czwartek, 2 października 2014
EDIT (18.08.2015): No wiem, że przegięłam... vol. 2
Obiecałam rozdział na przełomie lipca/sierpnia, ale wybaczcie, nie wyrobiłam się. Mam do wykonania całkiem spore zlecenie i jest to dla mnie teraz priorytetem. Dokończę więc rozdział dopiero wtedy, gdy uporam się z pracą. Powinnam mieć wtedy parę dni wolnego, więc wyrobię się, bo została mi mniej niż połowa, ale terminu dokładnego nie podam.
wtorek, 5 sierpnia 2014
...
Cześć, człowieki.
TAK, WIEM. Nawalam. Znowu -.-
Proszę więc o uwagę, bo zbliża się chwila szczerości. Jest kilka powodów, przez które nowy rozdział się nie pojawia. Najważniejszym jest chyba fakt, że ostatni raz skrobałam coś tak dawno, że sama już dokładnie nie nadążam za wszystkimi wątkami. Muszę to przeczytać, od początku do końca, żeby nie strzelić jakiejś głupoty. Po drugie, nie bardzo mam kiedy to zrobić, ponieważ pracuję i nie ma mnie praktycznie od rana do wieczora. Poza tym nawet ja mam jakieś życie towarzyskie i nie tylko, więc... Khemm, no.
W każdym razie rozdział się pojawi, jeszcze w te wakacje, bo już powoli biorę się do roboty, gdy tylko trafi mi się wolna chwila. Przebudzenie na pewno doczeka się końca, nie będę tej historii zawieszać, ani tym bardziej jej nie porzucę.
Przy okazji, możecie podziękować Mariposie za danie mi wielkiego kopa. Ja także bardzo jej za to dziękuję :D
Miłych wakacji!
TAK, WIEM. Nawalam. Znowu -.-
Proszę więc o uwagę, bo zbliża się chwila szczerości. Jest kilka powodów, przez które nowy rozdział się nie pojawia. Najważniejszym jest chyba fakt, że ostatni raz skrobałam coś tak dawno, że sama już dokładnie nie nadążam za wszystkimi wątkami. Muszę to przeczytać, od początku do końca, żeby nie strzelić jakiejś głupoty. Po drugie, nie bardzo mam kiedy to zrobić, ponieważ pracuję i nie ma mnie praktycznie od rana do wieczora. Poza tym nawet ja mam jakieś życie towarzyskie i nie tylko, więc... Khemm, no.
W każdym razie rozdział się pojawi, jeszcze w te wakacje, bo już powoli biorę się do roboty, gdy tylko trafi mi się wolna chwila. Przebudzenie na pewno doczeka się końca, nie będę tej historii zawieszać, ani tym bardziej jej nie porzucę.
Przy okazji, możecie podziękować Mariposie za danie mi wielkiego kopa. Ja także bardzo jej za to dziękuję :D
Miłych wakacji!
piątek, 21 lutego 2014
Rozdział XLII
Cześć. Tak, wiem, przegięłam. Sama nie mogę uwierzyć w to, że ostatni rozdział zamieściłam we wrześniu, to dość przerażające. Ale cóż, po wielu zgrzytach i wyrwanych włosach udało mi się w końcu doprowadzić nową część do w miarę akceptowalnej postaci. Serio, nie wiem, co mi jest, ale ostatnimi czasy nie podoba mi się nic, co napiszę, więc poddaję się i po prostu oddam to teraz w Wasze łapki - sami oceńcie.
Kolejna sprawa, rozdział 43, tak jak wspominałam wcześniej, jest już w sumie gotowy, ale zostało mi parę mniejszych i większych poprawek. Nie jestem w stanie teraz ocenić ile mi zajmą, a nie chcę znów czegoś obiecać i nawalić, więc mówię po prostu: nie wiem, kiedy go opublikuję, ale na pewno nie każę Wam czekać następnych pięciu miesięcy :P
Dzięki, że mimo wszystko nadal ze mną jesteście ;)
Dziękuję także rehab-e za nominację do Liebster Award. Odpowiedzi zamieszczę jakoś na dniach.
Kolejna sprawa, rozdział 43, tak jak wspominałam wcześniej, jest już w sumie gotowy, ale zostało mi parę mniejszych i większych poprawek. Nie jestem w stanie teraz ocenić ile mi zajmą, a nie chcę znów czegoś obiecać i nawalić, więc mówię po prostu: nie wiem, kiedy go opublikuję, ale na pewno nie każę Wam czekać następnych pięciu miesięcy :P
Dzięki, że mimo wszystko nadal ze mną jesteście ;)
Dziękuję także rehab-e za nominację do Liebster Award. Odpowiedzi zamieszczę jakoś na dniach.
***
- To nieco obrzydliwe, nie sądzisz?
- W takim razie powiedz mi, proszę, cóż innego mogłem
zrobić.
- Niech no pomyślę… ach tak, mam, punkt pierwszy: zachować
większą delikatność?
- Och, może podłożyć jeszcze poduszeczkę, aby nie potłukła
się szanowna dociekliwa główka? Mówiliśmy już o tym, pamiętasz?
- Co by tu dalej… no tak, działanie pod wpływem impulsu, bez
uprzedniej kalkulacji, również wydaje mi się…
- Serio, będziemy to znów wałkować? A może to pamięć jednak
szwankuje?
- …co najmniej niestosowne, a już z pewnością ryzykowne.
Porywać aurorkę…
- Ja rozumiem, wiek i te sprawy, ale naprawdę musimy
zaczynać od początku?
- …a do tego czynnego członka Zakonu Feniksa…
- Doprawdy, możesz przestać.
- …nie wspominając nawet o tak maleńkim szczególe, że to
moja…
- Dość! Wybacz, moja droga, ale nie mam najmniejszego
zamiaru wysłuchiwać tego po raz kolejny. Wytłumaczyliśmy już sobie, że smarkula
sama się o to prosiła!
- Wstrzymaj język, chłopcze, mówisz o mojej córce.
- Mamo?
Andromeda Tonks westchnęła i przywołała na twarz wyuczony
przez lata uśmiech, po czym odwróciła się od swego rozmówcy i podeszła do
łóżka, na którym spoczywała jej oszołomiona córka. Przysiadła na skraju
posłania i pogłaskała dziewczynę po policzku, a następnie rzekła surowym tonem:
- Nareszcie się obudziłaś, moja panno. Ganiłam właśnie
Alexandra za jego grubiaństwo.
- Co…? – Tonks mrugała zawzięcie, wpatrując się w matkę nie
całkiem przytomnym jeszcze wzrokiem. – Gdzie ja jestem? Co się stało?
- Ten gbur cię oszołomił, skarbie. Nie chciałabym się
wtrącać, ale mogłabyś staranniej dobierać sobie partnerów.
- Wypraszam sobie – warknął Morvant, pojawiając się
natychmiast przy łóżku. – Nie będziesz…
- Zamilcz, chłopcze – przerwała mu kobieta, prostując się z
godnością. – Dość już narozrabiałeś.
- Ja? Byłoby miło, gdybyś zechciała w końcu zwrócić uwagę na
okoliczności, przez które doszło do tego incydentu!
- Ależ doskonale o nich pamiętam.
- Jak na razie niewiele na to wskazuje, choć to najwyższa
pora, aby zwrócić uwagę na swe jedyne dziecko, nieprawdaż?
- Śmiesz mi insynuować, że jestem złą matką?
- Ja nic nie insynuuję, to czysta…
- Przestańcie!
Tonks uniosła się nieznacznie na poduszkach i chwyciła się
za głowę, spoglądając ze zdezorientowaniem na Andromedę i Alexandra. Wodziła
oczami od matki do kochanka, jakby nie mogąc się zdecydować na kim skupić
wzrok, lecz ostatecznie wybrała rodzicielkę.
- Co tu się dzieje?
- Pozwól, że wytłumaczymy ci to później, kiedy wydobrzejesz.
- Chcę wiedzieć teraz.
- Skarbie, uwierz, tak będzie lepiej. Zaklęcie, którym
uraczył cię ten impertynent, okazało się dość silne, więc…
- Chcę wiedzieć teraz!
- Kochanie, proszę, nie podnoś głosu i uspokój się.
- Nie! – krzyknęła Tonks. – Przestań mieszać mi w głowie i
choć raz powiedz wprost co się wydarzyło! Natychmiast chcę się dowiedzieć
dlaczego ty – wskazała palcem Alexandra – walnąłeś we mnie zaklęciem, a ty –
tym razem wskazała Andromedę – opowiesz mi całą resztę. A potem wyjaśnicie mi
oboje skąd się tak dobrze znacie. I nie, nie próbujcie nawet zaprzeczać,
przecież widzę!
Andromeda zacisnęła usta i spojrzała wymownie na Morvanta,
który po chwili skinął nieznacznie głową i przysunął sobie krzesło. Pani Tonks
uśmiechnęła się do córki, wyjątkowo jak na nią łagodnie.
- To będzie długa historia, córeczko.
+++
- To jakiś koszmar… To niemożliwe… Tak, na pewno uderzyłam
się w głowę i mam halucynacje. Albo wyjątkowo pokręcony sen. Zaraz, jak to
było? Ach, tak, uszczypnę się, to z pewnością mnie obudzi… Auu!
- Nimfadoro, kochanie, narobisz sobie siniaków.
Tonks sapnęła cicho, podnosząc powoli wzrok i wpatrując się
z niedowierzaniem w uśmiechniętą Andromedę.
- Siniaków…? Niewiarygodne! – wrzasnęła. – Siedzicie tu
sobie najspokojniej w świecie i jak gdyby nigdy nic oznajmiacie mi, że matka,
moja własna rodzona matka, którą przez całe życie miałam za bohaterkę, tak
naprawdę jest zakłamaną zdzirą!
- Tonks!
- Zamknij się, Alex! Nie masz najmniejszego prawa mnie
upominać, ty pokręcony, służalczy dupku! Na czym to ja… a, wiem! Jak mogłaś?
Jak mogłaś zrobić to wszystko mnie, ojcu, Zakonowi Feniksa? Ufałam ci, oni ci
ufali, wierzyli w ciebie, a ty przez cały ten czas grałaś kogoś, kim nie
jesteś! Szpiegowałaś nas, do cholery! A zresztą chrzanić Zakon! Co ze mną i
ojcem?! Po co za niego wyszłaś, skoro tak naprawdę nigdy nie zostałaś wydziedziczona?
Narcyza i Bellatriks są pewnie z ciebie dumne! Nie, nie odpowiadaj, nie mam
ochoty cię słuchać. I nie nazywaj mnie Nimfadorą!
Andromeda otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz Tonks
nie dopuściła jej do słowa, kierując swą uwagę na Morvanta.
- I ty! Ty obłudny, popieprzony zdrajco! Ty paskudny,
wstrętny hipokryto, śmiesz jeszcze zachowywać się tak, jakby nic się nie
wydarzyło?! Jesteś cholernym śmierciożercą! Miotnąłeś we mnie klątwą! Cud, że
jeszcze żyję, ale to pewnie zawdzięczam wyłącznie śmierciożerczej mamusi, co? Wiedziałam,
że jesteś aroganckim dupkiem, o tak, nie miałam złudzeń co do tego, że się
zmienisz, akceptowałam twoje przerośnięte ego, przymykałam oczy na wszystkie
dziwactwa, ale w życiu nie przypuszczałabym, że okażesz się taką świnią! Jak
mogłeś mi to zrobić! No jak?! Ty zakłamany, zapatrzony w siebie palancie! I
pomyśleć, że ci ufałam, że mało brakowało, a… a… Chrzanić to, jesteście siebie
warci!
Tonks uderzyła z wściekłością o ramę łóżka i odwróciła się
plecami do matki i kochanka. Odtrąciła gwałtownie dłoń Andromedy, gdy ta
próbowała odgarnąć jej włosy i skuliła się, kryjąc twarz w poduszce. Jej
kolejne słowa były tak ciche, że ledwie je zrozumieli.
- Pewnie twoi kumple, śmierciożercy, mieli ubaw, że posuwasz
naiwną aurorkę, co?
- Tonks, to nie…
- Wyjdźcie.
- Słyszysz, Morvant, wyjdź. Kochanie, pozwól sobie…
- Powiedziałam wyjdźcie.
Oboje.
- Ale…
- WYNOŚCIE SIĘ!
Andromeda otworzyła usta, lecz Alexander powstrzymał ją
przed wypowiedzeniem kolejnych słów. Pani Tonks westchnęła więc tylko ciężko i
pokiwała głową, chociaż jej córka nie mogła tego zobaczyć.
- Jak sobie życzysz. Chodźmy, Alexandrze.
- Wrócimy – szepnął Morvant. – Wiem, że nic tu po nas,
jeszcze nie teraz, ale liczę na to, że później porozmawiamy.
- Jeszcze nie teraz? – Tonks zaśmiała się gorzko. – Ani
teraz, ani później. Nie chcę widzieć was nigdy więcej.
Andromeda nie skomentowała tego, podchodząc w milczeniu do
drzwi, lecz zatrzymała się z ręką na klamce i zerknęła na rozgoryczoną
jedynaczkę.
- Szanuję i rozumiem twoją decyzję, Nimfadoro, ale mimo
wszystko nie powinnaś być sama. Przyślemy tu twoich przyjaciół.
- Przyjaciół? – Tonks poderwała natychmiast głowę,
wytrzeszczając oczy. – Jakich przyjaciół?! Do diabła, nie ważcie się nikogo
porywać!
- Nie mieliśmy takiego zamiaru, skarbie. Panowie Lupin,
William i Charles Weasley oraz narzeczona pana Williama, panna Delacour, są
tutaj i podejrzewam, że chętnie dotrzymają ci towarzystwa.
- Że co?!
- Spokojnie, skarbie, zaraz zostaną poinformowani, że
pragniesz z nimi porozmawiać.
Andromeda uśmiechnęła się smutno do skamieniałej z wrażenia
córki i popchnęła delikatnie stojącego w przejściu Morvanta. Byli już w połowie
korytarza, gdy do ich uszu dotarł przeraźliwy, wściekły, pełen goryczy wrzask i
głuche łupnięcie, po którym pani Tonks posłała Alexandrowi wymowne spojrzenie.
- Wybrałeś genialną porę na narobienie bałaganu, doprawdy.
+++
- O, jasna cholera.
Theo zerwał się z krzesła jak oparzony i odruchowo, sam
dokładnie nie zdając sobie sprawy z tego, co tak właściwie robi, sięgnął po
różdżkę. W tej samej chwili przeklął po raz kolejny, przypominając sobie, że
przecież mu ją odebrano. Skarcił się także za nagły, irracjonalny wybuch
paniki, jednakże scenariusz, który chłopak ułożył w swojej głowie specjalnie na
ten wieczór, z całą pewnością nie zakładał nagłego przebudzenia Harry’ego.
„Zupełnie jak w bajce”, przemknęło mu przez myśl, kiedy odrobinę ochłonął. W
zasadzie, gdyby nie okoliczności, uznałby to za całkiem zabawne. Odetchnął
głęboko, raz i drugi, po czym zdobył się na mały uśmiech i spojrzał ponownie na
przyjaciela.
- No hej.
Ledwo słowa opuściły usta Theo, chłopak po raz kolejny miał
ochotę najzwyczajniej w świecie sobie przyłożyć. Doprawdy, najlepszy przyjaciel
budzi się ze śpiączki po tylu tygodniach, a on ma mu do powiedzenia jedynie
„hej”? Co się z nim dzisiaj dzieje? Zerknął niepewnie na Harry’ego i już
otwierał usta, lecz zamarł, gdy dotarł do niego pewien szczegół. Harry nie
zwracał na niego najmniejszej uwagi. Nie zareagował na nic, co Theo zrobił. Zdawałoby się wręcz, że w ogóle go nie dostrzega. Wpatrywał się
uparcie przed siebie, jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu, a ciało
absolutnie nieruchome i, jeśli Theo miał być ze sobą szczery, zaczynało go to
odrobinę przerażać. To wydawało się po prostu nienaturalne. Na domiar złego do
Notta powrócił niepokój związany z wcześniejszym wyznaniem, ponieważ, tak na
dobrą sprawę, nie miał zielonego pojęcia ile Harry mógł usłyszeć. Zaczynał
żałować, że tak bardzo się odsłonił, choć z drugiej strony znacznie mu ulżyło.
Obawiał się reakcji przyjaciela i pragnął odwlec moment sądu, jednocześnie
czując jednak przemożne pragnienie przerwania tej upiornej ciszy. Może lepiej
mieć to już za sobą? Postanowił zaryzykować, wychodząc z założenia, że gorzej i
tak być nie mogło.
- Harry?
Najwyraźniej jednak mogło, o czym Theo się przekonał, gdy
Potter w końcu na niego spojrzał. Miał wrażenie, że jego serce zatrzymało się w
momencie, w którym spotkało się z niepokojącą, tak dobrze mu przecież znaną,
lecz zupełnie obcą teraz zielenią.
Iskrzący, pałający niepojętym blaskiem, tak bardzo żywy,
żywy i intensywny, a jednocześnie tak bardzo pusty i odległy. To nie był wzrok,
który Nott zapamiętał. Brakowało czegoś istotnego, czegoś, co kochał całym
sercem. Nie chciał tego, ale nie mógł nic poradzić na dreszcze, które przeszyły
jego ciało, kiedy ich oczy się spotkały. Cała radość gdzieś się ulotniła, serce
przystanęło na moment, lecz mimo to przełknął ból i uśmiechnął się ciepło, jak
zawsze. Spróbował odegnać zimny, kłujący lęk, gdy Potter patrzył na niego
bez słowa, bez jednego nawet mrugnięcia. Theo miał wrażenie, że lód kryjący się
za tą niesamowitą zielenią przenika go na wylot i nie potrafił powstrzymać
uczucia ulgi, kiedy Harry, po niekończącej się, strasznej chwili, odwrócił
wzrok. Co najdziwniejsze, niemalże natychmiast Notta opuściło poczucie
zagrożenia.
Tymczasem Harry powrócił do wpatrywania się przed siebie,
ale tym razem na obliczu chłopaka nareszcie pojawiły się jakieś emocje. I wtedy
właśnie Theo poczuł, jak pęka mu serce. Zrozumiał. Uświadomił sobie, że nic, co
powiedział Harry’emu, nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia, bo Harry nigdy
nie spojrzy na niego w taki sposób. Zniknął gdzieś strach, żołądek zacisnął się
w supeł, oczy wyrażały nie więcej, niż pustą rezygnację, gdy przełknął ciężko i
odwrócił się w stronę drzwi, wiedząc już, kogo tam ujrzy. Dokładnie tak jak się
spodziewał, w progu sypialni stał Czarny Pan. Patrzył na Pottera, ignorując
całkowicie obecność Theodore’a, a na jego ustach igrał niebezpieczny uśmiech.
Najgorsze było jednak to, że kiedy Nott zerknął znów na Harry’ego, zrozumiał
coś jeszcze. Nic nie miało być już takie jak wcześniej. Wraz z przebudzeniem Pottera
nadejść miały zmiany, ponieważ chłopak nie powiedział nic, co Theo uznać mógłby
za adekwatne, czy przewidywalne. Żadnego „co się stało”, „gdzie ja jestem”, nic
z tych rzeczy. Harry, nie odrywając wzroku od Voldemorta, usiadł powoli i
uśmiechnął się takim samym złowrogim uśmiechem, pytając tylko:
- Gdzie jest Marco?
Subskrybuj:
Posty (Atom)