Potter siedział w Wielkiej Sali, dyskutując z przyjaciółmi o wydarzeniach sprzed kilku dni i rzucając raz po raz nieprzychylne spojrzenia w kierunku stołu Gryfonów na niczego nieświadomych byłych przyjaciół. Mimo iż wcześniej za powierzchowną pogardą kryła się nikła tęsknota, a w ukradkowych zerknięciach czaiły się żal i smutek, teraz zniknęły one już raz na zawsze. Co prawda oni się nie zmienili, lecz on tak, i to nieodwracalnie. Patrząc na nich miał tylko jedno pragnienie - zniszczyć. Zniszczyć ich wszystkich. Cały czarodziejski świat za to, co mu uczynił. Za fałsz, obłudę, zaślepienie. Za kłamstwa, obojętność, wszystkie krzywdy. Za zrzucenie na barki nastolatka odpowiedzialności za los całego społeczeństwa. Nie miał najmniejszej ochoty wracać do Hogwartu, lecz Tom wytłumaczył mu, że to jak na razie konieczne, choć i tak zabierze go stąd prawdopodobnie jeszcze przed nadejściem wakacji. Och, jakże fascynował go ten mężczyzna. Nie mógł już dłużej się oszukiwać i nawet tego nie chciał. Riddle był potężny, nadzwyczaj inteligentny i niesamowicie przystojny. Nigdy nie widział człowieka równie pięknego i interesującego. Poznawał go coraz bardziej i utwierdzał się w przekonaniu, że skoczyłby za nim w ogień. Tylko dla niego istniała ludzka twarz Czarnego Pana, tylko on, jeden jedyny, mógł ją poznać. Dla wszystkich pozostałych mężczyzna był zimnym, okrutnym Voldemortem. Harry wiedział, że był jedyną osobą, dla której gdzieś tam w głębi żył jeszcze prawdziwy Tom. Od pamiętnej nocy, gdy Potter przeczytał list Syriusza, stali się praktycznie nierozłączni. Dlatego też teraz, po powrocie do szkoły, Mortis marzył wyłącznie o tym, by jak najszybciej znów znaleźć się w Czarnym Dworze. W domu. W zasadzie nadal powinien tam być, jednak Dumbledore zadecydował, że dwa dni po Nowym Roku, które wciąż stanowiły dni wolne, uczniowie spędzić muszą w Hogwarcie. Dlaczego? Któż go wie... W każdym razie zdołał tym skutecznie popsuć Mortisowi nastrój. A było mu przecież tak dobrze.
- Drodzy uczniowie! - Czwórka Ślizgonów przerwała rozmowę i spojrzała ze znużeniem na dyrektora. - Mam przyjemność ogłosić, iż do naszej placówki przeniósł się uczeń, uczęszczający do tej pory do szkoły magii Durmstrang. Proszę, przyjmijmy go ciepło i pozwólmy zapoznać się z Hogwartem jeszcze przed rozpoczęciem nowego semestru. Pan Ryan Moore dołączy do szóstego roku. Rozpocznijmy Ceremonię Przydziału.
"I wszystko jasne", pomyślał Potter, gdy wniesiono niski stołek oraz postrzępiony kapelusz, a do pomieszczenia wszedł dość wysoki, ciemny blondyn. Chłopak dumnym krokiem przemierzył Wielką Salę i ignorując szepty podnieconych uczniów oraz ich ciekawskie spojrzenia, usiadł i włożył Tiarę, która wykrzyknęła po chwili:
- SLYTHERIN!
Blondyn rozejrzał się i ruszył w stronę stołu Ślizgonów, nie przejmując się ciszą, która zapadła po werdykcie starego kapelusza. Przysiadł na ławce niedaleko naszej czwórki, na tyle blisko, by mogli dokładnie mu się przyjrzeć. Dość ciemne włosy opadały łagodną falą na kark chłopaka, a niebieskie oczy spoglądały z niezwykłą wręcz powagą. Potter przewiercał nowego domownika wzrokiem, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że coś tu jest nie tak. "Albo mam już paranoję", westchnął w duchu, jednak postanowił podzielić się swoimi odczuciami z pozostałą trójką.
- Wiecie co? - mruknął do przyjaciół. - Coś mi się tu nie podoba.
- No to nie jesteś sam - odszepnął mu Theo. - A wy jak myślicie?
- Trzeba go wybadać - Draco zmrużył oczy. - Będziemy go obserwować.
- Czyli jak? - wyszczerzył się Blaise. - Misja: nowy?
Pokręcili z niedowierzaniem głowami, patrząc na wyraźnie ożywionego chłopaka. Najwyraźniej Blaise ostatnio bardzo się nudził, skoro podchodzi do tego z takim entuzjazmem. Potter, podnosząc się z miejsca, zerknął jeszcze dyskretnie na Snape'a i Morvanta. Tak jak się spodziewał, oni również nie spuszczali wzroku z Moore'a. Zadowolony podążył za chłopakami. Nie zdążyli jednak dojść daleko, bowiem tuż przy zejściu do lochów dobiegł ich okrzyk oraz pospieszne kroki.
- Zaczekajcie!
Odwrócili się, zastanawiając się kto ich woła. Nie był to nikt ze znanych im Ślizgonów lub Krukonów, a większość pozostałych uczniów trzymała się od nich z daleka. Okazało się, że to nowy biegł w ich stronę. Zatrzymał się przed przyjaciółmi i odgarnął z twarzy niesforne blond loki, posyłając im niepewne spojrzenie.
- Cześć - odezwał się cichym, lekko zachrypniętym głosem. - Słyszałem, że jesteście z szóstego roku.
- Tak - odrzekł krótko Malfoy, lustrując go uważnie. - O co chodzi?
- Nie mam pojęcia gdzie jest Pokój Wspólny, więc prefekt powiedział, że mam was dogonić. Podobno jesteście z mojego rocznika. Ryan Moore - wyciągnął rękę do każdego po kolei. Gdy dotarł do Harry'ego i ten się przedstawił, chłopaka wyraźnie zamurowało. - Wybacz, ale... TEN Potter?
- A kojarzysz jakiegoś innego?
- Ale czy ty nie byłeś w Gryffindorze?
- Przeszedłem powtórny przydział.
- Ach... przepraszam, ale to dość zaskakujące - Ryan wyglądał na autentycznie zdziwionego, co niezwykle Pottera rozbawiło. Zachował jednak swą maskę, czekając na dalsze słowa nowego, ten jednak już więcej do tego nie nawiązał. - Wracając do tematu, macie coś przeciwko, żebym się przyłączył?
- Skądże - Blaise posłał chłopakowi nikły uśmiech. - Chodźmy.
Zeszli do lochów, powolnym krokiem przemierzając mroczne korytarze, by Moore dobrze zapamiętał drogę. Chłopak rozglądał się ciekawie, przyglądając się zbrojom i obrazom. Zatrzymali się w końcu przed ścianą, za którą kryło się wejście do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Malfoy wystąpił naprzód, wskazując Ryanowi, by stanął obok niego.
- To ukryte przejście do Pokoju Wspólnego. Hasło brzmi: Fortitudo et potentia.
- Siła i potęga - mruknął blondyn. - Dlaczego akurat tak?
Ślizgoni posłali sobie ukradkowe spojrzenia za plecami nowego. Ryan na pewno znał historię Hogwartu i zdawał sobie sprawę z ogólnej charakterystyki poszczególnych domów, dlatego też to pozornie niewinne pytanie wzbudziło ich czujność.
- Bo to Slytherin - szepnął Potter, mijając Moore'a i wchodząc do środka. Zatrzymał się na chwilę, zerkając przez ramię. - Witaj wśród Ślizgonów.
+++
Po oprowadzeniu chłopaka po rozległych komnatach Slytherinu i pokazaniu mu jego sypialni, którą jak się okazało dzielił z Folisonem Multonem, szczupłym, nieco szczurowatym Ślizgonem z ich roku, rozsiedli się wygodnie w pokoju Draco i Blaise'a. Potter podszedł do barku ukrytego za jedną z licznych półek z książkami i nalał każdemu szklaneczkę whisky.
- Och, nie krępuj się - sarknął Malfoy, unosząc z rozbawieniem brwi. - Czuj się jak u siebie.
- Przymknij się, Smoku - pokazał mu język, siadając na skraju jego łóżka i biorąc łyk napoju. Zmarszczył brwi. - Co to jest?
- Smakuje? - Draco uśmiechnął się znacząco. - To Black Bowmore z 1964.
- Co?
- Ty ignorancie... - westchnął, zerkając na Pottera z pobłażaniem. - Whisky-legenda. Coś świta?
- Ach, już kojarzę - Harry pokiwał ze zrozumieniem głową. - Naprawdę dobra.
- A spróbowałbyś powiedzieć, że nie.
- To co? - Potter uniósł wyzywająco brwi. - No?
- Nie zwracaj na nich uwagi - zagaił Zabini do nowego. - Ci kretyni tak zawsze.
- Słyszałem!
- Hej, tylko nie kretyni!
- W porządku - zaśmiał się Ryan, gdy Blaise oberwał od Mortisa poduszką.
Obserwował przez chwilę jak mulat zagarnia dwie najbliższe poduszki, posyłając je zaraz w stronę chłopaków. Nie miał pojęcia czego spodziewać się po nowych znajomych, ale teraz wzbierała w nim cicha nadzieja na to, że może jednak nie będzie tak źle. Słyszał wiele o arogancji, dumie i dystansie Ślizgonów, tymczasem wygląda na to, że to tylko pozory. Owszem, chłopcy wydawali się tacy na początku, przebywając wśród pozostałych uczniów, jednak prywatnie rozluźniali się, pozbywając się swych wyniosłych masek. Cóż, kolejny obalony stereotyp. Choć czy mógł być tego pewny? Być może to tylko gra. Ale dlaczego mieliby stosować jakieś dziwne zagrywki? I dlaczego, na litość Merlina, jest taki podejrzliwy? W zasadzie ma ku temu podstawy. Choćby wzrok jakim od czasu do czasu obdarzali go nowi znajomi lub wymiana porozumiewawczych spojrzeń, kiedy myśleli, że tego nie widzi. W sumie to nic strasznego, jakby nie patrzeć był nowy, znali się dopiero od kilku godzin. Nic dziwnego, że nie czuli się do końca swobodnie w jego obecności. Mimo to miał wrażenie, że ich rozmowy, przekomarzania, czy też ta mała bitwa na poduszki nie są zupełnie naturalne. Wyczuwał w nich coś... sztucznego. Zupełnie tak, jakby pomimo pozornej swobody, uważali na każde słowo, na każdy ruch. Szczególnie w postawie Pottera było coś... czujnego? Tak, zdecydowanie. Jego uwagę zwrócił także ten czarnowłosy chłopak, jak mu było... Theodor. Theo Nott. Pomimo tego, że wydawał się brać czynny udział w zabawie Ślizgonów, to jednak stał trochę na uboczu, przez większość czasu obserwując, z rzadka zabierając głos. Ryan zauważył też, że ten cichy Ślizgon najczęściej zwracał się do Pottera. Uśmiechnął się pod nosem zerkając na rozczochrane, przydługie włosy Notta. Musiał jednak oderwać się od swych rozmyślań, gdyż wyglądało na to, że bitwa dobiegła końca. Chłopacy zajęli ponownie swoje miejsca, próbując doprowadzić się do ładu.
- Przepraszamy - wyszczerzył się do niego Zabini. - Zazwyczaj nas tak nie ponosi.
- Nic się nie stało.
- Mogę o coś zapytać?
- Jasne.
- Dlaczego się przeniosłeś? To raczej nietypowe, by przenosić się na tak zaawansowanym etapie nauczania, w dodatku w środku roku szkolnego.
- Ojciec postanowił przeprowadzić się do Londynu, bo prowadzi tu większość interesów. Nalegał przy tym, bym przeniósł się razem z nim.
- Czym zajmuje się twój ojciec? - wtrącił Draco, poprawiając swoje platynowe włosy.
- Obrotem magicznych nieruchomości.
- Dość intratne zajęcie, jak przypuszczam?
- Nie narzeka. A twój?
W pokoju zapadła cisza. Ryan rozejrzał się zdezorientowany, zastanawiając się dlaczego na twarzach jego kolegów znów zagościły, tym razem nieczytelne, maski. Po chwili miał ochotę klepnąć się w czoło. Jak mógł palnąć taką gafę? Przecież Lucjusz Malfoy został zesłany do Azkabanu za śmierciożerstwo. Co prawda nie trafił tam na długo, gdyż Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać uwolnił swych zwolenników po zaledwie miesiącu, ale sam fakt... Cholera!
- O Boże, przepraszam.
- Mój ojciec - Draco uniósł dumnie głowę - pracował w Ministerstwie Magii. Obecnie jednak zajmuje się sprawami, które nie dotyczą ciebie w najmniejszym nawet stopniu.
- Ja... - Przerwał, gdy poczuł zaciskającą się na jego ramieniu dłoń.
- Zmieńmy temat - szepnął Theo. - Gdzie mieszkałeś wcześniej?
- Cardiff.
- Stolica Walii. Dlaczego więc poszedłeś do Durmstrangu, a nie Hogwartu?
- Durmstrang był szkołą mojej matki. Chciała bym uczył się tam gdzie ona.
- A ojciec? - zapytał Blaise.
- Uczęszczał do Hogwartu, ale pogodził się z naszym wyborem.
- Wiesz - Malfoy zmrużył lekko oczy. - Co przeprowadzka ma do zmiany szkoły? Wcześniej też mieszkałeś w Wielkiej Brytanii.
- Zapytajcie mojego ojca - mruknął, odwracając wzrok.
- Matka nie protestowała?
- Nie żyje.
- Ach... - Draco pokiwał ze zrozumieniem głową. - Tym razem to ja powinienem przeprosić.
- W porządku. Nie wiedziałeś. Czy teraz ja mógłbym o coś spytać?
- Śmiało.
- Jak to się stało, że wy - wskazał blondyna i Mortisa - nie skaczecie sobie do gardeł?
- Skąd to pytanie?
- Cóż, dało się wiele słyszeć o waszej dawnej niechęci.
- Jacyż my jesteśmy popularni, Potter.
- Powiedzmy, że zrozumieliśmy kilka istotnych spraw - Harry zignorował sarknięcie Draco, odpowiadając na pytanie.
Moore wzdrygnął się, napotykając zimne spojrzenie oczu koloru zabójczej klątwy. Poczuł się wyraźnie nieswojo, czując przebiegający mu po kręgosłupie dreszcz. To uczucie nasiliło się, gdy na ustach Pottera, który najwyraźniej zauważył jego reakcję, pojawił się nikły, kpiący uśmiech. Ryan stwierdził, że na dzisiaj ma już chyba dość wrażeń.
- Robi się późno - rzekł, powoli wstając z miejsca. - Pójdę już, muszę się jeszcze rozpakować.
- Jasne. Do zobaczenia jutro.
- Dobranoc.
Chłopak opuścił pokój, starając się przy tym nie zerknąć po raz ostatni na Pottera. Ten chłopak wzbudzał w nim mieszane uczucia. Było w nim coś niepokojącego, ale jednocześnie przyciągającego. Tyle słyszał o sławnym, bohaterskim Chłopcu, Który Przeżył. Złotym Chłopcu Gyffindoru. Wygląda na to, że stanowczo będzie musiał zweryfikować swe poglądy. To wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażał. Potter jest w Slytherinie, całkiem niespodziewanie on sam trafił do tego domu i, ku jego zdumieniu, Ślizgoni bynajmniej nie sprawiają wrażenia okrutnych bestii, morderców, czy młodocianej armii śmierciożerców. Zdecydowanie musi się z tym wszystkim przespać. Jak dobrze, że jutro nie ma jeszcze zajęć.
+++
- I co o nim myślicie? - zapytał Potter, gdy za nowym zamknęły się drzwi.
- Nie musiałeś go tak straszyć - parsknął Theo. - Jesteś paskudny, Mortis.
- Daj spokój - Blaise się wyszczerzył. - Jego mina była bezcenna. Przyznaj się - zwrócił się do Harry'ego. - Mogę się założyć, że podłapałeś to spojrzenie od Rosiera.
- I tu mnie masz - mrugnął do niego. - Ale dobra, wracajmy do tematu.
- Cóż... - Draco zmarszczył brwi. - Wydaje się w porządku, chociaż coś mi się w nim nie podoba.
- Jest trochę mało ślizgoński, nie uważacie?
- Blaise - Potter spojrzał na przyjaciela z rozbawieniem. - Nie przesadzajmy. Ja byłem kiedyś Gryfonem.
- Przemilczmy to - Malfoy rozłożył się wygodniej na łóżku, posyłając mu złośliwy uśmiech. - Doprawdy, nie wiem, co ty sobie wtedy myślałeś.
- Było, minęło. Na całe szczęście. Jakieś jeszcze uwagi? Na temat nowego, oczywiście - dodał, widząc jak Draco otwiera usta, najpewniej chcąc rzucić kolejny komentarz odnośnie Domu Lwa.
- On coś ukrywa - Theo z zamyśleniem przygryzł wargę, bębniąc palcami o blat szafki. - Zauważyliście, że wyraźnie nie chce mówić o swoim ojcu?
- Masz rację - Harry pokiwał głową. - Poza tym nas okłamał.
- W czym? - Blaise uniósł z zaciekawieniem brew, przestając bawić się skrawkiem pościeli.
- O przeprowadzce i zmianie szkoły. To nie wszystko, kryje się za tym coś więcej.
- Też tak sądzę - przytaknął Nott. - A jak myślicie, łyknął naszą "puchońską zagrywkę"?
- Aleś nazwę wymyślił - zaśmiał się Malfoy. - Ale tak, myślę, że w to uwierzył.
- Tak swoją drogą, to nawet nieźle się bawiłem - mruknął Zabini. - Czemu nie urządzamy częściej walk na poduszki?
- My ich w ogóle nie urządzamy. Snape by nas zabił za rozgardiasz w dormitoriach.
- Fakt. Ktoś mi przypomni dlaczego w ogóle to zrobiliśmy?
- Blaaaaaise - jęknął Harry, przykrywając twarz poduszką. - Czyż to nie logiczne?
- Ech... - westchnął Theo, widząc niezrozumienie na obliczu przyjaciela. - To środek zapobiegawczy. Jeśli nowy nie jest po naszej stronie, nie jest tym za kogo się podaje lub został tu podesłany, to jedynym co zdradzi komukolwiek o straszliwych i żądnych krwi mieszkańcach lochów, będzie absolutnie potworna bitwa na poduszki.
- Sprytne. Założę się, że to pomysł Mortisa.
- Mój i Draco - dobiegł ich stłumiony głos Pottera. - A jeśli jutro znów nas o to zapytasz, to przysięgam, rzucę w ciebie jakąś wyjątkowo przyjemną klątewką.
- Poza tym - kontynuował rozbawiony Nott - nie będzie tak ostrożny i może czymś się zdradzi, a jeśli jest jednak po naszej stronie, to przynajmniej szybciej nam zaufa. Rozumiesz więc, że będziemy częściej się tak teraz zachowywać? Oczywiście tylko w jego obecności.
- Wiecie co? Naprawdę paskudne z nas węże.
+++
Albus Dumbledore krążył niespokojnie po gabinecie. Był wściekły, wszystko wymykało mu się spod kontroli. Ostatnie wydarzenia całkowicie zniweczyły kilka istotnych planów. Na dodatek w różnych częściach czarodziejskiej Anglii pojawiały się ciała pojmanych w czasie sylwestrowego ataku zakonników i aurorów, co wywoływało panikę społeczeństwa i znacznie osłabiało wiarę w wygraną jasnej strony. Zakon Feniksa stracił wielu oddanych i przydatnych członków, a zwerbowanie na ich miejsce nowych osób będzie bardzo czasochłonne. Przede wszystkim stanowiło też wielki problem, gdyż po sromotnych porażkach niewielu ufało w skuteczność zarówno ich, jak i Ministerstwa. Dało się słyszeć głosy o nieudolności ich poczynań, przez co reputacja obu organizacji gwałtownie spadła. Czary goryczy dopełniała świadomość, iż prawdopodobnie Voldemort zyskał sobie przychylność kilku ras magicznych, takich jak olbrzymy, wilkołaki, trolle, wampiry i prawdopodobnie także część elfów, które dotąd pozostawały neutralne. Dementorzy dawno już opuścili mury Azkabanu, co jednoznaczne było z uwolnieniem osadzonych w twierdzy więźniów, którzy od razu dołączyli do Czarnego Pana. Priorytetem stało się dla dyrektora odzyskanie Pottera, który stanowił obecnie główną nadzieję na jako takie ustabilizowanie sytuacji. Jednak Złoty Chłopiec wciąż wymykał mu się z rąk. Jedynym skutecznym sposobem wydawało się usunięcie jego opiekuna i przejęcie kontroli nad tym bezczelnym dzieciakiem. Najwyższy czas więc wprowadzić w życie plany pozbycia się mężczyzny. Musi się udać. Błękitne oczy błysnęły złowrogo.
- Widzę, że coś wymyśliłeś, przyjacielu.
Albus spojrzał na wysokiego szatyna, którego skronie przyprószone były już siwizną. Mężczyzna był wygodnie rozłożony w obitym pluszem fotelu, znajdującym się w zacienionej części gabinetu. Dumbledore, nie odpowiedziawszy, zasiadł za biurkiem i wyjął z szuflady kilka zdjęć. Przejrzał je dokładnie, po czym chwycił pergamin i pióro, pisząc długi list. Gdy skończył, spojrzał ponownie na swego gościa i uśmiechnął się z satysfakcją. Wstał i dołączając do pisma wybrane fotografie, wsadził wszystko do obszernej koperty. Następnie podał pakunek mężczyźnie, który wykrzywiając ironicznie wargi, schował kopertę do wewnętrznej kieszeni szaty i bez słowa opuścił gabinet.
Witam,
OdpowiedzUsuńcoś ten nowy mi się nie podoba, czyżby to była jakaś zagrywka Dropsa, powinni bardziej uważać jak zwracają się do Pottera, mam nadzieję, że Marco nic się nie stanie..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, czyżby ten nowy to jakaś zagrywka Dropsa? no i powinni bardziej uważać jak zwracają się do Pottera, mam jednak nadzieję, że Marco nic się nie stanie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga