czwartek, 21 marca 2013
Liebster Award
Witam! Nie, to nie nowy rozdział, jeszcze za wcześnie ;P Zostałam za to nominowana do Liebster Award. Dziękuję, Lau;)
Pozwoliłam sobie skopiować od Ciebie:
„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował!”
Pytania, które zadała mi Lau:
1. Największe marzenie?
Szczerze? Pewnie rzucę tu totalnie spranym frazesem, ale chcę po prostu być szczęśliwa.
2. Czego najbardziej bałeś/aś się w dzieciństwie?
Buki ;D Tak, tej z Muminków.
3. Jaka jest twoja ulubiona książka (oprócz Harrego Pottera).
Trudno mi wybrać jedną, ulubioną książkę, ponieważ na półkach mojej biblioteczki rezydują tylko te, które naprawdę mają według mnie "to coś". Mogłabym wymienić wiele tytułów, ale okej, ograniczę się do dwóch: Milczenie owiec, Thomasa Harrisa i Wampir Lestat, Anne Rice.
4. Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie z okresu dzieciństwa?
Ekhmm. Jeżeli mam być szczera, to... Cóż, gdy miałam jakieś trzy latka połknęłam śrubkę. Do dziś pamiętam jak dziadek chwycił mnie za nogi i ją ze mnie wytrząsał.
5. Znasz jakieś języki obce?
Angielski, liznęłam też trochę rosyjskiego i niemieckiego.
6. O jakim kierunku zawodu myślisz albo jaki posiadasz.
Jestem w trakcie studiów prawniczych. W przyszłości chciałabym w jakiś sposób połączyć to z dziennikarstwem.
7. Kiedy zaczęła się twoja przygoda z pisaniem?
Oj, dawno. Bazgrałam coś jeszcze w podstawówce, sporo pisałam także w okresie gimnazjalnym. Później przestałam na dobrych parę lat, aż w końcu wróciłam. Można powiedzieć, że Przebudzenie jest takim moim debiutem po latach;)
8. Jaki masz kolor oczu i czy podoba ci się on?
Niebieski, ale taki... hmm, powiedzmy, że niezbyt typowy niebieski. Nie wiem jak go opisać. Podoba mi się.
9. Wielka namiętność czy nieśmiała miłość?
Nie potrafię zdecydować, bo tak naprawdę, to jedno i drugie ma dla mnie coś pociągającego.
10. Znienawidzona postać w sadze Harrego Pottera.
Nie przepadam za Ginny i Cho, ale nienawiść to zbyt mocne słowo. A, no i Umbridge. Ten róż... Brr.
11. Czy wierzysz w magię?
No pewnie;)
Czas na moje nominacje:
Sakk - Cena Prawdy
Lust Riddle - Silme Galen
Magdalena Z. (Rerget) - My secret life
Saneko i Yunoha - Uśmiech Węża
Kazu - Unexpected
Chciałabym wymienić więcej, ponieważ jest kilka blogów, które śledzę i uwielbiam, ale zauważyłam, że zostały już one nominowane wcześniej przez inne osoby, więc nie będę powielać.
Pytania ode mnie:
1. Od jakiego opowiadania zaczęła się Twoja przygoda ze światem fanfiction?
2. Twój żywioł?
3. Z czego czerpiesz inspirację?
4. Masz bohatera filmu/książki, z którym się w jakiś sposób identyfikujesz?
5. Wschód czy zachód słońca?
6. Co cię uszczęśliwia?
7. Czego się najbardziej boisz?
8. Ostatnio przeczytana książka lub opowiadanie?
9. Pierwsze durne słowo, które przychodzi Ci do głowy?
10. Masz cel, do którego uparcie dążysz?
11. Mając do wyboru niewidzialność i czytanie w ludzkich myślach, co byś wybrała? A może zupełnie coś innego?
No, to chyba na tyle.
Jeszcze raz bardzo dziękuję Lau za nominację;) Do kolejnej notki!
EDIT: Wtryniam się w poprzednią notkę, ponieważ dostałam kolejną nominację, tym razem od Mariposy. Dziękuję;) Odpowiedzi na pytania, które mi zadałaś:
1. Jaką sławną postać chciałabyś spotkać?
Keanu Reevesa. Od bardzo dawna mnie interesuje, zapoznałam się z jego historią. Cenię go, bo jest świetnym aktorem, ale też normalnym, skromnym facetem. Udało mu się wybić, ma sławę i pieniądze, a nie stał się przez to aroganckim bucem, któremu uderzyła do głowy woda sodowa.
2. Dlaczego zaczęłaś pisać? Co było pierwszą historią, którą wymyśliłaś?
Od najmłodszych lat nie miałam problemu z żadnym szkolnym wypracowaniem. Wielu na nie narzekało, a ja odkryłam, że pisanie sprawia mi przyjemność, więc zaczęłam robić to częściej, tylko dla siebie. Co do historii, hmm... Dziewczyna porwana przez czarnoksiężnika, uwięziona w lochach. Pamiętam, że były tam aligatory ;D Tak naprawdę, to nie wiem, czy to było pierwsze opowiadanie, ale najbardziej zapadło mi w pamięć. Stworzyłam je jak miałam, nie wiem, z dziesięć lat?
3. Twoje małe i duże marzenie?
Takie duże, to odwiedzić wszystkie kraje i miasta, które zawsze chciałam zobaczyć. A małe? Znaleźć czterolistną koniczynkę;) Ostatnio przypomniałam sobie jak często jej szukałam jako dziecko i tak mnie jakoś naszło, żeby znów to zrobić.
4. Ulubiony gatunek muzyczny? Podaj zespół/ piosenkarza/piosenkarkę, którego lubisz najbardziej.
Słucham rocka i metalu, ale bardziej skłaniam się ku temu pierwszemu. Jest wiele zespołów, które lubię. RHCP, Dream Theater, happysad, Korn, ostatnio Linkin Park - tych słucham najczęściej. Wokaliści? Serj Tankian, Alice Cooper.
5. Chciałabyś zagrać kiedyś w filmie? Jeżeli tak, to w jakim?
O ja, nie wiem. W sumie, czemu nie? ;D Najchętniej w thrillerze psychologicznym, bo lubię ten gatunek. Oprócz tego fantastyka lub horror.
6. Gdyby świat z Harry'ego Pottera istniał naprawdę po czyjej stronie byś stała? Voldemorta czy Harry'ego? Dajmy na to, że nie wiemy kto wygrywa, a szanse są równe.
Bierzemy pod uwagę kanon, tak? No cóż... byłabym po stronie Harry'ego. Może to dziwne, skoro piszę o złym Harrym, który popiera Voldemorta, ale już tłumaczę dlaczego. Uważam, że pani Rowling, mimo że uwielbiam serię HP, niestety troszkę spłaszczyła postać Czarnego Pana. Lord Voldemort, którego znamy z fandomu, niewiele ma wspólnego ze swoim kanonicznym pierwowzorem. I o ile można stwierdzić, że fascynacja tym fanfickowym geniuszem jest zrozumiała, o tyle książkowym szaleńcem już niekoniecznie. Nie marzy mi się jakoś wybijanie mugoli pod wodzą pozbawionego duszy ignoranta, ani walczenie dla jego pozbawionych sensu idei. Sądzę, że można było wycisnąć z tej postaci o wiele więcej.
Poza tym lubię bohaterów tej "jasnej strony". Nie chciałabym stawać przeciwko nim.
7. Twoje hobby?
Pisanie. Niedawno wróciłam także do rysowania.
8. Rzecz, z którą wiążesz przyszłość?
Mówiąc szczerze, troszkę się ostatnio zamotałam jeśli o to chodzi. W każdym razie mam nadzieję, że nigdy nie ułoży się tak, żebym zrezygnowała z pisania.
9. Masz jakąś głupią lub śmieszną historię, przy której, jak ją wspominasz, zawsze się śmiejesz?
Taa, nawet kilka. Sama nie wiem, którą wybrać. Może tę: należałam kiedyś do ochotniczej straży pożarnej, wybraliśmy się nad jezioro na ćwiczenia. Ogólnie było tam strasznie śmiesznie, nie sposób zliczyć zabawnych wydarzeń i wpadek, ale najlepszy był finał. Zwinęliśmy już sprzęt i chcieliśmy wracać. To była wiosna, było ciepło, ale kilka dni z rzędu padało, więc ziemia była trochę rozmokła. Wozy stały na polu i kiedy pierwszy z nich ruszył, okazało się, że ugrzęznął w błocie i żadną siłą nie dało się wyjechać. Chcieliśmy wyciągnąć go drugim, ale efekt końcowy był taki, że też się zapadł. Krótko mówiąc - utknęliśmy. Dopiero po kilku godzinach pomógł nam jakiś facet, który przyjechał ciągnikiem. Do dzisiaj mamy z tego ubaw.
10. Gdybyś miała wybrać, to wolałabyś już nigdy w życiu nie słuchać muzyki, czy nie pisać i nie czytać opowiadań?
Zagięłaś mnie. Nie jestem w stanie wybrać, jedno i drugie zbyt wiele dla mnie znaczy.
11. Jaka jest twoja ulubiona pora roku?
Lato;)
sobota, 16 marca 2013
Rozdział XXXVI
Aksa - owszem, zabiłam;)
Kathes - chodziło o któregoś z chłopaków. W kolejnym rozdziale dowiesz się którego:) Tak swoją drogą, kiedy przeczytałam końcówkę Twojego komentarza, naszła mnie dziwna refleksja, a mianowicie: co ja kiedyś czytałam?! Ano, zdarzyło mi się przeczytać kilka takich historii. No dobra, nie kilka, a całkiem sporo. Zrezygnowałam dopiero, gdy natknęłam się na Pottera-mega-mieszańca, gdzie spokrewniony był bodajże z pegazami i jednorożcami. Wtedy powiedziałam sobie: dość!
Czarna Lady - i kto wtedy napisze ciąg dalszy, hę? Krwi będziesz miała jeszcze pod dostatkiem.
Czarny Pan - kolejny czytelnik? Miło mi to widzieć.
Sylwia Slytherin - ależ oczywiście, że może;) Przecież nie bije ;P
Bloody Vicky - już zabiłam. I tak, dobrze wykombinowałaś, Harry dostał magię Syriusza;)
Evertens - spójrz wyżej, na odpowiedź do Bloody Vicky;)
Kawaii-Neko - wspomnień jako takich nie dam. Co Theo i Ryan robili będziesz mogła wywnioskować z opisów, czy z ich rozmów lub poczynań. A Voldemort nie zemdlał, to było raczej coś w stylu zasłabnięcia pod wpływem bólu Harry'ego, który Tom mógł odczuć przez ich więź. I tak, Riddle wie o tym, że Potter miał już kogoś, ale nie robi o to awantury, bo stało się to jeszcze wtedy, gdy nie rościł sobie do niego aż takich praw. Poza tym Harry nie wybaczyłby mu tego, że zabił Marco. No, ma jeszcze inne powody, ale o tym później.
Mariposa - już zginął ;P Niedługo będzie trochę więcej o Theo i Ryanie. To znaczy niekoniecznie o nich razem, ale o każdym z osobna na pewno.
kajka vel Etna - dobrze czujesz;) Tylko nie rób mi tak więcej, bo jak przeczytałam o "tępej owłosionej kozie", to dostałam głupawki;)
baruś - dziękuję;) No i cóż, bardzo długo dodawałam nowe rozdziały co tydzień i chętnie wróciłabym do takiej częstotliwości, ale teraz niestety czas mi na to nie pozwala. Ledwo się wyrabiam, żeby wstawić coś przynajmniej raz na dwa tygodnie.
Shiko - no to wstawiam;) dzięki za miłą opinię:)
Huhu, ależ byliście wzburzeni śmiercią Harry'ego. Tak, zabiłam go;) Co z tego dalej wyniknie? Dowiecie się już dzisiaj ;P Kolejny rozdział wstawię jakoś w święta, chyba że znów wyjadę. Wtedy dodam coś zaraz po powrocie, prawdopodobnie we wtorek, tuż po lanym poniedziałku.
Miłego czytania!
***
Bolało. Wszystko bolało. Miał wrażenie, że cierpienie przepełnia każdą część jego ciała, każdy fragment, każdy atom, najmniejszy nawet nerw. Cały stał się bólem. Każde, choćby nieznaczne poruszenie, przysparzało dodatkowej udręki. Jego dusza niknęła w mroku, unoszona w niebyt, wypełniając się nicością.
+++
Obrót, obrót, skłon. Dwa kroki w przód, jeden w bok i obrót. Krok w tył, krok w lewo, krok w przód, krok w prawo. Obrót, obrót, krok w lewo, krok w tył. Obrót, obrót i skłon.
- Dość!
Obrót, obrót i skłon. Krok w lewo, krok w prawo, obrót, krok w tył.
- Nie! Już wystarczy!
Krok w lewo, krok w przód, obrót i skłon. Krok w prawo, krok w tył, krok w lewo. Obrót, obrót, obrót. Krok w tył, krok w lewo, obrót i skłon.
- Dość, dość, dość! Crucio!
Czerwony promień uderzył w niewielką pozytywkę. Wieczko zostało wyrwane z zawiasów, szklana tafla rozbiła się na milion kawałeczków. Maleńka tancerka upadła, jej porcelanowa główka potoczyła się pod wysokie lustro, wprost pod nogi stojącej przed nim osoby. Cicha melodia rozbrzmiewała jeszcze przez kilka sekund, aż w końcu zamilkła, być może już na zawsze. I dobrze. Muzyka, choć łagodna, niezmiennie przyprawiała słuchaczy o dreszcze. Drobna, zgrabna baletnica, odziana w białą, zwiewną sukieneczkę, także miała w sobie coś niepokojącego. Prawie że upiornego. Może to przez jej czerwone, wyraziste usta, nie pasujące do niewinnej, dziewczęcej buzi? A może przez krótkie, falowane włosy, kiedyś złociste i pięknie upięte, teraz przybrudzone, poszarpane i wyblakłe? A może to przez jej niebieskie oczy? Wielkie, podkreślone, puste i martwe? Nieważne. To już nieważne. Szeroki obcas znalazł się dokładnie nad porcelanową główką i opadł, zmieniając ją w pył. Czarne, długie loki zawirowały gwałtownie, kiedy kobieta, odziana w rozpiętą, grafitową szatę obróciła się z impetem i chwyciła metalowe ramy lustra. Przyjrzała się swemu odbiciu. Ciemne oczy odzyskiwały powoli dawny blask, wychudzona, zniszczona twarz nabierała zdrowszego wyglądu. Niedługo znów będzie piękna. Czarownica uśmiechnęła się i stuknęła różdżką w gładką taflę. Wiedziała, że to dziś. Obserwowała jak jej lustrzana bliźniaczka mruga łobuzersko i znika, ustępując miejsca obrazowi starego domostwa.
Spodziewała się cierpienia i bólu, oczekiwała krzyku i łez. Nie była przygotowana na śmierć.
Źrenice kobiety rozszerzyły się, tętno przyspieszyło, a uśmiech przerodził w bolesny, pełen niedowierzania grymas. Odwróciła się i oparła o lodowatą powierzchnię. To nie mogło się tak skończyć. Nie mogło, tak po prostu, nie i już. Nie mogło, nie... prawda? Zerknęła przez ramię i odetchnęła głęboko. Ciężkie powieki opadły, przysłaniając zaczerwienione, pełne łez oczy. Nie mogło, nie mogło, nie mogło. To nie tak, to nie tak, to nie tak. I ciągle to samo, wciąż powtarzała w myślach te słowa niczym zaklęcie, ufając w jego nagłą i niespotykaną moc. Zerknęła znów przez ramię i zadrżała, odwracając ponownie wzrok. Być może jest jeszcze nadzieja. Może nie wszystko stracone. Zacisnęła powieki w oczekiwaniu na cud, modląc się do bogów, w których istnienie nigdy nie wierzyła.
+++
To dziwne. Zachował świadomość tego, co się stało. Wiedział, że umarł. Czy tak powinna wyglądać śmierć? Czy powinna być pustką? Mrokiem, przesiąkniętym niemocą? Beznadziejną świadomością?
Nie było trąb anielskich. Nie było ogni piekielnych. Żadnych fanfar. Żadnych kotłów wypełnionych smołą. Żadnych skrzydeł i aureoli. Żadnych rogów. Żadnej dobroci. Żadnego zła. Tylko mrok i pustka.
Nie zobaczył scen ze swego życia. Nie nastąpiła jasność. Nie dostrzegł światełka w tunelu. Nie znalazł się na rozdrożu. Nie spotkał bliskich. Był tylko on i jego cierpienie. Sam w ciemności.
+++
Szedł przez siebie, wpatrując się w czubki butów. Śnieg trzeszczał przyjemnie przy każdym jego kroku, zapadając się pod naporem grubej podeszwy. Wokół panowała przytłaczająca cisza, choć zazwyczaj o tej porze z Zakazanego Lasu dobiegały rozmaite, często przyprawiające o dreszcz, odgłosy. Westchnął ze zrezygnowaniem i już miał odwrócić się, by wrócić do ciepłego zamku, kiedy powietrze przeciął ostry świst, a w pobliskie drzewo wbiła się długa strzała. Uniósł gwałtownie głowę i stanął jak wryty, otwierając w zdumieniu usta.
- Panie profesorze?
Ryan nie wierzył własnym oczom. Dziwnie się czuł i od dłuższego czasu nie był w stanie pozbyć się przeczucia, że stanie się coś złego. Drażnił go gwar Pokoju Wspólnego, a w dormitorium przebywał Folison, którego szczerze nie znosił, więc postanowił wybrać się na spacer po błoniach. Miał nadzieję, że ostre, mroźne powietrze orzeźwi go i pozwoli logicznie myśleć. Tymczasem wyglądało na to, że dzisiejszego wieczora spokój nie był mu pisany. Dlaczego takie rzeczy przytrafiają się właśnie jemu? Gdyby trzymał się okolic dziedzińca, zamiast zapuszczać się tak daleko i łazić w ciemnościach, to z pewnością trzy wrogo wyglądające centaury nie mierzyłyby teraz do niego z łuków. Na szczęście towarzyszył im Hagrid.
- Co też wam, cholibka, strzeliło do głowy, żeby w dzieciaka celować?!
- Dzisiejszy wieczór pełen jest niespodzianek.
- Ale w dzieciaka? Zakała, trza jakieś granice mieć!
- Granice się zacierają.
- Ech, cholibka, z wami to tak zawsze. Nie można jaśniej?
Centaury nie odpowiedziały, lecz opuściły łuki. Rudowłosy, o bujnej, długiej brodzie wycofał się odrobinę, spoglądając z niechęcią na gajowego. Blondyn, którego skóra i sierść były tak jasne, że niemal nie odróżniały się od śniegu, podszedł do drzewa i wyrwał z niego strzałę. Kiedy wracał, zatrzymał się tuż obok Ryana i popatrzył mu w oczy, po czym odchylił głowę i spojrzał w górę.
- Ludzkie dziecko boi się, słusznie, choć nieboskłon dla niego niejasny. Dziwne znaki jaśnieją, także i dla mnie spowite dziś tajemnicą. Powiedz, Mistrzu, dlaczego zło wyczuwam? Przecież to nie Mars tak jasno płonie?
Ryan wpatrywał się w niego z niezrozumieniem. Rudy tylko prychnął i zniknął w lesie. Czarnoskóry centaur, którego Hagrid nazwał Zakałą, uniósł twarz ku niebu.
- Nie, Jaśminie, to nie Mars. Przebudziła się szkarłatna gwiazda.
+++
Przeraźliwą ciszę przerwał wrzask. Chociaż nie, nie słyszał go. Nadal panowała cisza, choć podświadomość mówiła mu wyraźnie, że ktoś krzyczy. Strasznie. Boleśnie. Przeszywająco. Kto to?
Zresztą, czy to ważne? Wrzask urwał się nagle. Ucichł. Przerodził się w żałosne łkanie. Czy tak będzie wyglądać wieczność? Wypełniona po brzegi smutkiem, rozpaczą i bólem? Było mu to przerażająco obojętne.
Znów zapadła ogłuszająca cisza. Nikt już nie płakał. Nie kwilił boleśnie nad straconym szczęściem.
+++
- Odsuń się, głupcze!
Marco, siłą oderwany od drobnego ciała, bezwładnie osunął się po ścianie. Otępiały, z wykrzywionym w bólu, pokrytym krwistymi łzami obliczem, bezradnie patrzył na to, jak wściekły Voldemort pochyla się nad Harrym i cicho warczy:
- Nawet o tym nie myśl.
Czarnoksiężnik przypadł do chłopaka, biorąc go w ramiona i przycisnął mocno do siebie, szepcząc pradawne formuły w dawno wymarłym języku. Przystojne oblicze ściągnęło się w skupieniu. Powieki opadły, przysłaniając szkarłatne tęczówki, a długie czarne rzęsy rzucały cień na jasne policzki. Ramiona napięły się, zdradzając zdenerwowanie. Jedna z dłoni przesunęła się z pleców Harry'ego w górę, szczupłe palce wplątały się w czarne, potargane, lekko wilgotne kosmyki. Druga ułożyła chłopaka tak, by spoczywał na kolanach mężczyzny, po czym powróciła na jego serce. Pierwszy raz Marco widział, by na zwykle obojętnej twarzy Czarnego Pana pojawiło się tyle emocji. I było to coś więcej, niż złość, coś więcej, niż zawziętość. Od całej postawy Voldemorta biła determinacja, pogłębiająca się z każdą kolejną chwilą, gdy starożytna magia nie przynosiła żadnych efektów, a ciało Pottera nadal pozostawało martwym.
- Nie waż się. Jesteś mój, Harry! Mój, rozumiesz? Nie pozwoliłem ci odejść. Nigdy ci na to nie pozwolę.
Przygarnął chłopaka jeszcze mocniej, wznawiając wymawianie zapomnianej przez czarodziejski świat formuły. Po starym domu rozniósł się szept, nabierający mocy przy każdym następnym słowie. Mroczna energia wyzierała z ciała czarnoksiężnika, sprawiając, że powietrze stało się ciężkie, gęste, przepełnione drobnymi wyładowaniami. Wirowało, wprawiając w ruch i unosząc rozrzucone w pokoju papiery. Szyby drżały lekko, utrzymując się w drewnianych ramach jedynie za sprawą nałożonych zaklęć. Światło migotało, na przemian zapalając się i gasnąc. Voldemort wbił paznokcie w bladą skórę chłopaka, ani na moment nie przerywając, wkładając w wypowiadane słowa całą swoją moc. Nadaremno.
- Nie! Nie pokrzyżujesz mi planów po raz kolejny. Wracaj tu, do cholery!
+++
Podniósł wzrok, rozglądając się niepewnie, gdy usłyszał szelest. Nie, nie szelest. Coś sunęło po podłożu, zbliżając się do niego, powoli acz nieubłaganie. W mroku zalśniły szkarłatne tęczówki. Wstrzymał oddech, kiedy wszechobecna czerń rozjaśniła się nieco, a wielki wąż zatrzymał się przed nim, szczerząc długie, białe kły, ociekające srebrnym jadem. Nie bał się go. Poczuł raczej dreszcz... oczekiwania? Ciekawości? Wyciągnął dłoń. Wąż zbliżył się, pochylając łeb, pozwalając się gładzić po błyszczącej, wzorzystej skórze. Spojrzał mu prosto w oczy. Rozwarł paszczę, cicho szepcząc. Źrenice Harry'ego rozszerzyły się w szoku. Węże nie powinny szeptać. Węże nie szepczą. Nawet te magiczne. Węże powinny syczeć. Węże syczą. Odsunął się. Delikatnie, nie czyniąc żadnych gwałtownych ruchów, podniósł się. Cofnął się o krok. Potem kolejny. I jeszcze. Jeszcze dalej. Póki nie stracił węża z oczu.
Cisza.
Sapnął, kiedy wąż pojawił się nagle tuż przed nim i podpełznął bliżej, okręcając się wokół jego nóg, a górną część tułowia uniósł tak, by łeb znalazł się na wysokości twarzy Harry'ego. Krwiste oczy patrzyły na niego z uwagą. Harry, sparaliżowany, nie mógł odwrócić wzroku. Szept ponownie rozbrzmiał, lecz tym razem nie wypływał z paszczy węża, ale jego źródło tkwiło w głowie chłopaka, który krzyknął rozpaczliwie, nie mogąc znieść natrętnego dźwięku, który z każdą kolejną chwilą nabierał mocy, który rozsadzał jego czaszkę, który rozrywał go na kawałki, który rozszarpywał jego wnętrze, sprawiając ból, ból, ból i nie mógł złapać oddechu, i czuł, że rozpada się, rozlatuje, umiera, a przecież nie może umrzeć, skoro już nie żyje, i miotał się, przeraźliwie krzycząc, broniąc się przed tym za wszelką cenę, nie pozwalając wciągnąć się w wir, który tworzył się wokół niego i... Cisza? Wszystko ustało. Nawet ból. Nic nie czuł. Czy teraz odszedł już na dobre? To dlaczego nadal trwa w tej bezsensownej pustce?
Tylko że pustka nie była już pustką.
+++
Do zrozpaczonego, ogłuszonego cierpieniem Marco, nic już nie docierało. Po przeraźliwie bladej twarzy spływały bordowe krople. Wpatrywał się zamglonym wzrokiem w rozgrywającą się przed nim scenę. Obserwował nierówną walkę ze śmiercią. Zacięcie z jakim Riddle starał się odzyskać Harry'ego, choć wszystko wskazywało na to, że już za późno, że nawet on nie jest w stanie nic już zrobić. Spoglądał na kruchą sylwetkę chłopaka. Puste szmaragdowe oczy. Sine wargi, które całował przecież jeszcze kilka godzin temu. Patrzył jak Voldemort przykłada do nich swe usta, zapamiętale coś szepcząc, nie poddając się, wbrew wszelkiej logice nie potrafiąc przestać. Nie słyszał jego słów, w uszach dźwięczała mu natrętna cisza.
I wtedy coś się stało. Wszystko zamarło, zdawało się zatrzymać w miejscu. Ciało Harry'ego otoczyła ledwo widoczna szkarłatna poświata, która powiększała się, a jej barwa z każdą sekundą stawała się intensywniejsza. Krwiste strumienie magii wyzierały z niego, wirując wokół dwóch splecionych w uścisku ciał, przenikając je i uderzając delikatnymi falami w Czarnego Pana.
+++
Pustka zmieniła się w migoczącą, szalejącą feerię barw, a wąż owinął się ściśle wokół niego, zacieśniając swe sploty, pozbawiając go powietrza, pozbawiając go widoku, pozbawiając czegokolwiek. Wszystko wybuchło. Nie czuł tego, nie widział tego, ale wiedział, że tak się stało. Wielkie, gładkie ciało zamknęło go szczelnie w swych objęciach, a mocny głos zadźwięczał, niszcząc go, ciągnąc, nie pozwalając się wyzwolić, nie pozwalając mu uciec. I kiedy nie miał już sił, kiedy poczuł, że umiera, choć to przecież niemożliwe, skoro wedle wszelkich prawideł dawno był już martwy, kiedy ciemność i niemoc zamknęły go w swych objęciach... Wynurzył się z otchłani, niczym z wodnej głębiny. Złapał gwałtownie powietrze, chwytając kurczowo trzymające go ramiona. Zamrugał, biorąc kolejne urywane wdechy i patrzył w krwiste tęczówki, obdarzające go równie intensywnym spojrzeniem. Mignęło w nich coś, coś niezidentyfikowanego, ulotnego, trwającego zaledwie przez ułamek sekundy i zniknęło, nim zdołał rozpoznać, co to takiego. Szkarłatna mgła opadła. Wyczerpany do granic możliwości przymknął powieki, wtulając się w tak znajome, chłodne ciało i z radością przyjmując nadciągającą ciemność.
+++
Marco patrzył jak Harry i Voldemort nagle upadają bezwładnie, pozbawieni świadomości. Zerwał się ze swego miejsca i podbiegł do nich natychmiast, ścierając z oczu przesłaniające widok łzy. Klęknął przy nieruchomych ciałach, sprawdzając z przerażeniem stan chłopaka. Odetchnął z ulgą, wyczuwając pod palcami równomierne uderzenia serca i niemalże sam upadł, gdy napięcie opuściło jego ciało. Odetchnął głęboko kilka razy, by odzyskać równowagę i pochylił się nad Harrym, wyplątując go z mocnych objęć czarnoksiężnika. Wyprostował się i wstał, przytulając drobne ciało. Zaniósł Pottera do swej sypialni i opatulił ciepłą kołdrą, po czym zszedł ponownie na dół i stanął nad niczego nieświadomym Voldemortem.
Przypatrywał mu się przez chwilę z mieszanymi uczuciami. Wiedział, że to jedyna okazja. Prawdopodobnie już nigdy więcej, ani on, ani nikt inny, nie stanie się świadkiem chwili słabości Czarnego Pana. Był teraz nieprzytomny. Całkowicie bezbronny. Zdany na jego łaskę. Tak łatwo byłoby unieść różdżkę i...
Marco westchnął z rezygnacją, lewitując ciało mężczyzny do jednej z wolnych sypialni. Nie znosił go, to prawda, lecz to właśnie Voldemort uratował Harry'ego. Gdyby nie on... Nie, Marco nawet nie chciał o tym myśleć. No i Harry kochał tego cholernego czarnoksiężnika. Wampir mógłby wypowiedzieć słowa klątwy i tym samym dać Potterowi kolejny powód do znienawidzenia go, owszem, lecz nie był w stanie tak bardzo go zranić. Jak nikt inny wiedział, ile znaczy strata ukochanej osoby. Wrócił do sypialni i położył się obok śpiącego nastolatka. Wsunął się delikatnie pod kołdrę i podparł głowę na zgiętym łokciu, wyciągając dłoń i odgarniając z jego twarzy zaplątane kosmyki. Gładził czule delikatny policzek. Znów z szafirowych oczu popłynęły łzy, znacząc pościel szkarłatnymi kroplami, jednakże tym razem były to łzy ulgi i radości.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił - szepnął, całując chłodne czoło chłopaka. - Proszę, nie opuszczaj mnie.
Do serca Marco wkradł się strach. Jeśli Harry odwróci się od niego... Jeśli każe mu odejść, nie chcąc go znać... a przecież ma do tego pełne prawo. Marco był tego boleśnie świadom. Bał się. Nie wyobrażał sobie już życia bez niego. Nie chciał wracać do wielkiej i zimnej rezydencji. Znów budzić się samotnie w pustej sypialni. Błądzić labiryntem korytarzy pod obstrzałem nieprzychylnych spojrzeń swych przodków. Nie teraz, gdy odnalazł ukojenie. Nie teraz, gdy został przebudzony. Jak to będzie bez nich? Bez Harry'ego i Evana? Oni zajmowali szczególne miejsce w wampirzym sercu. Potter rozbudził w nim dawno uśpione uczucia, rozpalił namiętność. Nauczył go od nowa kochać, dając szansę na nowe życie, pewnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Gdyby nie on, Marco prawdopodobnie nadal wiódłby swój pusty, pozbawiony jakiegokolwiek sensu żywot. Nigdy nie poznałby Rosiera, w którym odnalazł potrzebny mu spokój. Evan... To on okazał się tym, który leczył powoli ranę w jego duszy, spowodowaną śmiercią poprzedniego partnera. I chciał go, Merlin mu świadkiem, że ten mężczyzna wiele dla niego znaczył.
Marco wiedział, że to dzięki nim się zmienił. Nie był już draniem bez serca. Bezlitosnym okrutnikiem, jak przez większość swego długiego życia. Ci dwaj sprawili, że odżył proces, zapoczątkowany przez pewnego szarookiego młodego mężczyznę. Bo pierwsza zmiana nastąpiła już dawno, dawno temu. Wampir do tej pory żałował, że nie był w stanie całkowicie otworzyć się przed Regulusem i pokazać mu jak bardzo jest dla niego ważny. Mimo to był dziwnie pewny, że on wiedział. Wiedział i nie zmuszał go do niczego, pozwalając mu trwać w tej grze pozorów. A potem było już za późno na cokolwiek. Odszedł na zawsze, zabierając ze sobą sens jego istnienia. Serce wampira zostało pogrzebane wraz z nim. Myślał, że to już koniec. Zdawał się trwać w zawieszeniu, żyjąc z dnia na dzień, póki jego ponurej egzystencji nie przerwało nagłe pojawienie się Syriusza. A potem także i on opuścił go na całe dwanaście lat, osądzony za zbrodnię, której nie popełnił.
Okazało się, że zniknięcie Blacka ostatecznie przelało czarę goryczy, a resztki człowieczeństwa Nagary rozwiały się, zdając się jedynie odległym wspomnieniem. Wtedy Marco zniknął. Odciął się całkowicie od czarodziejskiej Anglii, podróżując po świecie, zwiedzając nowe kraje, zbierając doświadczenia. Próbując zapomnieć. Rujnując wiele, zbyt wiele istnień. Tak okrutnie, jak nigdy dotąd. I pewnie robiłby to nadal, gdyby pewnego słonecznego dnia, siedząc w małej, kameralnie urządzonej kawiarence, nie wpadła mu w ręce gazeta, w której natrafił przypadkowo na wzmiankę o ucieczce Blacka z Azkabanu. Wszystkie jego postanowienia runęły w jednej chwili niczym domek z kart. Wspomnienia wróciły wraz z palącym pragnieniem odzyskania choć namiastki dawnego życia. Do dziś pamięta, że gnając niczym burza opuścił lokal i nie zwlekając przeniósł się jak najszybciej do Wielkiej Brytanii i do swego domu, położonego w hrabstwie Northumberland, na obrzeżach miasta Blyth. I czekał. Nie pomylił się, gdyż zaledwie kilka dni później dotarł tam i Syriusz. Wtedy Marco nie śmiał nawet przypuszczać, że ciąg jakże dziwnych, szaleńczych zdarzeń, doprowadzi go aż do miejsca, w którym się obecnie znajduje. Spojrzał z czułością na śpiącego chłopaka i złożył drobny pocałunek na jego skroni.
- Zostań ze mną. Wiem, że proszę o wiele, ale błagam, wybacz mi i zostań.
piątek, 1 marca 2013
Rozdział XXXV
Kawaii-Neko - będę stopniowo dawać informacje o przeszłości Marco, więc jego postępowanie troszkę się rozjaśni. A Noc Syriusza... hmm... czytaj;)
Mariposa - o nie, nie będę tworzyć "Mody na sukces". Zapisałabym się na śmierć.
Czarna Lady - jak wyżej - żadnej "Mody na sukces". Ale, ale... co Ty chcesz zrobić mojemu wampirkowi? Nie zgadzam się.
Kathes - oj, to Cię niechcący i przedwcześnie podpuściłam. Na mękę Marco musisz poczekać do 36 rozdziału (chyba).
Vivienn - ooo, lubię ciasteczka. Krew, flaki i mózg na ścianie będą, a jakże. I to całkiem niedługo.
Bloody Vicky - nie, nie będę kastrować wampirów. Za bardzo je lubię, szczególnie tego mojego. Od razu też mówię, że Syriusza ożywiać nie mam zamiaru. Nie chcę kombinować i tworzyć nie wiadomo jakich cudów z biedną zasłonką. Może za to w kolejnym opowiadaniu będzie żywy? Kto wie.
Caathy - ślepa ja oczywiście nie zauważyłam, że pojawił się u Ciebie nowy rozdział -.- Nadrobię jak znajdę chwilę.
Wybaczcie ten kilkudniowy poślizg, ale komputer odmówił mi współpracy akurat w momencie, gdy miałam otwartych kilka plików, co zaowocowało tym, że spora część rozdziału poszła się... ekhmm, no. O reszcie dokumentów w ogóle nie wspominam -.- W każdym razie musiałam napisać kawałek od nowa, dlatego też wstawiam dopiero teraz. Ponadto tym, którzy zdążyli już zapomnieć, przypominam o moim awanturniczym psie i kocie ninja. Nic się nie zmieniło - będą mnie bronić.
Miłego czytania.
***
Theo wszedł do Pokoju Wspólnego i zmarszczył brwi, szukając wzrokiem przyjaciół. Dostrzegł Draco i Blaise'a przy jednym ze stolików, więc podszedł do nich i przysiadł na oparciu kanapy, którą zajmowali. Odrzucił swoją torbę na najbliższy fotel i zerknął blondynowi przez ramię, by zobaczyć nad czym pracuje.
- Dopiero robicie zadanie z transmutacji? - mruknął, po czym wskazał palcem odpowiedź na pytanie piąte. - To jest źle.
- Co konkretnie? - zapytał Malfoy. - Wymowa, akcent, zapis, ruch różdżki?
- Akcent. Kładziemy nacisk na przedostatnią sylabę.
- A nie mówiłem? - Draco spojrzał z triumfem na Blaise'a, który zrobił kwaśną minę. - Znowu miałem rację.
- Cholera, no. Nie cierpię tego - westchnął Zabini i skreślił coś na swoim pergaminie. - Gdzie się podziewałeś tyle czasu, nasz ty osobisty, transmutacyjny geniuszu?
- Tu i tam...
- Odpowiedź godna Mortisa - parsknął Blaise. - Chyba za dużo z nim przebywasz.
- Bardzo śmieszne - burknął Nott i zmrużył oczy, wskazując Malfoyowi kolejną błędną odpowiedź. - Ósme jest podchwytliwe. Napisz, że przemiana w tak wczesnym stadium jest niemożliwa.
- Blaise, ty dupku - jęknął Draco, poprawiając zadanie. - Skąd ty brałeś te odpowiedzi, co?
- No co, mówiłem przecież, że nie znoszę transmutacji - mruknął zapytany, przenosząc ponownie swą uwagę na Notta. - A ty nie myśl sobie, że wymigasz się od odpowiedzi!
- Jakże bym śmiał - prychnął, dalej studiując tekst przyjaciela. - Jeśli nie możecie przeżyć bez wiedzy o tym, gdzie przebywam w czasie wolnym, to proszę bardzo. Byłem w Pokoju Życzeń. Zadowoleni?
- Prawie, prawie... Dlaczego tak długo? Co tam robiłeś?
- Głupek - warknął Theo i pacnął rozbawionego Blaise'a rolką pergaminu. - Uczyłem Ryana oklumencji.
- Dlaczego nie poprosił Harry'ego? - Draco spojrzał na niego ze zdziwieniem. - On jest w tym najlepszy.
- Ma już zbyt wiele na głowie - odpowiedział mu Ryan, który właśnie wszedł do Pokoju Wspólnego. Odsunął torbę Notta i przysiadł na skraju fotela. - Nie chciałem mu dokładać.
- A tak w ogóle, to gdzie on jest? - Theo rozejrzał się, przeczesując włosy palcami. - Mieliśmy iść dzisiaj razem, prawda?
- No tak, ty nic nie wiesz. - Blaise klepnął się w czoło. - Poszedł spotkać się z Marco. Powiedział, że Evan zabierze nas do Dworu.
- Dlaczego on?
- A jak myślisz? - Draco przewrócił oczami. - Znasz go. Jak on to mawia? Dzień bez ryzyka, dniem straconym?
- Tak. - Theo skrzywił się i wstał. - Lepiej się powoli zbierajmy, skoro to właśnie on ma nas zabrać.
- Racja. - Malfoy zaczął pakować swoje rzeczy. - On nie lubi czekać.
- Nie wiem jakim cudem Potter się z nim dogaduje. - Zabini pokręcił z niedowierzaniem głową. - Ten facet mnie czasami przeraża.
- Kim jest ten cały Evan? - spytał Moore. Zarumienił się nieznacznie, kiedy pozostali spojrzeli na niego z konsternacją. - No co?
- Nieważne - warknął Draco, nagle zły. - Zapomnij, że w ogóle usłyszałeś to imię.
- Dlaczego nie chcecie mi powiedzieć? - zaprotestował. - Dosyć często o nim wspominacie, szczególnie Harry, a ja nie mam pojęcia o kim mówicie!
- I lepiej, żeby tak właśnie pozostało - rzucił Blaise i poklepał go po ramieniu. - A teraz wybacz, ale musimy już iść.
- Ale...
- Ryan.
Chłopak ugryzł się boleśnie w język i posłusznie zamilkł, kiedy usłyszał warknięcie Theo. Odwrócił wzrok, dostrzegając jego ostrzegawcze spojrzenie. Niby nic nowego, ale jednak zabolało. Zacisnął zęby, spuścił głowę i tylko obserwował spode łba jak pozostali Ślizgoni zgarniają swoje rzeczy i odnoszą je do dormitoriów.
Ryan nie znosił tych momentów. Co prawda takie sytuacje nie zdarzały się codziennie, ani nawet kilka razy w tygodniu, lecz wystarczająco często, by chłopak zdążył szczerze je znienawidzić. Nie znosił, gdy to robili, przez co czasami naprawdę tęsknił do swoich początków w Domu Węża. Może on i jego współdomownicy nie byli wtedy tak blisko, ale dzięki temu trzymali go w nieświadomości i liczyli się ze słowami, a on nie musiał mierzyć się z ich złością. Nie to, co teraz. Oczywiście doceniał to, że jego stosunki ze Ślizgonami uległy polepszeniu, ale w takich chwilach miał chłopaków serdecznie dość. Coraz bardziej irytował go fakt, że rozmawiali swobodnie między sobą, zupełnie o nim zapominając, a kiedy zdarzyło się, że o coś zapytał, patrzyli na niego w zdumieniu, najwyraźniej zaskoczeni jego obecnością i zmieniali nagle temat, kompletnie wściekli, że powiedzieli zbyt wiele. Najczęściej zbywali go lub ignorowali, choć bywało i tak, że stawali się złośliwi i opryskliwi, wyładowując na nim swą frustrację.
Moore naprawdę rozumiał, że kumple mogą mieć swoje tajemnice. Doskonale wiedział kim są i że w związku z tym nie mają nawet prawa zdradzić mu zbyt wiele, ale doprawdy! Ileż można? To przecież nie jego wina, że za dużo wypaplali. Ryan miał po prostu dość tego, że w jednej chwili wszystko jest w porządku, a już w następnej jest traktowany niczym piąte koło u wozu. Niestety, aż za dobrze zdawał sobie także sprawę z tego, że to się nie zmieni. Zdążył już nawet pogodzić się z lekceważeniem ze strony Blaise'a, Draco, czy Harry'ego, a w zasadzie szczególnie ze strony dwóch ostatnich, ale Theo? Po dzisiejszym dniu?
Przygryzł wargę i rozsiadł się wygodniej, zaraz jednak syknął, krzywiąc się niemiłosiernie i ponownie przesunął się na skraj fotela. Czuł jak delikatny rumieniec zabarwia jego policzki, gdy kilka osób zerknęło na niego ze zdziwieniem. Merlinie, jest takim kretynem. Zachichotał cicho pod nosem, żałośnie przeklinając swoją głupotę. Czemu się tak dziwił? Na co liczył? Przecież on i Theo nic sobie nie obiecywali, a przynajmniej z ust Notta nie padły żadne deklaracje. Zresztą, nawet jeśli tak by się stało, to co z tego? Co by mu to dało? I tak nie miał Znaku, co automatycznie umieszczało go na dotychczasowej pozycji.
Tymczasem Draco, Blaise i Theo opuścili Pokój Wspólny i udali się podziemnym tunelem do Wrzeszczącej Chaty, skąd miał odebrać ich Rosier. Śmiali się i żartowali, umilając sobie drogę wesołą pogawędką. Nie mieli pojęcia, co przyniesie im nadchodząca noc i że minie jeszcze wiele czasu, nim jeden z nich ponownie ujrzy mury Hogwartu.
+++
Marco przymknął oczy, gdy złocisty płyn spłynął wzdłuż jego przełyku, pozostawiając po sobie przyjemne pieczenie. Uwielbiał szkocką i zawsze zaopatrywał niewielki barek w odpowiednią jej ilość. Sięgał po ten trunek często, zarówno w dobrych, jak i złych chwilach swego długiego życia. Mógł sobie na to pozwolić. Zależnie od sytuacji, przynosił mu relaks lub ukojenie, a jako wampir nie musiał przejmować się czymś tak trywialnym jak ograniczanie jego spożycia. Nie był człowiekiem, a w każdym razie nie w pełni znaczenia tego słowa i na pewno nie żywym, jeśli brać pod uwagę kategorie ludzkiego postrzegania. Jednakże dzisiejszego wieczoru whisky nie przyniosła ze sobą upragnionego wytchnienia. Nic nie było w stanie mu pomóc. Nie teraz, kiedy w pokoju obok ważyły się jego dalsze losy. Wampir był pewny, że Harry go znienawidzi. Wiedział, że powinien pokazać mu te wspomnienia wcześniej, lecz odkładał tę chwilę w nieskończoność, aż w końcu nadszedł czas, gdy nie miał już wyboru. Dlaczego tak zwlekał? Przecież Harry już od dawna był gotów na przyjęcie ich i całego ciężaru jaki ze sobą niosły. Marco zaśmiał się gorzko na wspomnienie Syriusza, tak zawstydzonego i pokonanego, a jednak szepczącego uparcie, że wampir za bardzo przywiąże się do jego chrześniaka. Pamiętał jak kpił z mężczyzny, jak drwił z niego bezlitośnie, wyrzucając mu głupotę. Ale czyż Marco nie miał powodów, by sądzić, że słowa Syriusza są niczym więcej, niż stekiem najzwyklejszych w świecie bzdur? Przecież sama myśl o przywiązaniu się do kogokolwiek wywoływała w Nagarze co najmniej zniesmaczenie, zabarwione pełnym politowania uśmiechem. A jednak Syriusz miał rację. Zależało mu.
Marco wiedział, że Potter jest w stanie wiele mu wybaczyć. Prawdopodobnie niewiele obchodziło go okrucieństwo wampira, skoro sam pogardzał otaczającym go światem. Ale Marco wiedział także, że jest jedna rzecz, której Harry nie potrafił znieść. Krzywda najbliższych. No cóż, tak się złożyło, że Marco popełnił ów niewybaczalny błąd i z pełną premedytacją skrzywdził Syriusza. I Regulusa. Co z tego, że Harry nie znał tego drugiego? Ślizgon miał niemalże obsesję na punkcie swych najbliższych, a z nieznanych wampirowi powodów, zaliczał do ich grona także dawno zmarłego Rega. Chłopaka, do którego był tak straszliwie podobny. I tym razem Syriusz się nie mylił. Harry i Regulus naprawdę byli praktycznie identyczni. Gdyby Marco nie wiedział, że to niemożliwe, snułby niemałe podejrzenia, co do tego, że ci dwaj utrzymują ze sobą kontakt. Inaczej nie był w stanie tego wytłumaczyć. Harry zbyt często wykonywał gesty, czy używał powiedzonek tak charakterystycznych dla młodszego Blacka. Ale nie... Regulus był niezaprzeczalnie martwy. Marco wciąż jeszcze pamiętał noc, straszną noc, gdy klęczał w deszczu, trzymając w ramionach jego bezwładne ciało. A dziś prawdopodobnie straci kolejną bliską mu osobę. Dlaczego miałoby stać się inaczej? Harry nie miał pojęcia ile tak naprawdę znaczył dla Marco. Po tym, co chłopak ujrzy w myślodsiewni, będzie miał pełne prawo podejrzewać, że był tylko kolejną osobą, którą mężczyzna wykorzystał do zaspokojenia swych potrzeb. W zasadzie, to przecież właśnie tak miało być. Nie mógł wiedzieć, że wszystko się zmieniło.
Czas mijał nieubłaganie, a każda kolejna minuta stanowiła dla wampira swoistą torturę, której smak znają jedynie osoby, którym przyszło oczekiwać na nieunikniony wyrok. Tym właśnie stała się dla Marco decyzja Harry'ego. Wyrokiem, określającym jego być, czy nie być. Wyrokiem, nadającym sens jego istnieniu. Wyrokiem, kształtującym jego byt. Jeśli taka będzie wola Pottera, Marco odejdzie. Odejdzie z podniesioną głową, ponownie rozpoczynając swą wędrówkę. Znów samotnie. Bez Harry'ego. Pogrąży się w krwi i zapomnieniu. I tylko czasem wspomni chłopca, który wybudził go z letargu. Znów będzie podróżował, siejąc zamęt i spustoszenie, krzywdząc i niszcząc, sycąc się strachem. Byle zapomnieć. Raz już prawie mu się udało. Kto wie, może teraz mu się powiedzie? Tak, czas wyruszyć w kolejną samotną podróż. Bez Evana. I tylko czasem wspomni mężczyznę, który na nowo rozpalił w nim ogień.
Cichy dźwięk wyrwał Marco z zamyślenia. Poderwał głowę, wytężając słuch. Czy to szloch? Czyli nadszedł czas. Harry opuścił myślodsiewnię. Co się teraz stanie? Wampir wstał i odstawił pustą już szklankę na stolik, po czym podszedł do zamkniętych drzwi salonu. Oparł czoło o gładką, drewnianą powierzchnię, słuchając płaczu chłopaka. Nie mógł mu przerywać, choć dałby naprawdę wiele, by móc być teraz przy nim i przynajmniej odrobinę złagodzić jego ból. Ale nagle szloch ucichł, zastąpiony przez coś innego. Niepokojącego. O wiele gorszego. Marco otworzył gwałtownie drzwi, niemal wyrywając je z zawiasów i wbiegł do salonu, a to, co ujrzał sprawiło, że sparaliżował go strach.
+++
Tom był niespokojny. Od pewnego czasu odczuwał dziwne wzburzenie, choć skłamałby twierdząc, że było to jedynym niezwykłym zjawiskiem. Wzburzeniu towarzyszyły także ekscytacja, irytacja i podniecenie oraz - niech Salazar przeklnie dzień, w którym to przyznał - nikły cień lęku. Emocje burzyły się w nim i kotłowały, a on, chyba po raz pierwszy w życiu, nie potrafił nad nimi zapanować. Stan czarnoksiężnika pogarszał się minuta po minucie, jak gdyby coś podtrzymywało niespotykaną niemoc i celowo utrudniało mu odzyskanie kontroli nad ciałem i umysłem. Riddle nie miał pojęcia dlaczego dzień, który zapowiadał się tak zwyczajnie, zmienił się nagle w pełną chaosu walkę z jego własną podświadomością, która uparcie podsycała niepokój i nie pozwalała mężczyźnie dojść do ładu z wrzącymi uczuciami. Miał wrażenie, że napięcie opanowało każdą, najmniejszą komórkę jego ciała, drażniąc i niemalże boleśnie wyostrzając wszystkie możliwe zmysły. Dzwoniąca w uszach cisza stawała się nie do zniesienia i nie były w stanie się przez nią przebić nawet przeraźliwe krzyki mugoli, którzy mieli właśnie okazję ku temu, by przekonać się jak okrutnie bolesna bywa wściekłość Lorda Voldemorta.
Obecni w Dworze śmierciożercy wyczuwali rozdrażnienie Voldemorta i umykali w popłochu przed swym panem, kiedy kroczył mrocznymi korytarzami, gotów skierować swą złość na nieszczęśnika, który nieuważnie stanie na jego drodze. Jedynie nieliczni członkowie Wewnętrznego Kręgu, którzy praktycznie nigdy nie byli narażeni na gniew swego Mistrza, podążali za nim krok w krok i obserwowali z trwogą jak ten traci nad sobą panowanie, mordując przebywających w lochach więźniów. Nie rozumieli dlaczego Czarny Pan wsłuchuje się z niezrozumiałym wzburzeniem w ich wrzaski, które zazwyczaj sprawiały mu przecież wyraźną przyjemność. Nie rozumieli, dlaczego zamiast się uspokoić, wydawał się coraz bardziej wściekły. Do czasu. I im udzielił się w końcu jego niepokój, gdy powietrze zdawało się gęstnieć, przesycone duszną atmosferą oczekiwania na... No właśnie. Na co? Wszyscy, bez wyjątku, wpatrywali się z podszytą grozą fascynacją w swego Lorda. I tylko najwrażliwsi z nich, ci najbardziej wyczuleni na magię, mogli przez krótką, niezwykle ulotną chwilę zauważyć, że wyryty na ich przedramieniu Mroczny Znak wydaje się delikatnie naelektryzowany.
Tymczasem Voldemort nie zważał w najmniejszym nawet stopniu na poruszenie jakie wywołał wśród podwładnych swym nietypowym zachowaniem. Nie mógł znieść dłużej krzyków i tej uciążliwej, cholernie głośnej ciszy. Napięcie wciąż narastało, a wraz z nim frustracja i wręcz rozsadzająca ciało furia. Czuł jak ostatecznie traci kontrolę, a jego magia się uzewnętrznia, unosi i iskrzy wokół niego, cudownie mroczna i nieokiełznana. I wtedy to się stało. Tom zamarł w bezruchu, by już po chwili osunąć się po lodowatej ścianie, gdy każdy jego nerw zapłonął pod wpływem obezwładniającego bólu.
+++
Harry wynurzył się z myślodsiewni, gwałtownie łapiąc haust powietrza. Nogi się pod nim ugięły, a z ust wyrwał szloch, kiedy zrozumiał jak wielkie było poświęcenie Syriusza. Dlaczego, dlaczego on to zrobił? Mógł żyć. Żyłby, gdyby tylko nie kochał tak bardzo swego chrześniaka. Zamiast tego pozwolił, aby mordowała go jego własna magia, kawałek po kawałku rozrywając duszę i obracając w pył magiczny rdzeń.
I jak on sam mógł teraz z tym żyć? No jak?! Jak Harry, po raz kolejny, mógł znieść świadomość tego, że ukochana osoba poświęciła się dla niego? Dlaczego nikt nie pomyślał o tym, że Harry wolałby zginąć, niż pozwolić komukolwiek bliskiemu oddać swe życie w zamian za to, by on dalej tkwił na tym świecie? Dość... Już dość... Więcej tego nie zniesie. Nigdy już nie pozwoli, żeby jego najbliżsi cierpieli męki, idąc za niego na śmierć. Prędzej sam zginie.
I Bella... Harry wolał nawet nie myśleć o tym, co stałoby się z Syriuszem, gdyby nie ona. Jak wielką męczarnią byłaby jego śmierć? Zawył, przysięgając na swoją magię, że zniszczy Dumbledore'a. Skrzywdzi go, zrani, zabije. Jakim cudem za pogodną, dobrotliwą powłoką staruszka, mogło kryć się tak straszliwie okrutne wnętrze? Nawet Voldemort nie bywał tak bezlitosny! Potter na czworakach dotarł do wielkiego okna i uwiesił się na parapecie, powoli się podnosząc. Ogłuszony bólem i wspomnieniami, przywarł do chłodnej szyby i szukał gorączkowo wzrokiem najjaśniejszej gwiazdy, łkając cichutko nad nieszczęśliwym losem ukochanej osoby.
Dopiero, kiedy jego ciało przeszył nagły spazm przeraźliwego bólu, a pole widzenia przesłoniła krwawa mgła, zrozumiał. Przez przyćmiony cierpieniem umysł zdołała przedrzeć się jedna, ważna informacja.
To dziś.
Zgiął się wpół, a oczy zaszły mu łzami, gdy kaszlał, wyczuwając jak niewidzialne pęta ściskają jego klatkę piersiową i utrudniają oddychanie. Upadł, bezskutecznie próbując złapać oddech i krztusząc się dziwnie ciężkim powietrzem. Na przemian rzucał się i kulił, gdy potężna niewidzialna siła rozszarpywała jego świadomość, a fale szkarłatnej magii zbierały się wokół ciała i uderzały z ogromną siłą, wlewając się w niego i wdzierając gwałtem w najdalsze zakamarki duszy, ciała i umysłu. Wzrok odmawiał mu posłuszeństwa, przez łzy przebijała się jedynie głęboka czerwień, doprowadzając go niemal do obłędu. Nie słyszał nic, prócz uporczywej, drgającej, brzęczącej i atakującej go z każdej strony ciszy. Nie krzyczał już, nie mógł. Gardło było całkowicie zdarte, a w płucach zabrakło tlenu.
Nie słyszał rozpaczliwych słów Marco, starającego się pokonać niewidzialną barierę, która oddzielała go od udręczonego chłopaka. Cierpiał męki i katusze, balansując niebezpiecznie na skraju świadomości. Nie czuł nawet jak targane boleścią ciało unosi się wysoko w powietrze, otoczone wibrującą, dziką energią, próbującą znaleźć drogę do jego wnętrza. Na przemian docierały do niego lodowate zimno i ogniste gorąco, walczące ze sobą, kumulujące się w miejscu starcia. I gdy umysł Harry'ego znalazł się na cienkiej granicy, oddzielającej otumaniony umysł od szaleństwa, gdy myślał, że to już koniec, że dłużej już nie wytrzyma... wszystko ustało. Otworzył oczy, widząc jedynie mgliste, krwawe kształy. I wtedy wzbierająca w nim magia wybuchła. Drobne ciało wygięło się w łuk, a z ust wyrwał się przeszywający krzyk, kiedy nagły strumień ogromnej mocy wypełnił go w całości, rozdzierając i niszcząc resztki świadomości. Nie czuł już nic. Zapadła ciemność.
Oszalały ze strachu Marco obserwował jak ciało Harry'ego powoli opada, a szkarłatna mgła rozprasza się, niwelując niewidzialną barierę. Podbiegł natychmiast do znękanego, straszliwie bladego chłopaka, padając przy nim na kolana i biorąc kruche, trzęsące się ciało w ramiona. Tulił je do siebie, patrząc w szkliste, szmaragdowe tęczówki i błagał w duchu, by Syriusz się nie mylił. Nie mógł go stracić. Nie teraz, gdy jego wampirze serce odnalazło upragniony spokój. Zamknął oczy, chowając twarz w czarnych, wilgotnych włosach. Wstrzymał oddech, kiedy drgawki ustały. Zmusił się do rozchylenia powiek i spojrzenia na nieruchome, tak drobne, niemal niknące w jego objęciach ciało.
Nie.
Nie, nie, nie! Po raz pierwszy od śmierci Regulusa, po bladych policzkach wampira spłynęły krwiste łzy. Świat zatrzymał się w miejscu. W pustym, mrocznym domu zapadła ogłuszająca cisza, którą przerwał wydobywający się z gardła Marco, przeraźliwie bolesny, niemal zwierzęcy wrzask.
Serce Harry'ego przestało bić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)