niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział IX


- Czy ktoś mógłby mi to wytłumaczyć?

Cichy, jedwabisty, a przede wszystkim zadziwiająco spokojny głos Voldemorta, rozbrzmiał w wielkiej, ponurej sali. Mistrz Eliksirów mimowolnie się wzdrygnął, zaciskając palce na materiale szaty. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż pozorne opanowanie Czarnego Pana, wcale dobrze nie wróżyło. Wręcz przeciwnie. Zazwyczaj bywało zapowiedzią nadchodzącej katastrofy. Nie był odosobniony w tym przeczuciu. Zwolennicy mrocznej strony zadrżeli, przeczuwając, że mogą dzisiaj nie opuścić rezydencji swego Mistrza bez uszczerbku na zdrowiu. Wpatrywali się w Riddle'a, który również obserwował ich uważnie, czekając na jakikolwiek odzew. Nic takiego się nie stało, żaden ze śmierciożerców nie odważył się zabrać głosu. W pomieszczeniu panowała ciężka, pełna napięcia cisza. Ciemnobrązowe oczy zmrużyły się, a nałożone na nie zaklęcie iluzji prysło, przez co przybrały barwę szkarłatu.

- Nikt? - Mężczyzna wstał z wysokiego tronu, zaczynając się powoli przed nim przechadzać. - Naprawdę nikt nie potrafi mi wyjaśnić tego, jakim cudem w centrum Hogsmeade zawisły okaleczone zwłoki dwójki mugoli? I dlaczego, na litość Salazara, wyryty był na nich mój znak?!

Z różdżki Czarnego Pana posypały się iskry. Tłum postaci w czarnych szatach poruszył się niespokojnie. Śmierciożerców powoli opuszczały ostatnie iskierki nadziei na uratowanie własnej skóry. Zaczynali poważnie wątpić w to, że uda im się dzisiaj wydostać z dworu o własnych siłach. Snape zbladł i przygryzł mocno wnętrze policzka, dziękując wszelkim siłom za to, że jego oblicze skrywa maska. Czarny Pan naprawdę rzadko tracił nad sobą panowanie, lecz w takich chwilach nikt nie mógł czuć się stosunkowo bezpieczny, nawet osoby należące do Wewnętrznego Kręgu, które zazwyczaj mogły pozwolić sobie na bardzo wiele. Gniew Mistrza nie oszczędzał nikogo. Kilka osób, prawdopodobnie nowo zwerbowanych, próbowało niepostrzeżenie się wycofać lub skryć za swymi towarzyszami, nierozważnie ściągając na siebie uwagę Voldemorta. Nie minęła sekunda, nim poleciały w ich stronę pierwsze Cruciatusy.

- O nie - wysyczał Czarny Pan. - Żaden z was nie ma prawa choćby drgnąć bez mojego polecenia. Czy to jasne? - Severus słyszał jak stojąca obok Bella westchnęła cicho, gdy nikt nie odważył się na odpowiedź. Oczy Riddle'a zwężyły się, a w tłum znów pomknęły czerwone promienie, trafiając w przypadkowe osoby. - Zadałem pytanie.

Tym razem po sali natychmiast rozszedł się zgodny pomruk. Voldemort opuścił różdżkę.

- W takim razie spróbujmy inaczej. Czy któryś z was, bezużyteczne ścierwa, potrafi wyjaśnić mi, kim jest Mortis?

Gdy tylko słowa opuściły jego usta, Riddle zauważył nieznaczne poruszenie wśród trzech osób. Co najciekawsze, każda z nich należała do Wewnętrznego Kręgu. Zaintrygowany, wbił w nich wzrok, czekając na odpowiedź. W końcu z szeregu wystąpił Malfoy, klękając u stóp swego Mistrza.

- Mój Panie - wyszeptał. - Mam pewne podejrzenia, ale wydają się one co najmniej śmieszne.
- Słucham, Lucjuszu.
- Słyszałem jak mój syn, Draco, mówił, że wraz z kolegami nazwali tak Pottera.

Rozległy się szmery oraz nieliczne chichoty. Śmierciożercy najwyraźniej uznali za kompletną bzdurę sam pomysł, że świętoszkowaty pupilek Dumbledore'a mógłby zdobyć się na dokonanie takiej zbrodni. A jeśli już jakimś cudem do tego doszło, to i tak nie potrafili znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego miałby pozostawić na ciałach ofiar Mroczny Znak. Wszelkie odgłosy ucichły jednak szybko pod ostrym spojrzeniem krwistych tęczówek.

- Zaiste, to niezwykle interesujące, mój wierny sługo. - Voldemort spojrzał na Notta. - Williamie*?
- Panie. - Mężczyzna podszedł i przyklęknął obok Malfoya. - Mój syn, Theodor, również podzielił się ze mną taką informacją.
- Panie, chyba w to nie wierzysz? - odezwał się Yaxley, nie wytrzymując i również występując z szeregu. - To przecież czysty absurd!
- A dlaczegóż to?
- Gówniarz nie potrafi nawet poprawnie rzucić Cruciatusa! W ministerstwie...
Crucio - Voldemort szepnął jakby od niechcenia, ze znudzeniem obserwując jak śmierciożerca pada na posadzkę, wijąc się z bólu. - Doprawdy, Yaxley. Jedynie twa wierność i niewątpliwa przydatność ratują cię obecnie przed dotkliwą karą za zbytnią śmiałość. Wracaj na miejsce.
- T-tak jest, Panie. - Mężczyzna wstał, wycofując się chwiejnie. - Dziękuję za twą łaskę, Mistrzu.
- Wracając do tematu... Severusie. - Riddle przeniósł swą uwagę na Snape'a, który natychmiast klęknął przed Lordem. - Wiesz coś o tym?
- Panie, nie słyszałem, by Potter lub jego obecny opiekun planowali podobne posunięcie. Jednakże sądzę, iż jest to możliwe.
- Możliwe? Kontynuuj.
- Opiekun Pottera często sprowadza mugoli, by ten ćwiczył na nich nowo nabyte zdolności. - Zamilkł na chwilę, a w sali ponownie rozbrzmiały pełne niedowierzania szepty. - Z tego, co wiem, ostatnio chłopak bawił się swymi ofiarami za pomocą mugolskich narzędzi.
- Proszę, proszę... - Twarz Czarnego Pana przybrała nieprzenikniony wyraz. Wskazał dłonią, by trójka mężczyzn wróciła na swe pozycje. - Waszym zadaniem jest zdobycie jak największej liczby wiarygodnych informacji na ten temat. Chcę wiedzieć wszystko, absolutnie wszystko, o poczynaniach Pottera. - Po tych słowach skierował wzrok na pozostałych zwolenników. - Możecie odejść.

Śmierciożercy pospiesznie opuścili salę, pełni ulgi, ciesząc się, że tym razem jednak ominęła ich kara. Gdy tylko sala opustoszała, Czarny Pan opadł na tron, a na jego przystojnej twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. Jeśli to, co dziś usłyszał jest prawdą, to możliwe, iż chłopak właśnie w ten dość niespodziewany sposób przesłał mu wiadomość. Czyżby przyjął propozycję? Nareszcie wszystko zaczęło iść po jego myśli? Nadchodzi wojna i tym razem nie pozwoli na to, by trwała latami, jak poprzednia. Mając po swojej stronie Pottera, nikt nie zdoła mu już przeszkodzić. Pomieszczenie wypełnił mrożący krew w żyłach śmiech.

+++

Harry pakował swoje rzeczy, przygryzając w zamyśleniu dolną wargę. Wciąż jeszcze miał przed oczami ostatni numer Proroka Codziennego, którego prenumeratę zamawiał Marco. Na pierwszej stronie widniało ogromne zdjęcie ciał wywieszonych w centrum czarodziejskiego miasteczka, a kolejne trzy strony zajmował obszerny artykuł, w którym reporterka rozwodziła się nad tajemniczym mordercą o pseudonimie Mortis, działającym na zlecenie Czarnego Pana. No cóż, Harry nie miał pojęcia, że wywoła aż taką sensację, jednak zbytnio mu to nie przeszkadzało. Teraz trzeba było tylko uważać, by nie wydało się, że ów Mortis jest Złotym Chłopcem we własnej osobie. Wygląda na to, że bardzo ostrożnie będzie musiał posługiwać się swym nowym pseudonimem, co będzie raczej łatwe zważywszy na fakt, iż poznało go zaledwie kilka osób. Całe szczęście, że nie zdążył, wtedy na Pokątnej, wyjawić go Remusowi, Charliemu i Billowi. Zdecydowanie postępuje ostatnimi czasy zbyt lekkomyślnie. Choć z drugiej strony, jak ma sobie z tym wszystkim poradzić? Owszem, podoba mu się nowe życie i nigdy nie wróciłby do starego, ale mimo wszystko, to działo się tak szybko... Od jakiegoś czasu miewał dziwaczne wahania nastrojów, czego oczywiście zirytowany tym Nagara, nie omieszkał wytykać mu przy każdej możliwej okazji. Harry sam doskonale zdawał sobie z tego sprawę, nie potrafiąc jednak w żaden sposób nad tym zapanować. Podejrzewał, że to wpływ Czarnej Magii i tak szybko postępujących w nim zmian. W końcu całe jego życie wywróciło się do góry nogami. Westchnął ciężko, rozglądając się po pokoju. Już jutro opuści Grimmauld Place. Dwa ostatnie dni przed powrotem do Hogwartu, Marco postanowił przeznaczyć na powtórki z lekcji aktorstwa, Czarnej Magii i przedmiotów szkolnych. Dzięki skrupulatności mężczyzny, praktycznie cały zakres szóstego roku Harry miał opanowany, więc spokojnie będzie mógł poświęcić ten czas na naukę rzeczy, które go bardziej interesują. Na dzisiejszy wieczór jednak odpuścili sobie powtórki. Mieli inne plany. Gdy wszystko było gotowe, opuścił pokój, kierując się do sypialni wampira. Wszedł bez pukania i usiadł na łóżku, obok rozłożonego wygodnie Marco. Nagara obrócił się na bok, podpierając się na łokciu i przyglądał mu się z uśmiechem.

- Spakowany?
- Taa, spakowany.
- Najchętniej bym cię tu zatrzymał.
- A ja chętnie bym został. Jakoś nie uśmiecha mi się powrót pod skrzydła tego oszusta.
- Nie przejmuj się nim, będzie dobrze.
- Łatwo ci mówić, to nie ciebie będzie miał cały czas na oku.
- Dasz radę - szepnął Marco, przyciągając chłopaka do siebie i obejmując go mocno. - Czegoś cię chyba w końcu nauczyłem, prawda?
- Tak. - Harry wtulił się w wampira, kryjąc twarz w jego szyi. - Ale to i tak wkurzające.
- Nie denerwuj się - wymruczał mu do ucha, drżąc lekko, gdy ciepły oddech Harry'ego podrażnił czułą skórę. - Teraz zajmijmy się czymś przyjemniejszym.

Marco przekręcił ich zgrabnym ruchem tak, że zawisł nad chłopakiem, opierając dłonie po obu stronach jego głowy. Pochylił się nad nim, wysuwając język i liżąc zachęcająco jego wargi. Harry odpowiedział z entuzjazmem, rozchylając je i zapraszając wampira do pogłębienia pocałunku. Mężczyzna badał ochoczo wnętrze jego ust, wydobywając z Harry'ego pierwsze jęki. Chłopak sięgnął do guzików koszuli wampira, niecierpliwie je rozpinając, próbując pozbyć się zbędnego materiału, który odgradzał go od wspaniałego ciała opiekuna. Sapnął, kiedy niespodziewanie jego ręce zostały ułożone nad głową, a nadgarstki oplotły czarne wstążki, przywiązując je do wezgłowia.

- Spokojnie, malutki - zachichotał Marco, przerywając pocałunek. - Mamy całą noc przed sobą.
- To nie fair - syknął, gdy mężczyzna kąsał delikatnie nabrzmiałe wargi, następnie wyznaczając drobnymi pocałunkami linię wzdłuż jego szczęki, przez wrażliwą szyję, aż do obojczyka. - Nie dręcz mnie tak.
- Ależ dlaczego?
- Chcę cię dotknąć, rozwiąż mnie!
- Mój piękny - gorący oddech musnął ucho chłopaka. – Taki uległy, chętny. Niecierpliwy.
- Marco, proszę - westchnął, gdy Nagara kolejnym niewerbalnym zaklęciem pozbawił go odzieży, samemu nadal pozostając w pełni ubranym. - To niesprawiedliwe.
- Wiesz, Harry? - Marco szeptał niezrażony, z zadowoleniem obserwując nagie ciało. - Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, wiedziałem, że będziesz mój.

Po tych słowach wysunął kły, wbijając je w tętnicę Harry'ego. Potter pisnął zaskoczony, nie spodziewając się tak nagłego ataku. Marco zawsze, poza pierwszym razem, uprzedzał lub pytał o pozwolenie, nie chcąc go skrzywdzić i sprawiać niepotrzebnego bólu, dlatego też teraz Harry skrzywił się, czując nieprzyjemne pieczenie. To uczucie jednak szybko znikało, zastępowane napływającą stopniowo, tak dobrze mu znaną, błogą przyjemnością. Nie minęło wiele czasu, nim wił się pod nim, pragnąc więcej i więcej, coraz bardziej podniecony. Tymczasem Marco zlizywał zachłannie krew wypływającą z rany, tłumiąc własne jęki. Uwielbiał tego dzieciaka, zapach i smak jego krwi działały na niego niczym najlepszy afrodyzjak. Warknął cicho, odrywając się niechętne od cudownego płynu i polizał miejsce, gdzie wbił kły, by zatamować upływ krwi. Ponowił ustami swą wędrówkę po ciele Harry'ego, naznaczając go drobnymi ugryzieniami i pocałunkami, starannie omijając jednak najbardziej domagające się uwagi miejsce. Harry jęknął i poruszył niecierpliwie biodrami, gdy Naga znów z premedytacją przygryzał wnętrze jego uda, następnie przebiegając językiem po podrażnionych miejscach, wciąż i wciąż pogłębiając jego podniecenie, nadal jednak nie pozwalając mu się uwolnić. Marco uśmiechnął się złośliwie, przesuwając się ponownie coraz wyżej, obcałowując biodra i brzuch Harry'ego, docierając do sutków. Polizał brodawkę, a następnie zassał jeden sutek, drugi muskając palcami. Potter wił się, wyrzucając z siebie nieskładne prośby i błagania. Nie wytrzymał i krzyknął rozpaczliwie, kiedy mężczyzna otarł się o jego nabrzmiałą męskość.

- Marco, proszę!
- O co, skarbie? - szepnął zmysłowo, nie przerywając pieszczot. - Powiedz to.
- Dotknij mnie.
- Ale jak? - spytał z pozornie niewinnym uśmieszkiem, przesuwając dłonią wzdłuż boku chłopaka. - Tak?
- Wiesz o co mi chodzi!
- Nie wiem. Powiedz mi.
- Nie baw się mną, proszę - załkał. - Dotknij mnie tam!
- Tutaj? - Postanowił zlitować się nad rozpalonym chłopakiem, dotykając w końcu jego spragnionego uwagi członka. - Tak dobrze?
- Taaaak. Och, Marco... Więcej.
- A, a, a - pokręcił głową. - Tym razem to powiesz.
- Marco...
- Powiedz to, Harry. Zrobię wszystko, tylko powiedz mi czego pragniesz.
- Kurwa, Marco! - krzyknął, gdy mężczyzna drażniąco przesunął palcami po główce. - Weź go do ust!
- Jak sobie życzysz.

Usatysfakcjonowany tym wybuchem Nagara pochylił się, zlizując z czubka sączącego się już penisa przezroczysty płyn. Nagrodziło go ciężkie westchnienie chłopaka. Zachęcony, przesunął dłonią w dół i w górę trzonu, słuchając kolejnych westchnień i cichych jęków. Wpatrując się w szmaragdowe, zamglone podnieceniem oczy, zarysował językiem kółeczko wokół główki. Podrażnił ją przez chwilę, po czym rozchylił usta i zassał się delikatnie na czubku penisa, pochłaniając go stopniowo coraz głębiej, nieustannie pracując też językiem.

- O taaaak - jęknął Harry, odchylając głowę do tyłu. - O Merlinie, possij go. Mocno, proszę.

Marco uśmiechnął się i zamruczał, przytrzymując mocno biodra chłopaka, którymi ten niekontrolowanie poruszał. Gdy wampir spełnił jego prośbę, Harry nie panował już nad swymi odruchami. Wił się i wzdychał, niemal roztapiając się z przyjemności, czując tę gorącą wilgoć. Marco ssał go mocno, masując przy tym także jądra chłopaka, wiedząc dokładnie, co lubi jego młody kochanek i jak sprawić mu przyjemność. Skierował jedną z dłoni między pośladki Harry'ego, muskając znajdującą się tam ciasną dziurkę. Podrażnił ją przez chwilę, a potem wsunął do środka jeden palec. To wystarczyło, by poczuł wypełniające gardło nasienie, które przełknął do ostatniej kropelki. Nie czekając na to, aż chłopak uspokoi się po przebytym orgazmie, dołączył drugi, a później trzeci, poruszając nimi i rozciągając go, przygotowując na przyjęcie czegoś dużo większego. Odszukał prostatę, obserwując z lubością jak chłopak zaskoczony krzyczy, a jego męskość znów powoli się rozbudza. Uznając, że jest już gotowy, wyciągnął palce i mruknął szybko zaklęcie, pozbywając się nareszcie ubrań. Uniósł się i rozszerzył nogi Harry'ego, zagłębiając się powoli w chętnym ciele, tłumiąc okrzyk chłopaka namiętnym pocałunkiem. Harry oddychał głęboko, patrząc w zamglone oczy wampira, starając się rozluźnić. Mimo dobrego przygotowania, to wciąż bolało. Odczekawszy chwilę, poruszył się na próbę, dając tym samym znak Marco, że jest już gotowy. Mężczyzna przymknął powieki, wbijając się w niego powolnymi ruchami. Początkowo delikatnie, bez pośpiechu, a stopniowo coraz szybciej, szybciej i szybciej, pragnąc dać im obu jak najwięcej rozkoszy. Potter nie mógł powstrzymać jęków, rozkoszując się każdym pchnięciem wypełniającej go męskości wampira.

- Mocniej - szepnął, obejmując go w pasie nogami, rozsuwając je szeroko, by dać mu do siebie lepszy dostęp. - Mocniej, jeszcze, o tak, dokładnie tak!

Marco wzmocnił uchwyt na biodrach chłopaka i spełnił jego prośbę, wchodząc w niego z coraz większą siłą i ustawiając pod takim kątem, by z prawie każdym pchnięciem podrażniać jego prostatę. Potter wychodził mu naprzeciw, wbijając paznokcie w plecy wampira, ponownie bliski spełnienia. Czując zbliżający się finał, wampir sięgnął pomiędzy nich i chwycił członka Harry'ego, poruszając szybko ręką. Chłopak doszedł gwałtownie, krzycząc jego imię, opadając wyczerpany na posłanie. Marco jęknął, gdy poczuł zaciskające się na nim mięśnie i wykonując ostatnie, teraz już płytkie, gorączkowe pchnięcia, podążył za nim, szczytując i rozlewając się w ciasnym wnętrzu. Opadł na chłopaka, nie mogąc się ruszyć, nadal pozostając w jego wnętrzu. Leżeli tak przez dłuższy czas, próbując uspokoić oddech. W końcu Marco uniósł się i wysunął z Harry'ego, kładąc się obok i przyciągając go bliżej. Przytulił go, przeczesując palcami miękkie, wilgotne od potu włosy chłopaka i pocałował go czule, uśmiechając się, gdy ten przywarł do niego, wzdychając cicho z przyjemności. Tej nocy kochali się jeszcze kilka razy, ciesząc się sobą przed nieuniknionym rozstaniem.

+++

Marco i Harry przepychali się przez zatłoczony dworzec, kierując się w stronę barierki prowadzącej na peron dziewięć i trzy czwarte. Marco zerknął na zegarek i przyspieszył kroku, przeklinając się za nie nastawienie budzika. Mogli się przecież spodziewać, że po tak upojnie spędzonej nocy z pewnością nie wstaną na czas. Dotarli w końcu na miejsce z zadowoleniem zauważając, że mają jeszcze piętnaście minut do odjazdu pociągu. Przekroczyli barierkę, natykając się natychmiast na członków Zakonu Feniksa. Potter rozejrzał się dość zdezorientowany, stwierdzając po chwili, że prawdopodobnie odprowadzają oni Hermionę i Weasleyów. Najwyraźniej uznano, że pomimo braku kontaktu z Potterem, ci nadal narażeni są na atak ze strony Czarnego Pana. Cóż, w zasadzie to całkiem zrozumiałe. Wymieniwszy z Marco znaczące spojrzenie, ruszyli do przodu, obojętnie mijając przyglądających im się zakonników. Stanęli niedaleko, pogrążając się w cichej rozmowie. Niedługo potem przyłączył się do nich Remus, który ze zdumieniem obserwował z jak wielką niechęcią jego przyjaciele podchodzą do rozstania. Wilkołak zmarszczył w zamyśleniu brwi. Tymczasem Marco pouczał Harry'ego, który niecierpliwie wywracał oczami, słysząc nieustanne wskazówki wampira.

- Pamiętaj, informuj mnie o wszystkim. Gdyby coś się działo, leć od razu do Nietoperza.
- Tak, wiem. Powtarzałeś mi to setki razy. Poradzę sobie.
- W to nie wątpię, martwię się raczej o innych.
- Och, a to dlaczego? Jestem przecież bardzo grzeczny i uprzejmy.
- Oczywiście.
- Śmiesz wątpić?
- Ależ skąd - Nagara mrugnął łobuzersko do chłopca. - Szczególnie nie po tym, jak... - dokończył zdanie szeptem, tak, by usłyszał go tylko Harry.

Chłopak zarumienił się nieznacznie, posyłając mu pełne wyrzutu spojrzenie. Nie zdołał jednak opanować drżenia warg, a po chwili obaj wybuchnęli śmiechem, zwracając na siebie uwagę stojących w pobliżu osób. Umknęło im dziwne spojrzenie Remusa.

- Ale się gapią - mruknął Potter. - Jeszcze bardziej niż zwykle.
- Dziwisz się? Cholernie się zmieniłeś, a na dodatek odprowadza cię nieziemsko przystojny facet...
- Mhmm, Remus rzeczywiście... Auu! - Skrzywił się, gdy Marco uderzył go w potylicę. - Dobra, już dobra, żartowałem. To znaczy nie żebyś nie był przystojny, Remi.
- W porządku - zaśmiał się Lunatyk. - A gdzie twoi znajomi?
- Pewnie już w pociągu. - Spojrzał Marco w oczy, przygryzając wargę. - Powinienem już iść.
- Tak, idź - westchnął wampir, przyciągając go do siebie.

Zanurzył twarz w czarnych, nieco rozczochranych włosach, powstrzymując się przed pocałunkiem. Nieważne jak bardzo tego chciał, nie mogli pokazać publicznie tego, co ich łączy. Harry odsunął się w końcu i chwycił bagaż. Został jeszcze poklepany po plecach przez Lunatyka, po czym ruszył w stronę pociągu. Zatrzymał się jeszcze na schodkach i odwróciwszy się, posłał mężczyznom ostatni, ciepły uśmiech.

+++

Harry czekał wraz z profesor McGonagall na pojawienie się pierwszorocznych. Podróż do Hogwartu zleciała mu wyjątkowo szybko i spokojnie na wesołych rozmowach i grze w karty. Znalazł Draco, Theo i Blaise'a w jednym z ostatnich przedziałów, a mniej więcej w połowie drogi dołączyli do nich Crabbe i Goyle, których przyprowadziła Pansy. Przechodzący obok przedziału uczniowie posyłali im tylko zdumione spojrzenia. No bo Potter siedzący wśród Ślizgonów? Nie mieściło im się to w głowach. Nie mieli pojęcia, że to dopiero początek niespodzianek.
Nie minęło wiele czasu, nim pojawił się w końcu Hagrid. McGonagall po swej zwyczajnej przemowie poprowadziła niewielką grupkę do Wielkiej Sali. "Przedstawienie czas zacząć", pomyślał, gdy wrota się otworzyły, wpuszczając ich do środka. Wszedł jako ostatni, przemierzając pomieszczenie dumnym krokiem. Tak jak się spodziewał, wywołał swym widokiem głośne szepty.

- Drodzy uczniowie! - Dyrektor powstał ze swego miejsca, obdarzając wszystkich uśmiechem z serii "kocham cały świat". - Pragnę powitać was serdecznie w nowym roku szkolnym! Już za moment rozpocznie się Ceremonia Przydziału, w trakcie której nowi uczniowie zostaną przydzieleni do poszczególnych domów. Zastanawia was prawdopodobnie, co wśród pierwszorocznych robi pan Potter. Wyjaśnienie jest proste. Z pewnych przyczyn, Harry również zostanie powtórnie przydzielony. Profesor McGonagall - skinął kobiecie głową. - Sądzę, iż możemy zaczynać.

Profesor Flitwick wniósł do sali niski stołek, kładąc na nim postrzępiony, stary kapelusz, który rozpoczął powitalną pieśń. Harry mimowolnie ściągnął brwi, słuchając słów Tiary. Prócz oczywistego przedstawienia poszczególnych domów, ostrzegała także przed rodzącym się w sercach złem, zdradą i koniecznością zjednoczenia. Potrząsnął głową, stwierdzając, że pomyśli o tym później. Wreszcie nadeszła jego kolej. Usiadł na stołku, zamykając oczy.

Witaj, Wybrańcze - usłyszał cichy głosik. - Znów się spotykamy. Mówiłam ci przecież, że twoje miejsce jest gdzie indziej. Przykro mi, że musiałeś dość boleśnie się o tym przekonać. Ale nie pora na to, mój drogi, nie pora. Nadchodzą mroczne czasy, a droga, którą obrałeś wydaje się kręta i wyboista. Sekret tkwi w prostocie, mój miły. Czeka cię trudna decyzja, wybierz mądrze. Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz się opierał. To twoja szansa, chłopcze. SLYTHERIN!

Zapadła cisza. Zarówno nauczyciele, jak i uczniowie, obserwowali z niedowierzaniem jak Harry ściąga Tiarę Przydziału i wstaje, spoglądając na emblemat szaty, który automatycznie zmienił kolory na zieleń i srebro. Wyprostował się, pewnym krokiem podchodząc do stołu Ślizgonów. Przeszedł wzdłuż ławki, mijając wrogo wyglądających nowych współdomowników, posyłających mu nieprzychylne spojrzenia. Nie przejmując się tym, zmierzał wprost do Notta i Malfoya, którzy zajęli mu miejsce. Usiadł między nimi, ignorując zaskoczone sapnięcia, które rozległy się, gdy Draco przyjacielsko poklepał go po plecach. Po chwili Harry rozejrzał się i podniósł kpiąco brwi, uśmiechając się złośliwie na widok zszokowanych min hogwartczyków. Jedynie twarz Dumbledore'a nie wyrażała żadnych konkretnych uczuć, tworząc nieprzeniknioną maskę. Dyrektor odchrząknął i wstał, ponownie zabierając głos, co wyrwało pozostałych z odrętwienia.

- No cóż, tego chyba nikt się nie spodziewał. Uprzedzam wszystkich, że pojedynki na korytarzach szkoły oraz wstęp do Zakazanego Lasu są surowo zabronione. Mam także zaszczyt przedstawić nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, którym zostaje profesor Alexander Morvant. Nie widzę sensu, by przedłużać, jesteście pewnie zmęczeni. Prefekci odprowadzą po uczcie pierwszorocznych, a rano zajmą się rozdawaniem planów lekcji. Teraz wsuwajcie.

Klasnął, a na stołach natychmiast pojawiły się potrawy. Przez całą kolację Harry czuł na sobie wzrok nie tylko uczniów, szczególnie tych z Gryffindoru, ale też nowego profesora. Nieco zirytowany, podniósł w końcu głowę, napotykając piwne tęczówki. Odwzajemnił spojrzenie, mimowolnie lustrując uważnie Morvanta. Mężczyzna był całkiem przystojny. Wysoki, dość blady, ryry twarzy miał subtelne. Ciemnobrązowe, raczej krótkie włosy, zaczesane były gładko do tyłu, lecz nie sprawiały wrażenia ulizanych. Wyglądał na człowieka skrytego, niedostępnego, może nieco tajemniczego, ale nie odrzucającego. Musiał przyznać, że go zaintrygował. Profesor uniósł kącik ust, patrząc wprost w oczy koloru Avady i ani myśląc odwrócić wzrok. Młody Black zmarszczył brwi, zastanawiając się o co chodzi mężczyźnie, lecz zaraz wzruszył ramionami, powracając do rozmowy z kolegami. I tak dowie się wszystkiego prędzej, czy później. Miał tylko cichą nadzieję, że nauczyciel będzie kompetentny i nie planuje uprzykrzać mu życia. To byłaby naprawdę miła odmiana.

Z niejaką ulgą przyjął koniec uczty. Zdążył się już odzwyczaić od wiecznego gwaru i natrętnych spojrzeń, zapomniał jak męczące to bywa. Wraz z resztą Ślizgonów opuścił Wielką Salę, kierując się do lochów, gdzie mieściły się komnaty Slytherinu. Wchodząc do środka ze zdumieniem odkrył, że są większe od tych w Gryffindorze. Zupełnie nie zwrócił na to uwagi, będąc tutaj na drugim roku. Różniła się także wielkość dormitoriów, które były trzyosobowe. Crabbe i Goyle dzielili pokój z Folisonem Multonem, szczupłym, nieco szczurowatym Ślizgonem z ich roku. Malfoy, Nott i Zabini do tej pory mieli wspólną sypialnię, lecz ustalili, że Theo przeniesie się do Harry'ego. Zajęli pomieszczenie mieszczące się naprzeciwko dormitorium przyjaciół, które do tej pory stało puste. Harry'emu strasznie przypadł do gustu wystrój. Zielony, srebrny i czarny zdecydowanie były jego kolorami. Działały na niego o wiele lepiej, niż drażniące, krzykliwe barwy Lwów. Po przejściu do pokoju wspólnego, uczniowie Domu Węża podchodzili do niego, zaczynając rozmowę lub tylko wymieniając uprzejmości. Cóż, to było raczej zaskoczeniem. Mortis spodziewał się otwartej wrogości, tymczasem doczekał się pewnego rodzaju akceptacji. Co prawda ostrożnej, nieufnej, ale jednak akceptacji. Podejrzewał, że duży wpływ na podejście Ślizgonów miał zarówno jego nowy status społeczny, jak i przyjazne stosunki z tak zwanym Księciem Slytherinu, jak zwykły złośliwie nazywać Malfoya pozostałe domy, oraz jego przyjaciółmi. Prawdopodobnie nowi współdomownicy będą go bacznie obserwować, starając się wybadać sytuację. Oczywiście nie wszystkim podobała się obecność Złotego Chłopca w Królestwie Węży, jednak ograniczyli się do drobnych, uszczypliwych uwag, które ignorował lub posyłania mu niechętnych spojrzeń. Kiedy nareszcie zamknęły się za nimi drzwi nowej sypialni, opadł zmęczony na łóżko, marząc o ciepłej pościeli. Wiedział jednak, że czeka go jeszcze długa rozmowa. Usiadł, spoglądając z wyczekiwaniem na trójkę chłopaków. Ci wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.

- Potter - odezwał się Zabini, przerywając ciszę. - Oszczędzimy ci mowy powitalnej, przechodząc od razu do rzeczy. Zadamy ci pytanie i oczekujemy na nie szczerej odpowiedzi.
- Naprawdę szczerej - dodał Theo. - Nie zamierzamy ukrywać przed tobą istotnych rzeczy i oczekujemy tego samego od ciebie.
- Tego oraz dyskrecji - przyłączył się Malfoy. - Zresztą po co ja to mówię, znasz zasady. Spędziłeś w naszym towarzystwie znaczną część wakacji, wiesz już jak to wszystko działa.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie panują między nami relacje. - Potter pierwszy raz widział, by Blaise był tak poważny. - Mamy nadzieję, że teraz, jako jeden z nas, dostosujesz się.
- Dla pozostałych bądź sobie kim tylko chcesz. Tutaj jednak jesteśmy sobą. - Draco pochylił się nieznacznie w jego stronę. - I pewnie domyślasz się już o co chcemy zapytać. Prawda?
- Rozumiem - Harry pokiwał głową, przełykając ślinę. - Pytajcie.
- Harry... - Theo spojrzał mu w oczy. - Nie będziemy owijać w bawełnę. Dwójka zmasakrowanych mugoli z wyrytymi Mrocznymi Znakami. Mówi ci to coś?
- Chyba każdy o tym słyszał... - Potter mimowolnie spiął się, nie wiedząc na co może liczyć. - Dlaczego o to pytacie?
- Kolejne pytanie - tym razem głos zabrał Malfoy. - To twoja robota? Po prostu odpowiedz: tak lub nie.
- A jeśli powiem, że tak?
- To nie jest odpowiedź. Tak, czy nie?

Zapadła pełna napięcia cisza. Potter wpatrywał się w Ślizgonów, starając się nie okazywać tego jak bardzo jest spięty. Zastanawiał się, czy warto wyjawić im prawdę, kalkulując szybko wiążące się z tym korzyści lub potencjalne straty. Nie zdążył poznać tej trójki na tyle, by móc przewidzieć ich reakcje. Z drugiej strony nie chciał także kłamać. Naprawdę nie chciał, doskonale wiedząc, że i tak wszystko szybko wyjdzie na jaw. Ile będzie w stanie ukrywać przed nimi swe poczynania? Niedługo. Nie, to nie ma sensu. Poza tym zasady są jasne. Mają rację, to normalne, że oczekują od niego, iż będzie ich przestrzegał. Musi to powiedzieć. Więc dlaczego się waha? Dlaczego czuje strach? W głębi duszy znał odpowiedź na to pytanie. Pomimo składanych sobie obietnic i starań, by ich dotrzymać, nie był w stanie powstrzymać kiełkującego w jego sercu ziarnka nadziei na to, że być może znalazł prawdziwych sojuszników, a może i nawet przyjaciół. Zamrugał z niedowierzaniem, zdając sobie sprawę z tego, że najzwyczajniej w świecie boi się kolejnego odrzucenia. Mimo to wiedział, że jeśli ma ono nastąpić, to lepiej, by stało się to już teraz.

- Harry - westchnął Nott, zniecierpliwiony milczeniem chłopaka. - My wiemy. Chcemy to usłyszeć od ciebie.
- Okej. Odpowiedź brzmi... - przerwał i popatrzył po twarzach Ślizgonów, czując przyspieszone bicie serca. Czas na chwilę prawdy. - Tak.
- Świetnie - uśmiechnął się Theo. - Witamy wśród swoich.
- Ma ktoś ochotę na Ognistą? - zapytał Zabini, wyczarowując szklaneczki. - Draco, Theo, Harry?
- Jak najbardziej - odezwał się Malfoy. - O ile to nie są te obrzydliwe zlewki, które zaserwowałeś nam na zakończenie piątego roku.
- Nie, to z prywatnego zbioru mojej matki.
- O, to i ja się skuszę. - Nott sięgnął po trunek.
- Zaraz, chwila. Że co? - Harry w końcu odzyskał głos, patrząc na nich z wyraźnym zdezorientowaniem. - Jak to? Właśnie przyznałem, że jestem mordercą, a wy...
- Daj spokój - roześmiał się Blaise, widząc jego skołowaną minę. - Doskonale wiesz, że siedzisz wśród przyszłych śmierciożerców. Czego się spodziewałeś?
- Wiecie co? - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Polejcie mi.

******************************************

* Nigdzie nie znalazłam imienia Notta seniora, więc postanowiłam nazwać go Williamem.


3 komentarze:

  1. Witam,
    o tak to musiał być wielki szok, Potter w Slyherinie, Voldemort wściekły, ale i zadowolony, Harry nie został odrzucony a tak bardzo się tego bał...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Nott senior chyba miał podobne imię do swojego syna. Coś w stylu: Teodeth czy coś w tym stylu. Nie jestem pewna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, tak to musiał być dla wszystkich wielki szok, że Potter wylądował w Slyherinie, och Voldemort wściekły, ale i zadowolony, ;) cieszę się, że Harry nie został odrzucony, a tak bardzo się tego bał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń