niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział VI


- MARCO!

Mistrz Eliksirów grał właśnie w szachy z Nagarą, mając nadzieję na wyciągnięcie z mężczyzny jakichś informacji, gdy rozległ się wściekły wrzask Pottera.
Po chwili zarumieniony ze złości Gryfon wbiegł do salonu, ciskając z oczu błyskawice i zwrócił się do swego opiekuna, nie wróżącym dobrze, przesłodzonym głosem.

- Czy mógłbyś wyjaśnić mi, z łaski swojej, co w naszej piwnicy robią mugole?

Snape'a zamurowało, co w ciągu kilku ostatnich dni, zdarzało się zdecydowanie zbyt często. Jeszcze trochę i przez tych szalonych osobników utraci jakiekolwiek pozory zimnego, niewzruszonego drania, którego do tej pory tak skutecznie odgrywał. Za każdym razem, gdy stwierdzał, że ci dwaj nie zdołają zaskoczyć go po raz kolejny, zdarzało się coś, co wyprowadzało go z równowagi. Spojrzał na swego towarzysza, który szczerzył się właśnie do wściekłego Gryfona i odpowiedział równie słodkim głosem:

- To, mój drogi, są nasze najnowsze "materiały do ćwiczeń".
- Nie zrobiłeś tego... - Potter wytrzeszczył oczy. - Nie mogłeś...
- Uprzedzałem.
- Czyś ty już do reszty oszalał?! Nie możesz od tak sobie porywać mugoli i zamykać ich w piwnicy, żebym mógł na nich potrenować!
- Uspokój się. - Marco wykrzywił drwiąco wargi. - Chyba nie myślałeś, że przez cały czas będziesz tylko maltretował zwierzątka, co?
- Czy ty się słyszysz? - głos Pottera nabrał niebezpiecznie niskich tonów. - Skretyniałeś do końca, czy co?!
- Crucio! - warknął mężczyzna. - Po pierwsze: nie będziesz odnosił się do mnie w ten sposób. Po drugie: właśnie w tej chwili zawleczesz naszych "gości" do sali treningowej i będziesz robił to, co ci rozkażę, jasne?

Snape patrzył z niedowierzaniem na dzieciaka, który padł na kolana i drżał lekko, co było jedyną oznaką, że dosięgło go bolesne zaklęcie. Żadnych krzyków, żadnych łez i zwijania się z bólu. "Gdzie on się do cholery tego nauczył?", rozmyślał gorączkowo. "I o co chodzi z tym maltretowaniem zwierzątek i treningami?". Rozważania przerwał mu Nagara, zwracając się do niego.

- Idziesz z nami. Pamiętaj jednak, że jeśli komukolwiek opowiesz o tym co zobaczyłeś, pożałujesz, że przekroczyłeś próg tego domu.

Profesor oburzył się na takie traktowanie, ostatkiem sił utrzymując swoją maskę. Nie dał niczego po sobie poznać, mrużąc tylko oczy i wstał, poprawiając szatę. O nie, nie da mu tej satysfakcji, nie pozwoli sobie na jakikolwiek błąd. Natura szpiega dała o sobie znać, w końcu miał szansę zdobyć więcej informacji. No i pozna odpowiedzi na nurtujące go pytania. Opuścił salon z dumnie podniesioną głową, podążając za wampirem. W ciszy dotarli na miejsce. Po kilku minutach zjawił się także młody Black, ciągnąc za sobą trójkę przerażonych mugoli. Wyglądało na to, że to rodzina. Ojciec, matka i dziecko, właściwie już nastolatek, niewiele młodszy od swego przyszłego oprawcy. Marco tylko uśmiechnął się zimno i z zadowoleniem mruknął:

- Wiesz co robić.
- Ale...
- Żadnego "ale". Pamiętasz naszą umowę?
- Marco...
- Nie będę więcej powtarzał, Harry.

Potter chciał zaprotestować, lecz zamilkł natychmiast, widząc wycelowaną w siebie różdżkę. Po chwili wahania posłusznie wyczarował magiczne kajdany, którymi spiął kobietę i chłopca, nie pozwalając im na najmniejszy ruch. Mężczyznę wyciągnął na środek pomieszczenia i przełknąwszy głośno ślinę, rzucił pierwsze zaklęcie. Był to oczywiście Cruciatus. Oddychał głęboko, starając się uspokoić. Miał straszne opory, tak bardzo się bał, czuł wewnętrzny sprzeciw. Wielokrotnie przerywał klątwę, jednak za każdą oznakę słabości sam obrywał zaklęciem torturującym od swego opiekuna. Nagara bezlitośnie traktował Gryfona, nie zważając na jego drżące dłonie, zaczerwienione policzki, czy z trudem hamowane łzy. A on chciał zamknąć oczy i uciec. Jak najdalej.

Snape stał w zacienionym kącie, obserwując wyraźnie walczącego ze sobą chłopaka. Początkowo dzieciak był przerażony. Rumieniec wywołany złością odszedł w zapomnienie, zastąpiony chorobliwą wręcz bladością. Trząsł się ze strachu nie mniej, niż jego ofiary. Ale z czasem... Profesor nie mógł nadziwić się temu, jak nastawienie chłopaka zmienia się z każdą kolejną sekundą. Widział to, widział wyraźnie. Wyglądało to, jakby coś przejmowało nad nim władzę, kontrolę. A może po prostu dawała o sobie znać jego prawdziwa natura, chcąca wyrwać się w końcu na wolność? W każdym razie powietrze wokół Wybrańca zdawało się tężeć, gęstnieć, przepełnione mroczną, otulającą go szczelnie magią, a jego oczy z każdą kolejną chwilą coraz bardziej błyszczały. Stawały się zimne, puste, lśniąc tylko tym dziwnym, strasznym światłem. Zupełnie jakby przy każdym Niewybaczalnym umierała czątka jego duszy, a puste miejsce zajmowało coś złego. Mrocznego. Niepokojącego. Spiął się, czując przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz.

Po pewnym czasie Potter stwierdził, że patrząc na ból ofiary, wszelkie skrupuły zniknęły. Pojawiła się w nim dziwna pustka, zastępowana stopniowo przez zimną satysfakcję. Nie wiedział co się z nim dzieje, jego umysł zasnuwała ciemność. I choć nadal walczył ze sobą, to wiedział już, że przegrał tę bitwę. Podświadomie czuł, że tak nie powinno być, że to wszystko jest złe. Ale te krzyki... Władza. Świadomość, że życie tych ludzi zależy tylko i wyłącznie od niego... To dawało mu siłę. Było zadziwiająco... podniecające.

Gdy w końcu wampir uznał, że znudziło mu się Crucio, podniósł dłoń, a Harry zrozumiał, że przyszła kolej na Imperio. Spojrzał pytająco na Marco, który po chwili zastanowienia wydał instrukcje. Nie-Złoty-Chłopiec musiał rozkazać mężczyźnie rozebrać się do naga, stanąć przed płaczącą rodziną i powoli, systematycznie ciąć swe ciało tępymi kawałkami szkła.

Mistrz Eliksirów wciagnął gwałtownie powietrze, będąc pod wrażeniem sadystycznych skłonności Nagary. Patrzył na szok pojawiający się w oczach Pottera, na to jak jego źrenice rozszerzają się w bezsilnym proteście. I wtedy znów coś się zmieniło. Wystarczył zaledwie ułamek sekundy, chwila nie dłuższa, niż mrugnięcie okiem, by coś w nim pękło, a niechęć zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Tu działo się coś dziwnego. Widział drżące, niepewnie unoszące różdżkę dłonie i zupełnie z nimi sprzeczny, bezlitosny, drwiący uśmieszek błąkający się na ustach chłopaka, kiedy wykonywał polecenie. Jego głos był czysty, pewny, niezachwiany. Snape obserwował jak syn wyrywa się do przebijającego właśnie swoje gardło ojca, krzycząc rozpaczliwie i błagając Gryfona o litość, gdy mężczyzna dusił się własną krwią. Jako śmierciożerca był często świadkiem podobnych scen, urządzanych w dworze Czarnego Pana, lecz na widok Pottera w roli okrutnego oprawcy, przeszedł go dreszcz. Był w tym momencie tak podobny do Voldemorta... Salazarze, przecież Czarny Pan również był kiedyś tylko dzieckiem. Czy on także zaczynał w ten sposób?

Potter pochylał się nad więźniami, sycąc oczy ich strachem. Wyczuwał go wszystkimi zmysłami. Sprawiało mu to chorą, niepokojącą przyjemność.

- Nie bój się - szepnął i pogłaskał chłopca po głowie. - Zaraz dołączysz do tatusia.

Wyrwał chłopaka z ramion matki i przywiązał do jednego z filarów, nie zważając na jej histeryczne prośby. Zwrócił się do Marco.

- Co przewidziałeś dla niego?
- Wypróbuj zaklęcia, których nauczyłem cię dwa dni temu.
- Ale...
- Znów zaczynasz?
- Nie. Przepraszam. - pochylił głowę, zerkając przez rzęsy na nastolatka i syknął. - Conteram ossa!

Z gardła dzieciaka wyrwał się przeraźliwy krzyk, a ciało wygięło się w łuk, gdy wszystkie kości w jego ciele zaczęły się łamać. Niektóre boleśnie przebijały skórę. W końcu chłopiec zemdlał, zastygając w dziwnej, nienaturalnej pozycji.

- Vigilemus - warknął Harry, a nastolatek natychmiast otworzył oczy. - Nie myślałeś chyba, że pozwolę ci przespać zabawę, prawda? Angustia!

Tymczasem Nagara wybudził kobietę, która również straciła przytomność, patrząc na katusze swego dziecka. Kiwnął głową Harry'emu, dając mu znak, iż przyszła pora na nią.

- Kończmy to. Defectum sanguinem - szepnął Black, a ciało chłopca zrobiło się kredowobiałe i zwiotczało, pozbawione krwi. - Podobało się? - zwrócił się do matki chłopaka.

Chwycił ją za włosy i pchnął na podłogę, po czym przelewitował ciała obu ofiar, układając je koło blondynki. Sam nie wiedział skąd w nim tyle okrucieństwa, jednak nie był w stanie nad sobą zapanować. Nie mógł się temu oprzeć. Nie chciał tego.

- Pięknie wyglądają, prawda? - uśmiechnął się psychopatycznie, przekrzywiając głowę.

Potter rzucał kolejne zaklęcia, przyglądając się jak na ciele mugolki pojawiają się dziury, w które następnie wdała się infekcja. Obserwował uważnie wijąca się pod jego stopami kobietę, a szmaragdowe tęczówki błyszczały szaleństwem i żądzą krwi. W końcu odezwał się ponownie, a jego głos zdawał się drżeć od tłumionego podniecenia.

- W zasadzie mógłbym cię tak teraz zostawić, ale mam jeszcze coś specjalnego. - Wycofał się odrobinę, mrużąc oczy. - Metu!

Salę wypełnił przeraźliwy krzyk, a poraniona matka zaczęła się rzucać. Bezwładne, nieskoordynowane ruchy zostały zastąpione przez konwulsyjne drgawki, a wypełnione śmiertelnym przerażeniem, rozbiegane oczy, wyrażały bezgraniczny strach, aż w końcu uciekły w głąb czaszki. Kilka sekund później, kobieta padła bez życia na posadzkę.
Potter stał na środku sali, patrząc na swe dzieło. Trwał tak nieruchomo z wciąż uniesioną różdżką, dopóki Marco nie podszedł do niego. Wampir chwycił go za podbródek i pocałował namiętnie, mrucząc, że dobrze się spisał. Harry tylko skinął głową, w dalszym ciągu wpatrując się w martwe ciała, a jego twarz wyrażała tylko pustkę. Po chwili jakby przypominając sobie, że nie są sami, zwrócił głowę w kierunku Snape'a i spytał:

- I jak? Podobało się przedstawienie?

Głos Gryfona był dziwnie stłumiony. Mistrz Eliksirów nie mógł się zdecydować, czy była to gorycz, czy może podniecenie. A może jedno i drugie? Spojrzał na chłopaka, czując ścisk w żołądku, gdy napotkał szmaragdowe oczy, wypełnione tak nietypowym dla niego zimnem. Ogarnął pomieszczenie wzrokiem po raz ostatni i nic nie mówiąc wyszedł.


+++

Leżał na łóżku, od kilku godzin gapiąc się bezmyślnie na czarny baldachim. Wodził wzrokiem wzdłuż wzorów wyszytych srebrną nicią, drżące dłonie zaciskając mocno na pościeli. W głowie kołatało mu się tylko jedno pytanie. Dlaczego? To tak bardzo bolało, rozdzierało jego duszę. Co on najlepszego zrobił? Bez mrugnięcia okiem zamordował trójkę niewinnych ludzi, pławiąc się w ich cierpieniu. W uszach wciąż dźwięczały mu pełne przerażenia krzyki, szlochy, błagania o litość. A później były już tylko zimne, puste oczy... Widział dokładnie ich obraz, pełen bezbrzeżnego cierpienia, zdołał uchwycić moment, w którym zgasły. Widział to dokładnie. To oraz krew. Mnóstwo krwi, której zapachu nie mógł się pozbyć. Nie chciał tego robić. Naprawdę nie chciał, lecz wiedział, że Marco mu nie odpuści. Cholera! Sam go przecież prosił, by go wyszkolił, twierdząc, że zniesie wszystko! Ale to... Nie był jeszcze gotowy. Choć w sumie, czy można być gotowym na morderstwo? Liczył, że obudzi się któregoś dnia i stwierdzi: "och, mam ochotę na małe zabójstwo"? Zaniósł się histerycznym śmiechem, który po chwili przerodził się w ciche łkanie. Choćby bardzo chciał, nie mógł zrzucić całej winy na mężczyznę. Co prawda na początku był zmuszony do zadawania tortur przez wampira, ale później... to był on. Tylko i wyłącznie on. Nagle wszystko się zmieniło. Najgorsze było to, że mu się to podobało. Ból tych mugoli sprawiał mu przyjemność, wpadł w dziwny trans, nie mógł przestać. Pragnął słuchać ich błagań, krzyków, płaczu... Dlaczego?

- Co się ze mną dzieje? - Po policzku spłynęła wolno łza bezsilności. - Jestem mordercą! Czym różnię się teraz od Voldemorta? Może jeszcze się do niego przyłączę?!

Taak, już widział jak sieją razem terror w czarodziejskim świecie, usuwając każdego, kto stanie im na drodze. A później będą żyli długo i szczęśliwie. Zaśmiał się zimno na tę wizję i spojrzał na leżący obok medalion. I nagle wszystko zrozumiał, już wiedział dlaczego wydał mu się znajomy. Ten sam wisior zwisał z szyi młodego Toma Riddle'a, gdy spotkali się w Komnacie Tajemnic. W pierwszym odruchu chciał odrzucić go jak najdalej od siebie, lecz po chwili... założył go. Nie mógł się go pozbyć, był jego. Co z tego, że wcześniej należał do wroga. Ale czy jeszcze wroga? Wątpił, by Czarny Pan chciał się go pozbyć, gdy dowie się o jego nowych skłonnościach. Poza tym on sam nie miał już ochoty na walkę z nim. A przepowiednia? Chrzanić ją! Sam będzie decydował o swoim życiu. Zbyt wiele ich łączyło. Może to dziwne, ale potrafił zrozumieć tok myślenia Lorda, wiedział, że sam w głębi duszy wiele się od niego nie różni, choć mimo wszystko z całych sił starał się temu opierać. Miał jednak świadomość tego, że w końcu mrok go dopadnie, dlaczego nie miałby pogodzić się ze swą naturą już teraz? Przecież i tak poddawał się bez oporów ogarniającym ciało, zmysły i umysł Mrocznym Sztukom. Wiedział, że to złe, chore. Wiedział również, że mimo to nie jest w stanie się już zatrzymać. Kto raz skosztował Czarnej Magii, ten już nigdy się od niej nie uwolni. Rozmyślania przerwało stukanie w okno. Machnął różdżką, uchylając je i do środka wleciał wielki, dumny puchacz, wyciągając przed siebie zgrabnie nóżkę z listem, po czym odleciał, nie czekając na odpowiedź. Potter złamał pieczęć i rozwinął pergamin. Zaproszenie na bal do Malfoy Manor.

- A więc Draco miał rację - mruknął i zwlókł się z łóżka, by wyruszyć na poszukiwania swego opiekuna.

Znalazł go w salonie, siedzącego w wygodnym fotelu z kieliszkiem wina w dłoni. Przysiadł na oparciu, lecz zaraz został pociągnięty na kolana mężczyzny, który chwycił go mocno za podbródek, nie pozwalając na odwrócenie wzroku. Przez chwilę studiował dokładnie twarz Gryfona, zaraz jednak westchnął cicho, zauważając opuchnięte i zaczerwienione oczy chłopca, pod którymi widniały niezdrowe cienie oraz niezwykle bladą cerę. Przyciągnął go do siebie i wymruczał do ucha:

- Nie łam się, mój piękny.
- Marco, ja...
- Cii... Jesteś silny, dasz radę.

Potter zadrżał, a z jego gardła wyrwał się suchy szloch. Wtulił się w wampira, zaciskając kurczowo dłonie na jego koszuli. Płakał długo, nie mogąc przestać, aż w końcu wyczerpany zasnął. Nagara obserwował śpiącego chłopaka ze zmartwieniem. Wiedział, że to wszystko działo się zbyt szybko, lecz nie mieli innego wyboru, gdyż nieuchronnie zbliżał się powrót jego słodkiego chłopca do Hogwartu. Nie chciał go tam puszczać, najchętniej zatrzymałby go przy sobie i nie pozwalał nikomu do niego zbliżyć. Mimowolnie przyciągnął go jeszcze bliżej, oplatając mocno ramionami. Zdawał sobie sprawę z tego, że to niemożliwe. Harry nie należał do niego, ktoś inny był mu przeznaczony. Miał ochotę zabić tego, który w końcu odbierze mu tego małego roztrzepańca, przyzwyczaił się do niego, było mu z nim dobrze. Syriusz uprzedzał, że tak będzie, lecz on jak zwykle był zbyt pewny siebie. Nie przewidział, że przywiąże się do młodego Blacka tak bardzo. Cholera, dlaczego nie mógł go zatrzymać? Już i tak przecież nagiął zasady do granic możliwości. Co prawda nie kochał go, ale nie chciał też stracić. Przesunął dłonią po lśniących włosach Gryfona, całując blady policzek. Odgonił od siebie czarne myśli, stwierdzając, że będzie się tym martwił później. Na razie chłopiec był jego. Tylko jego.


+++

Stali we trójkę przed ogromnym dworem, otoczonym pięknym ogrodem, który według Mortisa był zdecydowanie zachwycający. Nie było w nim nic ze sztuczności z jaką stykał się na Privet Drive, tutaj wszystko było uporządkowane, ale jednak zdawało się żyć własnym życiem. Musiał przyznać, że Malfoyowie mają gust, ich dom wyglądał imponująco. W środku było z resztą równie wspaniale. Wnętrze urządzono ze smakiem, w łagodnych, jasnych kolorach, bez zbędnego przepychu, który spodziewał się tu zastać. Ze ścian obserwowały ich portrety wytwornych ludzi o płowych włosach i bladych twarzach. Niewątpliwie byli to przodkowie Draco, ich specyficzne stalowe oczy, patrzące z wyższością i chłodem, mówiły same za siebie. W końcu, poprowadzeni przez elegancko ubranego skrzata, dotarli do wielkiej sali balowej. Na niewielkim podwyższeniu grała orkiestra, a na parkiecie, nad którym zawieszony był cudowny, brylantowy żyrandol, wirowało kilka par. Zgodnie z tym, co mówił Draco, obecne były wszyskie arystokratyczne rodziny czarodziejskiego świata. Gdy szli przez salę, by powitać gospodarzy, wiele oczu kierowało się w ich stronę. Nic dziwnego. Chłopiec, Który Przeżył obecny na balu organizowanym przez śmierciożercę, cóż za ironia. Lucjusz, odziany w srebrzystą szatę, ładnie współgrającą z platynowymi włosami i stalowymi oczami, uważnie zmierzył chłopaka wzrokiem. Wykrzywił wargi w tak charakterystycznej dla Malfoyów imitacji uśmiechu.

- Proszę, proszę... pan Potter. Cóż za miła niespodzianka.
- Witam, panie Malfoy. Przedstawiam mego opiekuna - wskazał na wampira. - Marco Nagara.
- Miło mi poznać - Lucjusz zlustrował mężczyznę oceniająco, przenosząc po chwili wzrok na Snape'a. - Och i nasz drogi Severus, witaj przyjacielu.
- Dzień dobry - mruknął Snape. - A gdzież twa cudowna małżonka, Lucjuszu?
- Och, Narcyza właśnie plotkuje z przyjaciółkami. Te kobiety... - wywrócił teatralnie oczami. - Przepraszam was, muszę powitać pozostałych gości.

Po odejściu Malfoya, Harry odetchnął z ulgą. Mimo wszystko niełatwo było nazwać ich poprzednie spotkania miłymi. Przecież jeszcze niedawno walczyli zażarcie, będąc największymi wrogami. Zostawił swych towarzyszy i podążył na poszukiwania Draco. Krążył wśród gości, sącząc drinka, którego dostał od jednego z kelnerów, gdy dostrzegł, że obserwuje go jakiś mężczyzna ukryty w cieniu. Podniósł brew, odwzajemniając spojrzenie, lecz już po chwili zapomniał o dziwnym osobniku, gdyż zobaczył Notta. Ruszył od razu w stronę Ślizgona, który uśmiechnął się na jego widok.

- Hej, Mortis.
- Cześć, Theo. Widziałeś gdzieś Draco? Nie mogę go znaleźć.
- Wyszedł na chwilę z Zabinim, zaraz powinni wrócić - zerknął w stronę drzwi. - Zobacz, już są. To się nazywa idealne wyczucie czasu.
- W końcu to Malfoy, prawda?

Śmiejąc się, ruszyli w ich stronę. Po wielu poszturchiwaniach, powitaniach i zwyczajowej wymianie uprzejmości, zdołali w końcu przedostać się przez tłum do pozostałych chłopców, dyskutujących o czymś zażarcie.

- Nareszcie jesteś! - mruknął blondyn do Pottera. - Odkryliśmy w jaki sposób namówić dyrektora, byś odbył ponownie Ceremonię Przydziału. Trzeba tylko wciągnąć w to twojego opiekuna.
- To świetnie. Marco na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
- Może wpadniemy do ciebie jutro i omówimy wszystko dokładnie?
- Jasne, mi to pasuje.
- Okej. Teraz chodźcie, znajdziemy resztę i się zabawimy.

Czas mijał Harry'emu bardzo przyjemnie. Ślizgoni umieli się bawić, nie mógł im tego odmówić. Okazało się, że Crabbe i Goyle wcale nie są tak tępi jak mu się wydawało. Oczywiście do najinteligentniejszych też nie należeli, ale nie mógł nazwać ich bezmózgimi osiłkami. Poznał wiele osób, które zyskały jego sympatię. Dyskutował właśnie z Pansy Parkinson i Astorią Greengrass o głupocie ministra magii, gdy znów poczuł na sobie spojrzenie tajemniczego mężczyzny. Nie wiedział kim on jest, ponieważ wciąż czaił się gdzieś w cieniu, lecz przez cały czas czuł na sobie jego wzrok. Szczerze mówiąc, zaczynało go to irytować.

- Przepraszam na chwilę - powiedział do dziewczyn i ruszył w stronę nieznajomego.

Przedarł się przez tłum i zatrzymał niedaleko, podnosząc wyzywająco brwi. Choć nie był w stanie zobaczyć twarzy mężczyzny, mógł przysiąc, że ten się uśmiecha. W końcu wyłonił się z cienia, a Pottera autentycznie zatkało. Jego oczom ukazał się bowiem wysoki, niezwykle przystojny, około trzydziestoletni brunet. Ciemne włosy opadały łagodną falą na kark, a kasztanowe, błyszczące oczy, spoglądały z zaciekawieniem spod przydługiej grzywki. Czarna koszula z rozpiętym kołnierzykiem podkreślała zgrabne, wysportowane ciało, a skórzane spodnie opinały szczupłe, długie nogi.

- Tom Riddle... - wyszeptał.
- Witaj, Harry. Miło cię widzieć.
- Wybacz, ale nie odpowiem tym samym - otrząsnął się w końcu z szoku, nieznacznie kierując dłoń w stronę kieszeni z różdżką. - A gdzież się podziała wężowa twarz, hmm?
- Och, żyjemy przecież w świecie magii... - uśmiechnął się ukazując białe, równe zęby. - Masz ochotę na drinka?

Potter mrugnął z niedowierzaniem, cofając się o krok. Czy ten facet robi sobie z niego żarty? Poluje na niego od kiedy pamięta, grozi, chce zabić, a teraz proponuje mu jak gdyby nigdy nic drinka? Wyraził swe myśli na głos, rozmyślając już nad planem ewentualnej ucieczki. Riddle skrzywił się tylko i mruknął:

- Powiedzmy, że to chwilowe zawieszenie broni. Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Rozmawiać? O nie! - pokręcił głową. - Nie mamy o czym.
- Ależ zapewniam cię, że mamy. Przejdźmy w ustronne miejsce, a wszystko ci wyjaśnię.
- Tak, jasne. A jak tylko wyjdziemy trafi mnie Avada. Nie, dziękuję.
- Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to od razu, tu i teraz - Voldemort najwyraźniej zaczął tracić cierpliwość. - Nic ci nie zrobię, masz moje Magiczne Słowo.
- I mam ci uwierzyć?
- Oczywiście, a teraz chodź.
- Nie ma mowy.
- Harry... dałem słowo. Magiczne. Wiesz przecież co to oznacza. Nic ci nie zrobię, nawet gdybym chciał. Chodź.

Odwrócił się i wyszedł, zostawiając za sobą zaintrygowanego chłopca. Po chwili zastanowienia Potter ruszył za nim.

- Cholerna gryfońska ciekawość - mruknął pod nosem.

Jest idiotą. Podąża za Voldemortem, by uciąć sobie pogawędkę. Musiał jednak przyznać, że Tom miał rację, gdyby chciał go zabić, zrobiłby to od razu. Poza tym dał Magiczne Słowo, a tego nie można obejść. Ale jeśli się jednak myli... Zaraz... Przecież to Czarny Pan. Co on, do cholery, wyprawia?! Zszokowany tym co właśnie robi, zatrzymał się natychmiast, chcąc się odwrócić i uciec, jednak nie mógł. Szarpnął się rozpaczliwie, napotykając kpiące spojrzenie.

- Za późno, mój drogi. Za mną.

Ku przerażeniu chłopaka, nogi odmówiły mu posłuszeństwa, niosąc go wbrew jego woli tam, gdzie kierował się Czarny Pan. Nic nie dawały rzucane kolejno zaklęcia, stracił kontrolę nad własnym ciałem. W Voldemorta także nie mógł ugodzić, najwyraźniej ochrona Magicznego Słowa działała obustronnie. Cóż, przynajmniej wiedział już, że rzeczywiście jest bezpieczny. Bezpieczny? Co też mu przychodzi do głowy. Jest zdany na łaskę Voldemorta... Zrezygnowany poddał się, mając nadzieję na łut szczęścia, które jak do tej pory go w takich sytuacjach nie opuszczało. Dotarli w milczeniu na tyły domu, do pięknego ogrodu, po którym przechadzały się pawie. Obaj pokręcili głowami. No tak, taka wymyślność to tylko u Malfoyów. Voldemort usiadł na ławce, nieopodal niewielkiej fontanny, wskazując gestem, by zrobił to samo. Potter przysiadł ostrożnie, przykazując sobie, by nie panikować. Drżące dłonie splótł prędko na piersi i zerknął nieufnie na mężczyznę, który przypatrywał mu się uważnie. Zdumiony tym, że wciąż jeszcze żyje, postanowił przerwać milczenie.

- O czym chciałeś rozmawiać?
- Nie domyślasz się? Przyłącz się do mnie, nikt nie jest w stanie dać ci tyle co ja.
- Jasne...
- Wiesz, że to prawda.
- Nie będę śmierciożercą.
- Staniesz się moją prawą ręką. Czuję twoją moc, Harry. Jesteś potężny. A ja mogę nauczyć cię z niej korzystać.
- Naprawdę myślisz, że się zgodzę? Musisz być szalony!
- A dlaczego nie?
- Jesteś mordercą!
- A ty hipokrytą, mój Harry. Z pewnych źródeł wiem, iż ty również masz na sumieniu kilka żyć. A może się mylę?

Potter zbladł gwałtownie i wytrzeszczył oczy, jednak po chwili przyszło zrozumienie. Cholerny Snape! Tymczasem Tom uśmiechnął się chytrze.

- A jednak. No, no... któż by pomyślał.
Gryfon milczał, nie wiedząc co powiedzieć. Voldemort ma rację, jest hipokrytą. Zdecydował jednak nie okazywać przy mężczyźnie słabości. Postanowił kontynuować rozmowę, by zyskać na czasie, jednocześnie dyskretnie szukając jakiejś drogi ucieczki.
- Co z tego? Owszem, nie jestem już Złotym Chłopcem - wykrzywił się wymawiając swój przydomek - jednak nie znaczy to, że się do ciebie przyłączę.
- Dlaczego?
- Nie jestem taki jak ty.
- Jesteś.
- Wcale, że nie! - zirytował się, próbując wstać, lecz nadal nie był w stanie się poruszyć. - Nic o mnie nie wiesz!
- Nasze podobieństwo, mój drogi, jest oczywiste - Tom westchnął, spoglądając na niego ze znużeniem. - Nie udawaj, że go nie dostrzegasz.

Gryfon zezłościł się, jego wróg znów miał rację. Naprawdę wiele ich łączyło. I choć było to straszne, nie mógł temu zaprzeczyć. Obaj wychowali się bez rodziców, wśród mugoli, których nienawidzili z wzajemnością. Obaj byli samotni, nie mieli przyjaciół. W zasadzie nie było nikogo, na kogo mogliby liczyć. Od samego początku radzili sobie sami. O świecie magii dowiedzieli się dopiero, gdy przyszedł list z Hogwartu. Co wakacje cierpieli katusze, zmuszeni do powrotu do świata mugoli. Nikt nie słuchał ich skarg i próśb, by pozwolono im zostać w szkole. Widział nawet podobieństwo w zachowaniu, gestach, słowach oraz delikatne w wyglądzie. No i obaj rozmawiali z wężami, pociągały ich Mroczne Sztuki, w zasadzie - od niedawna - mieli także podobne cele i pragnienia. Nawet różdżki mieli bliźniacze! Zagryzł wargę i podniósł głowę. Riddle spojrzał na niego unosząc brwi, a jego kształtne wargi wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.

- Widzisz? Nie potrafisz zaprzeczyć. Zaakceptuj to w końcu i dołącz do mnie.
- Dlaczego nie chcesz mnie już zabić? - postanowił zmienić temat.
- Znasz odpowiedź. Zresztą nigdy mi na tym zbytnio nie zależało.
- Jak to nie? Przecież cały czas próbowałeś mnie wykończyć!
- Och, doprawdy? Czy sądzisz, że gdybym naprawdę chciał cię zabić, prowadziłbym bezsensowne przemowy, dając ci szansę na ucieczkę? Stawał do pojedynku, zamiast po prostu rzucić Avadę? Nie bądź niedorzeczny.

No tak. Gdy spojrzał na to od tej strony, rzeczywiście ucieczka nigdy nie sprawiała mu zbytnich problemów. Do tej pory myślał, że po prostu miał szczęście, ale... czy było tak naprawdę? To przecież aż śmieszne. Polował na niego najpotężniejszy czarnoksiężnik tych czasów, a on za każdym razem zdołał się uwolnić, wychodząc z tego bez żadnego szwanku. Pokręcił z niedowierzaniem głową i zerknął na swego towarzysza, który wygodnie rozparty na ławce, oglądał gwiazdy. W końcu Voldemort mruknął:

- Kocham na nie patrzeć... odprężają mnie.
- Ty i miłość? - Potter parsknął. - Nie żartuj.
- Ależ, mój drogi Harry... Stwierdzenie jakobym nie potrafił kochać jest niezwykle wręcz krzywdzące. Wszak, czyż nie jest tak, iż bezgranicznie wielbię samego siebie?

Młody Black nie mógł powstrzymać uśmiechu rozbawienia. Czarny Pan i poczucie humoru? Miał wrażenie, że to wszystko jest jakimś chorym żartem. Zaraz, zupełnie tak jak w mugolskich programach, wyskoczy facet z kamerą i krzyknie: "mamy cię!" Cała ta sytuacja jest tak absurdalna... Oto siedzi na ławce ze swym największym wrogiem i spokojnie rozmawiają. Świat stanął na głowie. Nie zauważył, że Riddle spogląda na niego spod przymrużonych powiek, a w kasztanowych tęczówkach pojawił się dziwny błysk.

- Przemyśl moją propozycję. Do zobaczenia.

Mężczyzna wstał i oddalił się powolnym krokiem, zostawiając za sobą kompletnie rozbitego, pogrążonego w myślach chłopca.


***********************************************

Wszystkie z łaciny:
Conteram ossa - klątwa łamiąca kości
Vigilemus - zaklęcie wybudzające, nie pozwala ponownie stracić przytomności
Angustia - zadaje cierpienie, zaklęcie podobne do Cruciatusa
Defectum sanguinem - klątwa pozbawiająca ciało krwi
Metu - zaklęcie, które więzi umysł w najgorszym koszmarze


3 komentarze:

  1. Piękne opowiadanie! ! Heh zwłaszcza końcówka tego rozdziału przypadła mi do gustu. Kocham Toma. Podoba mi się twój Harry. To dziwne, ale lubię jak jest silny i podziwiany. Za to nienawidzę Dumbledora.
    Świetnie piszesz. Powodzenia! !

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    cudny, Snape zaskoczony tym wszystkim, podoba mi się zachowanie Harrego, więc jest ktoś inny przeznaczony Harremu niż Marco, wspaniała, miła pogawędka z Riddlem...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    rozdział jest świetny, Severus jest zaskoczony tym wszystkim, podobalo mi się zachowanie Harrego, więc jest ktoś inny przeznaczony Harremu niż Marco? wspaniała, miła pogawędka z Riddlem... :)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń