Harry siedział w gabinecie Dumbledore'a i miał najzwyklejszą ochotę wydrapać błękitne oczy, w których jak zwykle migotały irytujące iskierki. Już pół godziny starzec plótł jakieś bezsensowne bzdury, marnując jego czas. Wiedział, że ta rozmowa do czegoś zmierza, więc niezmiernie drażniło go to, że dyrektor nie przechodzi do rzeczy.
- Ach, Harry. Tak przy okazji, skoro już się widzimy, czyją własnością był ten niezwykły sokół? - Potter zamrugał. Aaa, więc o to chodzi. Mógł się tego spodziewać.
- Od przyjaciela.
- Jakiego? Niewiele osób używa tak nietypowych środków przekazu, zazwyczaj stosuje się sowy.
- Z całym szacunkiem dyrektorze - wycedził - ale to raczej moja sprawa od kogo dostaję listy.
- Tak, tak, oczywiście, ale troszkę mnie to zaniepokoiło, mój chłopcze.
- Zupełnie niepotrzebnie - zapadła cisza. Przez chwilę Dumbledore przypatrywał mu się uważnie. Wreszcie westchnął, a wesołe iskierki zniknęły.
- Harry, czy Voldemort próbował się z tobą skontaktować?
- Och, oczywiście - Ślizgon parsknął. - Co niedziela wpadał na herbatkę. To naprawdę przemiły facet, nie rozumiem dlaczego nikt go nie lubi.
- To nie jest zabawne, chłopcze. Powiedziałbyś mi gdyby nawiązał z tobą jakikolwiek kontakt, prawda? Obawiam się, że może chcieć przeciągnąć cię na swoją stronę.
- Profesorze - zaczął poważnym tonem, mając w duchu niezły ubaw. - To oczywiste, że gdyby stało się coś takiego, pan wiedziałby o tym pierwszy. Poza tym nigdy bym się do niego nie przyłączył - delikatnie zadrżał mu głos. - To morderca, zabił mi rodziców! - w jego oczach pojawiły się łzy, spuścił głowę i wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu. Taak, nie mógł się powstrzymać od małego przedstawienia.
- Och, tak. Przepraszam cię, mój drogi. Musiałem się tylko upewnić. Zrozum, Harry, to troska starca o bliską mu osobę. Jesteś wolny. Do zobaczenia, chłopcze.
Potter opuścił gabinet z wciąż pochyloną głową, gdyż ledwo udawało mu się zachować powagę. Szybkim krokiem dotarł do lochów, wpadł do pokoju wspólnego i ryknął śmiechem, zwracając na siebie uwagę wszystkich Ślizgonów. Nadal zginając się wpół z rozbawienia, opadł na kanapę, którą zajmowali Draco i Theo.
- Co jest? - odezwał się ten drugi.
- Właśnie miałem rozmowę z dyrektorem - streścił im spotkanie, a gdy dotarł do końca oni również zwijali się ze śmiechu, znów ściągając spojrzenia pozostałych.
- Na Salazara! - chichotał Malfoy. - On już całkiem zdziadział. Przecież to logiczne, że gdybyś został śmierciożercą, to w życiu byś mu tego nie powiedział!
- Co on sobie w ogóle myślał? - dodał Nott. - Że przyjdziesz do niego i powiesz: "dyrektorze, przechodzę na stronę Czarnego Pana. Tak tylko chciałem uprzedzić"?
- Cóż, przynajmniej tym razem nie próbował mi zajrzeć do głowy. Wtedy to już chyba puściłyby mi nerwy. - Zerwał się nagle. - Cholera! Nie napisałem jeszcze do Marco!
Pobiegł do dormitorium, odprowadzany rozbawionymi spojrzeniami. Wyciągnął pergamin, pióro i zamyślił się. Nagara będzie zły, w końcu chciał najpierw spotkać się z Tomem. Ale przecież nie mógł nic na to poradzić, prawda? Zaczął pisać.
Hej, Marco!
Stęskniłeś się już za mną? W końcu nie ma mnie już całe... dwa dni.
Oczywiście trafiłem do Slytherinu. Jest o wiele lepiej niż w Gryffindorze, w końcu jestem we właściwym miejscu.
Sypialnię dzielę z Theodorem Nottem, mamy pokój zaraz obok Malfoya i Zabiniego.
Uff, to tak mało czasu, a wydarzyło się kilka ciekawych rzeczy.
Muszę Ci coś powiedzieć, ale nie bądź zły... Okej, wiem, że będziesz, ale nie zabij mnie, gdy tylko się zobaczymy.
Pamiętasz osobę, z którą chciałeś porozmawiać? Spotkałem się z nią. Proszę, nie bij!
Naprawdę nie miałem na to większego wpływu, to było dość, hmm... nieoczekiwane.
Wyjaśnię wszystko jak tylko się zobaczymy.
Twój H.
Tak chyba dobrze, gdyby ktoś przechwycił list nie ma szans na domyślenie się o co chodzi. Westchnął z rezygnacją. Wampir będzie wściekły, miał tylko nadzieję, że zdąży ochłonąć zanim się spotkają. Z takimi myślami ruszył w stronę sowiarni, by odnaleźć Hedwigę.
+++
Nadszedł październik. Potter miał w końcu zakończyć trening z Rosierem i przejść pod kuratelę Czarnego Pana. Ostatni miesiąc był dla niego istną katorgą, Evan nie dawał mu wytchnienia, jednak nie miał mu tego za złe. Wiedział, że jest mu to potrzebne, no i co najważniejsze, było widać efekty. Śmierciożerca zdecydowanie wiedział co robi. Mało tego, to co usłyszał na jego temat, okazało się prawdą. Mężczyzna bez dwóch zdań miał naturę szaleńca. Nie przeszkodziło to jednak Harry'emu w polubieniu swego nauczyciela, wręcz przeciwnie, świetnie się dogadywali. Ze zdumieniem odkrył, że właściwie tylko on i Voldemort rozmawiają z Evanem bez skrępowania i strachu. Byli również jedynymi, których ten nie traktował z pogardą i politowaniem. Ku rozbawieniu Harry'ego nie straszne mu były mrożące krew w żyłach spojrzenia i Cruciatusy Toma, mimo wszystko jednak odnosił się do swego pana z szacunkiem. W tym momencie trwał właśnie zaciekły pojedynek między młodym Blackiem, a jego trenerem, obserwowany uważnie przez Riddle'a, który miał ocenić efekt ich pracy. W końcu uczniowi udało się pokonać nauczyciela. Wyczarował kilka pokaźnych węży i napuścił je na Rosiera, który nie miał szans zrozumieć instrukcji w wężomowie i obronić się przed wszystkimi naraz. Szczególnie, że jeden zaplątał mu się wokół nóg, sprawiając, że runął jak długi na posadzkę. Mortis stał zadowolony, odwołując gady i żartując swobodnie z rozbawionym jego wyczynem mężczyzną, gdy poczuł rękę na ramieniu. Odwrócił się stając twarzą w twarz z Voldemortem.
- Możesz odejść - Riddle wycedził w stronę Evana. Gdy ten zniknął, zmrużył oczy. - Widzę, że trening dał efekty. Rosier się postarał.
- Tak, to była straszna męczarnia.
- Mimo to wydaje się, że go... polubiłeś?
- Możliwe... - odparł ostrożnie. W głosie bruneta było coś niepokojącego.
- Ciekawe... - mruknął jakby do siebie. - Cóż, podstawy opanowałeś. Teraz zaczniemy prawdziwy trening. Za mną - Potter posłusznie podążył za Lordem, zastanawiając się o co właściwie chodziło.
Wzruszył ramionami, któż zrozumie co dzieje się w głowie tego czarnoksiężnika? Dotarli w końcu w głąb lochów, zatrzymując się przy małej, obskurnej celi.
- Zanim zaczniemy, przejdziesz jeszcze jeden test. Wejdź. - Potter zajrzał do środka i wciągnął ze świstem powietrze. Na podłodze leżał zmaltretowany Piers Polkiss, kumpel Dudleya.
- Co on tu robi? - wydarł się. - To jakiś żart?!
- Bynajmniej. - Tom odwrócił chłopaka w swoją stronę, patrząc w szmaragdowe oczy. - Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. Jestem teraz twoim Mistrzem, więc będziesz wykonywał posłusznie każde moje polecenie. Nie przyjmę jakiegokolwiek sprzeciwu. Musisz pójść w moje ślady i spalić za sobą wszystkie mosty, mój Harry. Wyeliminujesz każdego, kto kiedykolwiek cię uraził bądź skrzywdził. To początek twej drogi ku potędze. Musisz nauczyć się zwalczać swe słabości, pozbyć się oporów.
- Ale dlaczego on? Nie zgadzam się.
- Żadnych sprzeciwów - syknął, ściskając boleśnie jego ramię. - Zaczniemy od mało istotnego elementu, a każdy kolejny będzie znaczył dla ciebie więcej. Jeśli nie potrafisz tego zrobić, nigdy nie dojdziesz na szczyt i tylko marnujesz mój cenny czas.
Ślizgon bił się z myślami. Czemu ma to służyć? Na razie nic nie rozumiał. Ale przecież Czarny Pan wie chyba co robi, prawda? Zresztą zgodził się na jego warunki, na szkolenie. Czego się spodziewał? Że będą gonić króliczki i raz po raz rzucać niewinne crucio na pajączki? Chociaż chwila... Naprawdę ma wyeliminować każdego, kto go zranił? To znaczy, że będzie mógł zemścić się na osobach, które go krzywdziły. Miał okazję odpłacić im wszystkim, pokazać im swoją potęgę, siłę, sprawić by wili się u jego stóp i cierpieli jak on, dawno temu. Jego wargi mimowolnie wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu i wkroczył do obskurnej celi. Czas na zemstę.
- Witaj, Piers - powiedział słodkim głosem. - Dawno się nie widzieliśmy.
- Potter - chłopak rozszerzył oczy. - Co się dzieje, wyciągnij mnie stąd!
- O nie... - roześmiał się zimno. - Dopiero jak z tobą skończę. Crucio!
Obserwował z satysfakcją jak oczy mugola nabrały wyrazu bezgranicznego przerażenia, gdy zwijał się pod torturującym zaklęciem. Delektował się każdym jego krzykiem.
- Ki-im tyy do cho-olery jesteś - wycharczał nastolatek, gdy Potter zwolnił klątwę.
- Twoim przekleństwem - wyszeptał Polkissowi wprost do ucha, nie zwracając uwagi na to, że brudzi się krwią. - Pożałujesz teraz, że kiedykolwiek choćby na mnie spojrzałeś. Passus - nastolatek zemdlał, więc Harry wybudził go, wlewając do gardła eliksir czuwania, by znów nie stracił przytomności. - O nie, tak łatwo przede mną nie uciekniesz - wycedził. - Conteram ossa - z fascynacją obserwował cierpienie dawnego oprawcy. - Musculus rumpatur .
Chłopak po złamaniu kości i rozerwaniu mięśni wyglądał jak zakrwawiona kukła. Potter uśmiechnął się z satysfakcją. Riddle podszedł do niego i wymruczał kuszącym głosem:
- Czujesz to, prawda? Potęgę, władzę, siłę. Pokaż mu jak mało znaczy. Pokaż mu, że jego życie jest tylko i wyłącznie w twoich rękach.
- Tak - wyszeptał, wyraźnie oszołomiony. Kącik ust Czarnego Pana uniósł się nieznacznie.
- No dalej, zrób to. Sięgnij po to, czego pragniesz.
- Avada Kedavra - zielony promień, identycznego koloru jak oczy chłopca, pomknął w stronę zmaltretowanego ciała, uderzając wprost w klatkę piersiową Piersa Polkissa.
- Wspaniale, mój Harry - chłopak zadrżał, gdy gorący oddech podrażnił jego szyję, co nie uszło uwadze Voldemorta. - Przeszedłeś test. Do zobaczenia jutro.
Mężczyzna przejechał palcami po jego policzku w niemal pieszczotliwym geście i oddalił się, opuszczając lochy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Tymczasem Harry, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na zmasakrowane zwłoki swego dawnego dręczyciela, przeniósł się do Hogwartu.
- Na Merlina! - rozległ się krzyk Theo. - Mortis!
- Hmm...? - spojrzał na niego nieprzytomnie.
- Co się stało? Czy to krew?!
- Co, gdzie?
Nott zaprowadził go przed wielkie lustro. Na widok swego odbicia Harry otrząsnął się z dziwnego odrętwienia. Ręce i twarz miał praktycznie całe we krwi, podobnie jak skraj szaty.
- O cholera. Dobrze, że przenoszę się od razu tutaj. Ale byłaby afera, gdyby ktoś zobaczył mnie w takim stanie.
Udał się szybko do łazienki, wchodząc pod prysznic. Zaniepokojony chłopak poszedł za nim.
- Powiesz wreszcie co się stało?
- A tak, jasne - mruknął, wyjmując głowę spod strumienia zimnej wody. - Rozpocząłem szkolenie z Czarnym Panem.
+++
- Drodzy uczniowie! - Dyrektor podniósł się ze swego miejsca za stołem prezydialnym. - Mam przyjemność ogłosić, że na wniosek jednego z profesorów w Halloween, zamiast zwyczajowej uczty, odbędzie się wielki bal przebierańców, zwieńczony koncertem dobrze wam znanego zespołu Fatalne Jędze! Szykujcie stroje, zapraszajcie bliskie wam osoby - mrugnął łobuzersko. - To będzie wspaniała noc!
- Oszalał - skwitował to Potter. - Albo naprawdę czymś faszeruje te swoje dropsy.
- Och, daj spokój - zachichotała Dafne. - Będzie super, zobaczycie.
- Nie wątpię - mruknął tylko. - Ciekawe kto wyskoczył z tak "genialnym" pomysłem.
- Też chciałbym to wiedzieć - wycedził Draco. - Podrzuciłbym mu kilka łajnobomb.
- Łajnobomby? - parsknął Harry. - Spodziewałbym się po tobie czegoś bardziej ślizgońskiego.
- Jak dodania w środku balu do jego dania dziwnej mikstury - wtrącił Theo - o działaniu co najmniej niepożądanym?
- Na przykład.
- Da się zrobić - wyszczerzył się Blaise. - Tylko najpierw dowiedzmy się kto to.
- Co wy tacy cięci na ten bal? - zdziwiła się Pansy. - Wyluzujcie.
- Nie wiem jak reszta - mruknął Potter - ale ja mam jeszcze złe wspomnienia sprzed dwóch lat.
Pozostali się z nim zgodzili, za co Draco oberwał od Parkinson.
- Auu! Za co to?
- Aż tak źle się ze mną bawiłeś?
- Oczywiście, że nie - bronił się. - To był najwspanialszy bal w moim życiu!
- No mam nadzieję.
Dziewczyna odwróciła się do Dafne, na co Malfoy teatralnie przyłożył dłoń do serca i westchnął z ulgą, wywołując cichy chichot kolegów. Wstali w końcu, by zdążyć na transmutację. Dotarli równo z dzwonkiem i podążyli standardowo do ostatnich ławek. Przerabiali banalnie prostą zamianę popielniczki w żółwia. No cóż, przynajmniej dla nich było to łatwe, ponieważ wśród Gryfonów i Puchonów udało się tylko nielicznym. Reszta dnia zleciała bez zbędnych niespodzianek. Niestety do czasu. Gdy po kolacji razem z Nottem wyszli z Wielkiej Sali, Pottera dopadła Ginny Weasley.
- Harry! Możemy porozmawiać?
- Zaczekam przy zejściu - mruknął Theo, uśmiechając się złośliwie do przyjaciela.
- Taaak, Ginny?
- Chciałabym zapytać... - zrobiła się cała czerwona. Potter pomyślał, że to chyba cecha wrodzona Weasleyów. - Czy pójdziesz ze mną na bal?
- Przykro mi - westchnął. - Niestety, muszę odmówić.
- Ale dlaczego, Harry? Ja nie jestem taka jak Ron, mi nie przeszkadza to, ze jesteś w Slytherinie, naprawdę!
- To nie ma znaczenia. Przykro mi, Gin.
Po tych słowach odszedł szybko w kierunku lochów, zostawiając za sobą niezadowoloną dziewczynę.
- I czego się cieszysz? - warknął do rozbawionego Notta. - Słyszałeś?
- Tak. Świetną minę miała. A tak w ogóle, to którą z dziewczyn zaprosisz?
- Żadną.
- Dlaczego? Przecież prawie każda dałaby się pokroić, żeby ci towarzyszyć.
- Trudno, nie jestem zainteresowany żadną kobietą.
- Aleś wybredny...
- Źle mnie zrozumiałeś. Mnie w ogóle nie interesują kobiety.
- Jak to? - Theo był wyraźnie zdziwiony. - Ale to znaczy, że... jesteś gejem?
- Ano. Przeszkadza ci to?
- Nie no, skąd. Po prostu jestem zaskoczony. Myślałem, że umawiałeś się z Chang.
- Było, minęło.
- Kiedy się zorientowałeś? - zaczerwienił się lekko i rzucił na łóżko, gdyż zdążyli dotrzeć do dormitorium.
- W te wakacje.
- Mogę spytać, skąd wiedziałeś? To znaczy - zaczął się plątać. Potterowi dziwnie to przypominało sytuację z wakacji. - Jak... no wiesz.
- Jak się przekonałem? To proste, ktoś zaproponował, że mnie pocałuje, żebym mógł się upewnić. Dlaczego tak cię to interesuje?
- Bo ja... myślałem o tym kiedyś... i... ale nie wiem. - Taak, to zdecydowanie przypominało Harry'emu pamiętny wieczór na Privet Drive. - Ech, a może... mógłbyś...?
- Chcesz się przekonać?
Theo pokiwał głową. Harry przyjrzał mu się uważnie. Chłopak był ładny, nawet bardzo. Czarne, przydługawe włosy łagodnie okalały jego twarz. Delikatne, aczkolwiek nie kobiece rysy twarzy dodawały mu tylko dodatkowego uroku. Co prawda nie był w jego typie, on wolał bardziej zdecydowanych, dojrzalszych mężczyzn, takich jak Marco, Morvant, czy... STOP! O nie, nie będzie o tym myślał. To już stanowcza przesada. W każdym razie, wracając do Theo, cóż mu szkodzi? Usiadł koło Ślizgona i spojrzał głęboko w piękne, czarne oczy, podziwiając mimowolnie to jak bardzo są ciepłe. Zbliżył się i delikatnie musnął wargi chłopaka. Ten po chwili wahania rozchylił je lekko, więc Harry wsunął język, pogłębiając pocałunek. Badał usta przyjaciela, poznając każdy ich szczegół, aż w końcu ich języki splotły się w niespiesznym tańcu. Przyciągnął Theo do siebie, a pocałunek z każdą chwilą stawał się bardziej namiętny, jednak nie tracąc nic ze swej subtelności. Przerwali dopiero wtedy, gdy musieli zaczerpnąć powietrza. Harry spojrzał na zarumienionego Notta. Chłopak wyglądał naprawdę uroczo.
- I jak? - mruknął. - Pomogłem?
- Tak, dziękuję - westchnął i ku zaskoczeniu Pottera, pociągnął go znów do siebie.
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastyczny, Harry pokazał co potrafi, ale chyba i trening z Marco wiele dał, Teodor i Harry może być ciekawie
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Harry pokazał teraz co potrafi, ale chyba wiele wniósł trening z Marco, Teodor i Harry może być tutaj ciekawie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga