Harry obudził się z potwornym bólem głowy. Och, jakże wdzięczny był w tym momencie, że dormitorium Slytherinu znajduje się w lochach, gdzie nie ma zbyt wiele światła. Jęknął, próbując się podnieść, by dotrzeć do kufra. Zdecydowanie za dużo wypił. Wciąż jeszcze nie przyzwyczaił się do spożywania większych ilości alkoholu. Jakby nie patrzeć do tej pory próbował jedynie piwa kremowego, które trudno w ogóle porównać do napojów wyskokowych. Dobrze, że miał jeszcze kilka fiolek eliksiru na kaca, inaczej byłoby z nim kiepsko. Po zażyciu płynu od razu poczuł się jak nowo narodzony. Wziął kolejną porcję i wskoczył na łóżko Theo, który od razu ukrył twarz pod poduszką, mrucząc coś o "okrutnych dręczycielach" i "braku przyzwoitości". Potter parsknął, wciskając mu w dłoń fiolkę. Ten, gdy tylko ujrzał jaki prezent sprawił mu "okrutny dręczyciel", uśmiechnął się błogo, z wdzięcznością przełykając lekarstwo. Po kilkunastu minutach przygotowań, opuścili w końcu sypialnię, kierując się na śniadanie. Przekroczyli próg Wielkiej Sali wesoło gawędząc i śmiejąc się z tego jak Blaise udawał wczoraj po pijaku groźną postawę Snape'a, męczącego Neville'a, w którego wcielił się Draco. Na ich widok w pomieszczeniu zapadła niczym niezmącona cisza i wlepiły się w nich wszystkie oczy. Spojrzeli na siebie, wybuchając niepohamowanym śmiechem i usiedli przy stole Ślizgonów, jak gdyby nigdy nic zaczynając śniadanie.
- Nareszcie jesteście, ileż można spać - odezwał się Draco. - Mam wasze plany.
- Skąd ja wiedziałem, że prawie wszystko mamy z Gryfiakami... - mruknął Potter, zerkając na pergamin. - Cóż za niespodzianka.
- Przejmujesz się tym, czy co? - Zabini uśmiechnął się złośliwie - Będzie okazja im trochę dopiec.
- O, już dziś mamy OPCM - Nott przeniósł wzrok na chłopaków. - Ciekawe jaki jest ten facet.
- Żartujesz?! - oburzył się Malfoy. - Jak możesz go nie kojarzyć? - rozejrzał się i ściszył głos. - To jeden z naszych.
Potter uniósł brwi, w odruchu typowym dla Mistrza Eliksirów. A więc nauczał ich będzie śmierciożerca. Znowu. Miał ochotę się roześmiać nad głupotą Dumbledore'a, ten starzec sam kopie sobie grób. Skończyli jeść i udali się pod odpowiednią salę. Drzwi otworzyły się równo z dzwonkiem, więc wkroczyli do urządzonej mrocznie klasy, którą rozświetlało zaledwie kilka świec. Zgodnie ze zwyczajem, jedną stronę zajęli Gryfoni, a drugą Ślizgoni. Potter podążył za resztą do ostatniej ławki, rejestrując po drodze wściekłe spojrzenie Rona i wciąż jeszcze niedowierzające Hermiony. Zapadła cisza, którą przerwał cichy, niski głos, a po chwili z cienia wyłonił się ich nowy profesor.
- Witam. Jak już wiecie nazywam się Alexander Morvant. Od razu uprzedzam, że na moich lekcjach nie będzie łatwo. Czeka was ciężka praca, często ponad siły i wyleci każdy, kto nie będzie się przykładał. Takie osoby mogą już w tej chwili wyjść - zawiesił głos, lecz nikt się nie poruszył. - Wszyscy zostają? A więc dobrze, książki możecie od razu schować, a najlepiej spalić, gdyż uznaję tylko praktykę. Jakieś pytania? - żaden z uczniów się nie zgłosił, panowała cisza, niczym na lekcjach prowadzonych przez Mistrza Eliksirów. - Skoro nie macie pytań, sprawdzę teraz wasze umiejętności. Osoba, którą wyczytam podchodzi do mnie.
Na pierwszy ogień poszli uczniowie Domu Lwa. Kilka osób, które uczęszczały na spotkania GD, dało radę bronić się przez około dwie-trzy minuty. Reszta poległa praktycznie od razu, wywołując uśmiechy politowania u Ślizgonów. Oni zaprezentowali się o wiele lepiej, szczególnie główna czwórka, czyli Potter, Malfoy, Nott i Zabini. Zaraz za nimi uplasowały się Pansy i Dafne. Właściwie najgorzej poradzili sobie Crabbe i Goyle, byli mniej więcej na poziomie pozostałych Lwów.
- Muszę przyznać, że spodziewałem się czegoś więcej po walecznych Gryfonach - Morvant wykrzywił kpiąco wargi. - Przyznaję pięćdziesiąt punktów Slytherinowi. Dobra robota, jesteście wolni.
Gdy wychodzili z sali, młody Black poczuł natarczywe spojrzenie profesora. Zerknął na niego, a mężczyzna kiwnął głową, przywołując go. Gdy tylko zostali sami odezwał się:
- Proszę usiąść, panie Potter.
- O co chodzi, profesorze?
- Świetnie pan walczy, panie Potter. Wspaniały pojedynek.
- Dziękuję.
- Mam nadzieję, że pańskie umiejętności rozwiną się w najbliższym czasie jeszcze bardziej. Widzę przed panem spore możliwości.
- Umm, tak - odparł ostrożnie. - Ja również mam taką nadzieję.
- W zasadzie, panie Potter, chciałem panu tylko powiedzieć, że jeśli będzie pan chciał porozmawiać - spojrzał znacząco - proszę się nie krępować. Jestem do pańskiej dyspozycji. No, proszę zmykać. Severus nie lubi spóźnialskich - mrugnął do niego. - Do widzenia.
Świeżo upieczony Wąż opuścił salę z mętlikiem w głowie i skierował się na kolejne lekcje. Teraz dwie godziny eliksirów. Przy zejściu do lochów czekali na niego pozostali.
- Czego chciał? - zapytał z ciekawością Blaise.
- Pogratulował dobrego pojedynku i powiedział, że mogę do niego przyjść, kiedy będę chciał.
- Uuu, ale masz chody - zniżył głos do szeptu. - To członek Wewnętrznego Kręgu.
Musieli przerwać rozmowę, ponieważ dotarli już do klasy. Weszli i zajęli swoje miejsca, tym razem Ślizgoni z przodu, a Gryfoni, chowając się z tyłu. Snape wygłosił mowę odnośnie ciężkiej pracy, podobną do swego śmierciożerczego kolegi. Machnął rożdżką i na tablicy pojawiły się instrukcje. Eliksir bezsennego snu, Potter mógł go zrobić spokojnie z pamięci, więc nie zwlekając, wziął się do roboty. Pracował w skupieniu, nie zauważając nawet kiedy pochylił się nad nim profesor, który szokując uczniów z Gryffindoru, pokiwał z aprobatą głową i podążył dalej. Przerwał dopiero, gdy poczuł szturchnięcie. Podniósł wzrok i zobaczył Notta, który dusząc się ze śmiechu, wskazał mu głową na tył klasy. Harry spojrzał w tamtym kierunku i parsknął, a po chwili już jawnie rechotał wraz z resztą Węży. Otóż Snape wisiał właśnie nad Nevillem. Odbywało się to w prawie identyczny sposób, jak wczorajsza parodia Draco i Blaise'a. Tak swoją drogą wszystkich zastanawiało, jakim cudem Longbottom dostał się na eliksiry, to wydawało się niemożliwością. Nie mieli jednak wątpliwości, że wyleci z zajęć zanim się obejrzy. Potter z zadowoleniem przelał do fiolki ukończony poprawnie eliksir i czekał na dzwonek. Od razu po opuszczeniu lochów udali się na obiad. Na widok Pottera w sali znów zaległa cisza, co zaczynało być irytujące. Chłopak z podniesioną dumnie głową usiadł przy stole i warknął:
- Coś nie tak? - wszyscy jak na komendę przestali się gapić i rozległy się szepty, zmieniając się w końcu w standardowy gwar. Pokręcił głową i zerknął na Theo, który obserwował to z jawnym rozbawieniem.
- Dziwisz im się? Zbawca Świata w Slytherinie, trzymający z przyszłymi śmierciożercami.
- Mogliby zachowywać przynajmniej jakieś pozory - westchnął. - Co mamy następne?
- ONMS - wtrącił Malfoy. - Ciekawe co ten przygłup znowu wymyśli.
- Smoku nie obrażaj Hagrida, jest naprawdę w porządku - warknął, zarabiając niedowierzające spojrzenie. - Och, daj już spokój. Wciąż przeżywasz Hardodzioba?
- Mało nie straciłem wtedy ręki!
- Lekko cię drasnął - parsknął Potter, dopijając sok. - Chodźcie, zaraz się spóźnimy.
Niestety, przy wyjściu z zamku natknęli się na grupkę byłych przyjaciół Harry'ego. Gdy Potter przechodził, mijając rudzielca z wypisaną na twarzy obojętnością, ten chwycił go z wściekłością za ramię.
- Puść mnie - syknął, odwracając się do niego.
- Bo co, śmierciożerco? Nie jestem dla ciebie dość dobry? Czego mi brakuje? No czego?! - wrzasnął, zacieśniając uchwyt. Harry był pewny, że zostaną mu siniaki. - No tak, jestes przecież wielkim Harrym Potterem, bohaterem. Bogaczem. Co cię obchodzą zwyczajni ludzie.
Harry wpatrywał się z niedowierzaniem w wykrzywione obrzydliwym grymasem oblicze Weasleya. To naprawdę był Ron? Jego Ron? Ten sam, który tyle dla niego ryzykował, który w wakacje przed drugim rokiem nie wahał się ukraść ojcu latającego samochodu tylko dlatego, że się o niego martwił? Gdzie się podział jego przyjaciel? Z zamyślenia wyrwał go głos Seamusa Finnigana.
- Co jest z tobą, Harry? Jeszcze w czerwcu, w pociągu cię zaatakowali, a ty teraz z nimi trzymasz? - zwrócił się do pozostałych Gryfonów. - A mówiłem wam już w zeszłym roku, że z nim jest coś nie tak.
Widząc jak Ron przytakuje, w Harrym coś pękło. O dziwo, nie ogarnęła go jednak złość, lecz zalała fala dziwnego, nienaturalnego wręcz spokoju. Uśmiechnął się drwiąco do dwójki chłopaków, nie zwracajac najmniejszej uwagi na Deana, Neville'a i Hermionę. Tak właściwie, to nie miał nic do Logbottoma i Thomasa. Weasley, do którego dotarło najwyraźniej, że Harry nie zamierza reagować na jego zaczepki, puścił w końcu jego ramię, cofając się o krok.
- Daj spokój, Seam. Skoro woli towarzystwo parszywych śmierciojadów, niż nasze, to...
- To co, Weasley? - Draco nie wytrzymał. - A tak w ogóle przemyślałeś propozycję Pottera odnośnie pracy?
- Jak śmiesz! - Twarz rudzielca przybrała barwę buraka. - Zamknij się, ty tleniona fretko!
- Uuu, ktoś tu się wkurzył - Zabini zacmokał z dezaprobatą. - Doprawdy, zero opanowania, czy instynktu samozachowawczego.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, śmierciożerco!
- Ech, chodźmy już, co? - westchnął Nott. - On tylko ciągle w kółko o tych śmierciożercach... Jak można mieć tak ograniczony zasób słów?
Ron chciał się rzucić na Ślizgona, jednak w porę złapali go Dean i Longbottom, a Hermiona próbowała bezskutecznie uspokoić. Tymczasem Węże oddalały się wolnym krokiem. Gryfoni usłyszeli jeszcze komentarz Złotego Chłopca:
- Na Salazara, Theo, masz stuprocentową rację. Nie dość, że monotematyczny z ograniczonym słownictwem, to jeszcze posuwa się do rękoczynów, niczym jakiś mugol. Od czego ma różdżkę?
+++
Reszta dnia minęła bez większych incydentów, pomijając kilka prób rozpoczęcia rozmowy przez Ginny, której zadurzenie najwyraźniej odżyło z nową siłą, gdyż wodziła za nim wzrokiem, robiąc maślane oczy. Zresztą nie tylko ona. Niewiarygodne, wystarczyło pozbyć się okularów, trochę poćwiczyć i zmienić styl ubierania, a dziewczyny już wgapiały się jak ciele w malowane wrota. Jakby był jedynym przystojnym chłopakiem w Hogwarcie! Ach, no tak. On oczywiście był sławny, jakże mógł o tym zapomnieć. Stwierdził, że jeszcze kilka takich dni, a wywrzeszczy na forum, że interesują go wyłącznie mężczyźni. Tymczasem
Snape starał się przez cały dzień mieć chłopaka na oku. Zadziwiająco szybko odnalazł się wśród Węży, zdawało się, że pasował do nich idealnie. Był także zaskoczony tym z jaką łatwością jego podopieczni zaakceptowali swego byłego wroga. Trwała właśnie kolacja, gdy Mistrz Eliksirów wciągnął gwałtownie powietrze. Zaraz obok usłyszał identyczną reakcję Morvanta. Na szczęście nikt nie zwrócił na nich uwagi, wszyscy zajęci byli obserwowaniem Pottera, przed którym wylądował właśnie piękny czarny sokół. Śmierciożercy dobrze wiedzieli czyją własnością jest ten szczególny ptak. Natomiast sam zainteresowany odwiązał od nóżki ptaka małą paczuszkę, do której dołączony był zwitek papieru. Rzucił okiem na karteczkę i zamarł.
W środku jest świstoklik. Uaktywni się o północy.
Znał to pismo, doskonale je pamiętał. Zmarszczył brwi w zamyśleniu. A więc nadszedł czas. Schował pakunek do torby i podniósł głowę, orientując się, że znów wszyscy się na niego gapili.
- Nie macie własnego życia? - warknął rozdrażniony i wstał od stołu. Draco, Blaise i Theo od razu poszli w jego ślady i razem podążyli do dormitorium. Gdy weszli, usiedli i cierpliwie czekali, aż zacznie mówić.
- Musicie mnie kryć. O północy znikam, nie mam pojęcia kiedy wrócę.
- Gdzie będziesz? - zapytał Malfoy.
- Powiesz nam o co chodzi? - dodał Nott. Harry spojrzał na nich uważnie.W zasadzie przed nimi nie musi tego ukrywać.Wiedział, że może im zaufać.
- Dostałem świstoklik. Zabierze mnie prosto do Czarnego Pana.
- Chyba żartujesz! - wytrzeszczyli oczy. - Ale numer. Jasne, że będziemy cię kryć, nie musisz się o nic martwić.
- Dzięki chłopaki - uśmiechnął się szczerze.
Czekali z nim do samego końca. Gdy wybiła północ, poczuł szarpnięcie w okolicach pępka i po sekundzie stał w wielkiej, dość mrocznej sali. Rozejrzał się, lecz nie zobaczył nikogo.
- Witaj, Harry - usłyszał niski głos, dobiegający zza jego pleców. - Jednak się zjawiłeś.
Potter odwrócił się gwałtownie, stając twarzą w twarz z Voldemortem. Odetchnął, spoglądając wprost w szkarłatne tęczówki.
- Ostatnio miałeś brązowe oczy - wypalił. Tom uniósł brew. Dopiero po chwili do Pottera dotarło co powiedział i miał ochotę uderzyć głową w ścianę.
- Zaklęcie maskujące - wyjaśnił zdawkowo Riddle. - Jaka jest twoja odpowiedź?
- Zgadzam się.
- Tak też myślałem. Te ciała z wyrytym moim znakiem... Dość spektakularne.
- Skąd wiesz, że to ja?
- Mortis - zlustrował go wzrokiem. - Dlaczego akurat tak?
- Podobno moje oczy są identycznej barwy jak promień Avady, kojarzą się ze śmiercią.
- To prawda - mruknął Voldemort. - Będziesz ćwiczył ze mną co noc. Podaj medalion.
- Słucham?
- Mój medalion. Wyczuwam go.
- Jak...? - zszokowany Potter posłusznie spełnił polecenie mężczyzny i obserwował jak ten coś mamrocze.
- Po prostu. Należał kiedyś do samego Salazara. - Oddał mu błyskotkę. - Będzie przenosił cię tutaj każdej nocy
- A jeśli ktoś się zorientuje?
- Trudno. Wtedy zabiorę cię z Hogwartu. Na razie wtajemniczony jest tylko Wewnętrzny Krąg. Gdy uznam, że jesteś gotowy, zostaniesz przedstawiony śmierciożercom jako moja prawa ręka. Będą ci podlegać, prawie tak samo jak mnie. Gdy jesteśmy sami możesz mówić mi po imieniu. Przy innych zwracasz się z szacunkiem.
- Nie będę nazywał cię Panem. Nie przejdzie mi to przez gardło.
- Mów Lordzie lub Mistrzu.
- Rozumiem. Ale przecież po całonocnych ćwiczeniach nie będę w stanie funkcjonować w dzień!
- Nie bądź niedorzeczny, od czego są zaklęcia czasowe? W Hogwarcie miną około trzy godziny. Teraz sprawdzę twoje umiejętności. Evan! - w sali pojawił się postawny, czarnowłosy śmierciożerca. - To Evan Rosier. Sprawdzi co potrafisz i przeprowadzi podstawowy trening. Ja nie mam czasu na zabawy, podejmę się dopiero zaawansowanego szkolenia - wyjaśnił, po czym po prostu opuścił pomieszczenie.
- Rosier? - Potter wytrzeszczył oczy. - Przecież zginąłeś w pojedynku z Moodym...
- To oficjalna wersja - mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. - Jak widać jestem jak najbardziej żywy. A teraz walcz.
Dwie godziny później Potter z satysfakcją stwierdził, że poszło mu całkiem nieźle. Widać było efekty ćwiczeń z Marco, Snape'em i wiedzy zdobytej z Regulusem. Pojedynek był zażarty, jednak Harry został w końcu pokonany przez śmierciożercę, który stwierdził, że to koniec na dzisiaj, ale czeka ich jeszcze sporo pracy. Potter wrócił za pomocą medalionu do dormitorium, gdzie zastał śpiących chłopaków. Najwyraźniej zasnęli, czekając na jego powrót. Obudził ich szybko i przedstawił całą sytuację. Nie mogli uwierzyć w to co mówił, szczególnie, gdy dotarł w końcu do postaci swego nowego nauczyciela. Jak się okazało Evan Rosier zajmuje bardzo wysoką pozycję wśród śmierciożerców i nawet oni się go obawiają. Ma opinię nieprzewidywalnego, okrutnego szaleńca. Zabija i torturuje bez mrugnięcia okiem, nigdy nie wiadomo czego można się po nim spodziewać. Jest znany szczególnie z tego, że potrafi doprowadzić ofiarę do szaleństwa samymi słowami. Mortis czuł, że polubi tego faceta.
Witam,
OdpowiedzUsuńi znów w szkole śmierciożerca został nauczycielem, Harry bardzo dobrze się czuje w domu węza i tak Snape oraz Maorvant rozpoznali do kogo należy sokół jaki pojawił się obok Harrego...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, i znów w Hogwarcie nauczycielem zostaje śmierciożerca, jak widać Harry bardzo dobrze się czuje w Slytherinie i tak Snape oraz Maorvant rozpoznali do kogo należy sokół jaki pojawił się obok Harrego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga