poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XV


Harry leżał na łóżku w dormitorium, z zachwytem gładząc tatuaż. Wciąż jeszcze czuł się oszołomiony ostatnimi wydarzeniami, które były tak niesamowite, nierealne, zupełnie jak sen. A jednak to wszystko prawda, to naprawdę się wydarzyło. Przymknął oczy, czując przyjemne mrowienie w miejscu, gdzie przebiegały jego palce. Traktował znak jako intymną część siebie, połączenie z niezwykłym mężczyzną, wprowadzającym w życie Harry'ego zarówno chaos, jak i pewien ład, swoisty porządek. Westchnął, nie wiedział co się z nim dzieje, od naznaczenia zdał sobie sprawę z wielu rzeczy, których do tej pory nie dostrzegał. Czuł ogromny pociąg do Voldemorta, fascynację, wyczuwał mrok bijący od niego i przyciągający go do siebie z potworną siłą. Ich więź uległa natężeniu, stanowiła pomost między dwiema duszami, umysłami, niezmiernie różnymi, a jednak tak bardzo podobnymi. A znak... widziała go jedynie Bellatrix. Zachichotał mimowolnie, przypominając sobie jej stłumiony okrzyk i bezgraniczne zdziwienie, gdy przez przypadek wezwał ją do gabinetu. Początkowo nie mógł powstrzymać nienawiści do kobiety, świadomości, że przez nią stracił Syriusza. Pamiętał, że gdy pierwszy raz natknął się na nią w dworze, prawie ją zabił. W ostatniej chwili powstrzymał go Evan. Minęło sporo czasu nim zrozumiał, że taka fanatyczka jak ona jest bardzo przydatna w świecie ogarniętym wojną. Co nie oznacza, że jej darował.
Zginie. W męczarniach. Później.
Poza tym strasznie bawił Harry'ego fakt, że Lestrange, widząc moc i potęgę chłopaka, zaczęła traktować go z czcią niemal tak wielką, jaką darzyła swego pana. A jeśli chodzi o Toma... Owszem, wielbiła go i najchętniej wyniosłaby nad ołtarze, lecz wbrew pozorom nie darzyła miłością. Naprawdę kochała swego męża, Rudolfusa. No i jakby nie patrzeć, była teraz jego ciotką. Ależ mu się rodzinka powiększyła...

Harry... i znów te szare oczy... Harry... twarz, za którą tak tęskni... Harry... POTTER! Hmm? Szarpnięcie i rozmywająca się sylwetka chrzestnego...

- Potter! No dalej, Potter! - uchylił powieki, rozglądając się nieprzytomnie. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Zobaczył nad sobą zirytowanego Draco. - Jeszcze nie gotowy?! Wstawaj!
- Już, już - mruknął i powlókł się do łazienki. - Gdzie Theo?
- Przebiera się.
- Tak długo?
- Aha, nawet Pansy zajęło to mniej czasu.
- Ciekawe co wymyślił.
- Pewnie coś stylowego, aczkolwiek ponurego. To bardzo w jego stylu.
- Taa - Potter zachichotał, wracając do pokoju. - I jak wyglądam?

Malfoy wytrzeszczył oczy. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż do sypialni wpadli pozostali, których również zamurowało na widok przyjaciela. Jego smoliste, przydługie włosy układały się wokół twarzy w artystycznym nieładzie, nadając jej niepokorny wyraz. Oczy podkreślone zostały delikatnie ledwie widoczną czarną kredką, co czyniło ich barwę jeszcze bardziej zabójczą, a rozchylone w drwiącym uśmiechu wargi ukazywały lekko wydłużone kły. Czarne skórzane spodnie opinały zgrabne nogi, a tego samego koloru koszula z rozpiętym zawadiacko kołnierzykiem, podkreślała wysportowaną sylwetkę. Całości dopełniała czarna peleryna, zarzucona niedbale i zapięta klamrą w kształcie atakującego węża. Już dziś bowiem odbywał się Halloweenowy bal.

- Noo... łał - wydusił w końcu Nott. - Kurde, laski cię rozszarpią.

Mortis skrzywił się na samą myśl. Dobrze, że nie zabawi tam długo. Zmierzył uważnie przyjaciela, stwierdzając, że prezentuje się świetnie jako Lucyfer. Kruczoczarne włosy zaczesane były gładko do tyłu, a ciemne oczy podkreślone rozmazanym grafitowym cieniem. Biała koszula i czarne spodnie ładnie podkreślały jego atuty. Draco był zakrwawionym aniołem. Platynowe włosy chłopaka zdawały się tworzyć znikomą aureolę wokół jego bladej twarzy, a białe szaty poplamione krwią, falowały lekko, jakby pod wpływem wiatru. Musiał przyznać, że efekt był piorunujący. Blaise za to był... dementorem. To było dość upiorne, na szczęście zrezygnował z przyklejenia sobie wielkich, potwornych ust. Przeniósł wzrok na dziewczyny. Pansy wyglądała genialnie jako demonica. Krwistoczerwona pomadka uwydatniała jej pełne usta, a obcisły, skórzany strój zdecydowanie przyciągał wzrok. Dafne tymczasem prezentowała się uroczo, przebrana za nimfę wodną. Ach, jakże to do niej pasowało. Pozornie krucha i delikatna, a tak naprawdę podstępna i zwodnicza. Opuścili Kwatery Slytherinu, przemierzając pewnym krokiem pogrążone w mroku korytarze. Zatrzymali się dopiero przed Wielką Salą.

- To jak, gotowi na wielkie wejście?

Otworzyli z hukiem stare wrota, które z impetem uderzyły o ścianę i wkroczyli do środka, zatrzymując się w progu i mierząc wszystkich obecnych pobłażliwym wzrokiem. Oczywiście dotarli jako ostatni, więc ściągnęli na siebie uwagę całej szkoły. Skierowali się do stolika w pogrążonej w mroku części pomieszczenia, odprowadzani pełnymi zachwytu lub zawiści spojrzeniami.

- Pomyślałby kto, że powinni przyzwyczaić się już do naszej wspaniałości - mruknął Zabini, wywołując parsknięcie u reszty.

Mortis, mimo poprzedniej niechęci, bawił się całkiem nieźle. Po jakimś czasie Draco i Blaise zajęli się swoimi partnerkami, więc on i Theo krążyli po sali, często nabijając się z kostiumów innych uczniów i rzucając pogardliwe spojrzenia wzdychającym do nich uczennicom. W pewnym momencie Nott zakrztusił się i wskazał na parkiet. Harry zerknął tam i już po chwili obaj śmiali się szaleńczo, nie mogąc powstrzymać łez rozbawienia. Na środku sali wirowały bowiem dwie pary. Pierwszą z nich byli Draco i Pansy, anioł i demon, poruszający się z wdziękiem i gracją. Drugą parą byli Ron z Hermioną. Gryfonka próbowała znosić depczącego jej po stopach rudzielca, który wyglądał, delikatnie mówiąc, zabawnie. Przebrał się we wściekle czerwoną szatę aurora, co z bladą cerą i ognistą czupryną, sprawiało wrażenie jakby za chwilę miał stanąć w płomieniach. Na dodatek, bujając się niezdarnie, starał się rzucać Malfoyowi pełne wyższości spojrzenia, które ten kwitował uśmiechem politowania, a momentami nawet... współczucia. Całość obrazu dawała przekomiczny wręcz efekt. Po pewnym czasie znudzili się obserwowaniem Weasleya i zaczęli znów krążyć wśród uczniów.
Potter przez cały czas starał się nie tracić z oczu Morvanta. W końcu mężczyzna kiwnął mu głową, więc pożegnawszy się z przyjaciółmi, którzy mieli go kryć, wymknął się niepostrzeżenie bocznym wyjściem. Harry zarzucił Alexandrowi na szyję swój medalion i przenieśli się wprost do gabinetu Czarnego Pana. Tom siedział za biurkiem, podnosząc głowę znad sterty papierów, gdy tylko przybyli.

- Możesz odejść - syknął do mężczyzny, który skłonił się i posłusznie opuścił pomieszczenie. - No, no... wampir? - szkarłatne oczy błysnęły z uznaniem, kiedy Riddle lustrował dokładnie sylwetkę chłopaka.

Potter poczuł jak rumieni się pod wpływem intensywnego spojrzenia Voldemorta. Co się z nim dzieje? Po chwili Tom wstał, a Mortis wstrzymał oddech, rumieniąc się jeszcze bardziej. Mężczyzna również miał na sobie skórzane spodnie i czarną koszulę, które idealnie opinały nieskazitelne ciało. Jak można być tak... doskonałym?! Czarnoksiężnik uniósł kącik ust i zbliżył się powoli do Ślizgona, stając tuż przed nim.

- Bardzo... kuszące, mój Harry - wyszeptał wprost przy ustach chłopaka, który wpatrywał się w niego z fascynacją. - Załóż to - podał mu czarną maskę, zakrywającą górną część twarzy.
- Maska? - Potter otrząsnął się w końcu z dziwnego odrętwienia, jednak nadal nie był w stanie odwrócić wzroku. - Po co?
- Będziesz nosił ją w czasie ataków. A teraz chodź, zostaniesz oficjalnie przedstawiony śmierciożercom.

Wyszli z gabinetu, kierując się w stronę sali tronowej. Gdy weszli do środka, tłum postaci w czarnych szatach padł na kolana, chyląc głowy przed swym panem. Ku zdumieniu Harry'ego, obok tronu Voldemorta znajdował się drugi, najwyraźniej przeznaczony dla niego. Stanęli na podwyższeniu, a Tom, wysunąwszy się odrobinę do przodu, przemówił cichym, lecz doskonale słyszalnym głosem.

- Witajcie, moi śmierciożercy. Nadszedł długo wyczekiwany przez nas dzień. Zanim jednak przejdziemy do rzeczy, pragnę przedstawić wam moją prawą rękę. Mortis - kiwnął na chłopaka, by ściągnął maskę. Natychmiast rozległy się pełne niedowierzania okrzyki: "przecież to Harry Potter!". - Cisza! Tak, nie mylicie się. To Harry Potter we własnej osobie. Jak widać wybrał właściwą stronę. Jako moja prawa ręka, od dziś ma prawo wzywać was poprzez znak oraz wydawać wam polecenia, które musicie niezwłocznie wykonać. Nie muszę chyba dodawać, co spotka każdego, kto się sprzeciwi - zmrużył niebezpiecznie oczy i uśmiechnął się drwiąco. - A teraz, moi drodzy, nadszedł czas, by pokazać jak powinno wyglądać prawdziwe Halloween. Zawładnijmy duszami, okryjmy się mrokiem. Pokażmy czarodziejskiemu światu prawdziwą moc i potęgę, by każdy uświadomił sobie, co czeka niewiernych. Odbierzmy im wszelką nadzieję i dajmy przedsmak nadciągającego piekła. Niech rozpęta się chaos!

Potter nie mógł oderwać wzroku od Czarnego Pana. Chłonął każde słowo, które padło z kształtnych ust, napawał się nim. Podziwiał jego charyzmę, bijącą od niego siłę i pewność siebie. Nie dziwił się już czemu tylu ludzi za nim podąża. Potrafił pociągnąć za sobą tłumy.

+++

Znaleźli się na niewielkim wzgórzu, niedaleko miejsca ataku. Potter wciągnął ze świstem powietrze i spojrzał na towarzyszącego mu Voldemorta. Pod nimi rozciągało się Little Whinging. Mężczyzna uśmiechnął się i skierował wzrok na miasteczko, nakazując zrobić mu to samo. Powietrze stało się gęste, świat zdawał się zatrzymać na kilka sekund, dało się wyczuć niepokój i jakby... oczekiwanie? Wtem rozległ się głośny, szaleńczy śmiech, na który dźwięki zabawy przycichły. Nastała pełna napięcia cisza. Śmiech powtórzył się, po czym rozpętało się istne piekło. Obserwowali jak śmierciożercy na miotłach wlatują w bawiących się mieszkańców, siejąc panikę. Po chwili aportowali się pozostali, mordując i torturując bezbronnych mugoli, nie oszczędzając nikogo. Szerzyli strach i terror, niszczyli wszystko, co spotkali na swojej drodze. Zapanował prawdziwy chaos, wszędzie rozlegały się krzyki bólu i cierpienia oraz bezgranicznego szoku i przerażenia. Harry poczuł, że otaczają go silne ramiona, a gorący oddech podrażnił szyję, gdy usłyszał w swoim uchu szept.

- Mam dla ciebie prezent.

Riddle uśmiechnął się drapieżnie, pociągając go za sobą. Zeszli powoli ze wzgórza, kierując się do płonącego miasta. Śmierciożercy schodzili im z drogi, kłaniając się z szacunkiem, gdy kroczyli pogrążającymi się w ruinie ulicami. Zatrzymali się w końcu przed jedynym nienaruszonym budynkiem. Privet Drive numer cztery.

- Dziękuję, Lucjuszu - Tom mruknął z zadowoleniem do Malfoya, stojącego nad struchlałymi Dursleyami. - Możesz odejść.

Potter przez chwilę stał bez ruchu, obserwując mugoli, którzy konsekwentnie zmieniali jego życie w piekło. Oblizał wargi i ściągnął maskę, podchodząc do zszokowanych krewnych z pełnym wyższości, kpiącym uśmiechem na ustach.

- Ciociu, wuju, Dudley - kiwnął im głową. - Jakże za wami tęskniłem.
- Ha... Harry? - wyjęczała Petunia. - Co się dzieje, uwolnij nas!
- Uwolnić? - roześmiał się zimno, na co mugole wzdrygnęli się. - O nie, mam dla was coś specjalnego z okazji Halloween.
- Co ty sobie myślisz, dziwaku, co? - warknął Vernon. - Uwolnij nas natychmiast, nie tak cię wychowaliśmy!
- Wychowaliście? - parsknął nieprzyjemnie. - Nie nazwałbym zamknięcia w ciemnej komórce bez jedzenia wychowaniem.
- Niewdzięczny bachorze, trzeba było zostawić cię na tym progu żebyś zamarzł.
- Tak, trzeba było... hmm, zamarzł? Ciekawy pomysł mi podsunąłeś, wuju.
- Co ty bredzisz, gówniarzu?
- Cierpliwości, dowiesz się - wysyczał. Jego wzrok padł na Toma. - Są moi?
- Oczywiście, mój Harry. Tylko twoi.

W momencie, gdy Petunia spostrzegła Voldemorta, wydała z siebie okropny pisk, a jej końska twarz wykrzywiła się w grymasie strachu i niedowierzania. Wiedziała kim on jest, poznała go. To on zamordował jej siostrę i polował na Harry'ego. Starzec z brodą ostrzegał ją przed potworem o krwistych oczach. Co on tutaj robi, dlaczego jej siostrzeniec mu towarzyszy, rozmawia? Skierowała na niego błagalny wzrok.

- Harry, co się dzieje? Dlaczego jesteś z tym mężczyzną, przecież on chce cię zabić. Zabił Lily!
- Och, przykro mi, ciociu. Masz nieaktualne informacje.
- Nie, niemożliwe. Harry!
- Już nie: dziwaku?
- Opamiętaj się! Twoja matka...
- Moja matka jest martwa - warknął. - Dość tych pogaduszek. - Skierował różdżkę na kuzyna, tak, by znalazł się u jego stóp, dobrze widoczny z perspektywy skrępowanego wujostwa. - Dziś Halloween! Świętujmy. Crucio!  - chłopak zaczął piszczeć i wić się. Potter zmarszczył brwi, Dudley przypominał mu zarzynane prosię. - Och, trochę godności! - Zwolnił zaklęcie, obserwując dyszącą ofiarę z obrzydzeniem.
- Dudziaczku! - Petunia szlochała, wyrywając się do syna. - Harry, proszę, nie krzywdź naszego dziecka! Jesteśmy rodziną!
- Rodziną? Szkoda, że nie odkryłaś tego wcześniej, kiedy ja też mogłem być waszym dzieckiem.
- Wybacz mi! Błagam, wybacz!
- Nie - pokręcił głową. - Powiedz mi, co było ze mną nie tak? Dlaczego mnie tak nienawidziłaś? Byłem tylko dzieckiem. Cholernym dzieckiem, rozumiesz?!
- Harry...
- Nie.
- Proszę, wybacz! Wszystko da się jeszcze naprawić!

Zapadła cisza. Potter wpatrywał się w ciotkę, która oddychała ciężko, a z jej wypełnionych niemym błaganiem oczu, spływały łzy.

- Proszę...
- Ech... - westchnął, opuszczając różdżkę. - Niech będzie, przeprosiny przyjęte - uśmiechnął się, a Petunia odetchnęła z ulgą. - Masz rację, możemy wszystko naprawić - skierował znów wzrok na Dudleya, a wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Stał się zimny, okrutny. Gościł na nim pełen ponurej satysfakcji uśmiech. - I zrobimy to na mój sposób. Crucio! - roześmiał się trumfalnie, gdy ciotka znów zaczęła szlochać, patrząc na cierpienia syna. - Oj, ciociu, chyba nie myślałaś, że przyjęcie przeprosin jest równoznaczne z wybaczeniem? Będziesz patrzeć jak dwaj najważniejsi mężczyźni w twoim życiu zdychają u moich stóp. Dopiero potem pozwolę ci do nich dołączyć - ruchem różdżki uniósł w powietrze ciało kuzyna, po czym grzmotnął nim z łoskotem o ziemię. - To dopiero początek - podał chłopakowi eliksir czuwania, by nie zemdlał. - Angustia! - zachichotał, gdy Dudley zakwilił niczym małe dziecko. - Oj, oj boli? Będzie jeszcze bardziej, Conteram ossa - skrzywił się, słysząc odgłos łamanych kości i przeraźliwy wrzask. - Och, Dudziaczku. To jeszcze nie wszystko. Musculus rumpatur.

Powietrze przeszył kolejny, mrożący krew w żyłach krzyk, mieszający się z opętańczym wyciem Vernona i szlochem Petunii. Potter napawał się tym, niemal mrucząc z przyjemności. O tak, to było coś. Zmrużył oczy w zamyśleniu, przyglądając się pulchnemu ciału z połamanymi kośćmi i rozerwanymi mięśniami, wyglądającemu jak bezwładna kupa tłuszczu.

- Ciekawe jak to wygląda od środka. Przekonamy się? Privare cute - skóra zniknęła, ukazując rozbabraną mieszaninę, składającą się z kawałków kości i mięsa, zalanych tłuszczem i krwią. - Blee. Zawsze wiedziałem, że jest ohydny.

Obszedł dookoła "coś", co kiedyś można nazwać było człowiekiem, krzywiąc się z wyraźnym niesmakiem. Trącił butem czaszkę, z której wyleciała gałka oczna, którą zgniótł obcasem. Rozległ się głośny plask, a Harry z obłąkańczym uśmieszkiem wytarł but w trawę i skierował wzrok na ledwo przytomnego z żalu i cierpienia Vernona.

- To co, wujaszku, twoja kolej? - Zbliżył się do niego z eliksirem, który po namyśle zaaplikował też ciotce. - No, teraz mam pewność, że nie ominie was zabawa. Widzicie jaki ze mnie troskliwy siostrzeniec? - uśmiechnął się słodko w stronę wujostwa, po czym zajął się torturowaniem wuja.

Całkowicie pochłonięty swą zemstą Potter, nie zauważył, że wszyscy śmierciożercy od dawna obserwują jego poczynania, zastygli w szoku. Kilka osób zwymiotowało na widok tego, co zostało z kuzyna chłopaka, a niektórzy, dopiero rozpoczynający swą służbę w szeregach Czarnego Pana, nawet mdleli. Dopiero teraz do mrocznych czarodziejów dotarło, czym tak naprawdę stał się Złoty Chłopiec Dumbledore'a. Owszem, spodziewali się, że nie może być tak idealny, skoro został prawą ręką Czarnego Pana, jednak nie mieli pojęcia, że w pełni zasługuje na ten tytuł. Kiedy to się stało? Jakim cudem tak się zmienił? Szczególnie Bella wpatrywała się w chłopaka, a na jej obliczu malował się szok, wymieszany z zachwytem. Nie mogła uwierzyć, że to ten sam dzieciak, który w czerwcu rzucił na nią tak nieudolnego Cruciatusa. Zagryzła wargi, przekrzywiając głowę i myśląc o swym zmarłym kuzynie. O nich obu.
Pozostali śmierciożercy wciąż milczeli, oglądając niesamowite przedstawienie, które zafundował im "Wybawca Jasnej Strony". O ile wcześniej mogli mieć jakiekolwiek wątpliwości, co do swej wygranej, tak teraz pozbyli się ich raz na zawsze. Mając tak potężnych i bezlitosnych przywódców porażka nie wchodzi w grę. Nabrali nowych sił i woli walki, a pod maskami pojawiły się dumne uśmiechy. Świat będzie należał do nich. Tymczasem Mortis, nieświadomy poruszenia jakie wywołał, dalej pastwił się nad zmaltretowanym Dursleyem.

- Ach, wujciu! Co ty na to, by wypróbować twój pomysł? - wyszczerzył się diabolicznie. - Gelida corpus! - ciało zastygło zamrożone. - Cudownie, dokończmy dzieła. Conteram.

Rozległ się dźwięk pękania lodu, po czym zamrożone ciało Vernona pokryło się rysami, aż w końcu rozbiło się na kawałki. Zachwycony Potter zaklaskał, niczym dziecko cieszące się z zabawy. Przeniósł rozbawiony wzrok na ciotkę.

- I jak, ciociu? Podobało się przedstawienie?

Załamana Petunia nie miała sił już nawet szlochać. Wpatrywała się tylko tępo w to, co pozostało z jej ukochanej rodziny. Mortis kucnął przy niej i uniósł podbródek, spoglądając w wypełnione pustką i cierpieniem oczy.

- Nic, co mógłbym zrobić, nie sprawi ci już większego bólu. Żegnaj, ciociu. Avada kedavra.

Odwrócił się, spoglądając na tłum postaci w czarnych szatach i białych maskach. Podszedł do Riddle'a, który z zadowoleniem przyciągnął go do siebie i patrząc głęboko w oczy, wymruczał:

- Przeszedłeś najważniejszą próbę. Już nic nie stanie nam na przeszkodzie.
- Tak, Mistrzu. Nic już nas nie powstrzyma.
- Dopełnij dzieła, niech Czarodziejski Świat zatrwoży się wiedząc kto tego dokonał.

Potter spojrzał w ciemne niebo, zasnute dymem, przez który przebijały się błyszczące gwiazdy i szepnął:

- Morsmordre.


*******************************************

Zaklęcia jak zwykle z łaciny:
Angustia - wywołuje cierpienie, klątwa podobna do Cruciatusa
Conteram ossa - powoduje łamanie kości
Musculus rumpatur - klątwa rozrywająca mięśnie w całym ciele
Privere cute - zaklęcie pozbawiające skóry
Gelida corpus - zaklęcie powodujące zamrożenie ciała
Conteram - powoduje rozbicie czegoś


2 komentarze:

  1. Hej,
    pierwsza akcja Harrego, przeszedł próbę ale to też chyba miało na celu pokazać wszystkim śmierciożercą jaki jest Harry
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, i już pierwsza akcja Harrego, przeszedł tą próbę, ale i to miało na celu pokazać wszystkim śmierciożercą jaki jest naprawdę Harry...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń