poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XXVIII

Witam po dłuższej przerwie, za to już na nowym blogu;)

Niestety, mam niezbyt fajną wiadomość. Prawdopodobnie nie uda mi się utrzymać dotychczasowego tempa, czyli dodawać jednej notki tygodniowo. Powód? Najzwyklejszy w świecie brak czasu. Ostatnio zwaliło mi się na głowę tyle, że już po prostu nie nadążam. Z trudem znajduję czas na to, żeby choć na chwilę przysiąść przed komputerem. Oczywiście postaram się jednak wstawiać nowe rozdziały jak najczęściej, a przerwy pomiędzy kolejnymi notkami nie będą wynosiły więcej niż dwa tygodnie.

Wybaczcie, ale tym razem nie odpowiem na Wasze komentarze. Za to zapraszam na rozdział, którego większość z Was tak długo oczekiwała. Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję na to, że uznacie, iż było warto. Oto jest, więc nie ględząc już więcej, życzę miłego czytania!;)

***

Śmierciożercy zbierali się w Sali Tronowej, szepcząc między sobą i niespokojnie czekając na pojawienie się swych panów. Dawno minęły już czasy, gdy nagle wzywano ich wszystkich w środku nocy. Wiedzieli, iż prawdopodobnie szykuje się coś specjalnego. Pytanie tylko: co? Jedynie Snape i Morvant stali spokojnie nieopodal podestu, nieco na uboczu, doskonale zdając sobie sprawę z powodu niezwykłego zebrania. I jeśli mieli być szczerzy - wprost nie mogli doczekać się przedstawienia, które zapewnią im ich przywódcy. Spoglądali wyczekująco na skryte w cieniu, zdobione drzwi. Kilkanaście minut później, gdy te nareszcie się otworzyły, a Czarny Pan i Mortis pewnym krokiem wkroczyli do pomieszczenia, wielu śmierciożerców poczuło niekontrolowane dreszcze. Skryte pod maskami twarze zbladły gwałtownie, stając się niemal kredowobiałe. Riddle i Potter wydawali się wyjątkowo spokojni, lecz w ich oczach można było dostrzec rozszalałą furię w najczystszej postaci. Severus i Alexander spojrzeli po sobie, wymieniając znaczące uśmieszki. Z doświadczenia wiedzieli, że zwiastowało to naprawdę krwawą, na długo zapadającą w pamięć zemstę. Voldemort omiótł wzrokiem swych zwolenników, po czym przemówił cichym, lodowatym głosem, zdającym się przeszywać na wskroś obecne na spotkaniu osoby.

- Witajcie, przyjaciele. Zapewne zastanawiacie się nad powodem naszego nadzwyczajnego zebrania. Podejrzewacie, iż musiało wydarzyć się coś ważnego. Macie rację! Doszły nas bardzo niepokojące wieści - zrobił małą pauzę, lustrując uważnie śmierciożerców - jakoby wśród was znalazł się zdrajca.

Zapadła cisza. Tłum postaci w czarnych szatach poruszył się niepewnie, zastanawiając się któż mógł okazać tak głupi, by ośmielić się sprzeniewierzyć ich Mistrzowi.
Gdyby w tym momencie uchylić białe maski, skrywające oblicza zwolenników ciemnej strony, można by ujrzeć, iż pod jedną z nich widnieje czysty strach. Na czole stojącego w jednym z ostatnich rzędów mężczyzny zaperliły się krople potu, spływając powoli po rozpalonej ze zdenerwowania twarzy. Przez głowę przelatywały mu pełne trwogi, chaotyczne myśli. Jakim cudem się dowiedzieli? Jak odkryto jego tożsamość? Przecież dopiero co został naznaczony. Nikt nie miał pojęcia, czym tak naprawdę się zajmuje. Nikt, prócz Dumbledore'a, McGonagall i Olivera Moore'a... ale on przecież nie zdradził, prawda? To zaciekły wróg Czarnego Pana! Chyba że... Między brwiami śmierciożercy pojawiła się zmarszczka. Nie, to niemożliwe, młody Moore nie zwróciłby się przeciwko ojcu. Oliver omal nie zabił chłopaka, gdy ten został przydzielony do Slytherinu. Młody miał szczęście, gdyż Dumbledore interweniował, twierdząc iż może stać się szpiegiem w Domu Węża. Osobiście, Michael wcale się Oliverowi nie dziwił. Taka hańba! Dzieciakowi należała się nauczka, teraz nawet przez myśl mu nie przejdzie, by się im sprzeciwić. Zresztą, o czym on myśli? To już nieważne. Na domiar złego zdążył zdać zaledwie jeden, praktycznie do niczego nieprzydatny raport. Wszystko na marne... Umrze na darmo. Zawiódł.
Podniósł wzrok, przyglądając się towarzyszowi Voldemorta. Zaraz... on skądś go zna. Co tu, do cholery, robi Potter?! Dlaczego stoi u boku Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Jedyne wytłumaczenie jakie przyszło mu do głowy było tak szokujące, że ledwo powstrzymał zrezygnowane parsknięcie. To musi być Mortis, że też nie dowiedział się tego wcześniej! Przecież jedną z głównych jego misji było odkrycie tożsamości tajemniczego mordercy. I co? Misja wykonana! "Brawo, Michaelu, brawo", pomyślał. "Szkoda tylko, że nie zdołasz już ostrzec nikogo przed zdradą Nadziei Czarodziejskiego Świata." Nie szukał już nawet drogi ucieczki. Wiedział, że nie ma najmniejszych szans przedrzeć się przez ogrom wrogów. Pochylił głowę, czekając na nieuniknione.

-  Panie Thompson - usłyszał głos Pottera. - Zapraszamy.

Mężczyzna podniósł dumnie wzrok i ruszył w stronę podestu. Śmierciożercy rozstępowali się przed nim, odprowadzając go kpiącymi, pełnymi niedowierzania spojrzeniami. Cóż, jeśli to ma być koniec, to przynajmniej wyjdzie z tego z honorem, nie wypierając się i nie próbując za wszelką cenę ratować życia. Umrze jak mężczyzna. Zatrzymał się przed czarodziejami, którzy już niedługo mieli stać się jego katami. Bez najmniejszego skrępowania patrzył wprost w ich twarze, rzucając im nieme wyzwanie. Cała jego postawa zdawała się wołać: nie złamiecie mnie. Nie przypuszczał nawet, że jego postanowienie runie niedługo niczym domek z kart.

- Jakieś wyjaśnienia, Michaelu? - Voldemort drwiąco wykrzywił wargi. - Nie krępuj się, mój drogi.
- Nie? No cóż - mruknął Potter, gdy szpieg uparcie milczał. - Najwyraźniej nasz Michael nie jest zbyt rozmowny.
- Jaka szkoda. Przedstawiłbym mu korzystną propozycję. Mógłby uratować swe nędzne życie.
- Och, wątpię, by Michael przyjął rolę podwójnego szpiega - Potter uśmiechnął się słodko do przyszłej ofiary. - Zbyt dobrze rozumie, iż jego życie nie posiada najmniejszej wartości. Prawda?
- Nigdy! - Thompson warknął w końcu, zaciskając pięści. - Nigdy was nie poprę, wy potwory. A ty, Potter, zgnijesz w Azkabanie. Razem ze swoim Mistrzem!

Od stojących najbliżej śmierciożerców dosłyszał rozbawione pomruki, ale również przerażone szepty. Tymczasem mężczyźni przed nim nawet nie drgnęli, przyglądając mu się z wymalowaną na twarzach obojętnością. Po krótkiej chwili, gdy szepty ucichły i w sali zapadła niczym nie zmącona cisza, Mortis i Voldemort spojrzeli po sobie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie, po czym równocześnie unieśli różdżki, krzycząc:

- Crucio! 

Śmierciożercy zamarli, obserwując jak dwa wielkie, wściekle czerwone promienie, niczym w zwolnionym tempie uderzają w zdrajcę, wyrywając z niego mrożący krew w żyłach krzyk. Odrzucone potworną siłą ciało przeleciało przez całą długość ogromnego pomieszczenia i gruchnęło w przeciwległą ścianę, bezwładnie się po niej osuwając. Poplecznicy Voldemorta nie odważyli się nawet na głośniejsze zaczerpnięcie oddechu. Pierwszy raz mieli okazję oglądać coś takiego, a to bynajmniej nie był jeszcze koniec, gdyż ich panowie przelewitowali mężczyznę, umieszczając go u swych stóp i wybudzili. Snape zbliżył się do Thompsona, aplikując mu eliksir czuwania. Niektórzy wciągnęli gwałtownie powietrze, rozumiejąc, że to dopiero początek.

- Będziesz błagał o śmierć, zdrajco - syknął Mortis, posyłając w stronę mężczyzny jedną z wyjątkowo bolesnych klątw. - Pożałujesz, że kiedykolwiek odważyłeś się choćby pomyśleć o zdradzie ciemnej strony.

Czas mijał, a zarówno Potter, jak i Riddle nie odpuszczali, znęcając się nad człowiekiem, który ośmielił się im postawić. Posadzka poniżej podestu spływała krwią, obficie wypływającą z ran mężczyzny, docierając aż do stóp najbliższych śmierciożerców. W zmaltretowanym, brutalnie okaleczonym ciele, nikt nie zdołałby już rozpoznać Michaela Thompsona. Ofiara jęczała boleśnie, łkając i prosząc, wbrew swym wcześniejszym postanowieniom, o łaskę i pozbawienie życia. Jego oprawcy mieli inne plany. Rzucali na zmianę coraz to bardziej okrutne, wymyślne, straszliwie bolesne zaklęcia, zahaczające o najczarniejszą magię, doprowadzając mężczyznę do całkowitego pozbawienia godności, do wyzbycia się człowieczeństwa. Thompson wył, przepraszając, błagając o śmierć, leżąc w kałuży własnej krwi wymieszanej z kałem, wymiocinami oraz moczem, aż w końcu ucichł, niezdolny nawet do jęku. Nawet to nie było w stanie powstrzymać gniewu Mistrzów. Przedstawienie trwało do momentu, w którym jego ciało nie przypominało już nawet człowieka. Wbrew pozorom jednak, Thompson wciąż żył, cierpiąc najgorsze z możliwych, niewyobrażalne męki. Spora ilość śmierciożerców, nie mogąc znieść tego widoku, mdlała lub wymiotowała. Nawet ci najwytrwalsi, najdłużej stojący u boku swego pana, drżeli, przerażeni widowiskiem. Jednakże nikt nie odważył się na opuszczenie sali, bądź odwrócenie wzroku. Mieli to widzieć, dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Nikt nie chciał podzielić losu ofiary.

- Przyjrzyjcie się dobrze - powiedział spokojnie Riddle, unosząc bezwładne "coś" w powietrze. - Zapamiętajcie dokładnie ten widok, albowiem tak właśnie kończą zdrajcy.
- Rudolfie, Rabastanie, zabierzcie ciało i umieśćcie je w centrum ulicy Pokątnej - wydał rozkaz Harry. - Czas najwyższy, by Dumbledore przekonał się na własne oczy, że zabawa dobiegła końca.

+++

Sklepienie Wielkiej Sali przedstawiało tego poranka naprawdę uroczy widok. Niebo przybrało piękną, błękitną barwę, a jasno świecące słońce raz po raz przesłaniały puchate, białe obłoczki. Widok ten stanowił niewiarygodnie ironiczny kontrast z nastrojami spożywających posiłek uczniów i nauczycieli. Śniadanie przebiegało w wyjątkowo ponurej, pełnej smutku i napięcia ciszy. Wiele osób spoglądało ze współczuciem na drobną dziewczynkę, szlochającą przy stole Ravenclawu nad porannym wydaniem Proroka. Wieść o znalezionym na ulicy Pokątnej, potwornie zmasakrowanym ciele, wciąż żywym, choć nie przypominającym już nawet człowieka, niejedną osobę przyprawiła o dreszcz grozy. Górujący na niebie potężny Mroczny Znak, który zniknął samoistnie dopiero po kilku godzinach, jasno wskazywał kto stoi za straszliwą zbrodnią. W gazecie zamieszczono nawet fragment wiadomości, skierowanej do Albusa Dumbledore'a. Zawierała ona informację, iż ofiarą jest Michael Thompson - szpieg dyrektora Hogwartu w szeregach Czarnego Pana. Na nic zdały się rozpaczliwe starania uzdrowicieli, którym po licznych próbach udzielenia pomocy mężczyźnie, zostało tylko jedno... dobicie, by skrócić tę niewyobrażalną męczarnię. Dziewczynka w końcu została odprowadzona do skrzydła szpitalnego, by pani Pomfrey mogła zaaplikować jej eliksir słodkiego snu. Ponury nastrój nie udzielił się jedynie Ślizgonom, którzy spokojnie pochłaniali pyszne potrawy, nie zwracając uwagi na posyłane w ich stronę pełne wstrętu, karcące spojrzenia.
Potter spoglądał na puste miejsce u szczytu stołu prezydialnego, śmiejąc się w duchu na myśl o rozczarowaniu Dumbledore na wieść, iż zdemaskowano jego szpiega, bo na nic innego z jego strony nie liczył. Wątpił, by starzec przejął się tym, że niewinna dziewczynka straciła swego ojca, że żona nigdy nie powita już powracającego z pracy męża. Dla dyrektora oznaczało to jedynie utratę kolejnego pionka, który poległ w walce o większe dobro. Wstał z ławki i wraz z przyjaciółmi skierował się do swego dormitorium. Pierwsze zajęcia zostały odwołane, gdyż w tym czasie miało odbyć się specjalne zebranie Zakonu Feniksa, na którym obecni mieli być przedstawiciele Ministerstwa. Po dotarciu do pokoju Malfoya i Zabiniego, rozsiedli się wygodnie z kieliszkami Ognistej, nie zważając na nerwowego, rzucającego im ukradkowe spojrzenia Ryana, którego zaciągnęli ze sobą.

- Harry? - chłopak nie wytrzymał, obserwując wyraźnie zadowolonych z siebie Ślizgonów. - Możemy porozmawiać?
- Jasne, mów.
- Wolałbym na osobności.
- Nie krępuj się, Ryan. Możesz mówić przy nich - rzekł, wskazując dłonią na pozostałych. - Nie mamy przed sobą tajemnic.
- Oczywiście w granicach rozsądku - dopowiedział Malfoy.
- No nie wiem - mruknął Moore, zerkając niepewnie na Pottera. - Chciałbym pogadać o wczorajszym wieczorze.
- Domyślam się o co ci chodzi. - Harry wstał, zbliżając się do chłopaka, który drgnął, mimowolnie cofając się o krok. - Nie przesadzaj, nic ci nie zrobię.
- Czy ty...
- Tak - odpowiedział na niezadane pytanie.
- Czyli jednak popieracie Sami-Wiecie-Kogo?
- To chyba jasne. Ale powiedz nam, kogo popierasz ty, Ryan?
- Podobno Ślizgoni o tym nie rozmawiają.
- Odpowiedz.
- A jeśli nie chcę?
- Nie radzę, Ryan - odezwał się Theo, posyłając mu ironiczny uśmiech. - Nie prowokuj go.
- Grozisz mi?
- Ostrzegam. Odpowiedz.
- Nikogo - westchnął, doskonale wiedząc, że powinien posłuchać Notta. - Dumbledore to potężny mag, ale nie potrafię dać wiary temu, co głosi. Ten, Którego Imienia Nie Wolno wymawiać ma swoje racje, tylko że dąży do nich w wyjątkowo okrutny i bezlitosny sposób.
- Dokładniej. - Theo również wstał, podchodząc do nowego. - Rozwiń to. Co z ich poglądami?
- Dyrektor każe nam wierzyć w utopię, to nie ma racji bytu. Manipuluje ludźmi, zapominając, że to życie, a nie gra, a oni nie są pionkami. Skrzętnie ukrywa pragnienie władzy. Z kolei Sami-Wiecie-Kto, jak już mówiłem, w zasadzie ma pewną rację, poza tym otwarcie mówi o tym, czego pragnie, ale jego działania są zbyt drastyczne.
- A co powiesz o nas? - spytał Harry. - Jacy jesteśmy?
- Powiedziałem już wczoraj. - Ryan spuścił wzrok, rumieniąc się. - Nawet więcej, niż powinienem.
- Ale teraz już wiesz, że stoimy po stronie Czarnego Pana.
- To nic. Wiecie, trudno mi tutaj, naprawdę. Bałem się tego, co spotka mnie w Slytherinie, ale wy wcale nie jesteście tacy źli jak to mówią. Poznałem was już trochę, więc mogę powiedzieć, że nie interesują mnie wasze ideały, ale to kim jesteście w stosunku do mnie.

Harry uśmiechnął się pod nosem, po czym wbił intensywny wzrok w niebieskie tęczówki. Włamał się delikatnie do umysłu Ryana, szukając potwierdzenia jego słów. Przeglądał pojedyncze wspomnienia, trafiając na te ze spotkania z dyrektorem, które potwierdzały również wersję Moore'a odnośnie tego, że nie zdradził starcowi nic użytecznego. Odczytanie uczuć do poszczególnych osób było trudniejsze, niż zwykłe użycie zaklęcia Legilimens, które pozwalało jedynie na obejrzenie wspomnień, lecz było o niebo od niego skuteczniejsze. Po dłuższej chwili Harry'emu udało się odnaleźć to, czego szukał, więc wycofał się z umysłu chłopaka. Ten zachwiał się lekko, patrząc na niego zdezorientowany.
- Ci mi zrobiłeś?
- Sprawdziłem twoją wiarygodność.
- I?
- Dopóki aktywnie nie opowiesz się po stronie Dumbledore'a, masz pewność, że z naszej strony nic ci nie zagraża.
- A jeśli to zrobię...
- Ryan, jesteś w porządku, ale jeśli znajdziesz się po niewłaściwej stronie barykady, żaden z nas się nie zawaha.
- Rozumiem - pokiwał głową, zerkając w stronę drzwi. - Mogę odejść? Muszę to wszystko sobie poukładać, przemyśleć to, czego się dowiedziałem. Ochłonąć...
- Idź.
- Mortis, jesteś pewny... - Malfoy urwał w połowie zdania, gdy Theo i Blaise rzucili mu piorunujące spojrzenia. - No co? Na pewno i tak się domyślił, prawda Moore?
- Tak, domyślił się - odpowiedział ostro Potter, nie pozwalając nowemu dojść do głosu. - Co nie zmienia faktu, że powinieneś być ostrożniejszy. A co do ciebie - przeniósł wzrok na Moore'a. - Jeszcze tu jesteś?

Ryan, bez słowa, pospiesznie opuścił pokój, cicho zamykając za sobą drzwi.

- Dobrze zrobiliśmy? - Blaise patrzył w ślad za znajomym. - Mimo wszystko wyglądał na zszokowanego.
- Wiesz, nie na co dzień dowiadujesz się, że twoi kumple to mordercy, a jeden z nich został nawet okrzyknięty przez Proroka Lordem Śmierci - stwierdził Theo. - Nic dziwnego, że chłopak musi to ogarnąć.
- Trochę musiało nim to wstrząsnąć - Malfoy opróżnił jednym łykiem swój kieliszek. - Nie rozumiem dlaczego pozwoliliśmy mu wyjść stąd bez złożenia żadnej przysięgi. Jaką mamy pewność, że nie jest teraz w drodze do gabinetu Dumbledore'a?
- Nie zdradzi nas, chyba że życie mu niemiłe - mruknął Potter. - Poza tym istnieje inny, dużo ważniejszy powód, ale o tym dowiecie się w swoim czasie. Podejrzewam, że sam wam powie.

+++

Potter przystanął na skraju lasu, wpatrując się w plątaninę krzewów, poskręcanych, grubych konarów i obleczonych w ciemne, zielone liście gałęzi. Spoglądał na wąską, zarośnięta ścieżkę, niknącą w nieprzeniknionej ciemności. Odetchnął głęboko i wkroczył między potężne drzewa, decydując się zwiedzić miejsce, które od tak dawna podziwiał tylko z daleka. Kierował się do przodu, czując się zadziwiająco dobrze otoczony mrokiem i snującą się przy podłożu gęstą, mleczną mgłą. Rozłożyste korony nie przepuszczały nawet odrobiny światła, powodując, że ciemność zdawała się być niemal namacalna, a przeraźliwa wręcz cisza i spokój, zakłócane jedynie delikatnym szumem wiatru, przyprawiały o dreszcz grozy. Powietrze zdawało się przesiąknięte atmosferą tego tajemniczego miejsca, niosąc ze sobą dziwny niepokój i jakby oczekiwanie. Nie zwracał uwagi na to gdzie idzie, posuwając się mozolnie przed siebie, krok po kroku zanurzając się w gęstwinie, a nogi same prowadziły go w najbardziej niedostępne zakamarki, odkrywając skryte przed ludzkim wzrokiem ścieżki. Jakiś czas później, po dość długiej wędrówce, dotarł do małej, wydającej się odciętej od świata polany, gdzie mieściło się rozległe jezioro z krystalicznie czystą wodą. Zatrzymał się zauroczony naturalną magią tego miejsca i obserwował rozciągający się przed nim cudowny widok. Nie zważając na pierwsze krople deszczu, ani bijący z podłoża chłód, położył się tuż przy brzegu, przesypując między palcami złocisty, miękki piasek, ciesząc się spokojem i ciszą tego miejsca. Wiedział już, że będzie je odwiedzał, kiedy tylko pozwoli mu na to czas. Patrzył w pierwsze gwiazdy, pojawiające się na powoli ciemniejącym niebie, rozkoszując się chwilą spokoju i beztroski, odcinając od wszelkich problemów. Ta niewielka polana była jakby stworzona do rozmyślań, kojenia nadszarpniętych nerwów. Stanowiła swoisty azyl, ucieczkę przed trudami codziennego życia. Przynosiła odprężenie, pozwalała odpocząć, oswoić i poukładać myśli. Wodził rękami po wilgotnej trawie, wdychając głęboko do płuc rześkie, deszczowe powietrze i zapach mokrej ziemi. Krople deszczu, delikatnie uderzające o spokojną taflę wody, zdawały się muzyką dla jego uszu. Nie miał pojęcia ile tak leżał, rozkoszując się odpoczynkiem, lecz słońce dawno zniknęło już za linią horyzontu, zastąpione mrokiem, rozświetlanym jedynie księżycową poświatą. Pełnia. Pomyślał o Remusie, cierpiącym teraz samotnie w bólu towarzyszącym przemianie w wilkołaka. Szybko jednak zapomniał o przyjacielu, kątem oka dostrzegając kryjącą się w mroku sylwetkę. Uniósł się na łokciach, mrużąc oczy. Po chwili postać wyłoniła się z cienia, rzucanego przez potężne konary starych drzew, a Harry zamarł, nie będąc w stanie się poruszyć.

- Tom... - szepnął zafascynowany, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny.

Ciemne, wilgotne włosy, na których skrzyły się krople deszczu, odbijające światło księżyca, wydawały się tworzyć srebrzystą poświatę wokół zniewalająco pięknej twarzy o subtelnych, lecz wyrazistych rysach. Szkarłatne oczy zdawały się lśnić własnym blaskiem, gdy uważnie lustrowały leżącego nad brzegiem jeziora chłopca, a w zasadzie już młodego, przystojnego mężczyznę. Czarna koszula opinała dokładnie nieskazitelnie, zdające się być wyrzeźbionym, ciało Riddle'a. Wiedziony bezbrzeżnym, niemożliwym do odparcia pragnieniem, chłopak wstał i powoli zbliżył się do Czarnego Pana, który nie poruszył się, również nie spuszczając z niego wzroku. Harry wyciągnął dłoń, opierając ją na piersi bruneta, wyczuwając równomierne uderzenia.
Spojrzał głęboko w szkarłatne tęczówki, zatapiając się w nich całkowicie i wspiąwszy się na palce zbliżył swą twarz do twarzy mężczyzny. Mokre kosmyki muskały jego policzki, gdy w końcu gorące wargi spotkały się z tymi chłodnymi. Cały świat przestał istnieć. Liczyły się tylko obejmujące go ramiona i usta, te wspaniałe usta, przy jego własnych. Języki łączące się w tańcu pełnym pasji i namiętności, gorące oddechy i drżące ciała, splecione i stające się w tej chwili jednością. Zapomniał o wszystkim, tonąc w wypełniającym całe jego jestestwo uczuciu, poddając się mu całkowicie, pogrążając w szaleńczym biciu, chcącego wyrwać się z piersi serca. Gdy w końcu oderwali się od siebie, nie mógł odwrócić wzroku od wypełnionych dziwnym głodem, ale i satysfakcją oczu Riddle'a. I wtedy zrozumiał, a wiedza ta uderzyła w niego z ogromną, przygniatającą siłą.
Kochał go.
Kochał tego zimnego niczym lód, bezlitosnego człowieka. Tego pięknego, fascynującego, niezwykłego mężczyznę. Jedynego w swoim rodzaju, któremu nikt nigdy nie będzie w stanie dorównać. Oddał mu swe serce, duszę, był cały jego. I nic innego nie było już ważne, był tylko on. I choćby jego uczucie nigdy nie zdołało się przebić przez skorupę oziębłości i zostać odwzajemnione, nie podda się i będzie trwał przy boku ukochanego, choćby świat miał się skończyć. Przymknął oczy, wdychając głęboko odurzający zapach mężczyzny, chłonął jego bliskość całym sobą, błagając, by chwila ta trwała wiecznie.
Wiedział już, że oddałby wszystko, by serce Voldemorta choć przez chwilę zabiło tylko dla niego.

10 komentarzy:

  1. No, no, no...
    Ciekawe, co tam Harry zobaczył o Ryana. Przekonam się pewnie później ;D
    Biedny Harry, uświadomił sobie przykrą prawdę. Szkoda mi jego ;D Ale chcę zobaczyć jego "podchody" do Voldemorta xD " Tommy, ale ja cię koooocham xd"
    Never mind ;D

    Znad krzaczastych brwi,
    Lau~

    OdpowiedzUsuń
  2. Wooow! No powiem szczerze, że czekałam na ten rozdział. Na ten pocałunek. Na to aż Harry sobie uświadomi co tak naprawdę czuje do Toma. ;3
    Ciekawe co tam sobie myśli Riddle o tej całej sytuacji. Pewnie jest zadowolony jak nie wiem co, z takiego obrotu akcji. Coraz bardziej się zbliża żeby posiadać Harry'ego w całości. xD Pewnie też zdaje sobie sprawę, że chłopak go kocha. A to naprawdę mnie powaliło. Cała końcówka rozdziału była wręcz magiczna! Piękna, cudowna... ;3
    Wróćmy do początku rozdziału. ;P Ja osobiście lubię takie sceny więc dla mnie jest super, świetnie. Chociaż chyba nawet aż nie umiem sobie wyobrazić jak wyglądał Michael po tym jak Tom i Harry z nim skończyli. To było okrutne, ale podobało mi się. XD Zasłużył sobie na to. I Dumbledore też, dobrze, że stracił szpiega. Niech lepiej zacznie się martwić, być może spotka go niedługo jakiś niebezpieczny wypadek. xD
    No cóż szkoda, że od teraz rzadziej będą się ukazywały rozdziały, ale rozumiem, że masz mało czasu na to.
    Za to cieszy mnie to, że się przeniosłaś na blogspota. W końcu będzie można dodać normalnie komentarz! ;D
    Pozdrawiam i do następnej notki. ;*
    P.S. Zdjęcie Marco jest po porostu zabójczo piękne! ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie!!! Harry i Tom są świetni, tak się cieszę, że w końcu do czegoś między nimi doszło:) strasznie mi żal Ryana, jego ojciec musi być naprawdę okropny. Ułagodziła to trochę smakowita scena tortur - mmmmmm... Nimue.

    OdpowiedzUsuń
  4. Och nareszcie się doczekałam rozdziału. i nie zawiodłam się. Oczywiście liczyłam na coś więcej międzyTomem i Harrym ale to chyba kwestia czasu, prawda?
    Cholernie podobała mi się scena z torturowaniem Thompsona, była taka... no.. wiesz jaka.
    ~Aksa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mraśny rozdział :D Uwielbiam takie scenki, po prostu uwielbiam :D (Mówię o torturach i o scenie końcowej) Czekam na więcek, rzyczę wolnego czasu i weny! ~BellatrikS

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki, dzięki, dzięki i jeszcze raz dzięki! *Całuję cię po nogach* Przeniosłaś się na blogspota dzięki! Na onecie miałam problemy z otwieraniem i komentowaniem bloga a teraz będę mogła o każdej porze :D Ja chce pikanterii z tomem i Harrym w roli głównej! Czemu tylko całus? Mam nadzieję że w następnym rozdziale będzie tej scenki kontynuacja bo normalnie oszalałam *Błyskają mi niebezpiecznie oczy* Mam nadzieję że Ryan będzie się trzymał z harrym mimo że się dowiedział prawdy. Okaże się prawdziwym przyjacielem. A wracając do scenki to ona była na terenach posiadłości Voldemorta? Prawda? Prawda? No powiedz że prawda! *Podskakuje na krześle z podekscytowania* Bo na początku odniosłam nikłe wrażenie że to w jego śnie :D Ale raczej ta pierwsza opcja.
    Pozdrawiam i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Łihuuuuuu!!!! Przeniosłaś się na blogspota : ) Onet już mnie wnerwiał (ktoś tu lubi eufemizmyyyy *gwiżdże*) no ok..to od czego by tu zacząć..aaa no si..Notka jest przepraszam ale...no jest zajebista ; ) I tortury, i wreszcie *oddycha z ulgą* pojawiło się TO COŚ...czyli dawno wyczekiwane TE sceny...If You Know What I Mean...; ) Nie, ale na prawdę masz pomysł i dobrze rozwijasz ten wątek, a jak czasem czytam niektóre fanfici z tym parringiem i "mrocznym" Harry'm to...*chowa sie pod łóżko* No, a tu jest wszystko czego udręczona dusza potrzebuje :D Nie no na serio, wyczekiwałam tej notki, wiesz ? : ) I oczywiście czekam z niecierpliwością na następną nocię ; )

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie komentowałam jakoś specjalnie ostatnio. Jednak mogę zapewnić, że przez cały czas czytałam i muszę przyznać, że niesamowicie rozwinęłaś swojego bloga :) Ostatnią scenę czytałam z zapartym tchem, bo nie mogłam się wręcz doczekać, kiedy to w końcu nastąpi. Jestem ciekawa co siedzi w głowie Toma. Wielokrotnie podkreślałaś, że on wie, że Harry sam do niego przyjdzie i będzie należał do niego w każdym tego słowa znaczeniu. Ach jak mnie to korci. I bardzo dobrze, bo tym bardziej wyczekuję kolejnej notki.
    Podoba mi się jak wykreowałaś postać Mortisa. Mściwy, nieczuły na niemal wszystkich drań. O ile na początku kilka rozdziałów w tył nie byłam pewna co zrobi z Hermioną, która w końcu była jego najlepszą przyjaciółką, to teraz nie mam wątpliwości, że nie zawahałby się zrobić jeszcze więcej.
    Życzę dużo dużo weny :))
    Do niedawna Mycha [http://hp-i-znak-nocy.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam,
    ciekawe co Harry zobaczył w umyśle Rayana, szpieg został ukarany i to bardzo, Harry zdał sobie sprawę, że kocha Toma...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    wspaniały rozdział, zastanawiam się co Harry zobaczył w umyśle Rayana... szpieg został ukarany i to bardzo, no i Harry zdał sobie sprawę, że kocha Toma...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń