój dom jest tutaj - mruknął Potter.
Zamknął oczy i wtulił twarz w poduszkę, wydając z siebie ciche westchnienie. Nie mógł widzieć, że usta Voldemorta rozciągają się w złowrogim, triumfującym uśmiechu.
+++
Ryan zamknął cicho drzwi dormitorium, starając się nie obudzić Folisona. Oparł czoło o chłodną, drewnianą powierzchnię i odetchnął głęboko, przymykając na moment powieki. Zagryzł wargę, powstrzymując wyrywający się z gardła krzyk, a drżące palce zacisnął mocniej na pomiętym kawałku pergaminu.
Kolejny list. Kolejne słowa nasączone jadem. Nie widział ojca od pamiętnej nocy po ceremonii przydziału. Nie chciał go widzieć. Nie chciał słyszeć krzyków, przekleństw i oskarżeń. Nie mógł już dłużej znieść niechęci, wstydu i wstrętu w jego oczach. Nie mógł wybaczyć mu tego, co stało się tamtej nocy. Tego, co zrobił mu tylko dlatego, że został przydzielony do Slytherinu. Nie był w stanie zapomnieć krzywd i poniżeń, które towarzyszyły mu przez ostatnie miesiące. Wszystko runęło w momencie, gdy ojciec przeniósł się do Londynu, a to, że jego syn trafił akurat do Domu Węża, tylko to przypieczętowało.
Wcześniej było znośnie. Widywali się jedynie podczas wakacji, których sporą część Ryan i tak spędzał u znajomych. Nie robiło to wielkiej różnicy, gdyż ojca i tak prawie nigdy nie było w domu. Wciąż ganiał gdzieś, podróżując z miejsca na miejsce, pogrążając się w pracy i pragnieniu zemsty. Nie tworzyli już prawdziwej rodziny. Zupełnie inaczej, niż przed śmiercią matki. Ryan tęsknił za nią. Brakowało mu jej czułego głosu, błyszczących oczu, pięknego uśmiechu. To po niej odziedziczył rysy twarzy, blond loki i jasne, niebieskie oczy. Miał także podobny do niej charakter. Wtedy, tuż po tym jak odeszła, tego nie rozumiał, ale teraz wiedział już dlaczego ojciec się nie uśmiechał, zamiast tego krzywiąc się, ilekroć na niego spojrzał. Za bardzo mu ją przypominał. A straszna prawda o jej prawdziwym życiu - drugim życiu - pogłębiała poczucie zdrady i opuszczenia. Z każdym dniem ojciec i syn oddalali się od siebie coraz bardziej, aż stali się obcymi dla siebie ludźmi. Ryan nie szukał już u niego wsparcia i zrozumienia, doskonale wiedząc, że nie jest w stanie mu tego dać. Już nie. W ich relacjach zapanowała niemalże całkowita obojętność. Do czasu. Bo teraz już nic nie było takie jak dawniej. Pan Moore upomniał się o syna, chcąc za wszelką cenę wykorzystać go w swych planach. Nie interesował go zupełnie fakt, iż Ryan nie chce mieć z nim już nic wspólnego. Nie po tym wszystkim, czego doświadczył z jego ręki. Przyrzekł sobie, że nigdy nie stanie się taki jak jego ojciec. Odepchnął się od drzwi, ruszając ciemnym korytarzem. Miał dość. Dzisiejsza wiadomość przepełniła czarę goryczy. Ryan dokonał wyboru. Zdecydował się podążyć śladami matki. Wszedł do Pokoju Wspólnego, zatrzymując się jednak tuż po przekroczeniu progu, kiedy dostrzegł skuloną na fotelu postać. Zbliżył się powoli w tamtą stronę i przysiadł na pobliskiej kanapie.
Theo siedział w fotelu przed kominkiem, wpatrując się w wygasające palenisko. Jego ciało przeszył dreszcz, spowodowany chłodnym powietrzem, więc objął się ramionami, by ogrzać się choć trochę. W lochach zawsze było zimno. Ogień dawno strawił już polana, które sczerniały, jedynie lekko się żarząc, nie wydzielając tak potrzebnego mu ciepła. Poruszył nogami i syknął cicho, gdy poczuł nieprzyjemne mrowienie. Chciał je rozprostować, lecz wzdrygnął się, kiedy tylko jego bose stopy zetknęły się z lodowatą kamienną posadzką. Szybko podniósł je z powrotem i skulił się na siedzisku. Całe jego ciało było zdrętwiałe i obolałe. Ile godzin już tak siedział? Dawno przestał odmierzać czas i zerkać ze zniecierpliwieniem w stronę ściany z portretem Salazara, która stanowiła wejście do komnat Slytherinu. Teraz na jego twarzy widoczna była jedynie rezygnacja. Robiło się jasno. Czekał całą noc. Nadaremno. Dziś nie wrócił w ogóle. Pogrążony w myślach chłopak nie zauważył nawet, że od jakiegoś czasu ma towarzystwo. Choć kogo mógłby się spodziewać o tak wczesnej porze? Ślizgoni nie należeli do osób zrywających się z łóżka o świcie.
Ryan oparł się wygodnie i z zaciekawieniem przyglądał się przyjacielowi. Wyglądało na to, że Theo nie dostrzegł jego przybycia. Siedział zamyślony i wpatrywał się pustym wzrokiem w dogasający ogień. Ciemne włosy opadły na twarz chłopaka, skrywając jego oblicze, lecz mimo wszystko Ryan zdążył zobaczyć głębokie cienie pod oczami Theodora, wyraźnie kontrastujące z bladą cerą. Skulone ciało drżało lekko, przez panujący w lochach chłód. Dlaczego tak siedział, smutny i samotny, choć cały zamek pogrążony był jeszcze w głębokim śnie? Czy spędził w ten sposób całą noc? I wtedy kamienna ściana poruszyła się, otwierając wejście do Pokoju Wspólnego.
Theo poderwał gwałtownie głowę, spoglądając na wejście, a jego twarz rozjaśniła się na widok przybyłej osoby. Nareszcie wrócił. Radość chłopaka nie trwała jednak długo. Harry przeszedł przez pomieszczenie raźnym krokiem i zniknął w korytarzu prowadzącym do dormitorium, nawet nie zerkając w jego stronę. Najzwyczajniej w świecie go nie zauważył, ale to nie to sprawiło, że Nott zacisnął powieki i skrył twarz w trzęsących się dłoniach. Harry był szczęśliwy, tak po prostu, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Ale czego innego mógł się spodziewać? Został tam całą, calutką noc. Z nim. Obrazy podsuwane przez rozbujałą wyobraźnię, dotyczące tego w jaki sposób Harry mógł spędzić tę noc, przewijały się w wyobraźni chłopaka, sprawiając mu niewyobrażalny ból i rozrywając na kawałki jego duszę. I wiedział, że sam był sobie winien. Nigdy nie powinien był zakochiwać się w swoim najlepszym przyjacielu. Przyjacielu, który nie widział świata poza Czarnym Panem - wspaniałym mężczyzną, z którym Theo nie miał najmniejszych szans.
- Jaki ja jestem głupi - szepnął, zaciskając palce we włosach. - Tak strasznie, okropnie głupi.
Oczy Ryana rozszerzyły się z zaskoczenia, a usta lekko rozchyliły, kiedy dotarła do niego prawda. Zachowanie Theo było aż nadto wymowne. Serce Ślizgona ścisnęło się boleśnie na samą myśl o cichym cierpieniu chłopaka. Więc czuł coś do Pottera... W Ryanie zaczęła narastać złość. Jak Mortis mógł zachowywać się w taki sposób, tak ostentacyjnie pokazywać swe szczęście, ignorując Theodora? Jak mógł tak bezlitośnie go krzywdzić, nie zważając na jego uczucia! Dlaczego? Chyba że... O Merlinie, a jeśli nie wiedział? Tak, to by wszystko wyjaśniało. Mimo wszystko Ryan nie mógł uwierzyć, że Harry świadomie raniłby przyjaciela. Prawdopodobnie nie miał o niczym pojęcia. Nikt nie zauważył. On także, choć przecież tyle czasu spędzał na skrytej obserwacji Notta. Theo grał doskonale, nie pokazując innym głęboko skrytych emocji, które najwyraźniej ukazywały się jedynie w rzadkich chwilach. Takich jak ta. Znosił wszystko dzielnie, nigdy się nie skarżył i nie wspominał nawet słowem o swym nieszczęściu. I Ryan cierpiał teraz razem z nim, nie będąc w stanie patrzeć na udrękę osoby, na której tak bardzo mu zależało. A cichy, pełen bólu szept Notta sprawił, że nie mógł dłużej siedzieć bezczynnie. Zerwał się z kanapy i opadł przed nim na kolana, chwytając dłonie chłopaka i odciągając je od jego twarzy.
- Nie mów tak - błagał cichym, lecz żarliwym głosem. - Proszę, nie mów tak.
Theo patrzył z niezrozumieniem na Ryana, zdumiony jego obecnością. Nagle poczuł bolesne ukłucie strachu. Jak długo Moore tutaj siedział? Ile zobaczył? Wyrwał ręce z jego uścisku, nieznacznie się odsuwając. Nie rozumiał dlaczego błękitne oczy chłopaka, zazwyczaj tak bardzo przecież pogodne, teraz są smutne i pochmurne. Czy to przez niego? Nie chciał współczucia. Niepotrzebna mu niczyja litość. Na pewno nie z takiego powodu. Odepchnął go i wstał, spoglądając na niego ze złością.
- Zostaw mnie - warknął. - Co tu robisz?
- Nic. Po prostu zobaczyłem cię i postanowiłem się przysiąść, ale w ogóle nie zwróciłeś na mnie uwagi.
- Więc siedziałeś tutaj, ot tak sobie, i się na mnie gapiłeś?
- Noo... - Ryan przygryzł wargę, spuszczając wzrok. - W zasadzie to tak.
- A nie pomyślałeś o tym, że mogę nie życzyć sobie twojej obecności? Jak długo już tu jesteś?
- Wystarczająco. Theo, ja...
- Zamknij się - syknął Nott i pochylił się nad blondynem. - Nie waż się nikomu wspomnieć o tym, co zobaczyłeś, albo dowiesz się jak dobrym jestem śmierciożercą. Rozumiemy się?
- Nie zdradziłbym cię. - Ryan podparł się na łokciach, nerwowo obserwując górującego nad nim Ślizgona. - Theo, usiądź, proszę. Porozmawiajmy.
- Nie mamy o czym.
- Nie możesz tego w sobie dusić!
- Słucham?! - Theo chwycił przód szaty chłopaka, przyciągając go bliżej siebie. - Nie waż się wtrącać w sprawy, które cię nie dotyczą, Moore.
- Nie dotyczą...? Ty nic nie rozumiesz! - wrzasnął, kierowany nagłym impulsem. - To dotyczy mnie bardziej, niż sobie wyobrażasz. Nie mogę tak po prostu siedzieć z założonymi rękoma i patrzeć jak się męczysz, dusząc w sobie to wszystko. Nie zniosę tego!
- Bo? - Theo wyglądał na zdezorientowanego tym wybuchem. - Co ty pieprzysz, człowieku? Niby dlaczego miałoby cię to w ogóle obchodzić?
- Nie rozumiesz? - Ryan wyciągnął dłoń, dotykając jego policzka. - Theo...
- Co ty robisz? Przestań.
- Nie, proszę. Pozwól mi. Chociaż raz.
- Niby dlaczego?
- Theo, proszę. - Ryan zbliżył swą twarz do twarzy Theo, przymykając lekko powieki. - Dlaczego nie rozumiesz? Theo...
- Jasna cholera, Ryan - szepnął Nott, marszcząc brwi. - Ty chyba nie...?
- Tak.
Ryan widział jak poszczególne emocje pojawiają się na twarzy przyjaciela. Szok, niedowierzanie, podejrzliwość. Czarne oczy błyszczały, kiedy chłopak zacisnął mocniej pięści na jego szacie i przyciągnął go jeszcze bliżej. Zmrużył oczy i wpatrywał się w niego intensywnie, jak gdyby chciał zajrzeć do jego wnętrza. Moore przygryzł wargę i kiwnął głową. Odsłonił się przed nim. Pozwolił, by Nott wdarł się do jego umysłu, szukając potwierdzenia. W działaniu Ślizgona brakowało zwykłej delikatności. Nie przejmował się tym, że sprawia Ryanowi ból. Przeszukiwał gwałtownie jego umysł, tropiąc choćby nikłą oznakę fałszu, choćby ślad podstępu. Przerwał dopiero wtedy, gdy upewnił się, że Moore powiedział prawdę. Zanim oczy Theo pociemniały, a usta wpiły się w wargi Ryana, ten zdążył jedynie pomyśleć z goryczą o tym, jak dobrze Potter wyszkolił swego przyjaciela.
+++
Harry patrzył z uniesioną brwią na małą sówkę, która niezdarnie wylądowała w misce z owsianką. Pokręcił pobłażliwie głową i wydostał ptaka z kleistej mazi, oczyszczając zaklęciem jego skrzydła. Sówka zahukała z wdzięcznością i zabrała się za kawałek bekonu na talerzu Malfoya.
- Sio! - warknął chłopak, odpędzając ją od siebie. - Spadaj, to moje!
- Daj jej spokój - zaśmiał się Potter i poczęstował niezrażonego ptaka swoją porcją. - Weź sobie następny.
- Coś ty taki radosny dzisiaj, co? - Draco zerknął na niego podejrzliwie. Zaraz jednak przeniósł spojrzenie na trzymany przez niego list. - Od kogo?
- A coś ty taki ciekawski, co? - parsknął, otwierając kopertę. - Od Marco.
- Marco? - Blaise zmarszczył brwi i zajrzał mu przez ramię. - Przecież zaledwie wczoraj się z nim widzieliśmy.
- Już się za nim stęsknił - westchnęła Pansy, złośliwie się uśmiechając. - Urocze.
- Taa, ale co się dziwić? - dodała Dafne. - Nasz Harruś jest przecież taki kochany, prawda?
- Oczywiście - wyszczerzyła się Milicenta. Rozejrzała się dyskretnie i ściszyła głos. - Szczególnie milusi jest wtedy, gdy kogoś torturuje. Sama słodycz.
- Mam się z nim spotkać - powiedział Harry, ignorując zaczepki dziewczyn. - Popołudniu, we Wrzeszczącej Chacie.
- Napisał po co? - spytał Draco, widząc zaniepokojenie na twarzy przyjaciela.
- Nie. - Potter pokręcił głową i schował list do torby. - Stwierdził tylko, że to ważne.
- No cóż, może to nic takiego. - Blaise poklepał go po plecach. - Nie warto martwić się na zapas. A tak w ogóle, to widział ktoś Theo i Ryana?
- Ostatni raz wieczorem. Jak wróciłem do zamku, to Theo już nie było.
- Dziwne. Ciekawe gdzie się podziali?
+++
Marco czekał na Harry'ego w podziemnym tunelu, prowadzącym do Wrzeszczącej Chaty. Potterowi nie podobał się wyraz twarzy mężczyzny. Wiedział, że coś było nie tak, ale nie miał pojęcia, o co może chodzić. Przecież jeszcze wczoraj wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. A może jednak nie? Może coś mu umknęło? Im dłużej o tym rozmyślał, tym więcej niepokojących szczegółów zauważał w postawie wampira. Jak Harry mógł to zlekceważyć? Tym bardziej, że jedynie on znał Marco na tyle dobrze, by to wszystko dostrzec. Boleśnie zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo był ostatnio rozproszony. Ale co się stało? Wampir wydawał się wyjątkowo spięty, poza tym, gdyby nie było to naprawdę ważne, na pewno nie zabierałby go od tak z Hogwartu. Całe szczęście, że był weekend.
- Marco, co...
- Nie tutaj.
Wampir przyspieszył, więc Potter musiał raz po raz podbiegać, by dotrzymać mu kroku. Co tu się dzieje? Nagle, bez ostrzeżenia, Marco chwycił boleśnie jego ramię, a już po chwili stali w salonie Black Manor. Nagara podszedł do barku, nalewając sobie sporą dawkę whisky, którą wypił jednym łykiem, od razu napełniając ponownie kieliszek. Ten także opróżnił natychmiast, odwracając się w końcu do zdezorientowanego chłopaka. Podszedł do niego, wplatając palce w jego włosy i przyciągnął drobną twarz do pocałunku. Harry zamarł. Co on, do diabła, wyrabia? Przecież jest z Evanem. Tak nie można. Próbował odepchnąć mężczyznę, lecz ten tylko mocniej go objął, uniemożliwiając mu ucieczkę.
- Marco, nie!
Potter zacisnął powieki, spodziewając się brutalnego pocałunku. Zamiast tego poczuł jedynie delikatne, czułe muśnięcie, po czym wampir przytulił go, kryjąc twarz w jego włosach.
- Marco?
- Cii...
- Co się dzieje?
Marco odsunął się nieznacznie, by móc na niego spojrzeć i zmrużył oczy, wpatrując się w szmaragdowe tęczówki. Przesunął palcem po policzku chłopaka, drugą dłoń wsuwając pod jego koszulkę, gładząc plecy. Harry ponownie spróbował się odsunąć, lecz Marco trzymał go mocno. Ukrył twarz w zagłębieniu jego szyi i szepnął:
- Mogę?
- Co? Nie, Tom...
- Nie ma go tu. Zależy ci na mnie choć trochę?
- Przecież wiesz, że tak.
- Więc pozwól mi ostatni raz. Ostatni raz, nim dowiesz się wszystkiego.
- O czym ty mówisz?
- Za chwilę.
Wbił kły w szyję Ślizgona, który jęknął cicho, zaciskając palce na koszuli mężczyzny. Harry zdążył już zapomnieć jakie to cudowne uczucie. Oddychał płytko, bezskutecznie próbując stłumić narastające pożądanie. Rozszalałe zmysły skutecznie otępiały jego umysł, nie dopuszczając do niego żadnych logicznych myśli. Tylko gdzieś głęboko w jego duszy coś uparcie szeptało, że to złe, że to nie tak. Marco wysunął kły, liżąc rankę i obdarzył go namiętnym pocałunkiem, rozchylając językiem jego wargi. Chłopak odwzajemnił pocałunek, zapominając o otaczającym go świecie. I nagle wszystko się skończyło, a Potter zorientował się, że stoi na środku salonu i opiera się o wampira, który ponownie ukrył twarz w jego włosach. Zamrugał z oszołomieniem, próbując dojść do siebie. Po chwili Nagara pocałował delikatnie skroń podopiecznego i odsunął się od niego, podchodząc do szafki. Wyciągnął z niej kilkanaście flakoników z mglistą cieczą i ustawił je w rzędzie, tuż obok leżącej na stoliku myślodsiewni. Wspomnienia.
- To zawartość skrytki numer siedemset osiemdziesiąt dziewięć.
Angel - taa, ja też to lubię;) Im bardziej krwawe, tym lepiej.
Vivienn - oczywiście, że tak, ale to będzie troszkę później. Tak trzy/cztery rozdziały.
Nimue - mówisz, że to było fajne? Ciekawe co powiesz na postawę Toma w tym rozdziale. Takiego go jeszcze u mnie nie widzieliście.
Mariposa - a wiesz, że mnie było go autentycznie żal, jak to pisałam? Lubię tę postać, ale sama jeszcze nie wiem, co w końcu z nim zrobię.
Sylwia Slytherin - ooo, jak miło Cię znowu widzieć;) Rozumiem, rozumiem, też mam całkiem spore zaległości u Ciebie (ze trzy notki?) i przy paru innych historiach. Ale ostatnio nadrabiam;) Huh, widzę, że jesteś kolejną osobą, która jest za związkiem Theo i Ryana. Pomyślę nad tym...
Kuranosuke Yuu - o tak, wiem, co masz na myśli. Mi samej się takie wydają. Schemat także jest, zgadzam się. Tak szczerze mówiąc, to opowiadanie nie miało być nigdy opublikowane. Traktowałam je początkowo jako taką wprawkę przy powrocie do pisania po kilku latach przerwy. Ale chyba przy dwudziestym rozdziale stwierdziłam: dlaczego nie? Mamy tak mało opowiadań z parą HP/LV, może sprawię komuś radość? Sama kocham ten paring i cierpię na jego niedostatek. No i poszło;) Cieszę się, że Ci się podoba. To chyba oznacza, że powoli wracam do dawnej formy.
Szatanica - cichy czytelnik? Taa, coś o tym wiem, sama praktykuję, ujawniając się u nielicznych. I naprawdę się cieszę, że tak się podoba. Ten paring jest również moim ulubionym (zerknij na odpowiedź wyżej, do Kuranosuke Yuu). W polskim fandomie jest zdecydowany niedobór, wystarczy spojrzeć dla porównania na ilość snarry lub drarry, a muszę przyznać, że ja również wolę czytać w naszym języku.
Bellatriks - poważnie nie lubiłaś yaoi? Łoo, no to chyba mam powód do dumy ;D I nie martw się, nie porzucę tego opowiadania. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym to zrobiła.
Kawaii-Neko - ano, mi też lepiej;) Miałaś chyba na myśli Ryana? Nie wiem jeszcze, co z nimi zrobię. I tak, powoli, bo powoli, ale zbliżamy się do końca. Nie wiem jeszcze dokładnie ile zostało rozdziałów, ale sądzę, że około dziesięciu. Mam w planach zarys kolejnego opowiadania, chyba dość oryginalnego, bo na nic podobnego się jeszcze nie natknęłam. Zobaczymy, czy coś z tego wyjdzie. W każdym razie jeśli tak, to pojawi się na tym blogu.
kajka vel Etna - czy Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ja popadnę przez Ciebie w samozachwyt? ;P Nie no, żartuję. Wiesz, Lucek zdaje mi się zawsze taki uroczy z tą swoją arystokracją. Chyba jeszcze kiedyś o nim wspomnę, bo fajnie mi się opisywało akcję z jego udziałem.
Okej, zaraz pewnie polecą w moją stronę jajka i zgniłe pomidory, aleee... Muszę Was uprzedzić, że w piątek wyjeżdżam, a do tego czasu na pewno nie zdążę wstawić kolejnego rozdziału. Nie wiem dokładnie ile mnie nie będzie, tydzień lub dwa, ale następna część pojawi się dopiero po moim powrocie. Daję Wam za to długi rozdział, w którym pojawi się trochę czułości oraz zagłębimy się w dość ważną kwestię. Nie wiem tylko, czy nie przekombinowałam. Opublikować tę cześć miałam wczoraj (patrząc na godzinę, to w sumie przedwczoraj), ale zdecydowałam się zmienić kilka rzeczy, co ostatecznie zaowocowało tym, że praktycznie połowa powstała od nowa, dość znacznie się rozrastając. No cóż, sami oceńcie.
Miłego czytania!
***
- To są jawne kpiny! Od tego są skrzaty!
- Daj już spokój, co? - westchnął Potter, zerkając na Malfoya. - Wystarczy, naprawdę.
Narzekania blondyna trwały nieustannie od samego początku lekcji zaklęć, a siedzący tuż obok niego Harry, mimowolnie zmuszony został do ich wysłuchiwania. Oburzenie Draco spowodował fakt, iż Flitwick zarządził naukę zaklęć domowych, pomagających między innymi w sprzątaniu, czy gotowaniu, co spotkało się z jednogłośnym sprzeciwem arystokratów. Dla Pottera temat zajęć nie stwarzał żadnych problemów, choć wyglądało na to, że jedynie on przyjął go bez większych emocji.
- Spokój? W życiu! Co on sobie wyobraża?
- Przynajmniej, tak dla odmiany, nie będziemy się nudzić.
- Potter, czy ty sobie wyobrażasz mnie w takiej roli? Biegającego, nie daj Merlinie, ze szmatką po Malfoy Manor?
- Żebyś wiedział. Bardzo chętnie zobaczę cię męczącego się z odkurzaniem.
- Ja też - wtrącił Theo, natychmiast się rozchmurzając. Przechylił się na krześle, obdarzając blondyna złośliwym uśmieszkiem. - To byłby niezapomniany widok!
- Doprawdy! Potterowi mogę wybaczyć tę ignorancję, on dopiero wciela się w rolę wysoko urodzonych, ale ty, Nott?!
- Ignorancję? - Brwi Harry'ego powędrowały w górę. - Czy ty aby czasem nie przesadzasz, Draco?
- Oczywiście, że nie! Moje wypielęgnowane dłonie - podniósł je, prezentując teatralnie - przystosowane są do wyższych celów, niż prace domowe!
- A ja w pełni to popieram. - Usłyszeli zaspany głos Zabiniego, drzemiącego na ławce za nimi. - Naprawdę nie rozumiem, po co nam te bzdury.
- Za to ja zgadzam się z Harrym - dołączył do dyskusji Ryan, odwracając się w ich stronę. - Naprawdę nie pomyśleliście o tym, że nie wszyscy mają skrzaty domowe?
- Właśnie - dodał Potter. - Spójrzcie na rodzinę Weasleyów, oni wszystko robią sami.
- Sugerowałbym więc dla nich jakieś oddzielne zajęcia. - Draco zerknął z wyższością na przód klasy, gdzie siedział rudzielec. - Im się to niewątpliwie przyda, ale nam?
- Trudno. - Moore wzruszył ramionami. - Póki co, musimy jakoś to przecierpieć.
- Ech... I wy to mówicie z takim spokojem.
- A co innego mamy na to poradzić? - Theo był wyraźnie rozbawiony narzekaniami przyjaciela. - Przecież nie możemy tak po prostu odmówić Flitwickowi wykonania jego poleceń.
- Chociaż to całkiem kuszące - wyszczerzył się Blaise. - Tylko że Snape by nas zabił.
- Nie wątpię. - Malfoy wyglądał na zrezygnowanego. - Tak swoją drogą, skoro Potter nie jest już Gryfiakiem, to myślicie, że w tym roku Slytherin zdobędzie Puchar Domów?
- Jak na razie prowadzimy. - Harry wzruszył ramionami. - Raczej nikt nas nie dogoni. Poza tym nie mam zamiaru robić znów czegoś spektakularnego, co zaowocowałoby przyznaniem masy punktów.
- Wątpię, byś planował to także w poprzednich latach.
- Draco?
- Hmm...?
- Przymknij się już.
- Oczywiście, Mój Panie - wyszczerzył się, lecz już po chwili mina mu zrzedła, gdy łokieć Pottera uderzył w jego żebra. - Auu!
- Panie Malfoy, panie Potter! - zirytował się w końcu, zazwyczaj cierpliwy, Flitwick. - Proszę się zachowywać!
- Tak jest, profesorze - mruknęli razem, robiąc skruszone miny. - Przepraszamy.
- Zabierajcie się do pracy, chłopcy.
Ślizgoni niechętnie unieśli różdżki. Harry i Ryan niemal do końca lekcji dusili się ze śmiechu, obserwując Malfoya i Notta, którzy wymawiali formułki z iście cierpiętniczymi minami, piorunując przy tym wzrokiem wyraźnie nadgorliwych Puchonów. Jedynie Blaise zignorował profesora i wrócił do przerwanej drzemki, kryjąc się za ich plecami.
- Dobrze, dziękuję, wystarczy na dzisiaj! - Flitwick klasnął, stając na stosiku ksiąg ustawionych za katedrą. - Pamiętajcie tylko, by poćwiczyć w Pokojach Wspólnych - obwieścił im jeszcze na pożegnanie. - Na kolejnych zajęciach zrobimy mały test, by sprawdzić wasze umiejętności.
- Och, taaak - mruknął Draco, pakując swoje rzeczy. - Z całą pewnością będę ćwiczył do upadłego. Myślicie, że można podać eliksir wielosokowy skrzatowi, by przyszedł tu za mnie?
- Wyślij Zgredka - parsknął Harry. - Chciałbym to widzieć! Czy tak dobrze, profesorze Flitwick, sir? - zaczął naśladować piskliwy głosik skrzata. - Och, Draco ma nadzieję, że profesor Flitwick będzie zadowolony z Draco!
- Potter?
- Hmm?
- Przymknij się.
+++
Severus Snape siedział przy stole prezydialnym w Wielkiej Sali, grzebiąc smętnie w talerzu i wpatrując się z nieodgadnionym wyrazem twarzy w jednego z uczniów Slytherinu. Obiekt jego obserwacji zajmował swe stałe miejsce przy stole Ślizgonów, zaśmiewając się z czegoś z przyjaciółmi. Ignorował przy tym zdziwione spojrzenia reszty uczniów, zerkających z konsternacją na nietypowe zachowanie Węży. Ile twarzy ma tak naprawdę Harry Potter? W jednej chwili potrafił zmienić się w bezlitosnego Lorda Śmierci, by już za moment na powrót stać się spokojnym, pozornie niewyróżniającym się niczym niezwykłym, uczniem. Wystarczyła zaledwie sekunda, by z czułego, troskliwego przyjaciela, przemienił się w zimnego okrutnika, pozbawionego ludzkich uczuć. Ile masek nosi ten chłopak? Które oblicze jest tym prawdziwym? Severus musiał przyznać, iż było to niesamowite. Był jednym z niewielu, którzy mieli okazję stać się świadkami tej niezwykłej przemiany, a nawet w niej uczestniczyć. I choć nigdy w życiu, nawet pod groźbą Cruciatusa, by się do tego nie przyznał, to był dumny ze swego ucznia. Doskonale przecież pamiętał, że jeszcze niecały rok temu Potter znajdował się wśród Gryfonów, tak niewinny, tak naiwny. Reagujący na najlżejsze docinki, ryzykujący życiem z najbłahszego powodu, rzucający się na ratunek każdemu istnieniu. Irytujący, nieznośny bachor, nie potrafiący ukryć emocji. Każda z nich, nawet ta najmniejsza, odbijała się na jego młodej twarzy. Severus mógł czytać z niego, niczym z otwartej księgi, a umysł chłopaka stał dla niego otworem. Tak. Zdecydowanie miał powód do dumy.
Choć, jak powszechnie wiadomo, każdy medal ma dwie strony. Severus, mimo wszystko, martwił się o podopiecznego. Bo pomimo tego że Harry był potężnym czarnoksiężnikiem i radził sobie znakomicie, to przede wszystkim był dzieckiem. Nad wyraz dojrzałym i nieprzeciętnie inteligentnym, ale jednak dzieckiem, które zmuszone zostało dorosnąć zbyt szybko. Niepokojącym wydawał mu się fakt, iż wszyscy zdawali się o tym zapominać. Nawet Czarny Pan. I tu tkwiło sedno sprawy, a umysł Snape'a nachodziły wątpliwości.
Czy aby na pewno nie ma innej drogi?
Czy nie jest za późno na wprowadzenie zmian?
I wtedy, przy każdej takiej myśli, Snape powtarzał sobie, że trzeba odsunąć wątpliwości, bo wątpliwości budzą do życia naiwne pragnienia. Pragnienia, które poruszają dawno zapomniane struny naszej duszy, wskrzeszając nadzieję. Nie ma nadziei. Jest za późno. Oczywistym było, że Mortis stracił głowę dla Lorda. I jeśli Snape miałby być szczery, to czekał na to od dłuższego czasu. To wydawało się nieuniknione i musiało stać się prędzej, czy później. Nie było innej drogi. Tak miało być, to od dawna ustalony scenariusz. Potter oddaje się w całości ciemnej stronie, a Voldemort staje się niezwyciężony. Bez niepotrzebnych ofiar, bez nieprzewidzianych wypadków, z maksymalnym ograniczeniem potencjalnych strat. Wszystko zgodnie z planem. To przecież takie proste. Ale czy na pewno? Pojawiły się pewne zmiany. Mistrz Eliksirów, jako doświadczony szpieg, potrafił spojrzeć ponad to, co wydaje się oczywiste. Odkrył coś więcej. Coś, co zaważyć mogło na losach tej misternie złożonej konstrukcji. Coś, co tylko podsycało wątpliwości, przywołując powoli ich nieuniknione następstwa. Z zaskoczeniem przyjął, że jego Lord również nie pozostał obojętny. I Severus nie miał na myśli zaborczości wobec chłopca, ale to, czego nie da się dostrzec na pierwszy rzut oka. Problem tkwił w tym, iż Czarny Pan najwyraźniej sam nie miał pojęcia, ile znaczy dla niego Harry. Traktował go jako swoją własność oraz prawą rękę, nie dopuszczając do siebie myśli, iż tak naprawdę kryje się za tym coś więcej. Choć z drugiej strony, jak mógłby to zrozumieć?
Przez działania Dumbledore'a, który niemalże obsesyjnie badał przeszłość Toma Riddle'a, wciągając w to także Severusa, profesor wiedział o czarnoksiężniku dużo więcej, niż ten przypuszczał. Oczywiście Snape skrzętnie to ukrywał, dziękując wszelkim bóstwom, że jest tak znakomitym oklumentą. Nie miał absolutnie żadnych złudzeń, co do faktu, iż gdyby Lord kiedykolwiek domyślił się, jak wielką wiedzę na jego temat posiadł Severus, ten dawno byłby już martwy. W każdym razie Mistrz Eliksirów zdawał sobie sprawę z tego, że Czarny Pan nigdy nie żywił do nikogo cieplejszych uczuć, ani nie został nimi obdarzony. Jak w takim razie mógłby interpretować w prawidłowy sposób kiełkujące w nim emocje? Wychowany w nienawiści, odrzucony, samotny tak bardzo, że postanowił wyrzec się swego człowieczeństwa. Odrzucił wszystko, stając się potworem, poświęcając się pragnieniu władzy i swej własnej wizji lepszego świata. I tutaj Snape był również pełen podziwu dla Mortisa. Potter także nie miał szans doznać nawet odrobiny ciepła, a jednak potrafił je z siebie wykrzesać. Jakim cudem? I... jak długo jeszcze? Chłopak balansował niebezpiecznie na granicy, którą Voldemort przekroczył już tak dawno temu. Wystarczy jeden, nieuważny ruch, by utracił resztki dobroci, pogrążając się w ciemności. Stając się młodszą kopią swego Mistrza. Severus przymknął oczy, czując przechodzący wzdłuż kręgosłupa dreszcz. Nie, tak nie może się stać. Obecnie Potter i Czarny Pan idealnie się równoważą. Gdyby ta równowaga została utracona... Wszystko zależy teraz od Voldemorta, który już niedługo nie będzie mógł dłużej wmawiać sobie, iż pozbawiony jest wszelkich ludzkich uczuć. Pytanie tylko, co z tym zrobi? Czy nadal będzie w stanie wcielić w życie swój bezduszny plan?
- Severusie.
- Tak, Alexandrze?
- Przestań wypalać panu Potterowi dziurę w plecach.
- Słucham? - Snape przechylił odrobinę głowę, spoglądając w piwne oczy Morvanta. - Widzisz coś nieodpowiedniego w tym, iż spełniam powinności należące do opiekuna domu, obserwując zachowanie swych podopiecznych?
- Ależ skąd, to jak najbardziej słuszne. - Śmierciożerca pokiwał poważnie głową, sięgając po kawę. - Jednakże śmiem stwierdzić, że twoją uwagę przyciąga jeden uczeń. Bardzo szczególny, trzeba dodać.
- Co wskazywałoby właśnie na to, by obdarzać go większą uwagą, nieprawdaż?
- Jeśli miałbym być szczery, to nie w tym przypadku.
- Mamy w sobie coś z hipokryty? - zironizował Snape, unosząc brew. - Przypominam ci, że ty również praktycznie nie odrywasz od pana Pottera wzroku, Alexandrze.
- A ty doskonale znasz tego powód, Severusie.
- Czy aby na pewno słuszny?
- Masz co do tego wątpliwości, drogi przyjacielu? Rozkazy...
- Przestań pieprzyć - warknął, nie pozwalając mu dokończyć zdania, następnie zniżając głos. - Dyskretniej, jeśli łaska. Tak wodzisz za nim wzrokiem, że niedługo ktoś to w końcu zauważy.
- Zazdrosny?
- Nie bądź śmieszny.
- Spokojnie, Severusie, znam swoje miejsce.
- Czyżby?
- Nie interesują mnie młodzi chłopcy, choć trzeba przyznać, że akurat z tego konkretnego młodzieńca zrobił się całkiem łakomy kąsek.
- Podobno jesteś heteroseksualny. - Snape uniósł nieznacznie kącik ust. - Czyżby coś się zmieniło?
- Powiedzmy, że mógłbym zrobić wyjątek. Mam oczy, przyjacielu.
- Przypominam ci, że mowa o jednym z uczniów. Bardzo szczególnym, jak to sam zresztą stwierdziłeś.
- I kto tu jest hipokrytą. Nie wmówisz mi, że gdyby okoliczności były inne, to sam...
- Dość! - przerwał mu, odkładając ze złością widelec. - Nie zaczynaj swoich durnych gierek, Morvant.
- Severusie... Przecież wiesz, że to tylko drobne przekomarzania. Zazwyczaj nie masz nic przeciwko. - Alex zamrugał zdezorientowany, widząc irytację Mistrza Eliksirów. - O co chodzi? Jesteś dziś wyjątkowo spięty.
- Masz spaczone poczucie humoru. Zostaw te niewybredne żarty dla siebie. - Snape skrzywił się z niesmakiem, patrząc znów na Mortisa. - On jest tylko dzieckiem.
- Potter? - Morvant przeniósł zamyślony wzrok na chłopaka. - Nie, nigdy nie miał na to szansy.
- Nie powinno tak być.
- Co się z tobą dzieje, Sev? Nigdy bym nie przypuszczał, że możesz martwić się o Harry'ego.
- Oczywiście, że się nie martwię - wysyczał Snape, mrużąc oczy. - Ja po prostu stwierdzam fakt.
- Tak, tak... Jasne. - Alex uniósł brwi, wyraźnie rozbawiony, zaraz jednak spoważniał. - To nic złego, że obchodzi cię los tego dzieciaka. Mi również nie jest on obojętny.
- Morvant, wkraczasz na niebezpieczny teren.
- Naprawdę jesteś dziś drażliwy, nigdy nie pozwalasz sprowokować się w ten sposób. Może wpadniesz wieczorem na drinka? Rozluźnisz się trochę.
- Z całą pewnością twoje irytujące towarzystwo sprawi, że spłynie na mnie nagły spokój. - Snape odsunął talerz i wstał, zerkając jednak przed odejściem na przyjaciela. - U mnie o dwudziestej.
+++
Harry stał w progu pogrążonej w mroku sypialni, opierając się o drzwi i próbując zachować ciszę. Obserwował Czarnego Pana, który siedział na parapecie wielkiego okna, zamyślony do tego stopnia, by nie zauważyć jego nadejścia. Mężczyzna wpatrywał się w dal niewidzącym wzrokiem, nie zwracając uwagi na bębniące o szybę krople deszczu, ani potężne pioruny, rozcinające nocne niebo. Oparł czoło o chłodną taflę szkła, przymykając z cichym westchnieniem oczy, a światło błyskawic rozświetlało raz po raz jego smukłą sylwetkę. Harry patrzył na niego, nie mogąc oderwać wzroku od tego zachwycającego obrazu, nie chcąc zakłócać tej magicznej chwili. Riddle był idealny. Harry nie był w stanie pojąć, jak ktokolwiek mógłby tego nie dostrzegać. Podszedł do niego cicho, powoli, by nie wytrącić go niechcący z dziwnego transu. Ten jednak podniósł natychmiast głowę i utkwił w nim lekko zamglone spojrzenie. Potter zatrzymał się, czując niespodziewane dreszcze, kiedy szkarłatne tęczówki lustrowały go uważnie, zupełnie tak, jakby Tom widział go tak naprawdę po raz pierwszy, aż w końcu czarnoksiężnik wyciągnął w jego kierunku dłoń. Chłopak zamarł na chwilę, zaskoczony, zaraz jednak zreflektował się i delikatnie chwycił rękę, która przyciągnęła go bliżej mężczyzny. Voldemort przesunął się, zmieniając pozycję i pociągnął Pottera na swe kolana, tak, by ten oparł się o niego wygodnie, po czym otoczył go silnymi ramionami. Ślizgon nie miał pojęcia, co takiego działo się dzisiaj z jego ukochanym, lecz bynajmniej mu to nie przeszkadzało. Po raz pierwszy zdarzyło się, by Tom był tak spokojny, delikatny, oferując mu dobrowolnie swoją bliskość. Umościł się w objęciach mężczyzny, mając wrażenie, że oto spełniają się jego marzenia. Był szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy. Burza dawno już minęła, lecz w okno wciąż jeszcze uderzały pojedyncze krople wody, a oni trwali tak, pogrążeni w myślach, nie zważając na upływ czasu. Harry nie chciał przerywać tej pięknej chwili. Naprawdę tego nie chciał, lecz przyszedł tu w pewnej sprawie, o którą miał zapytać już dawno. Dręczyło go to już zbyt długo i musiał poznać odpowiedź.
- Tom?
- Tak, Harry?
- Chciałbym o coś zapytać.
- Pytaj więc.
- Ustaliliśmy, że cała historia Dumbledore'a o wielkiej miłosnej tarczy i poświęceniu mojej matki, to jedno wielkie kłamstwo.
- Owszem.
- Nie zrozum mnie źle, ale... Jak udało mi się w takim razie przeżyć Avadę?
Riddle zacisnął wargi. Wiedział, że chłopak w końcu zada to pytanie, lecz mimo wielu poszukiwań wciąż nie udało mu się znaleźć pełnej odpowiedzi. Znał zaledwie jedną przyczynę, ale to nie mogło zadziałać w ten sposób, nie tak do końca. Musiało być w tym coś jeszcze, ale każde kolejne rozwiązanie, które przychodziło mu do głowy, było bardziej absurdalne od poprzedniego. Co prawda miał pewne podejrzenia, tylko że nie wiedział jeszcze w jaki sposób mężczyzna do tego doprowadził i dlaczego to działanie objęło również i jego. Po krótkim namyśle uznał, że podzieli się z Harrym tą wiedzą. Nie widział powodu, by tego nie zrobić. W zasadzie, to mogło wyjść mu na dobre. Po sieci kłamstw, utkanej przez Dumbledore'a, chłopak doceni szczerość. Zacisnął zęby i wycedził.
- Zawahałem się.
- Co? - Harry odwrócił głowę, patrząc na niego z niezrozumieniem. - Co masz na myśli?
- Nie przerywaj mi i nie zadawaj pytań, póki na to nie pozwolę. Powiem to tylko raz i nigdy więcej nie wrócimy do tego tematu. Zawahałem się - powtórzył, wbijając nieznacznie palce w dłonie Harry'ego. - Po tym jak usłyszałem przepowiednię i dowiedziałem się, że w czarodziejskim świecie pojawi się ktoś, kto zapragnie pozbawić mnie władzy, ośmielając się zagrozić mej wielkości, mojemu życiu, niemalże obsesyjnie pragnąłem jego śmierci. Możliwości były dwie, ale akurat ten wybór był prosty. Padło na ciebie, dziecko wywodzące się z rodu Potterów. Musiałem cię odnaleźć i pozbyć się potencjalnego zagrożenia. I w końcu mi się udało. Stałem nad tobą, wpatrując się w te wielkie zielone oczy i zastanawiałem się nad tym, jak tak mała istota mogłaby mi przeszkodzić. Mnie! Najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi! Nie wyczuwałem w tobie nic niezwykłego. Byłeś najzwyklejszym w świecie dzieckiem o dość wysokiej, ale jednak nie nadzwyczajnej, magicznej sile. Dlaczego nie miałbym cię zabrać, wychować na swego poplecznika, korzystać z twej potęgi, jeśli takowa kiedyś się ujawni? Wizja tak wielkiej mocy kusiła mnie, pociągała... Jednakże uznałem, że to wszystko może nie wystarczyć. Mógłbyś odwrócić się ode mnie lub sam zapragnąć niepodzielnej władzy. Uniosłem różdżkę i rzuciłem klątwę. Nie przewidziałem jednego. Wątpliwości pozostały, a Avada działa tylko wówczas, gdy naprawdę się tego chce.
Harry milczał, przetrawiając usłyszane informacje. Wiedział ile Toma kosztowało to wyznanie. Mężczyzna przyznał się do popełnienia błędu, a to było coś, czego nigdy by się po nim nie spodziewał. Ale to nie mogło być wszystko. Marco, Evan i Voldemort doskonale go wyszkolili, więc chłopak dobrze orientował się w działaniu poszczególnych zaklęć. Zdawał sobie sprawę z faktu, że nawet gdyby Tom się zawahał, to przy jego mocy Avada i tak zdołałaby zabić roczne dziecko, niezależnie od tego, jak wielką posiadałoby siłę. I nigdy nie uderzyłaby także w niego samego.
- To po prostu osłabiło działanie klątwy - stwierdził, marszcząc brwi. - Mimo to powinienem zginąć.
- Powinieneś - przyznał Tom. - Tylko że klątwa natrafiła na niewidzialną, nadzwyczaj potężną barierę, odbijając się od niej i wracając do mnie.
- Ale co to za bariera? Skąd się tam wzięła?
- I w tym tkwi problem, mój Harry, ponieważ jedynym, co mamy, są domysły. Tej informacji mogła udzielić nam tylko jedna osoba.
- Kto?
- Twórca.
- Dlaczego go w takim razie nie odnajdziemy?
- Ponieważ nie żyje.
- Moja mama? - Serce chłopaka drgnęło, gdy pomyślał o rodzicach. Zacisnął powieki, czując rosnącą w gardle gulę. - Czy... mój tata?
- Żadne z nich. Nigdy nie skalali swej duszy mrokiem.
- Więc kto?
- Twój chrzestny.
- Syriusz? A co on ma z tym wspólnego?
- Podejrzewam, że odprawił pewien rytuał, przez który nie tylko wytworzył jedyną w swoim rodzaju tarczę, ale również oddał cząstkę siebie, swojej mocy. Złożył swoistą ofiarę, która zapewnić miała prawidłowe działanie pola ochronnego. Jeżeli istotnie tak właśnie się stało, to rozwiązuje także kwestię tego, że wtedy wydałeś mi się raczej zwyczajny.
- Nie rozumiem.
- Nic dziwnego, Harry. W tobie naprawdę nie było wówczas nic niezwykłego. Twoja moc, choć całkiem spora, nie stanowiłaby nigdy dla mnie zagrożenia. I gdybym nie pojawił się tego dnia w Dolinie Godryka, nadal by taka pozostała. Wiedziony nienawiścią, zaślepiony pragnieniem władzy, sam wydałem na siebie wyrok. Aktywowałem przepowiednię, oznaczając cię, oddając ci cząstkę swej magii i jednocześnie wprawiając w ruch starożytne zaklęcie, nałożone na ciebie przez Blacka. W konsekwencji tego wszystkiego, to właśnie ja uczyniłem cię tak potężnym. Czyż to nie ironia?
- To... to chore, Merlinie, to tak bardzo popieprzone. Jak to możliwe? I dlaczego nikt nie wiedział o barierze Syriusza?
- Black uczynił w przeszłości wiele dziwnych rzeczy. Jego historia jest skomplikowana, Harry, a ja poznałem tylko nieznaczną jej część. I wciąż jeszcze nie wiemy dlaczego przeżyłem.
- Co masz na myśli?
- Avada we mnie uderzyła, Harry.
- Ale była osłabiona! Zbyt słaba, by uczynić ci krzywdę, tym bardziej, że pochodziła właśnie od ciebie!
- Niekoniecznie. Po zetknięciu się z tarczą, której źródło tkwiło w prawdziwie czarnej, dawno zakazanej magii krwi, klątwa przekształciła się, zmieniając swe właściwości. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo wszystko powinna mnie zabić lub rozpłynąć się w powietrzu, ale na pewno nie pozbawić mnie ciała, odbierając część mocy i pozostawiając jednocześnie jak najbardziej żywym.
- Nic z tego nie rozumiem, Tom. Nic...
- Spokojnie, mój Harry... Z czasem poznamy odpowiedzi na wszystkie pytania.
Harry, wstrząśnięty rewelacjami, które przekazał mu Riddle, przywarł do niego, szukając w nim oparcia. Przymknął z zadowoleniem oczy, gdy poczuł jak ten obejmuje go jeszcze mocniej. Jak bardzo poplątane muszą być losy jego życia, skoro odnajduje ukojenie w ramionach czarnoksiężnika, który właśnie opowiedział mu o tym, jak próbował go zamordować? Jak okrutnie kpi z niego los, skoro to właśnie jego, ze wszystkich ludzi, obdarzył uczuciem? Jak bardzo on sam musi być obłąkany, by tego właśnie pragnąć? Czy ktokolwiek, kiedykolwiek będzie w stanie pojąć jego szaleństwo? Czy on sam zdoła to zrozumieć? Nie. To przekraczało wszelkie granice pojmowania. I nie było już odwrotu. On tego nie chciał. Bo choć życie bezlitośnie z niego zadrwiło, to jednak ostatecznie właśnie tutaj odnalazł swoje miejsce.
Nie ma przeszłości. Nic już się nie liczy. Jest tylko tu i teraz.
Ukrył twarz w zagłębieniu szyi mężczyzny, wdychając jego zapach. Wodził swymi gorącymi dłońmi po jego chłodnych dłoniach, splatając ze sobą ich palce. Uniósł głowę i przeciągnął wargami wzdłuż szczęki Riddle'a, składając na niej drobne pocałunki. Voldemort, wyczuwając jego zagubienie, pochylił się lekko i patrząc głęboko w szmaragdowe tęczówki, pocałował go delikatnie, niemal czule, sprawiając, że chłopak rozpływał się w jego ramionach. Harry całkowicie zatopił się w tych subtelnych, niezwykłych doznaniach, odrzucając rzeczywistość i po prostu czując. A czuł bardzo wiele. Rozchodzące się w piersi ciepło, szaleńcze, radosne bicie serca, przyspieszony oddech, kojący chłód, bijący od ciała mężczyzny, przechodzące przy kręgosłupie dreszcze i lekkie drżenie. Zamknął oczy, pogrążając się w przyjemności. Jak to się działo, że gdy tylko Tom go całował, wszystko inne zdawało się już nie istnieć? Liczyła się tylko bliskość, kształtne wargi, zdające się doskonale wiedzieć, czego potrzebuje, język splatający się z jego własnym, przynoszący tyle rozkoszy. I nic inne nie było już ważne, bo byli oni, tylko oni, tak idealnie dopasowani, stający się w tej chwili jednością. To było tak dobre, tak właściwe. Przynosiło ulgę i zapomnienie. Z cichym westchnieniem oparł się znów o mężczyznę, gdy ten przerwał w końcu pocałunek, nie spuszczając jednak wzroku z błyszczących, krwistych oczu. Riddle chwycił go mocno i wstał, przenosząc się na łóżko, po czym ułożył go na nim delikatnie, samemu opadając obok. Potter wtulił się w niego, mrużąc z rozkoszą oczy i niemal mrucząc, gdy ponownie otoczyły go silne ramiona.