poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XX


Wężomowa

***

- Aaaaaaaaaaaa!

W domu na Grimmauld Place dwanaście rozległ się krzyk, wyrywający w dość brutalny sposób ze snu wszystkich przebywających obecnie w tym miejscu.

- Co? Co się stało?
- Co się dzieje?!
- Fleur!

Dało się słyszeć donośny tupot wielu par stóp i po chwili do kuchni wpadli Bill, Marco, Charlie, Remus i Tonks. Zamarli w progu, wpatrując się z niedowierzaniem w malujący się przed nimi obraz. Blondwłosa wila skakała na stole, wrzeszcząc wniebogłosy i wskazując palcem na małego węża wijącego się na podłodze, syczącego na nią z wyraźnym niezadowoleniem. Widoku dopełniał stojący pod ścianą Potter, który najwyraźniej walczył ze sobą, lecz niestety poległ, już po chwili zwijając się ze śmiechu. Przerażona panna Delacour skierowała błagalne spojrzenie na najstarszego z braci Weasley.

- Bill, 'atuj mnie!

Mężczyzna natychmiast podbiegł do narzeczonej, biorąc ją na ręce. Zupełnie ignorując czarno-białego gada i coraz bardziej rozbawionego Pottera, pochylił głowę, najwyraźniej starając się ukryć uśmieszek i opuścił pomieszczenie.

- Harry, co się dzieje? - spytał zdezorientowany Lupin. - Skąd się wziął ten wąż?
- Och, to Venger - zachichotał Potter, trzymając się za bolący od śmiechu brzuch. - Dostałem w prezencie. Chodź tutaj, malutki.
- Tylko nie malutki! - zasyczał zdegustowany wąż, podpełznął jednak do właściciela, okręcając się wokół jego kostki. - Kto to?
- Moi przyjaciele.
- Jadalni?
- Venger!
- Dobra, już dobra... Żartowałem.
- Od kogo? - wampir zmrużył oczy. Wiedział doskonale kto mógł sprawić chłopcu taki prezent i wcale mu się to nie podobało.
- Od przyjaciela - Harry wyszczerzył się radośnie, podnosząc się z podłogi. - Chyba muszę go nakarmić.
- Przecież to Kobra Królewska! - krzyknęła Tonks. - Jest jadowita i niebezpieczna.
- Dajcie spokój, jest cudowny - westchnął, widząc niedowierzające spojrzenia. - Poważnie, nic wam nie zrobi.
- Skoro tak twierdzisz...

Mimo to wciąż spoglądali na węża co najmniej nieufnie. Potter posłał im uśmiech, po czym podążył do wyjścia, chcąc udać się do sypialni. Zachichotał złośliwie, gdy mijając przyjaciół, Venger zasyczał na nich groźnie, przez co Tonks odskoczyła gwałtownie, wpadając na Marco. Wszedł po schodach i udał się na drugie piętro, do swojego pokoju. Od razu po przekroczeniu progu rzucił się na łóżko. Z tego wszystkiego zapomniał, że Tom miał mu powiedzieć jak znalazł się w dworze... w jego łóżku. Pokręcił głową, musiał się nieźle zalać. Na dodatek nie mógł się uwolnić od irracjonalnej myśli jak dobrze było mu w tych silnych ramionach... Zaraz jednak skarcił się za głupotę - w końcu to Voldemort! Poza tym nie ma teraz czasu na takie rozmyślania. Już dziś wieczorem odbędzie się naznaczenie Ślizgonów, a Harry obiecał, że będzie przy tym obecny. To przecież jego przyjaciele. No i nareszcie nauczy się jak nakładać znak nowym śmierciożercom. Czarny Pan obwieścił mu, że nie zawsze on będzie mógł to zrobić, więc w niektórych przypadkach będzie to także obowiązkiem Mortisa. Westchnął i zerknął na parapet, dostrzegając małą, czarną książeczkę. Dziennik Regulusa! Całkiem o nim zapomniał. Postanowił napisać.

- Cześć, Reg.
- Ooo, proszę, proszę. Kto sobie o mnie przypomniał...
- Przepraszam. Tyle się wydarzyło, naprawdę nie miałem czasu.
- Taa, jasne. Nie wymiguj się.
- Naprawdę, opowiedzieć Ci?
- Jeśli mam Ci wybaczyć, musi być naprawdę ciekawie.
- Oj, jest. Uprzedzam, że to długa historia.
- Spieszy Ci się gdzieś, młody? Ja mam czas.
- Nic dziwnego, jesteś dziennikiem.
- Nie przeginaj, Potter.
- Dobra, nie irytuj się. Zostałem prawą ręką Riddle'a...
- Żartujesz?!
- Poważnie.
- Cholera... Wiesz co? Czekaj, wciągnę cię.

Świat zawirował i już po chwili Harry stał przed przystojnym, młodym mężczyzną. Czarne, proste włosy opadały lekko na ramiona, a metaliczne oczy błyszczały, wpatrując się w niego z ciekawością. Mimowolnie Harry westchnął w duchu, czując lekkie ukłucie w sercu. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczai. Regulus był taki podobny do Syriusza...

- Dalej, młody! Mów!

Kilka godzin później Harry wynurzył się z dziennika, zerkając od razu na zegarek. No tak, tutaj minęło zaledwie kilka sekund. Postanowił położyć się i porządnie wypocząć. Wiedział, że czeka go jeszcze wiele pracy.

+++

- Denerwuję się - mruknął Malfoy do stojącego obok Notta. - Czemu to tyle trwa?
- Draco! -  syknął Lucjusz, posyłając synowi karcące spojrzenie.

Trójka Ślizgonów stała pośrodku sali tronowej. Za każdym z nich ustawił ojciec, jedynie Blaise'owi towarzyszył Morvant. Otoczeni przez śmierciożerców, zerkali na siebie nerwowo, czekając na pojawienie się Czarnego Pana. Każdy z nich, a w szczególności Theo, miał nadzieję, że Mortis dotrzyma obietnicy i przyjdzie, by dodać im otuchy. Słysząc jak otwierają się ciężkie wrota, podnieśli głowy, spoglądając w tamtą stronę. Draco i Blaise z trudem powstrzymali westchnienie na widok dwóch postaci dumnie przemierzających salę pośród padających na kolana śmierciożerców. Towarzysząca im mroczna energia była niemal namacalna. Tymczasem Theo zamarł, jednak z zupełnie innego powodu. Owszem, on również wyczuł tę wspaniałą magię, ale nie to najbardziej zwróciło jego uwagę. Oni byli... piękni. Ocknął się dopiero wtedy, gdy Voldemort i Mortis zatrzymali się na podwyższeniu, mierząc wzrokiem pokorny tłum postaci w czarnych szatach.

- Witajcie - Riddle przemówił jak zwykle cichym, lecz doskonale słyszalnym głosem. - Dziś zaszczytu przystąpienia do naszego grona dostąpi trójka młodych ludzi. Jednak zanim to nastąpi, muszą udowodnić, że są tego godni. Wprowadzić więźniów.

Avery, Travers i Rabastan Lestrange zniknęli na chwilę, wracając niemal natychmiast z trójką mugoli. Ku uldze Zabiniego, byli to dorośli ludzie. Chłopak miał wątpliwości co do tego, że mógłby skrzywdzić dziecko. Śmierciożercy zawlekli mężczyzn na środek sali, porzucając ich u stóp Ślizgonów. Voldemort ponownie zabrał głos.

- Dobrze. Rzucacie po kolei każde z trzech zaklęć niewybaczalnych - zrobił pauzę, przypatrując się każdemu z chłopców. - Panie Malfoy, pan pierwszy.

Draco wystąpił do przodu, unosząc różdżkę. Harry zauważył, że chłopak był jeszcze bledszy niż zazwyczaj, lecz starał się utrzymać swą maskę, co na szczęście wychodziło mu świetnie. Bez problemu wykonał zadanie.

- Doskonale. Panie Nott, zapraszam.

Theo przełknął ślinę i zrobił krok do przodu. Unosząc różdżkę, zerknął najpierw na Harry'ego, który kiwnął zachęcająco głową. Nott wyraźnie się rozluźnił, po czym również wykonał polecenie.

- Panie Zabini... - Tom zlustrował Ślizgona wzrokiem. - Pierwszy członek rodziny, który nie jest neutralny. Zapraszam.

Blaise stanął przed mugolem i z zaciętą miną rzucił Imperio, Crucio i Avadę. Potter odetchnął z ulgą, jak na razie wszystko szło dobrze. Riddle zszedł odrobinę niżej, przywołując nowych śmierciożerców.

- Podejdźcie i wyciągnijcie lewą rękę. A ty patrz - mruknął do Pottera, tak by tylko on go usłyszał.

Gdy Ślizgoni zbliżyli się, klękając u jego stóp, Czarny Pan przyłożył różdżkę do przedramienia pierwszego z chłopców i mruknął: alligaverit anima. Powtórzył tę czynność jeszcze dwa razy, naznaczając każdego z nich. Następnie wycofał się, nakazując im wrócić na swe miejsca.

- Od dziś nosicie miano śmierciożerców Lorda Voldemorta. Reagujecie na każde wezwanie moje oraz Mortisa. Bello - skinął na kobietę, która natychmiast podała im maski i płaszcze. - Kara za zdradę jest tylko jedna - zmrużył niebezpiecznie oczy i wyszeptał mrożącym krew w żyłach głosem. - Śmierć. I nie będzie ona łatwa. To koniec na dzisiaj, żegnam.
- Wy zostańcie - Potter zwrócił się do przyjaciół. - Chcę z wami porozmawiać.

Spojrzał przelotnie na Toma i skinąwszy mu nieznacznie głową, opuścił salę, podążając do gabinetu. Zajął miejsce za biurkiem, wskazując przyjaciołom, by usiedli w fotelach naprzeciwko.

- Musimy ustalić kilka ważnych szczegółów.
- Tak, Panie - Draco skłonił się lekko, na co Potter wytrzeszczył oczy.
- Pogięło cię, Smoku? - warknął, zarabiając zdezorientowane spojrzenie. - Właśnie o tym musimy pogadać. Gdy jesteśmy sami możecie zwracać się do mnie normalnie.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale". Jesteśmy w końcu przyjaciółmi, prawda?
- Jasne. - Theo od razu załapał o co chodzi. - A co z...?
- No właśnie. Przy Wewnętrznym Kręgu nazywacie mnie Mortis, ale przy pozostałych śmierciożercach lub innych osobach musicie odnosić się z odpowiednim szacunkiem. Nie podoba mi się to zbytnio, ale niestety tak musi być.
- Świetnie. Wiesz co, Potter? - wyszczerzył się Blaise. - Idiotycznie byłoby nazywać cię "panem" na osobności.
- No ba - chłopak roześmiał się, zaraz jednak poważniejąc. - Jest jeszcze jedna sprawa.
- Jaka?
- Ustaliłem z Tomem listę osób, które są tak jakby pod moją ochroną. Nie muszę chyba dodawać, że się na niej znaleźliście?
- Co? - Draco zaniemówił. - Żartujesz?
- Mówię jak najbardziej poważnie. Ale mimo to, jeśli w jakikolwiek sposób zawalicie, nie będę w stanie was uratować, a nawet sam powinienem ukarać. Dlatego starajcie się niczym nie podpaść, okej?
- Kurde, pewnie - uśmiechnęli się. - Zaskoczyłeś nas, dzięki.
- Spoko. Dobra, jesteście wolni. Do zobaczenia po świętach - mrugnął do nich łobuzersko.

Po wyjściu przyjaciół odetchnął z ulgą. To już ma załatwione, teraz czeka go omówienie z Riddle'em sylwestrowego ataku. Podobno ma być dość znaczący i muszą dokładnie wszystko zaplanować. Przy okazji może w końcu dowie się jak znalazł się w jego sypialni. Wyszedł z gabinetu i skierował się do ich prywatnego skrzydła, spodziewając się znaleźć mężczyznę w salonie. Jak się okazało miał rację, gdyż Tom siedział wygodnie w fotelu przed kominkiem, czytając jakąś księgę.

- Jesteś nareszcie - mruknął, podnosząc głowę. - Chociaż mógłbyś nauczyć się pukać.
- Och, przepraszam...
- Ostatnio wchodzi ci w nawyk wchodzenie tu jak do siebie.
- Co masz na myśli?
- Wczoraj zrobiłeś tak samo.
- No właśnie, miałeś opowiedzieć mi jak się tu znalazłem.
- Wkroczyłeś tu nagle podpity, a na pytanie dlaczego przyszedłeś odpowiedziałeś, cytuję: "bo tak". - Harry jęknął, zakrywając twarz dłonią, na co Riddle uśmiechnął się kpiąco. - Jako że z trudnością utrzymywałeś równowagę, zaprowadziłem cię do sypialni, gdzie praktycznie zmusiłeś mnie do tego bym położył się z tobą. Resztę już znasz.
- Merlinie... Więcej już nie piję.
- Ależ dlaczego? Szkoda, że częściej nie jesteś tak wylewny.
- Nie drwij ze mnie - Potter spiorunował czarnoksiężnika wzrokiem. - Omówmy lepiej atak.
- Wcale nie drwię, mój piękny, ale masz rację, czas przejść na poważniejsze tematy. Dotarła do mnie informacja, że w pewnej mugolskiej wiosce, położonej na obrzeżach Londynu, świętować będzie znaczna ilość członków Zakonu.
- Rozumiem, że to właśnie oni są naszym celem?
- Głównym, mugole oczywiście nie mają prawa przeżyć.
- Krótko mówiąc, zmiatamy wioskę z powierzchni ziemi?
- Nie do końca.
- Jak to? - Brwi chłopaka powędrowały w górę. - Szykujesz jakąś niespodziankę?
- A i owszem. Postaramy się schwytać jak najwięcej miłośników Szlachetnego Białego Maga.
- Ach, rozumiem. Masz nadzieję wyciągnąć z nich informacje?
- Dokładnie. Kto wie, może nawet zdołamy kogoś "nawrócić"?
- To może być ciekawe. - Na ustach Harry'ego pojawił się złośliwy uśmiech. - Nie mogę się już doczekać.

+++

Harry siedział przy oknie, kurczowo ściskając w dłoniach pomięty list. Już po przeczytaniu pierwszego zdania, po jego bladych policzkach spływały łzy.

Cześć, młody.

Jeżeli to czytasz, to prawdopodobnie nie ma mnie już na tym świecie. 
Mam nadzieję, że zginąłem tak jak chciałem - robiąc coś szalonego lub w bitwie.
Ale, hej! Nie łam się i nie rozpaczaj po mnie, to nie ma sensu. Korzystaj z życia za nas dwóch!
Wierzę, że zgodnie z moją wolą, opiekę nad Tobą przejął Marco. Pewnie zastanawiałeś się dlaczego, ale mimo to nie mogłeś nic z niego wydusić...
Cóż, to akurat moja sprawka. Przepraszam Cię, zabroniłem mu o czymkolwiek mówić. Miałeś dostać ten list, gdy uzna, że jesteś już gotowy.
Marco był moim wieloletnim, wiernym przyjacielem. Nie, Harry. Twoi rodzice go nie znali. Dlaczego? Powód jest prosty.
Niestety, Lily i James wierzyli ślepo Albusowi Dumbledore'owi, nie dopuszczając do siebie myśli, że nie jest wcale tak dobry, na jakiego wygląda.
Wstyd mi to przyznać, ale ja również trwałem w tym przekonaniu, przez co odsunąłem się od Marco, niemal tracąc jego przyjaźń.
Na szczęście przejrzałem na oczy. Tak naprawdę Dumbledore jest niewiele lepszy od Sam-Wiesz-Kogo. Również pragnie władzy i potęgi, po prostu nie działa w tak drastyczny sposób. 
Proszę, nie daj mu się. Dobrze wiem, że planuje Cię wykorzystać do własnych celów. Przeszkodziłem mu w tym nie jeden raz.
Straciłem do niego zaufanie bezpowrotnie już wtedy, gdy przyczynił się do śmierci mego brata, Regulusa, gdy ten stanął mu na drodze.
Mimo że nie byliśmy w najlepszych stosunkach, ponieważ tak jak reszta Blacków opowiedział się po ciemnej stronie, to kochałem go bardzo. 
Wiem, że mój czas też już się zbliża. Przeczuwam, że zginę, Harry...
A Ty... mój chrześniaku... jesteś taki jak on. Jak Regulus.
Niewprawne oko nie zauważyłoby oczywiście żadnego podobieństwa, lecz ja wiem, Harry... Widziałem to w Twoich oczach.
Ten sam blask... Prawdopodobnie teraz jesteś już całkiem inna osobą, prawda? Dlatego właśnie na Twego opiekuna wybrałem tego wrednego wampira (wiedziałeś o tym? Jeśli nie, to ja nic nie mówiłem!).
Marco poprowadzi Cię i nauczy wszystkiego, co uzna za stosowne, nie pozwalając Ci pogrążyć się w mroku. Pewnego dnia wręczy Ci także klucz do skrytki nr 789.
Zaufaj mu, proszę, tak jak ufałem mu ja. Nigdy mnie nie zawiódł i nie zwątpił. Nawet wtedy, gdy wylądowałem w Azkabanie.
Harry... mój śliczny, Harry... Tyle chciałbym Ci jeszcze przekazać, tak wiele opowiedzieć... Niestety, nie dane nam było spędzić ze sobą wiele czasu.
Mimo to uwierz, że będę przy Tobie zawsze, nawet jeśli nie możesz mnie zobaczyć. 
Pewnie nie zdążyłem Ci tego powiedzieć, ale... Wiedz, że kochałem Cię i wciąż kocham jak własnego syna.
To dla Ciebie żyłem i starałem się jak mogłem, by być Ci oparciem i przyjacielem. Nie zawsze mi to wychodziło, wybacz, lecz próbowałem...
Ale dość tego! Nie smuć się, z życia należy czerpać pełnymi garściami! Pamiętaj, młody, żyj i baw się, bo tak właśnie powinno być. Pokaż wszystkim na co Cię stać!
I pamiętaj - spotkamy się jeszcze w kolejnym życiu.
Twój na zawsze...

Syriusz

Nie wytrzymał. Padł na ziemię, a z jego gardła wyrwał się rozpaczliwy krzyk. Krzyczał, krzyczał bez końca, mając wrażenie, że jego serce przeszywają tysiące sztyletów. Okrutna świadomość uderzyła w niego z pełną siłą, przepełniając całe jego jestestwo niemożliwym do zniesienia bólem. On wiedział... Wiedział, że zginie, przeczuwał to! Zdawał sobie sprawę z tego, że Dumbledore spróbuje się go pozbyć, tak samo jak teraz stara się to uczynić z Marco! Zabił go, zabił! Jedyną osobę, którą kiedykolwiek kochał! Harry czuł, że jego magia niebezpiecznie faluje, wypełniając pomieszczenie niemym krzykiem. Miota się i szaleje, zupełnie tak jak on. Nie był w stanie nad tym zapanować. Poddał się wypełniającym go uczuciom, nic już go nie obchodziło. I wtedy otoczyły go silne ramiona, przyciągając mocno do siebie, przynosząc spokój i ukojenie. Wtulił się w nie z całych sił, trzymając kurczowo, by nie odeszły. Szlochał, długo nie mogąc się uspokoić. W końcu wyrwały się z niego smutek i żal, które skrywał tak głęboko w sobie. Nie wiedział ile trwał w objęciach, które nie osłabły nawet na sekundę, dając tak bardzo mu teraz potrzebne oparcie. Nie chciał ich opuszczać już nigdy. Czas mijał, sekunda po sekundzie, minuta po minucie. Harry podniósł wzrok, napotykając szkarłatne tęczówki. Zatopił się w nich, szukając tej jednej, jedynej rzeczy. I znalazł. Wiedział. Po prostu wiedział, że Riddle zrozumie, pomoże mu. Bo jak dziwnie by to nie zabrzmiało, tylko on był w stanie dać mu teraz to, czego pragnął.

- Pomóż mi - szepnął rozpaczliwie. - Proszę, pomóż.
- Zawsze, Harry.
- Obiecujesz?
- Zaufaj mi.
- Ufam Ci, Tom.

2 komentarze:

  1. Hej,
    reakcja na tą kobrę Harrego była świetna, no i trójka ślizgonów dołączyła do grona śmierciożerców
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, ta reakcja na kobrę Harrego była świetna, trójka ślizgonów dołączyła już do grona śmierciożerców...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń