poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XXV


Od pamiętnego artykułu minęło kilka tygodni, w czasie których dyrektor nie wykazywał żadnej aktywności, nie podejmując się kolejnych ataków na Marco. Harry podejrzewał, że to cisza przed burzą, a starzec niewątpliwie coś knuje, choć obecnie większość czasu zajmowały mu próby uspokojenia burzy, którą wywołał pamiętny artykuł. Rzadko przebywał w Hogwarcie, spędzając sporą część dnia w ministerstwie. Potter miał także inne powody do zadowolenia. Remusowi co prawda wciąż jeszcze nie udało się nakłonić braci Weasley do przejścia na ich stronę, lecz zgodzili się przynajmniej na przemyślenie tej sprawy i zapoznanie się z działalnością Czarnego Pana od wewnątrz. Dlatego też Harry spotykał się z nimi codziennie, przedstawiając krok po kroku ich cele i poczynania. Z niezrozumiałych dla niego powodów, spotykało się to z irytacją Voldemorta, który krzywił się ilekroć Potter znikał, odwiedzając przyjaciół. W każdym razie Harry właśnie w tym momencie szedł do komnaty chłopaków, gdyż obiecał oprowadzić ich po Czarnym Dworze i pozwolił obserwować swoją walkę z Rosierem. Nigdy chyba nie zapomni min Weasleyów, gdy dowiedzieli się, że mężczyzna nie dość, że żyje, to jeszcze ma się świetnie, a na dodatek przyjaźni się z Potterem. Uchylił drzwi, zaglądając do środka.

- Cześć wam. Gotowi?
- Jasne - wyszczerzył się Bill, wstając z kanapy. - Koniecznie muszę zobaczyć jak walczysz z tym szaleńcem.
- Dobrze powiedziane - parsknął. - No to chodźmy.

Opuścili pokój, kierując się w stronę sali treningowej. Evan czekał już na nich w towarzystwie Lucjusza. Mortis uśmiechnął się złośliwie na jego widok. Niesamowitą radość sprawiało mu drażnienie arystokraty lub zawstydzanie go. Mężczyzna był przeczulony na punkcie swojego wyglądu, co Potter skwapliwie wykorzystywał.

- Hej, słodziaku - zmierzył Malfoya znaczącym spojrzeniem, na co ten się skrzywił, a rudowłosi zachichotali. - Jesteśmy nie w humorze?
- Witaj, Mortis - wycedził, powstrzymując się od uszczypliwości. - Chciałem obejrzeć trening, masz coś przeciwko?
- Oczywiście, że nie.

Postanowił wyjątkowo odpuścić Lucjuszowi, który i tak wyglądał na dość nerwowego. Zmarszczył brwi, wpatrując się w blade oblicze mężczyzny, lecz zdecydował nie wnikać w to głębiej. To nie jego sprawa. Zamiast tego wyszedł na środek pomieszczenia, stając naprzeciwko Rosiera. Malfoy wycofał się pod ścianę, zakrywając tarczą siebie i, z pewną dozą niechęci, Weasleyów, którzy wciąż jeszcze pozbawieni byli różdżek. Zdołał sobie nawet darować komentarze na temat ich pobytu w posiadłości jego pana. Potter musiał przyznać, że jest pod wrażeniem. Mrugnął do przyjaciół, po czym odwrócił się, rozpoczynając pojedynek. Już po chwili zaklęcia latały w powietrzu z zawrotną prędkością. Weasleyowie wpatrywali się z zaskoczeniem w Harry'ego i Evana. Widać było, że obaj czarodzieje są świetni w pojedynkach i sprawia im to niebywałą przyjemność. Walka była zaciekła, żaden z nich nie odpuszczał przeciwnikowi, atakując bezlitośnie, nie wahając się rzucać najgorszych klątw jakie znali, wyłączając uśmiercające. W końcu Potterowi udało się podstępem pokonać śmierciożercę, który wylądował na ścianie.

- Brawo, Harry! - krzyknął Charlie. - Nie miałem pojęcia, że potrafisz tak walczyć!

Potter nie odpowiedział, nie spuszczając wzroku z wejścia do sali. Bracia spojrzeli tam, dopiero teraz zauważając, że w pomieszczeniu zjawiła się jeszcze jedna osoba. Bill i Charlie wciągnęli gwałtownie powietrze. Harry zapewniał ich wprawdzie, że Voldemort nie zrobi im krzywdy, jednak wciąż nie wiedzieli czego się po nim spodziewać, ani jak zachowywać w jego obecności. Zobaczyli go po raz pierwszy, choć przebywali w dworze już od kilku tygodni. Jednakże Czarny Pan nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, podchodząc do Harry'ego.

- Co powiesz na mały pojedynek ze mną?
- Z przyjemnością, Mistrzu.

Stanęli na środku pomieszczenia, przyjmując odpowiednie pozycje. Rozpoczęła się walka. Jeśli wcześniejszy pojedynek trójka mężczyzn uznała za niesamowity, to nie mieli pojęcia jak mogliby określić obraz, który malował się w tym momencie przed ich oczami. W najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczali nawet, że kiedykolwiek dane im będzie zobaczyć coś tak wspaniałego. Obaj, zarówno Potter, jak i Riddle, mogliby śmiało zostać wzięci za herosów, jeśli nawet nie za samych bogów. Piękni, potężni, rzucający czary, o jakich im się nigdy nie śniło. I o ile Lucjusz miał już okazję oglądać podobne widowisko, to Weasleyowie nie byli w stanie oderwać oczu od obu postaci, obserwując je jak zahipnotyzowani. Żaden z nich się nie poddawał, nie zważając na upływ czasu, choć pojedynek trwał już kilkanaście minut, jeżeli nie więcej. Ostatecznie wygrał Czarny Pan, rozbrajając przeciwnika.

- Wspaniale, mój Harry - mruknął, zbliżając się do chłopaka i oddając mu różdżkę. Wyciągnął dłoń, wodząc pieszczotliwie palcem po jego policzku. - Możemy rozpocząć dalszą naukę.
- Dziękuję - szepnął, próbując uspokoić oddech. - Czego tym razem?
- Sądzę, że przyszedł czas na opanowanie magii bezróżdżkowej. Widziałem, że czasem używasz jej nieświadomie.
- Rzeczywiście, zdarza mi się.
- Przyjdź wieczorem do moich komnat - obrysował lekko jego wargi.

Odwrócił się i opuścił salę, ponownie całkowicie ignorując obecność Wealeyów i Lucjusza. Malfoy, stwierdzając najwyraźniej, że przedstawienie dobiegło końca, zdjął tarczę i również opuścił salę, skinąwszy wcześniej głową Mortisowi.

- I jak? - spytał Harry, zbliżając się do przyjaciół. - Podobało się?
- Kurczę, Harry - zachwycał się Charlie. - Nie wiem, co powiedzieć.
- Zabrakło nam słów, młody - dołączył do niego Bill. - Totalnie nas zaskoczyłeś!
- Remus mi nie uwierzy, gdy mu to opowiem!  
- To naprawdę było niesamowite.
- I tak nie pokazał jeszcze wszystkiego, co potrafi - mruknął Evan, zbliżając się do nich. - Mortis i Czarny Pan raczyli odkryć przed nami zaledwie część swych umiejętności.
- Chyba żartujesz - wytrzeszczyli oczy. - To w ogóle możliwe jest?
- Oczywiście - uniósł brwi, patrząc na nich z kpiną. - Osobiście nie zazdroszczę nikomu, kto jakże niefortunnie znajdzie się po złej stronie ich różdżki.

Po tych słowach udał się do siebie, zostawiając za sobą osłupiałych rudzielców i bardzo rozbawionego Pottera. Harry uważał za cud sam fakt, że mężczyzna w ogóle odzywa się do Weasleyów, nie wspominając nawet, że traktuje ich w miarę przyzwoicie. Podejrzewał, że robi to tylko ze względu na niego. Gdyby nie to, prawdopodobnie podchodziłby do nich tak jak do pozostałych. Z pogardą, wyższością lub tak, jakby byli niespełna rozumu. Uwielbiał Rosiera i jego spojrzenie na świat.

+++

Harry... Nie, Syriuszu, proszę!... Harry... Nie... Harry... zaczepny uśmiech... Błagam, Syriuszu, nie!... Już czas, Harry... wyciągnięta w jego kierunku dłoń... Harry... Próbuję!... Harry... nie może jej dosięgnąć... Harry... oddalająca się postać... obudź się, Harry... 

Zerwał się gwałtownie, wciągając mocno powietrze. Nie miał tego snu od przeczytania listu. Dlaczego znów wrócił? Tym razem był inny, silniejszy, intensywniejszy... niemal realny. I dlaczego wciąż trwa? Oddychał głęboko, starając się uspokoić. Nie mógł powstrzymać łez. Dlaczego to trwa? Przecież się obudził, to powinno minąć! Sen odszedł, dlaczego to nie mija?

- Theo... - jęknął, rozglądając się spanikowany. - Theo...

Nie ma go. Nie ma Theo. Był sam. Krzyknął i skulił się, wplatając palce we włosy. Szarpał je, mając nadzieję, że ból pomoże mu w powrocie do rzeczywistości. Tylko że to wcale nic nie dało. Słyszał to. Wciąż to słyszał. Miał dość, czuł że zwariuje, szept rozbrzmiewający wciąż w jego głowie doprowadzał go do szaleństwa. Co robić? Załkał i ostatkiem sił wstał z łóżka, zarzucając na siebie pierwszą lepszą szatę. Chwycił medalion, przenosząc się do swej sypialni w Czarnym Dworze. To było pierwsze miejsce, które przyszło mu do głowy. Potrzebuje pomocy. Wiedział, że jeśli to się nie skończy, to prędzej, czy później straci rozum. Tom. Potrzebuje Toma. Gdzie jest Tom? Podpierając się ściany, dotarł z trudem do komnat Riddle'a, napierając na drzwi. Zamknięte. Dudniło mu w uszach, świat wirował. Zamknięte, dlaczego są zamknięte? Zawył, uderzając w nie pięścią, coraz bardziej spanikowany. I wtedy uchyliły się, ukazując bardzo zirytowanego czarnoksiężnika.

- Co ty wyprawiasz?! Zapomniałeś do czego służy klamka?! Czyś ty... - zamilkł, gdy dotarło do niego w jakim stanie jest chłopak. - Harry?
- Tom?
- Harry, co się dzieje? - Chwycił go za ramiona, zauważając, że ma problemy ze skupieniem na nim wzroku. - Harry, jestem tu. Co się dzieje?
- Tom... - jęknął, tracąc panowanie nad ciałem. Riddle złapał go w ostatniej chwili, przyciągając mocno do siebie. - Pomóż... Pomóż mi.
- Ale jak? Harry, skup się - warknął, gdy chłopak zdawał się tracić kontakt z rzeczywistością. Wziął go na ręce i przeszedł do sypialni, kładąc go na łóżku. - Musisz mi powiedzieć co się stało.
- Syriusz - szepnął. - Syriusz... Nie mogę dosięgnąć. Ja już nie mogę, Tom, nie zniosę tego dłużej, oszaleję.
- Black? On nie żyje.
- Woła mnie, woła - szeptał gorączkowo. - On tam jest, słyszę go, woła mnie. Kazał mi się obudzić. Obudziłem się, a on dalej tam jest. Słyszę go. Woła mnie. Tom...
- Cholera, bredzisz - syknął, patrząc w szkliste, nieobecne oczy chłopaka. - To bezsensowne, nic z tego nie rozumiem.
- Syriusz. Zawsze budzę się, gdy mi każe. Teraz też kazał, ale nie odszedł. Nie mogę dosięgnąć... To zasłona, to na pewno przez nią.
- Jaka zasłona?
- Woła mnie...
- Dość tego. Legilimens!

Wszedł bez problemu do umysłu Pottera, który nie miał siły się bronić. Jego mury opadły przy niewielkim naporze. I wcale nie podobało mu się to, co zobaczył. Panował tu chaos, straszliwy chaos. Myśli wirowały, przeplatając się ze sobą, plącząc się i mieszając, tworząc feerię barw pochodzących z przesuwających się w szalonym tempie przypadkowych obrazów. Przywołał swą magię, starając się je uporządkować. Wiedział, że sprawia tym Harry'emu ból, ale nie widział innego wyjścia. Musi dowiedzieć się, co się tutaj dzieje. Zdołał poukładać poszczególne urywki, odnawiając rozbity strumień myśli. Jeden z obrazów wydawał się zwalniać, wysuwać się na pierwszy plan, pozwalając na przyjrzenie mu się. Oczom Riddle'a ukazał się czarnowłosy, przystojny mężczyzna o szarych oczach i zawadiackim uśmiechu. Wyciągał dłoń w przywołującym geście. Obraz zniknął. Zastąpiło go wspomnienie tego samego mężczyzny, trafionego czerwonym promieniem, znikającego pod kamiennym łukiem w Sali Śmierci. Wspomnienie rozwiało się, ponownie zastąpione obrazem mężczyzny. Jego usta poruszyły się. I wtedy on również to usłyszał. Wołanie. Początkowo ciche, stopniowo coraz głośniejsze. Tom zaklął szpetnie i wycofał się z umysłu Pottera. Znalazł odpowiedź na swoje pytanie. I nie tylko... ale na to przyjdzie czas później.

Spojrzał zaintrygowany na drobne ciało chłopaka. Nie spodziewał się, że Black zginął akurat w ten sposób. Wiedział sporo o tym miejscu, nawet Niewymowni boją się do niego zbliżać. Tajemnicy starożytnego łuku do dzisiaj nie udało się do końca wyjaśnić, wiadomo jedynie, że wciąż słychać głosy osób, które w jakiś sposób znalazły się za zasłoną, lecz usłyszeć je są w stanie tylko i wyłącznie osoby posiadające w sobie ogromne pokłady magii. Na przestrzeni wieków powstało mnóstwo teorii, próbujących rozwiązać tę zagadkę. Najpopularniejsza mówi, że jest to przypuszczalnie próg, przejście do zaświatów lub świata równoległego. Inna głosi, że to miejsce pobytu dusz, w którym istnieje możliwość skontaktowania się z nimi. Przyjęto, że osoby, które tam trafiły uważane są za zmarłe, choć w ich aktach nie pojawiła się informacja o zgonie. Po prostu nikt, nigdy nie wrócił. Jednakże pomijając wszystkie teorie, zdanie Toma było takie, że za zasłoną utrzymują się dusze tych osób lub ich, powiedzmy, świadomość. To właśnie słyszą osoby, z którymi próbują się skontaktować. Kiedyś, dawno temu, spotkał się z podobnym przypadkiem. To właśnie ta dusza, świadomość, poprzez sny kontaktowała się z bliską osobą. Odbiorca omal nie postradał zmysłów, bliski załamania nerwowego, nim odkrył rozwiązanie swego problemu.

- Harry?
- Tak? - Potter spojrzał na niego już przytomniej, choć widać było, że wizja wciąż go dręczy. Tom nie zdołał pozbyć się jej całkowicie.
- Czeka nas wycieczka do Departamentu Tajemnic.

+++

Gdy tylko przekroczyli próg, Harry miał ochotę uciec jak najdalej od tego potwornego miejsca. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak jak je zapamiętał. Obrazy z przeszłości uderzyły w niego z wielką siłą, sprawiając, że przymknął powieki, starając się nie patrzeć w dół, na znajdujący się tam łuk. Stali w najwyższym rzędzie kamiennych ławek, biegnących wokół sali i opadających w dół, niczym w amfiteatrze. Szept w jego głowie przybrał na sile. Otworzył oczy. I widział już tylko jedno, nie liczyło się nic więcej. Ruszył jak w transie, nie odrywając wzroku od swego celu. Schodził coraz niżej i niżej, aż nagle znalazł się tuż przed zasłoną. Nic się nie zmieniło, wisiała tak jak wtedy, postrzępiona, zawieszona na starym, zniszczonym, lecz dziwnie pięknym i doskonale się trzymającym kamiennym łuku. Falowała, choć nie było tu nawet najlżejszego podmuchu wiatru. Słyszał szepty, mruknięcia, głuche głosy. Nie mógł oderwać wzroku od poruszającego się lekko materiału. Fascynował go, przyciągał. Nim się spostrzegł sięgał już ręką, chcąc go dotknąć. W ostatniej chwili został powstrzymany przez Voldemorta, który chwycił jego dłoń, obracając go w swoją stronę.

- Nie dotykaj. Jeszcze nie - powiedział, po czym ustawił go znów twarzą do łuku. - Mów, uwolnij moc i mów.

W pierwszej chwili Harry nie wiedział o co chodzi mężczyźnie, lecz już po chwili zadrżał z przyjemności, czując jak magia Toma wypełnia wielkie pomieszczenie, nakierowując go, pokazując jak to zrobić. Po chwili zniknęła, a Potter skupił się, uwalniając własną. Niemal był w stanie zobaczyć jak pojawia się dookoła niego i wibrując lekko, otula go delikatnie, acz stanowczo. Słowa zdawały się same wypływać z jego ust.

- Mortem loqui ad me. Ostendens quod sit revelare. Ne me torqueas, non patiar. Liberare animam, mentem et cor - wyciągnął dłoń, dotykając starego materiału. - Ostende, ostende mihi Syriusz Black.*

Zapadła cisza, czas zdawał się zatrzymać w miejscu. Zasłona przestała falować, zamarła bez ruchu, by nagle załopotać gwałtownie. Zachwiał się, gdy niewidzialna siła pociągnęła go do przodu, próbując wciągnąć za zasłonę, lecz dotyk chłodnej dłoni Toma dodawał mu sił, nie pozwalając mu się poddać i stracić kontaktu z rzeczywistością. I wtedy wszystko minęło, lecz w ciszy która zapadła, nie było nic z z naturalności. Powietrze stało się gęste, ciężkie, przesycone chłodem. Harry zobaczył parę ulatującą z jego ust przy każdym oddechu. Zimno, coraz zimniej. Usłyszał znów głos w swojej głowie, przymknął oczy, by zaraz otworzyć je gwałtownie. I oto stał przed nim.

- Syriusz...?

************************************

*Śmierci przemów do mnie. Ujawnij się, pokaż, że istniejesz. Nie dręcz mnie, nie każ cierpieć. Uwolnij duszę, umysł i serce. Pokaż mi, pokaż mi Syriusza Blacka.
Google Translator


2 komentarze:

  1. Witam,
    wspaniały, przywołał Syriusza, ale tak naprawdę czy tylko po to aby już go nie dręcZyło...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, przywołał Syriusza, ale zastanawiam się czy tak naprawdę czy tylko po to aby już go nie dręczono z tym tematem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń