poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XXVI



- Syriusz...?

Łzy spłynęły po jego policzkach, gdy znów patrzył w ukochane szare oczy. Znów widział te czarne włosy, przystojną twarz, zawadiacki uśmiech. Znów miał przy sobie najbliższą mu osobę. Serce gwałtownie przyspieszyło, kiedy przepełniła je nadzieja na to, że teraz wszystko się ułoży, że będzie dobrze, że już nie będzie sam. Nie mógł uwierzyć, że jakimś cudem go odzyskał, że jest tutaj, teraz, z nim. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki... która napotkała tylko pustkę.
Dopiero wtedy spostrzegł, że sylwetka chrzestnego, pozornie prawdziwa, rzeczywista, namacalna, zdawała się być zupełnie nierealna. Tak eteryczna, zwiewna, przezroczysta i ulotna, niczym senne wspomnienie.

- Nie... - jęknął, czując jak w jednym momencie jego serce rozlatuje się na kawałki. - Nie, nie, nie..
- Harry...
- Nie.
- Przepraszam, Harry - szepnął Syriusz, wyciągając dłoń, by zetrzeć łzę z jego policzka, jednak zatrzymał ją wpół ruchu, jakby uświadamiając sobie, że nie jest w stanie tego zrobić. - Płaczesz przeze mnie - dodał, widząc niezrozumienie w oczach chłopaka. - Przepraszam.
- Syriuszu, to ty? To naprawdę ty? - szeptał w kółko, upewniając się, że to co widzi nie jest tylko złudzeniem. - Gdzie byłeś? Wróciłeś?
- Nie mogę.
- Możesz. Przecież jesteś tutaj.
- Tylko na chwilę. Po raz ostatni.
- Nie, nie, nie... - Harry wplótł palce we włosy, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. - Nie rób tego, nie zostawiaj mnie znów!
- Przykro mi - pokręcił ze smutkiem głową. - Stąd nie ma powrotu.
- Stąd? Gdzie ty jesteś? Zresztą nieważne, teraz wróciłeś. Zostań, nie odchodź...
- Muszę. Naprawdę muszę.
- Więc co tu robisz?! - zaszlochał, zaciskając pięści. - Po co to wszystko?!
- Myślałem, że list wszystko wyjaśni i reszta potoczy się tak jak zaplanowałem, ale przeliczyłem się. To nie wystarczy, będzie już za późno.
- Nie rozumiem.
- Zatracasz się.
- Za... co?
- Żyj, Harry. Nie rozdrapuj ran, pozwól im się zabliźnić.
- Zabliźnić? - sapnął z niedowierzaniem. - Jak mogę skoro tu jesteś? Dlaczego mi to robisz?!
- Wybacz, nigdy nie chciałem cię ranić.
- Nieważne, to nieważne. Tylko mnie nie zostawiaj.
- Mamy mało czasu, Harry, posłuchaj. Widzę cię, wiem jaką obrałeś drogę i choć nie sądziłem, że kiedykolwiek to przyznam, rozumiem cię.  Nie widziałeś innej możliwości, być może nawet jej nie było. Nie pozwól się pokonać, Harry. Powiedz Marco...
- Syriusz? - Harry drgnął niespokojnie, gdy Black zamilkł. Po chwili znów poczuł dojmujący chłód, a zasłona zafalowała delikatnie. - Syriuszu, co się dzieje?!
- Żyj, Harry. Żyj, nie pozwól im...
- Syriusz! - krzyknął, zdając sobie sprawę z tego, że sylwetka chrzestnego zdaje się niknąć, rozpływać, powoli oddalać. - Nie odchodź, nie, jeszcze nie! Zostań!
- Harry...
- Nie! Nie zostawiaj mnie! - wrzasnął, próbując wyrwać się z mocnego uścisku. - Syriusz... Syriusz!
- Zajrzyj... Powiedz mu...
- Co? Co mam powiedzieć?! Syriusz!
- Pamiętaj... - Stary materiał załopotał gwałtownie, a Harry nagle zachwiał się, czując jak z każdą kolejną sekundą opuszczają go siły, czyniąc słabym, coraz słabszym, niemal niezdolnym do ruchu. - Skrytka...
- Skrytka? Syriuszu... - załkał i ostatkiem sił wyciągnął dłoń, naiwnie łudząc się, że jest w stanie dosięgnąć Syriusza, złapać go, przyciągnąć do siebie i nigdy już nie wypuścić. - Nie odchodź... nie... nie zostawiaj mnie. Proszę...
- Żegnaj, Harry...
- Nieee...!
Osuwając się w ciemność, poczuł tylko podtrzymujące go silne ramiona.

+++

Było mu gorąco, tak strasznie gorąco... I tak bardzo bolało. Dlaczego, co się stało? Dlaczego boli, dlaczego nie ma siły się poruszyć, ani otworzyć oczu? Gorąco... Zorientował się, że ktoś przykłada zimną dłoń do jego rozpalonej twarzy. Ulga... Tak wielka ulga... Po chwili jednak poczuł jak ręka wycofuje się, więc zebrawszy się na nadludzki wysiłek poruszył się w końcu, desperacko lgnąc do chłodnego dotyku. Nie minęło wiele czasu, nim znów zapadł w niespokojny sen, nie wypuszczając z uścisku przynoszącej ukojenie dłoni. Kilka godzin później, przebudziwszy się ponownie, spróbował uchylić powieki. Jęknął rozdzierająco, czując piekący ból.

- Szzz, spokojnie, mój Harry.

Zna ten głos... Odetchnął głęboko, po raz kolejny próbując otworzyć oczy. Zamrugał, gdy nareszcie mu się udało, dziękując w duchu za to, że pomieszczenie w którym przebywa skąpane jest w przyjaznym półmroku. Nad sobą ujrzał czarny baldachim, co przyjął z delikatnym zaskoczeniem. Czyli znajduje się w swojej sypialni, ale jakim cudem się tu znalazł? Przekręciwszy lekko głowę, spojrzał w bok, napotykając szkarłatne tęczówki Riddle'a, siedzącego na skraju jego łóżka.

- Tom?
- Powinieneś spać, Harry.
- Co się stało?
- Jesteś wyczerpany magicznie.
- Wyczerpany? - szepnął, nie rozumiejąc o co chodzi mężczyźnie. - Jak to?
- Byliśmy w Departamencie Tajemnic. Nawiązałeś kontakt z drugą stroną, pamiętasz?
- Kontakt? - zmarszczył brwi. - Jaki ko... Zaraz. O Merlinie, to nie był sen?
- Nie, Harry. To wszystko prawda. Sny już nie wrócą.
- Syriusz... On odszedł. To już koniec, prawda?
- Tak. Koniec.
- Koniec - powtórzył, odwracając wzrok. - Ile spałem?
- Harry...
- Ile spałem?
- Dwa dni.
- Dwa? - mruknął, czując przypływ senności. - Co ze szkołą, zorientują się...
- Rzuciłem zaklęcie czasowe.
- Dlaczego jestem taki słaby?
- Zużyłeś wielkie pokłady mocy, niedługo ci przejdzie.
- Och - przymknął znów powieki. - Tom?
- Nic już nie mów - szepnął, gładząc go po włosach. - Na razie tu zostaniesz, musisz odzyskać siły. Śpij.

Voldemort zmrużył oczy, widząc jak Potter odpręża się pod jego dotykiem, zapadając w leczniczy sen. Wpatrywał się w niego, próbując zrozumieć dlaczego tak bardzo przejmuje się odejściem faceta, którego praktycznie rzecz biorąc nie znał. Jak mogło mu na nim tak bardzo zależeć? Czym na to zasłużył? W Sali Śmierci był w stanie niemalże usłyszeć jak serce dzieciaka pęka, przejęte niewypowiedzianym żalem. Nie pojmował tego. Wiedział jednak, że to wydarzenie coś w chłopaku zmieniło i to nieodwracalnie. A Tomowi to wcale, a wcale nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. I nie był to jedyny powód jego zadowolenia. Jak dotąd Riddle był jedynym czarodziejem, któremu udało się skontaktować z osobą, która odeszła z tego świata znikając za zasłoną. Mało kto bowiem wiedział, że właśnie w tym miejscu zginął Salazar Slytherin, próbując zgłębić tajemnice starożytnego łuku. A teraz dokonał tego ten jakże niepozorny, a przecież tak bardzo potężny chłopak. Voldemort zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że w Potterze drzemią spore pokłady magii, nie spodziewał się jednak, że tak ogromne. Prawie jak jego własne, a może i nawet im dorównujące. I pomyśleć, że Dumbledore był na tyle nieudolny, by pozwolić sobie odebrać coś tak wspaniałego. Ale Tom tylko wziął to co jego, prawda? To co zobaczył w umyśle chłopaka... O tak, coraz bardziej go intrygował. On sam wzbudzał w Potterze swego rodzaju podziw i fascynację, ale to wciąż za mało, a Riddle nie należał do osób, które zadowalają się byle czym. Harry Potter będzie należał do niego w każdy możliwy sposób. Odda mu nie tylko umysł, myśli, duszę i ciało, ale także serce. Wszystko, każdy, najmniejszy nawet skrawek siebie. Będzie tylko i wyłącznie jego. Już na zawsze.

+++

Harry dochodził powoli do siebie, przebywając już ponad tydzień pod czujnym okiem Voldemorta. Zastanawiało go zachowanie mężczyzny. Tom spędzał z nim większość wolnego czasu, dotrzymując mu towarzystwa, nie wspominając w ogóle o tym, jak pilnie kontrolował stan jego zdrowia i regeneracji magicznego rdzenia. Nieważne jak bardzo Potter się starał, wciąż nie był w stanie go rozgryźć. Jakim cudem tak zimny, bezlitosny potwór, wydający się całkowicie pozbawionym ludzkich uczuć, mógł zajmować się nim w tak troskliwy sposób? Och, oczywiście Riddle nie okazywał mu cieplejszych uczuć, co to, to nie, ale wystarczył sam fakt, że zdecydował pokazać światu swą ludzką twarz. Harry doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nikt inny nie miał okazji jej zobaczyć, więc intrygowało go to jeszcze bardziej. Dlaczego właśnie on? Co w nim jest takiego niezwykłego? No tak, oczywiście jest dość silny magicznie, skoro udawało mu się okiełznać mroczne sztuki, ale był pewny, że kryje się za tym coś więcej. Inaczej Riddle nie pragnąłby aż tak bardzo mieć go tylko dla siebie. Potrząsnął głową i potarł skronie, stwierdzając, że niewiedza przyprawia go o ból głowy. Zamrugał, gdy dotarł do niego zirytowany głos Voldemorta.

- Przepraszam, możesz powtórzyć?
- Mógłbyś się skupić, gdy omawiamy sprawy wojny. Powiedziałem, że uda nam się zwerbować gobliny.
- Skąd ta pewność? Nie wydają się interesować losami tej wojny.
- Gobliny nie są głupie, Harry. Zależy im tylko na złocie i zrobią wszystko, by móc dalej się w nim grzebać. Gdy tylko zorientują się, że mamy Chłopca, Który Przeżył, wiedzieć będą, że po naszej stronie leży wygrana i do nas dołączą.
- Nie nazywaj mnie tak - skrzywił się. - Ale to ma sens. Odetniemy reszcie czarodziejskiego świata większość funduszy.
- Dokładnie.
- Podsumujmy. Prócz goblinów, mamy też wilkołaki, trolle, olbrzymy i kilka wampirzych klanów.
- Niedawno dołączyły także elfy.
- A co ze skrzatami domowymi?
- A co ma być? - Voldemort uniósł brwi.
- No, tak sobie pomyślałem... To przecież całkiem potężne stworzonka, posiadające własną magię i odporne na większość tej ludzkiej. Może warto byłoby się nimi zainteresować?
- Harry, Harry - Riddle pokręcił z politowaniem głową. - Skrzaty domowe nie zaangażują się w walkę, a jeśli nawet, to staną za Dumbledore'em.
- Hogwarckie na pewno. Ale co z resztą?
- Chyba nie myślisz, że każę moim śmierciożercom werbować swoje skrzaty?
- Ja... Och, no dobrze. Głupi pomysł.
- Dokładnie, mój Harry. Ach, byłbym zapomniał. Jutro wracasz do Hogwartu.
- Już? - Potter wykrzywił się z niechęcią, nie zauważając błysku satysfakcji w szkarłatnych tęczówkach. - Na pewno już mogę?
- Tak. Cierpliwości, mój mały. Niedługo cię stamtąd zabiorę.

+++

Hermiona siedziała w jednej z kabin łazienki na pierwszym piętrze, powszechnie zwanej łazienką Jęczącej Marty, dochodząc do siebie po kłótni z Ronem. Miała już dość. Od wakacji wszystko się zmieniło. Wiedziała, że to przez to, że nie ma z nimi Harry'ego, ale miała nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży i będzie jak dawniej. Niestety, to nie było już to samo. Wyglądało na to, że to właśnie Harry był spoiwem łączącym pozostałą dwójkę. Razem z nim odszedł spokój i łącząca ich nić porozumienia. Otarła łzy i schyliła się, by pozbierać rozrzucone wokół chusteczki, gdy usłyszała jak drzwi otwierają się i kilka osób wchodzi do pomieszczenia, stając niedaleko kabiny, w której się ukryła. Po chwili rozpoznała głosy kilku Ślizgonów z szóstego roku, między innym właśnie Harry'ego. Zawahała się, czy się nie ujawnić, lecz w końcu ciekawość zwyciężyła. Wciąż nie udało jej się pozbyć nawyków z dawnych czasów. Czasów Złotej Trójcy... Poza tym ma okazję spełnić prośbę Dumbledore'a. Dyrektor wezwał niedawno ją i Rona do swego gabinetu, gdzie poprosił, by uważnie obserwowali chłopaka, a nawet spróbowali ponownie się z nim zaprzyjaźnić. Hermiona nie była zbyt przekonana do tego pomysłu, wiedziała, że zbyt wiele się już wydarzyło i nie są w stanie odbudować dawnej relacji. Ron także uważał to za bezsensowne, lecz profesor wyjaśnił im, że to dla dobra Harry'ego. Długo tłumaczył im całą sytuację. Zszokowani słuchali tego, że koniecznie trzeba ratować Pottera przed fałszywymi, przebiegłymi mieszkańcami Domu Węża, którzy manipulowali nim, by zdobyć jego poparcie. Prawdopodobnie był także zastraszany i kontrolowany przez swego opiekuna, który zmusił go do przeprowadzenia wywiadu z Ritą, by wybielić swoje imię. Widząc prawdziwą troskę i przejęcie na zwykle pogodnej twarzy staruszka, po prostu nie mogli mu odmówić. Zgodzili się więc, postanawiając, że zrobią wszystko, co w ich mocy, by pomóc byłemu przyjacielowi. Jednakże teraz, gdy Hermiona przysłuchiwała się rozmowie chłopaków, jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Nie miała pojęcia, że jest aż tak źle. Co oni z nim zrobili? Skuliła się, prosząc w duchu o to, by nie było za późno na ratunek.

- Czyli mamy zbierać w Hogwarcie potencjalnych sprzymierzeńców? - rozpoznała charakterystyczny głos Malfoya. - To nie powinno być takie trudne.
- Też tak myślę. - To był, zdaje się, Nott. - A jeśli kogoś znajdziemy, to uprzedzić mamy...?
- Mnie albo Morvanta - stwierdził Harry. - My się nimi zajmiemy.
- No okej. A teraz opowiadaj.
- O czym?
- Już ty dobrze wiesz. Wspominałeś coś, że tak naprawdę nie było cię ponad dwa tygodnie.
- Oj, Theo, jakiś ty ciekawski - westchnął. - No tak, siedziałem w Czarnym Dworze.
- Ale jakim cudem? - spytał Zabini. - Dwa tygodnie? Przecież nie widzieliśmy się zaledwie kilka godzin.
- Czarny Pan rzucił zaklęcie czasowe, żebym doszedł do siebie.
- A co ci było?
- Mieliśmy małą wycieczkę do Departamentu Tajemnic. Pamiętacie moje sny?
- Trudno zapomnieć o czymś takim - mruknął Nott. - Ale co ma z tym wspólnego Departament Tajemnic?
- Udaliśmy się do Sali Śmierci. Tam skontaktowałem się z Syriuszem i... - przerwał, usłyszawszy zduszony okrzyk, dobiegający z pobliskiej kabiny. - Wygląda na to, że mamy towarzystwo. Alohomora!

Zamek kliknął i drzwi otworzyły się, ukazując bladą, przestraszoną Gryfonkę.

- Proszę, proszę - Draco irytująco przeciągał sylaby, mrużąc swe stalowe oczy. - Kogo my tu mamy?
- Wścibskiej szlamie zachciało się szpiegować? - uniósł brwi Theo. - Ach, ta gryfońska głupota.
- Harry - Hermiona zwróciła się do Pottera, ignorując pozostałych. - Ja tylko...
- Tak?
- Nie miałam zamiaru podsłuchiwać - podniosła torbę i wyprostowała się. - Pójdę już.
- Nie tak szybko, moja droga przyjaciółko - uśmiechnął się wrednie Potter, zastępując dziewczynie drogę. - Nie możesz odejść.
- Ale dlaczego? Nic nie słyszałam, nic nikomu nie powiem.
- Och, oczywiście, że nie. Nie będziesz miała takiej okazji.
- Harry, proszę, co się z tobą dzieje?
- Ze mną? - zamrugał, pozornie zdziwiony. - To nie ja ukrywałem się w jednej z kabin, szpiegując znajomych.
- Nieładnie, Granger - zacmokał Draco. - Taka przykładna uczennica...
- Przymknij się, Malfoy. Rozmawiam z Harrym, a nie z tobą.
- Salazarze, czy do niej cokolwiek dociera? - roześmiał się Zabini. - Błagam, Potter. Mówiłeś, że jest inteligentna.
- Cóż, mój błąd.
- Harry! - Dziewczyna spojrzała w zielone oczy, mając nadzieję na to, że zdoła przemówić chłopakowi do rozsądku. - Czy ty nie widzisz, że oni tobą manipulują? Nie pozwól im na to, jeszcze nie jest za późno. Nie jesteś sam, Dumbledore na pewno ci pomoże, ja i Ron także! Razem damy radę. Złota Trójca, pamiętasz? Przyjaciele ponad wszystko.
- Przyjaciele ponad wszystko... - powtórzył w zamyśleniu jej słowa. - Naprawimy to? Naprawdę damy radę?
- Oczywiście, Harry! - Gryfonka uśmiechnęła się czule. - Czy kiedyś nie daliśmy sobie rady? Razem możemy wszystko. Jesteśmy przyjaciółmi i tylko to się liczy.
- Och, Hermiono - Harry uśmiechnął się i pogładził ją pieszczotliwie po policzku. - Ty głupia, malutka, naiwna szlamo...
- Co? - Dziewczyna zadrżała, zszokowana jego słowami. - Jak możesz, Harry?
- Przyjaciele? - Nott uśmiechnął się drwiąco, odpowiadając zamiast Pottera. - Jak śmiesz w ogóle wymawiać to słowo? Nie masz pojęcia, co to znaczy. Przyjaciele nie wbijają ci noża w plecy wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujesz.
- Ja przepraszam, nie chciałam, naprawimy to. Harry da nam szansę, prawda? Nie odrzuci pięciu lat przyjaźni tylko dlatego, że popełniliśmy jeden błąd!
- Gryfonka do szpiku kości - pokręcił głową Blaise. - Beznadziejny przypadek.
- Harry! - Granger nie dawała za wygraną. - Przynajmniej mnie wy...

Zabini podniósł różdżkę, celując w dziewczynę, a ta natychmiast zamilkła wpół słowa, poruszając bezgłośnie ustami. Chwyciła się za gardło, spoglądając ze złością na zadowolonego z siebie chłopaka.

- No co? Nie chce mi się już tego słuchać - westchnął, gdy Ślizgoni spojrzeli na niego rozbawieni. - Co z nią zrobimy?
- Mała Avada i po sprawie - wycedził Malfoy. - Jedno ścierwo mniej.
- Nie, nagłe zniknięcie uczennicy, w dodatku przyjaciółki Harry'ego Pottera, wywołałoby niepotrzebne zamieszanie. Mam lepszy pomysł. - Mortis uśmiechnął się złowrogo, gdy jego wzrok padł na umywalkę otwierającą przejście do podziemi. - Hermiona ma rację. Naprawimy to, ale po mojemu. Co powiecie na małą wycieczkę do Komnaty Tajemnic?
- Poważnie? - Nott wyraźnie się ożywił. - Zawsze chciałem ją obejrzeć.
- No to idziemy. Chłopaki weźcie ją. - Sam podszedł do zlewu i zerknąwszy na małego wężyka, wysyczał: - Otwórz się.

Kran rozbłysnął białym światłem, zaczynając się obracać, a po chwili umywalka zniknęła, ukazując wylot ogromnej rury. Harry odwrócił się w stronę pozostałych i szarmanckim gestem wskazał wejście Hermionie.

- Panie przodem.

Dziewczyna otworzyła usta w bezgłośnym krzyku, gdy została brutalnie wepchnięta do otworu. Zaraz za nią zjechał Zabini, potem Nott i Malfoy, a na końcu Potter. Wylądowawszy zgrabnie na nogach, spojrzał z wyraźnym rozbawieniem na zbierających się z posadzki przyjaciół i przestraszoną Gryfonkę. Całkiem zapomniał, że nie było jej tu z nimi na drugim roku, gdyż leżała spetryfikowana w Skrzydle Szpitalnym.

- I czego się szczerzysz, Potter - warknął Draco. - Jestem cały uwalony jakimś śluzem. To obrzydliwe.
- A od czego są zaklęcia czyszczące?

Po tych słowach, nie zwracając więcej uwagi na dalsze skargi blondyna, ruszył do przodu ciemnym tunelem, krzywiąc się nieznacznie, gdy słyszał chrzęst kości pod swoimi stopami. Niedługo potem doszli do odcinka, w którym korytarz został zasypany. Wraz z Zabinim oczyścili drogę, usuwając cały gruz kilkoma machnięciami różdżek. Szli dalej, docierając po kilkunastu minutach do solidnej, kamiennej ściany z dwoma wyrzeźbionymi wężami o szmaragdowych oczach. Potter zatrzymał się, po raz kolejny sycząc:

- Otwórz się. 

Węże drgnęły i rozplotły się, rozsuwając wrota, a oni znaleźli się bardzo długiej, wysokiej komnacie. Harry zauważył, że dokładnie tak jak poprzednim razem wypełniona była dziwną zielonkawą poświatą. Rozglądał się z wymalowaną na twarzy fascynacją, zastanawiając się jak mógł nie zauważyć piękna tego pomieszczenia. Wszechobecne wizerunki węży, kolumny ginące w mroku sklepienia, atmosfera grozy i tajemniczości... Tu było cudownie. Na samym końcu, pod ogromnym posągiem Salazara Slytherina, leżało wciąż nienaruszone, jadowicie zielone ciało bazyliszka. Podszedł do niego i przyklęknął, przebiegając palcami po gładkich, błyszczących łuskach.

- Po jaką cholerę cię wtedy zabijałem, mój piękny? Teraz byś się przydał.
- Piękny? - wzdrygnął się Theo. - Daj spokój. Masz Vengera.
- Pomyśl tylko ile moglibyśmy zdziałać mając przy sobie króla węży... - Pogładził czule ostre, wypełnione trucizną kły. Nagle zachichotał, spoglądając z rozbawieniem na pozostałych. - Wiecie, że Tom wciąż ma mi za złe uśmiercenie jego pupilka?
- No nie wierzę - Draco przymknął oczy i potarł nasadę nosa. - Tylko ty możesz wypalić z czymś takim.
- Cały Mortis - pokręcił głową Blaise. - Przypominam ci, że przyszliśmy tu z innego powodu - wskazał głową struchlałą dziewczynę, która najwyraźniej nie podzielała ich zachwytu mroczną komnatą.
- Taak - Potter wstał i zbliżył się do Hermiony, wyciągając dłoń. Palcem wskazującym uniósł jej podbródek, patrząc uważnie w brązowe tęczówki, wypełnione strachem i niedowierzaniem. Szepnął przeciwzaklęcie, by mogła coś powiedzieć. - I jak ci się podoba, Granger?
- Mortis? - szepnęła Gryfonka. - Ten słynny Mortis... to ty?
- A któż by inny?
- Och, Harry... - Najwyraźniej to przeważyło szalę wytrzymałości dziewczyny, gdyż rozszlochała się, chwytając kurczowo przód jego szaty. - Nie, to niemożliwe... Dlaczego?!
- Bo dokładnie tak powinno być. Zaproponowałbym ci przyłączenie się do nas, ale jesteś zbyt przesiąknięta "jasnością" - na twarzy Pottera pojawiło się obrzydzenie. - I co ja mam z tobą zrobić, co?
- Rzućmy na nią Imperio, Harry - wtrącił Theo. - Twierdzi, że chce coś naprawić? To niech się przyda. Będzie wyciągać informacje od Dumbledore'a.
- Genialne - Mortis spojrzał z uznaniem na przyjaciela. - Jakieś ostatnie słowa, Granger? Nie? No cóż, to już chyba koniec. Prawdopodobnie nie zobaczymy się już więcej świadomie, a więc żegnaj.
- Harry, proszę, nie! - Hermiona uczepiła się jeszcze bardziej jego szaty. Łzy spływały strumieniami po opuchniętej od płaczu twarzy. - Nie rób mi tego. Byliśmy przyjaciółmi!
- Właśnie. Kluczowym słowem jest tutaj: byliśmy.
- Proszę...
- Wiesz, powiedziałbym, że mi przykro, ale byłoby to kłamstwem - odsunął ją od siebie. - Sama się o to prosiłaś.
- Harry... To nie ty, ty taki nie jesteś! Gdzie jest mój Harry?
- Umarł. Nie żyje.
- Nieprawda - zbliżyła się ponownie, dotykając jego piersi w miejscu, gdzie znajdowało się serce. - On tam jest, ja to wiem. Harry, obudź się!
- Kiedy ja już się przebudziłem. Nie szukasz mnie, ale swojego Złotego Chłopca, a jego od dawna już tam nie ma. Twój Harry zginął, wtedy w ministerstwie, wraz z Syriuszem, rzucając pierwszego Cruciatusa - rzekł już łagodniej, po raz ostatni patrząc w żywe, brązowe oczy dawnej przyjaciółki. - Żegnaj, Hermiono. Imperio.



2 komentarze:

  1. Witam,
    Hermiona całkiem przypadkowo znalazła się w tej łazience i słyszała ich rozmowę, no i Albus naprawdę kazał mu ich śledzić...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    rozdział wspaniały, no Hermiona to całkiem przypadkowo znalazła się w tej łazience i słyszała całą ich rozmowę,  Albus naprawdę kazał mu ich śledzić...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń