poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XXII


Stał przed drzwiami ostatniej komnaty na drugim piętrze, zbierając w sobie odwagę i siły na starcie z przyjaciółmi. Podniósł dłoń, chcąc zapukać, lecz zaraz opuścił ją, zrezygnowany. Jak ma im spojrzeć w oczy? Odetchnął głęboko kilka razy, pragnąc uspokoić szaleńczo bijące z obawy serce i wyprostował się, wchodząc do środka. Bez pukania. Bill i Charlie od razu spojrzeli na niego i już w tym momencie Harry wiedział, że to zdecydowanie go przerosło. Spodziewał się krzyków, oskarżeń, krótko mówiąc wszystkiego, z czym zdołał się już oswoić. Zamiast tego ujrzał ból. Wielki ból i rozczarowanie. Świadomość zdrady osoby, której ufali i uważali za kogoś bliskiego. Nie mógł nic poradzić na bolesne ukłucie w sercu. Odwrócił wzrok i zamknął drzwi, siadając w fotelu naprzeciwko sofy, którą zajmowali. Splótł dłonie, by ukryć ich drżenie.

- Przykro mi, że musieliście przez to przejść.
- Dlaczego? - Głos Charliego był chłodny, opanowany. - Powiedz, dlaczego?
- Jest wiele powodów. Rzeczywistość jest zupełnie inna, niż wam się wydaje.
- Nie kpij - prychnął Bill, pochylając się nieznacznie w jego stronę. - Wszystko jest jasne. Ufaliśmy ci, a ty zdradziłeś. Stanąłeś po stronie człowieka, który zabił wszystkich, których kochałeś. Rodziców, Syriusza...
- Nie! - Harry przerwał mu gwałtownie, podnosząc wreszcie wzrok. - To Dumbledore, wszystko przez niego.
- Co...? Harry, co ty mówisz? Zrobili ci pranie mózgu, to Sam-Wiesz-Kto ich zabił! Zginęli z jego ręki!
- Co za różnica, kto podniósł różdżkę, skoro wszystko ukartowane było przez tego starca?
- Ale...
- Nie. Pozwólcie mi wyjaśnić.
- Tu nie ma czego wyjaśniać.
- Proszę.
- Nie, Harry.
- Bill - Charlie zabrał głos, spoglądając na brata. - Pozwólmy mu. Niech powie dlaczego nas zdradził. - Przeniósł wzrok na Harry'ego. - Mów.
- Okej, tylko nie przerywajcie mi, dobrze? - Opadł na oparcie fotela, biorąc głębszy oddech. - Zacznę może od Syriusza. Byliście świadkami planów na pozbycie się Marco, dlatego nie powinno was za bardzo zdziwić to, co teraz powiem. Podobnie było z Łapą. Krzyżował plany Dumbledore'a, raz za razem stając mu na drodze. Był przeszkodą, którą należało niezwłocznie usunąć. Akcja w ministerstwie stanowiła idealną okazję, by wyeliminować zagrożenie, które stanowił sprzeciwiając się kolejnym manipulacjom dotyczącym mojej osoby. Podobnie było z moimi rodzicami... Dumbledore nawet nie starał się ich ochronić. Muszę przyznać, że to była genialna intryga.
- Co ty pieprzysz? Fidelius...
- Fidelius jest beznadziejnie słabą formą ochrony. Być może stanowiłby przeszkodę dla miernego czarodzieja, lecz na pewno nie dla kogoś takiego jak Czarny Pan.
- Niby dlaczego dyrektor miałby chcieć pozbyć się twoich rodziców? To bez sensu.
- Wręcz przeciwnie. Powodem była przepowiednia, której treść pewnie już znacie, prawda? - Uśmiechnął się gorzko, gdy skinęli głowami. - Kiedy ją wam przedstawił?
- Na jednym z pierwszych zebrań po odrodzeniu Voldemorta.
- Całość?
- Nie, jedynie ogólny zarys. Wyjaśnił nam mniej więcej twoją rolę.
- Cóż za ironia... Wiedzieli wszyscy prócz mnie - pokręcił z rezygnacją głową. - Mniejsza o to. Pozwólcie, że wyjaśnię to dokładniej. Zgodnie z przepowiednią miał narodzić się chłopiec o wielkiej mocy, a wszystko wskazywało na to, że chodzi właśnie o mnie. Stałem się potencjalnym zagrożeniem, więc Dumbledore postanowił zrobić ze mnie Złotego Rycerza, gotowego na każde poświęcenie. Najpierw umieścił mnie u ludzi, którzy nienawidzili mnie z całego serca. Poznaliście Dursleyów, sami widzieliście jacy są. Pomiatali mną, krzywdzili... Nigdy nie zaznałem nawet krztyny ciepła. Byłem święcie przekonany, że moi rodzice byli pijakami, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Jaki miał w tym cel? Dowiadując się prawdy, trafiając pod jego opiekuńcze skrzydła, miałem traktować go jako ratunek, wybawienie z tego piekła. Każda kolejna przygoda, która spotykała mnie w Hogwarcie... to było ukartowane, jestem tego pewny. Sami pomyślcie, dziecko, które dotąd nie miało styczności z magią, pokonuje tyle przeciwieństw i rozwiązuje zagadki, którym nie podołał najpotężniejszy biały mag. Czy to możliwe, by tak doświadczony czarodziej, pogromca Grindelwalda, nie zauważył tego, co działo się tuż pod jego nosem? To absurd. A wiecie jak miałem pokonać Voldemorta? Miłością! Któregoś dnia miałem stanąć do walki z największym czarnoksiężnikiem jakiego widział czarodziejski świat, nie potrafiąc praktycznie niczego. Dać się zabić w imię większego dobra. Poświęcić swe życie, by on w glorii chwały wkroczył do akcji, dokonując niemożliwego. Ufałem mu, wierzyłem, a on wciąż karmił mnie kłamstwami, sterując mną jak marionetką i wykorzystując do własnych celów. Sami byliście kilkukrotnie świadkami jego manipulacji, a nawet ostrzegaliście mnie przed pokrętnymi planami!
- No dobra - Bill przygryzł w zamyśleniu wargę. - Załóżmy, że to co mówisz jest prawdą, a Dumbledore wcale nie jest taki święty. Tylko, że to wcale nie tłumaczy tego, że poparłeś Sam-Wiesz-Kogo.
- Ten stary zdrajca wcale nie jest od niego lepszy, możecie mi wierzyć. Tom przynajmniej nie udaje kogoś kim nie jest. Przygarnął mnie do siebie, dając wsparcie i przede wszystkim prawdę. To on nauczył mnie wszystkiego, co umiem. Uświadomił jak wykorzystywać tkwiącą we mnie moc. Pozwolił mi się wyzwolić, decydować o swoim życiu.
- I to jest to, czego pragniesz? - Harry mimowolnie skulił się, słysząc zawód w głosie Charliego. - Mordowanie niewinnych, zniszczenie naszego świata?!
- Ten brudny, zakłamany świat sam ulegnie zagładzie, nawet bez naszej pomocy. My go odbudujemy, uczynimy lepszym.
- Popierasz to? Wierzysz? Co z mugolami? Harry!
- Nie mamy zamiaru wybić niemagicznych. Naprawdę, nie patrzcie tak - dodał, widząc ich niedowierzające spojrzenia. - To prawda, nienawidzimy ich. Zarówno ja, jak i Tom, dość wycierpieliśmy z ich ręki, ale wcale nie chcemy wszystkich zabić. Nie jesteśmy na tyle głupi. Wbrew pozorom dysponują oni potężnymi siłami, których nie zawahaliby się użyć, by odeprzeć zagrożenie.

Zapadła cisza, w czasie której Weasleyowie analizowali przedstawione im informacje. Harry utkwił wzrok w kominku, błagając w myślach, by przynajmniej spróbowali zrozumieć. Nie wiedział, co mógłby zrobić, gdyby go odrzucili i wybrali stronę Dumbledore'a. Nie mógłby ich skrzywdzić, za bardzo mu na nich zależało. Nie mógł też kazać im zapomnieć, Obliviate niczego by tu nie załatwiło. Oni zasługiwali na prawdę. Żałował tylko, że poznali ją w takich okolicznościach. Spojrzał na Charliego, który wpatrywał się w niego nieprzeniknionym wzrokiem.

- Co z nami zrobisz?
- To zależy od was.
- Zabijesz nas?
- Co...? Nie! - krzyknął, zrywając się z fotela. - Jak w ogóle mogliście tak pomyśleć? Jesteście moimi przyjaciółmi, nie skrzywdziłbym was!
- Chodzi o to, że nie wiemy co myśleć. Okazałeś się osobą zupełnie inną, niż dotąd znaliśmy.
- Nie... Nie, nie, nie, to nie tak. Dla was wciąż jestem tym samym Harrym, nie udawałem przy was, byłem sobą.
- Harry, to co nam powiedziałeś... Nie wiem, czy jesteśmy w stanie ci zaufać.
- Nie liczę na to... Nie śmiem nawet marzyć o tym, że przejdziecie na naszą stronę, ale przynajmniej przemyślcie to, co dziś usłyszeliście. To szczera prawda, nie okłamałbym was. Zostawię was teraz samych - rzekł, podchodząc do wyjścia. - Zanim zdecydujecie, proszę, przynajmniej postarajcie się mnie zrozumieć. Tylko o to was proszę. - Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

+++

Remus siedział na wygodnej, starej kanapie, wpatrując się w okno. Palce, uderzające rytmicznie w blat pobliskiej szafki, wystukiwały tylko sobie znaną melodię. Mężczyzna marszczył w skupieniu brwi, zastanawiając się nad ostatnimi wydarzeniami. Dlaczego śmierciożercy nie próbowali zrobić krzywdy jemu i Tonks? Widział przecież, co stało się z pozostałymi zakonnikami. Ludzie Voldemorta nikogo nie oszczędzali, byli okrutni, bezlitośni. Im tymczasem ułatwili nawet ucieczkę. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? W głowie wilkołaka kiełkowało pewne przypuszczenie, ale... nie, to przecież niemożliwe... zbyt niedorzeczne... prawda? Choć z drugiej strony... Remus nie jest ślepy. Dość! Musi dowiedzieć się prawdy. Zerwał się gwałtownie z miejsca i deportował na Grimmauld Place. Znalazł się w salonie i natychmiast podążył na poszukiwania domowników, jednak dom wydawał się opustoszały. Wszystko wyglądało tak, jak ostatnim razem, jakby od wigilii nikt w nim nie przebywał. Gdzie podziali się Marco i Harry? Wrócił do salonu i zajął miejsce w fotelu, postanawiając cierpliwie czekać. Kiedyś muszą się zjawić. Trzy godziny później, gdy już miał zrezygnować i deportować się z powrotem do domu, usłyszał charakterystyczne skrzypienie wejściowych drzwi oraz rozlegające się w holu głosy. Zamarł z niedowierzaniem, po czym wyciągnął różdżkę i ostrożnie skierował się w stronę korytarza. Stanął niedaleko wejścia i zaczął nasłuchiwać.

- Taa, ciekawe co ty byś zrobiła na moim miejscu. - Harry był wyraźnie czymś zdenerwowany. - To nie tak miało być!
- Nadal nie rozumiem dlaczego przejmujesz się zdrajcami. - Remus spiął się, rozpoznając głos kobiety, a jego puls przyspieszył. - Najprościej byłoby się ich...
- Lepiej nie kończ tego zdania - wycedził Potter. - To moi przyjaciele!
- Nasi - sprostował Marco. - Gdzie to zostawiłaś?
- Na piętrze.
- Idź, poczekamy w salonie.

Lupin usłyszał stukot obcasów, gdy kobieta mijała go, kierując się w stronę schodów. Wycofał się odrobinę, wiedząc, że Marco i Harry zaraz wejdą do pokoju. Już po chwili drzwi uchyliły się, ukazując dyskutujących o czymś mężczyzn. Potter przekroczył próg, po czym zamarł, wpatrując się w niedowierzaniem w wilkołaka. Zdezorientowany nagłym milczeniem podopiecznego Marco, zerknął na niego, kierując natychmiast wzrok w stronę, w którą ten patrzył.

- Co do...?! - warknął na widok Lupina. - Co ty tu robisz?
- Remi? - Gdy Lunatyk nie odpowiadał, Harry podszedł do niego, wyjmując mu różdżkę ze zdrętwiałych palców. - Remusie, co się dzieje?
- Harry? - Mężczyzna spojrzał na niego, a Potter wzdrygnął się, widząc jak pusty był jego wzrok. - Czy to była...
- Znalazłam! - W tym momencie Bella wkroczyła do pomieszczenia. Zatrzymała się przy drzwiach, zaskoczona widokiem niespodziewanego gościa. - Niech to szlag! Załatwcie to, czekam w dworze.

Deportowała się z głośnym trzaskiem, który zdawał się wyrwać Lunatyka z odrętwienia. Odepchnął Mortisa od siebie i wywarczał.

- Co tu robiła ta śmierciożerczyni?!
- Remusie, uspokój się, zaraz wszystko wytłumaczę.
- Nie! I nie zbliżaj się do mnie! Ty, ty... Ona zabiła Syriusza! - wrzasnął. - Jak możesz...?
- Remus...
- Zamknij się!
- Marco, wyjdź, proszę. - Harry szepnął do wampira, nie odrywając wzroku od Lupina. - Poradzę sobie, naprawdę.
- Na pewno?
- Tak.
- Będę w kuchni.

Gdy Marco opuścił pokój, chłopak zbliżył się ostrożnie do Remusa, który stał sztywno, najwyraźniej z trudem nad sobą panując. Harry miał wrażenie, że jego serce zaraz wyrwie się z piersi. Najpierw Weasleyowie, teraz Lunatyk... Cholera, dlaczego?! Dlaczego wszystko się pieprzy?! Miał ochotę wyć, widząc ból, wściekłość i zawód na twarzy przyjaciela.

- Remi, proszę...
- Powiedziałem, żebyś się zamknął! Jak mogłeś? Jesteś śmierciożercą?! Po tym wszystkim, co się wydarzyło... Po wszystkim, co wycierpiałeś... Po tym, jak ta pieprzona suka zamordowała twojego ojca chrzestnego, ty przyprowadzasz ją do jego domu?!
- To nie tak, ja...
- Milcz! Gdzie jest Charlie? Zabiłeś go?
- Co...? - Harry cofnął się o krok, a w jego oczach zalśniły łzy. - Jak możesz?
- Zadałem ci pytanie.
- Charlie jest w Czarnym Dworze - szepnął, odwracając wzrok. Nie mógł znieść wstrętu w oczach wilkołaka. - Bill też.
- Gdzie?
- W posiadłości Voldemorta. Nie bój się, nic im nie grozi.
- I ja mam w to uwierzyć? - zaśmiał się zimno, podchodząc do chłopaka i chwytając go boleśnie za ramię. - Po tym, co widziałem? Powiedz mi, ty jesteś Mortis, prawda?
- Tak.
- Co się z tobą stało, dzieciaku? Ufałem ci, wierzyłem, broniłem... kochałem. Ostrzegałem przed Dumbledore'em. A ty? Powiedz, co dał ci ten bydlak? Czym przeciągnął cię na swoją stronę? Jesteś mordercą. Pieprzonym zdrajcą. Żałuję, że kiedykolwiek stanąłem po twojej stronie. Dumbledore miał co do ciebie rację, nadajesz się tylko do jednego. Dobrze, że Lily i James nie widzą, co dzieje się z ich jedynym dzieckiem. Jesteś tylko głupią bronią i marionetką, która...

Remus przerwał, czując piekący ból w policzku. Harry opuścił dłoń, którą go uderzył. Stał przed nim, drżąc, oddychając szybko. Ze szmaragdowych oczu płynęły łzy. I mimo że chłopak właśnie go spoliczkował, to właśnie on wyglądał, jakby dostał twarz. Dopiero, gdy Remus zobaczył w tych pięknych oczach tak wielkie cierpienie, zrozumiał jak wielki sprawił mu ból. Jak okrutne były jego słowa. I dlaczego to powiedział? Przecież wcale tak nie myśli. Widząc, że chłopak chce opuścić pokój, złapał ponownie jego ramię, przyciągając go mocno do siebie.

- Przepraszam - szepnął, zamykając wyrywającego się Pottera w mocnym uścisku. - Harry, uspokój się. Przepraszam.
- Puść mnie!
- Nie, przepraszam. Przesadziłem. Opowiedz mi wszystko.
- Nie chcę. Już nie.
- Harry, wiesz, że wcale tak nie myślę. Wściekłem się, kiedy zobaczyłem tu Bellatrix.
- Nie kłam. Nie powiedziałbyś tego, gdybyś tak nie myślał.
- Harry, proszę! - Przytulił szlochającego chłopaka, kryjąc twarz w jego włosach. - Jak miałem zareagować, dowiadując się takich rzeczy?
- Mogłeś przynajmniej mnie wysłuchać - Harry przestał walczyć, chwytając mocno koszulę wilkołaka. - Osądziłeś mnie, nie dając nawet szansy na wyjaśnienie czegokolwiek.
- Więc powiedz mi. Powiedz mi dlaczego.
- Nie.
- Mów!

Popchnął chłopaka na pobliski fotel, klękając przed nim i patrząc mu w oczy. I Harry nie wiedział właściwie jak to się stało i dlaczego, ale już po chwili opowiedział mu wszystko, co się wydarzyło. I nie była to krótka historia, jak ta, którą kilka godzin temu przedstawił Weasleyom, ale długa, szczegółowa. Pominął jedynie romans z Marco. Lunatyk słuchał cierpliwie, nie przerywając ani razu, czekając aż chłopiec skończy. Później długo jeszcze siedział, rozważając to, co usłyszał. Potter pomyślał, że powinien pokazać mu również list od Syriusza, więc przywołał go machnięciem ręki.

- Zanim mnie znów osądzisz lub pomyślisz, że kłamię, proszę, przeczytaj jeszcze to. - Podał mu kartkę, którą ten przyjął, rozszerzając oczy na widok znajomego pisma.

Z każdą przeczytaną linijką, na twarzy Lunatyka pojawiały się silne uczucia. Od niedowierzania, przez smutek, aż do wściekłości. Oczy błysnęły, a po policzkach spłynęły łzy. Pergamin wyleciał z bezwładnej dłoni. Remus spojrzał na młodego Blacka i rozłożył ramiona, w które ten wpadł bez wahania, tuląc się do ciepłego ciała przyjaciela. Płakali razem, choć Harry po części także ze szczęścia, że nie stracił tak ważnej dla niego osoby. Bo mimo że Remus zranił go dzisiaj tak bardzo, to jednak nie potrafił mu tego nie wybaczyć. Owszem, to bolało, strasznie bolało i pewnie długo jeszcze nie przestanie, ale... może i jest głupim, naiwnym dzieciakiem, lecz choć padło tak wiele raniących, zbędnych słów, to jednak w końcu mu uwierzył. I Harry wiedział już, że nieważne, co jeszcze się wydarzy, Remus i tak stanie po jego stronie. Nie opuści go.

- Przepraszam, że zwątpiłem, szczeniaku - szeptał, przytulając go mocno. - Nieważne, że zmieniłeś strony, jestem z tobą. Zawsze będę.
- Dziękuję... Tak się bałem, że cię stracę.
- Już dobrze. - Remus uśmiechnął się do niego szczerze, odsuwając go lekko i patrząc mu głęboko w oczy. - Czy mógłbyś mnie tam zabrać?
- Tak. Chodźmy.

Deportował ich do Czarnego Dworu, wpuszczając Lunatyka do komnaty Weasleyów. I obserwując, jak szczęśliwy Charlie rzuca się na szyję wilkołaka, pozwolił, by w jego sercu zakiełkowało małe ziarnko nadziei. Nadziei na to, że być może jednak wszystko się ułoży.

+++

Młody chłopak stał na urwisku, wpatrując się w spienione fale, uderzające raz za razem o skały. Wiatr rozwiewał krótkie loki, w kolorze ciemnego blondu. Niebieskie oczy zasnute były mgłą, zupełnie tak, jakby nastolatek był myślami daleko, daleko od miejsca, w którym się znajdował.

I close my eyes,

Przymknął powieki, wdychając głęboko orzeźwiające morskie powietrze. Wiedział, że nie zostało mu dużo czasu.
Ojciec coś planował i znając życie, zmusi go do udziału w swym przedsięwzięciu. Mimowolnie przeszedł go dreszcz. Po śmierci matki zmieniło się wszystko. Mężczyzna oszalał, pragnąc ze wszystkich sił zemsty. Rzucił się w wir gorączkowych poszukiwań, nie dopuszczając do siebie prawdy.

only for a moment, and the moment's gone.

Nie widział, że oddala się od swego jedynego dziecka. Nie widział, że z każdym dniem popada w ruinę wszystko, co udało mu się zbudować. Nie widział swych błędów.
Zaślepiony, parł do przodu, nie zważając na konsekwencje swych działań. A chłopak wiedział, że to wszystko się w końcu źle skończy, rok po roku coraz bardziej zobojętniały na jego szaleństwa.

All my dreams,

Nie chciał iść w ślady ojca. Chciał wolności, miłości i zrozumienia. Wszystkiego, czego ten nie potrafił mu już dać.

pass before my eyes, a curiosity.

Odwrócił się, krocząc dobrze widoczną w świetle gwiazd ścieżką, nucąc piosenkę, którą tak często śpiewała mu matka.

Dust in the wind,

Miała rację.

all they are is dust in the wind.*

Wszystko, to wszystko... to tylko pył na wietrze.

*****************************************


*Kansas - Dust in the wind
Wykorzystany fragment:
Zamykam oczy,
Tylko na chwilę, i chwila przemija.
Wszystkie moje marzenia,
Przelatują przed moimi oczami, to niezwykłe.
Pył na wietrze,
Wszystko to tylko pył na wietrze.

2 komentarze:

  1. Hej,
    mam nadzieję, że bliźnich nie odtrącą Harrego, a Remus mimo wcześniejszych słów go wysłuchał i jest przy nim…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    cieszę się, że Remus wysłuchał Harrego... i jest przy nim...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń