niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział II

Kolejne dni wakacji mijały mu na przesiadywaniu w parku, spotykaniu się z Remusem i Charliem oraz czytaniu księgi, która okazała się niezwykle wręcz wciągająca. Ukazywała Czarną Magię w zupełnie innym świetle i ciekawie przedstawiała kilka skomplikowanych kwestii. Krok po kroku udawało mu się odkrywać jej istotę i potęgę, choć wiele rzeczy wciąż pozostawało dla niego niezbyt zrozumiałych. Był jednak pewny, że nie spocznie, póki wszystkiego nie wyjaśni. O dziwo, Dursleyowie ostatnio dali mu spokój i stosowali taktykę "jesteś niewidzialny". Nie żeby mu to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Co prawda nie miał pojęcia jakim cudem wujostwo nie zorientowało się, że często ktoś go odwiedza, ale był z tego faktu naprawdę zadowolony. Któregoś dnia, ze zdumieniem odnotował też, że urósł parę cali. Postanowił wziąć się w garść, skończyć raz na zawsze z użalaniem nad swoim losem i w końcu o siebie zadbać. Kupił kilka nowych ubrań, kosmetyków i nawet zaczął ćwiczyć. Weasley załatwił mu również eliksir na poprawę wzroku, więc mógł w końcu z ulgą pozbyć się starych, zniszczonych oprawek. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Co prawda wciąż był stosunkowo drobny i szczupły, lecz lepsza taka zmiana, niż żadna, prawda? Przynajmniej nie uchodził już za kościstego okularnika. Ostatniego dnia lipca obudziło go stukanie w okno. Otworzywszy je, Harry ze zdumieniem obserwował sowy zajmujące każdą powierzchnię w pokoju, która choć w minimalnym stopniu się do tego nadawała. Nigdy nie było ich aż tyle. W dodatku cztery z nich dźwigały dość sporą paczkę. Otrząsnął się i zebrał pergaminy, otwierając pierwszy z brzegu. Rozpoznał od razu pismo Rona i Hermiony. Nie doczytawszy go nawet do końca, zgniótł i odrzucił jak najdalej. Trudno było nie zauważyć, że pisali go bardzo niechętnie, lub ktoś ich do tego zmusił. "Ktoś" czyli pani Weasley lub Dumbledore, jakżeby inaczej, prawda? Następny był od Freda i Georga, którzy opowiadali o rozkręcającym się interesie i przysłali kilka swoich nowych produktów. Wyszczerzył się radośnie, naprawdę cieszył się, że im się powodzi, musi kiedyś w końcu ich odwiedzić. Z tego, co wiedział, wynieśli się z Nory, rozpoczynając życie na własny rachunek. Kolejne były życzenia od kilku osób z GD (tu się zdziwił), członków Zakonu (te skwitował prychnięciem) oraz od dyrektora.

Drogi Harry,

Witam Cię serdecznie i składam najlepsze życzenia z okazji urodzin. Wierzę, że spędzasz miło wakacje ze swoim wujostwem.
Sądzę, że po ostatnich wydarzeniach przyda Ci się trochę spokoju oraz towarzystwo bliskich Ci osób.
Postanowiłem, że za tydzień zabierzemy Cię do Kwatery Głównej, wtedy odbędzie się też odczytanie testamentu Syriusza Blacka.
Mam nadzieję, mój kochany chłopcze, że nie masz mi za złe ukrycia przed Tobą przepowiedni.
Wierz mi, że wszystko, co robiłem, było dla Twojego dobra, Harry. Uznałem, że najpierw powinieneś dobrze przygotować się do swej roli.
Pamiętaj o tym i nigdy, nieważne co się stanie, nie trać wiary w dobroć jasnej strony.
Do zobaczenia w KGZF.

Albus Dumbledore

W tym momencie Harry nie bardzo wiedział jak ma zareagować. Śmiać się, załamać, zignorować? Dumbledore doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak traktuje Harry'ego wujostwo. Doprawdy, staruszek albo już do końca zwariował, albo próbuje zrobić z niego idiotę, gotowego spełnić każdy jego rozkaz. W każdym razie ten list przelał czarę goryczy i miał ochotę, najzwyczajniej w świecie, posłać dyrektora do diabła. Poza tym... Co miało znaczyć zdanie: nieważne co się stanie, nie trać wiary w dobroć jasnej strony? Choć może lepiej nie wiedzieć? Cóż, w każdym razie miał złe przeczucia. Bardzo złe. W końcu zabrał się za ostatni list, przywiązany do wielkiej paczki. W trakcie czytania jego oczy robiły się coraz większe.

Witaj, Harry.
Na pewno jesteś zdziwiony listem ode mnie.
Szczerze mówiąc, nie dziwiłbym Ci się, gdybyś natychmiast go spalił.
Jednak jeżeli zdecydowałeś się go przeczytać, to wiedz, że chciałbym Cię przeprosić za wszystkie oszczerstwa.
Tak, przyznaję, że się co do Ciebie myliłem. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Wiesz, ja chciałem dobrze. Nie miałem pojęcia jak wielki popełniam błąd. 
W związku z ostatnimi wydarzeniami przesyłam Ci dość niezwykły prezent. Podejrzewam, że Ci się przyda.
Jeszcze raz przepraszam za wszystko.

Percy Weasley

Potter odłożył list i rozpakował paczkę, a już po chwili zielone oczy rozszerzyły się w kompletnym zdumieniu. Myślodsiewnia! Dlaczego Percy miałby przesłać mu tak cenny i trudno dostępny artefakt? Zdobycie go graniczyło w obecnych czasach z cudem! Odłożył ostrożnie prezent, owinąwszy go szczelnie papierem. Postanowił, że przemyśli to później. Naprawdę wolał się z tym wszystkim przespać. Poza tym na wieczór umówiony był z Charliem, a już za moment powinien odwiedzić go Remus.

Nie mylił się, bo już po chwili usłyszał ciche pukanie i do pokoju wszedł Lunatyk, który uściskał go serdecznie i wręczył mały pakunek. Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Nie musiałeś, Remi. Wiesz przecież, że dla mnie liczy się sam fakt, że spotykasz się ze mną mimo rozkazu dyrektora. To wystarczający prezent!
- Oj, daj już spokój i otwórz! - odparł mężczyzna, patrząc na niego z rozbawieniem. - Powinien ci się spodobać.

Harry otworzył powoli paczuszkę i jego oczom ukazał się piękny srebrny sygnet z wizerunkiem węża oplatającego różę. Przyglądał mu się z zachwytem, a w końcu rzucił się Remusowi na szyję, przytulając go mocno.

- Dziękuję, jest cudowny! - krzyknął, wkładająć pierścień na serdeczny palec lewej ręki. - I pasuje idealnie!
- Cieszę się, że ci się podoba. A tak w ogóle słyszałeś już, że zabieramy cię za tydzień do Kwatery?
- Taa. - Pokazał mu list od Dumbledore'a.

Lupin przeczytał go w skupieniu, marszcząc przy tym brwi.

- Nie podoba mi się to, list jest co najmniej... dziwny? To chyba dobre określenie. Może spróbuję się czegoś dowiedzieć? Co prawda dyrektor nie jest zbyt ufny, podejrzewa, że się z tobą spotykam, ale nie zaszkodzi spróbować.
- Nie warto ryzykować, Remusie. I tak dowiemy się wszystkiego prędzej, czy później.
- No dobrze, ale uważaj na siebie, okej? Muszę lecieć, zajrzę jutro. - Przytulił go jeszcze raz. - Do zobaczenia, młody.

Gdy wyszedł, Harry jeszcze przez chwilę obserwował myślodsiewnię, po czym zabrał się za czytanie swojej lektury. Jakiś czas później wrzasnął, poderwawszy się z łóżka, gdy coś dziobnęło go boleśnie w palec. Na oparciu łóżka siedziała czarna, mała sówka. Musiała wlecieć przed chwilą, przez wciąż uchylone okno. Krzywiąc się, odwiązał od jej nóżki niewielki, podłużny pakunek. Listu nie było, więc wzruszył tylko ramionami i otworzył prezent. Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy na pościel wypadł wspaniały sztylet z czarną rękojeścią, wysadzaną malutkimi szmaragdowymi diamencikami. Z fascynacją przejechał palcami po lśniącym ostrzu.

- Auu! Szlag by to...! - zaklął, gdy nieoczekiwanie się zranił.

Przeklinając obwinął rękę chusteczką, odwracając się, by wytrzeć ostrze. Stanął jednak jak wryty, wytrzeszczając oczy, gdyż krew, która jeszcze kilka sekund temu spływała ze sztyletu, po prostu zniknęła. O co tu chodzi, od kogo mógł dostać taki prezent? Ten tajemniczy ktoś mógłby przynajmniej dołączyć jakąś wskazówkę. Rzucił się na łóżko, stwierdzając, że na dzisiaj ma już chyba dość wrażeń.

+++

Siedział w parku, obserwując bawiące się dzieci. Cóż, on nigdy nie miał tak beztroskiego dzieciństwa, wciąż musiał uciekać przed bandą Dudleya lub znosić docinki Dursleyów. Krzywił się na samo wspomnienie małego, wychudzonego chłopca w workowatych ubraniach, ciągle smutnego i posiniaczonego, wytykanego palcami przez innych lub branego za włóczęgę. Westchnął, na powrót pogrążając się w lekturze. Od pewnego czasu martwiła go coraz bardziej pogłębiajaca się fascynacja Czarną Magią, lecz nie potrafił przestać. Przekonywał sam siebie, że robi to z konieczności, nie pokona przecież Voldemorta miłością, tak jak wmawia mu Dumbledore. No bo spójrzmy prawdzie w oczy, co zrobi? Rzuci mu się na szyję i krzyknie: "kocham cię Voldi!''? Parsknął na samą myśl, a po chwili roześmiał głośno wyobrażając sobie minę Czarnego Pana. Przy odrobinie szczęścia, ten po prostu dostałby ataku serca lub zaniemówił na tak długą chwilę, by Potter spokojnie trafił w niego jakąś klątwą. Nie mógł jednak już dłużej udawać, że Mroczne Sztuki naprawdę go nie pociągają. "Tajniki Czarnej Magii" przeczytał już trzy razy i chciał, potrzebował więcej. Tylko gdzie zdobyć interesujące go księgi? W zasadzie znał jedno miejsce, tylko to przychodziło mu do głowy, jednak taka wyprawa była niebezpieczna. Mimo to postanowił zaryzykować. Zerknął na zegarek. Jeśli chciał się tam dostać, musiał wyruszyć już teraz, zanim zabiorą go do Kwatery Głównej. Zerwawszy się z ławki, szybkim krokiem podążył w stronę Privet Drive. Wbiegł do domu, zabrał pelerynę niewidkę i cicho wymknął się, tak, by nie zauważyła go straż. Dotarł na Magnolia Road i machnął różdżką. Już po chwili musiał gwałtownie się cofnąć, by nie zostać rozjechanym przez czerwony, piętrowy autobus. Drzwi rozsunęły się i stanął w nich, chyba jeszcze bardziej pryszczaty niż zwykle, Stan Shunpike.

- Witamy w Bł...
- Tak, tak, Stan - przerwał mu Potter.
- Ooo, Neville! Czy może tym razem mogę ci już mówić Harry, co? Gdzie się wybierasz?
- Dziurawy Kocioł.
- Jasne, stary, pakuj się do środka i lecimy.
- Ach, Stan? - Harry zerknął jeszcze przez ramię. - Byłbym wdzięczny za dyskrecję.

Po kilku minutach szaleńczej jazdy dotarli na miejsce i Gryfon, pożegnawszy się, wyszedł z autobusu. Ukrywszy się pod peleryną, przeszedł przez Dziurawy Kocioł i stuknąwszy różdżką w mur, przedostał się na jak zwykle zatłoczoną, ulicę Pokątną.

Nie zatrzymując się skierował kroki na Nokturn, prosto do sklepu Borgina i Burkes'a, który pamiętał z przypadkowej wizyty przed rozpoczęciem drugiego roku. Gdy tylko wszedł do środka ogarnęło go dziwne uczucie. Coś jakby zadowolenie? Sam nie wiedział, jednak na pewno było to przyjemne. Chodził między półkami, przyglądając się uważnie czarnomagicznym przedmiotom. Przypominał sobie, że poprzednim razem wzbudzały w nim obrzydzenie, jednak teraz przyciągały go, fascynowały, nie mógł oderwać od nich wzroku. Użycie niektórych z nich wymagało niezwykłych mocy i umiejętności, wiedział to, choć nie miał pojęcia skąd taką wiedzę posiadał. Po prostu tkwiło to w jego podświadomości, wyczuwał ich magię. Mroczną, potężną, nieokiełznaną. Z letargu wyrwał go sam Borgin.

- Pan Potter w takim miejscu? Nie powinno pana tutaj być - zmierzył go podejrzliwym wzrokiem. - Czego pan tutaj szuka?
- Książek. A dokładniej książek o Czarnej Magii.
- A dlaczego miałbym panu sprzedać coś takiego? Nie chciałbym odwiedzin aurorów... - mruknął starzec, przyglądając mu się uważnie. - Czy Złoty Chłopiec nie powinien zajmować się teraz czymś adekwatnym do swego statusu? - zapytał z wyraźną drwiną, wzbudzając w Gryfonie irytację.
- A kto powiedział, że Złoty Chłopiec - wypluł z pogardą swój przydomek - jest naprawdę złoty? Chcę czarnomagicznych ksiąg, cena nie gra roli.
- Hmm, czyżby nadzieja czarodziejskiego świata się buntowała? - krzaczaste brwi powędrowały w górę. - W takim razie nie widzę przeszkód, by panu w tym pomóc, proszę za mną - uśmiechnął się chytrze, znikając na zapleczu.

Potter podążył za nim, stając jak wryty zaraz po przekroczeniu progu. Tu było... wspaniale! Z zadowolonym uśmiechem, lustrował uważnie pomieszczenie. To przecież istna kopalnia czarnomagicznych ksiąg i artefaktów. Ich potęga zdawała się być niemalże namacalna. Nie wahając się nawet sekundy, wkroczył z zachwytem w głąb pokoju.

+++

Cztery godziny i dwieście galeonów później, Harry dotarł do domu wujostwa i rozłożył się wygodnie na łóżku. Odetchnął z ulgą na wspomnienie swej wyprawy. Dziękował wszelkim bóstwom, Merlinowi i całej czwórce założycieli za to, że niechybnie nad nim czuwali. Mało brakowało, a po opuszczeniu sklepu wpadłby prosto na Kingsley'a. Gdyby nie zdążył założyć peleryny... uch, wolał o tym nie myśleć. Ciekawe jak wytłumaczyłby wizytę w tej szemranej dzielnicy. W każdym razie był niezwykle zadowolony ze swych zakupów.

Oprócz licznych tytułów wybranych dla niego przez Borgina, zakupił też piękny medalion z wyrytą podobizną węża, układającego się w literę S. Od pierwszej chwili wiedział, że musi być jego. Poza tym nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już go widział. Tylko gdzie? W głębi umysłu czaiła się myśl, że to ważne, ale mimo to nie mógł sobie przypomnieć. Pozostawała jeszcze jedna kwestia... Coraz bardziej żałował, że zmusił Tiarę, by przydzieliła go Gryffindoru. Tak, to był błąd. Teraz był przekonany, że jego miejsce jest w Slytherinie. "Głupi byłem", ganił się w myślach. "Głupi, głupi, głupi! No bo dlaczego wybrałem Gryfonów? Przez to, że nie spodobał mi się Malfoy? Aaa, kretyn ze mnie!" Miał już serdecznie dość Domu Lwa i pozostałych współdomowników. Nie mógł znieść ich niestałości, głupoty i zaślepienia. Poza tym nigdy nie mógł na nich liczyć. Wystarczył głupi artykuł w prasie, by traktowali go jak odmieńca, trędowatego. Co prawda wiedział, że Ślizgoni nie byli święci, ale przynajmniej działali roztropnie, najpierw wszystko dokładnie analizując, a dopiero później działając. I trzymali się razem, nie było szans na to, by ich podzielić.

Dobra, nie ma sensu tego roztrząsać. Już za późno, stało się. Zerknął na biurko, podnosząc się, by schować książki. Gdyby Remus je zobaczył... A właśnie, ciekawiło go co z Lunatykiem. Nie widział go od dnia swych urodzin. Weasley doniósł mu, że Dumbledore wysłał wilkołaka na jakąś "arcyważną" misję. Miał dziwne wrażenie, że dyrektor po prostu nie chciał, by Lupin się z nim widywał. "Cholerny starzec, wciąż musi włazić z buciorami w moje życie", Potter miotał się ze złością po pokoju. Miał go naprawdę dość, poza tym nie mógł się ostatnio uwolnić od wyjątkowo natrętnej i równie krępującej myśli. Naprawdę próbował się od tego uwolnić, lecz w głębi duszy czuł, że ma rację. Przeklinał bowiem nieuwagę swych rodziców, którzy ślepo podążali ścieżką wyznaczoną im przez Dumbledore'a. No bo jak mogli nie zauważyć jego manipulacji, fałszywego uśmiechu, ciągłych kłamstw? Gdyby tylko zdobyli się na to, by otworzyć w końcu oczy, może by jeszcze żyli! Ale nie... Trwali w swych przekonaniach, uparcie i po gryfońsku. Cholera! Uderzył pięścią w ścianę, co w końcu go otrzeźwiło. Czas się spakować, już jutro ma przenieść się do Kwatery. Skrzywił się na samą myśl o dyszącym mu w kark dyrektorze i jego wiernych podwładnych. Och, no i będą tam również jego "przyjaciele", próbujący na siłę odgrywać swe role. Był tego dziwnie pewny. To bolało, tak bardzo bolało. Nie chciał ich łaski, fałszywych uśmiechów, tylko żeby było jak dawniej! Ale to już niemożliwe. Zbyt wiele się wydarzyło. Jedynym interesującym go elementem, wydawał się testament Syriusza, miał dziwne wrażenie, że coś się stanie.

Nie wiedział jak bliski jest prawdy.


4 komentarze:

  1. Witam,
    czyżby ten sztylet przysłał mu Tom, Dumbelsdorf chyba coś knuje, a może jakoś się uda, aby jeszcze raz przechodził przydział i tym razem trafi do slytherinu...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Yyy... Baśka? Chyba pisze się ,Dumbledore' xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ohh...hmm coś mi się zdaje że ona o tym wie, ale jakby nie patrzec Dumbledore zasługuje na gorsze wyzwiska ^^

      Usuń
  3. Hej,
    ciekawe kto przysłał mu ten sztylet... Tom? coś nasz dyrektor kombinuje, a może uda się jeszcze raz przejść przydział i wyląduje w Slytherinie?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń