poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XXI


W starym dworze, gdzieś na obrzeżach Anglii, panowała pełna napięcia cisza. Powietrze przesiąknięte było atmosferą oczekiwania i niecierpliwości. Tłum postaci w czarnych szatach w skupieniu wpatrywał się w dwójkę mężczyzn, stojących na podwyższeniu i mierzących ich przeszywającym wzrokiem.

- Śmierciożercy! - Tom odezwał się cichym, chłodnym głosem. - Nadszedł czas, by czarodziejski świat poznał melodię, stanowiącą preludium nadchodzącej klęski.
- Melodię złożoną z krzyków, lamentów i płaczu - dołączył się Mortis. - Sprawmy, by zadrżeli, chyląc głowy przed mroczną potęgą.
- Niechaj odkryją przedsmak tego, co spotka każdego, kto odważy się stanąć na drodze nieuniknionemu przeznaczeniu.
- Starajcie się schwytać jak najwięcej członków Zakonu Feniksa!
- Niech rozpocznie się zabawa!

Rozległy się charakterystyczne trzaski i śmierciożercy zniknęli, wśród śmiechu i złowieszczych okrzyków. Potter i Riddle spojrzeli na siebie, uśmiechając się kpiąco i również deportowali się do wioski. Harry odwrócił się do Toma, który natychmiast zakrył oblicze chłopaka czarną maską. Posyłając sobie ostatnie, porozumiewawcze spojrzenie, wyciągnęli różdżki, ramię w ramię ruszając do walki. Kroczyli wśród przerażonego, ogarniętego szaleństwem i paniką tłumu, bawiących się dotąd mugoli. Miotali potężnymi zaklęciami, nie dając najmniejszych szans bezradnym, zdezorientowanym niemagicznym, siejąc zamęt i zniszczenie. Nie minęło wiele czasu, nim na polu bitwy pojawili się pierwsi zakonnicy, którzy od razu rzucili się na pomoc mieszkańcom miasteczka. Pełni trwogi, gotowi do poświęceń, starali się uratować życie choćby kilku osób. Walczyli dzielnie, z całych sił próbując odeprzeć atak, lecz nadaremno. Zbyt szybko tracili siły, uginając się pod miażdżącą przewagą wrogów. Śmierciożercy ucztowali, niemal w ekstazie pozbawiając życia mugoli, niszcząc wszystko, co spotkali na swej drodze. Rozbrojeni, ranni lub unieruchomieni członkowie Zakonu Feniksa, pozbawieni nadziei na jakikolwiek ratunek, przyglądali się z trwogą szczególnie dwóm postaciom, które parły do przodu, nie pozwalając nikomu się do siebie zbliżyć. Wyglądali niczym dwaj bogowie, aniołowie śmierci, piękni, potężni i wspaniali. Był to widok budzący zarówno grozę, jak i niezmierny zachwyt, a mrok ich otaczający był niemalże namacalny. W pamięć osób, którym dane było przetrwać, na zawsze miał wpisać się obraz chłopaka. Chłopaka stojącego pośrodku czegoś, co kiedyś zwane było maleńkim miasteczkiem. Chłopaka, który z odrzuconą do tyłu głową, śmiał się radośnie, otoczony przez zalane krwią niewinnych zgliszcza i ruiny. W końcu miasteczko zostało praktycznie zdmuchnięte z powierzchni ziemi, pozostawiając po sobie jedynie trawione przez ogień ciała poległych.

- Morsmordre - szepnął Voldemort i deportował się, dając znak pozostałym, żeby podążyli za nim.
Czarny Pan i Mortis znów znaleźli się na podwyższeniu w sali tronowej ponurego dworu. Stanęli przed śmierciożercami, ogarniając ich wzrokiem i z zadowoleniem stwierdzając, że nie ponieśli praktycznie żadnych strat. Mortis uśmiechnął się drwiąco i przemówił.

- Świetna robota, udało nam się pojmać wielu przeciwników.
- Oczywiście ugościmy ich odpowiednio - dodał czarnoksiężnik. - Tę noc spędzą w lochach, lecz już jutro staną przed nami.
- Zasłużyliście na nagrodę.

Po tych słowach śmierciożercy poruszyli się niespokojnie, zerkając na Pottera z zaskoczeniem. Do kar byli przyzwyczajeni, ale nagroda? To coś nowego.

- Och, nie patrzcie tak na mnie. Nawet nasz Mistrz - Harry skłonił lekko głowę, patrząc w szkarłatne oczy - uznał, że należy wam się coś za dobrze wykonywane obowiązki.
- To prawda. - Czarny Pan uniósł brwi, widząc niedowierzanie na twarzach podwładnych. - Dlatego dzisiejszej nocy możecie świętować do woli. Bawcie się, moi wierni słudzy - machnął ręką i pojawiły się stoły, a na nich rozmaite alkohole w ogromnych ilościach. - Jednak uprzedzam, że wieczorem macie stawić się w pełni sił na moje wezwanie.

Zmierzywszy ich ostatni raz wzrokiem, opuścił salę wraz z niezmiernie rozbawionym minami śmierciożerców Potterem. No tak, to w końcu musiał być dla nich szok. Jednakże nawet im należy się coś od życia, prawda? To właśnie Harry namówił Voldemorta na ten gest, wiedząc, że w ten sposób zapewnią sobie bezgraniczne uwielbienie i przychylność podwładnych. Dotarli w końcu do salonu czarnoksiężnika i rozsiedli się wygodnie w fotelach przed kominkiem.

- No, no... - Riddle obdarzył chłopaka nieodgadnionym wzrokiem. - Muszę przyznać, że twój pomysł był całkiem udany.
- Prawda? - Potter wyszczerzył się, rozpierając się wygodnie na miękkim siedzisku. - A nie chciałeś się zgodzić.
- Wciąż uważam, że dobry Cruciatus przynosi podobne efekty. - Wstał i nalał im drinka. - Za nowy rok, mój Harry.
- Za nowy rok - Mortis uniósł kieliszek, biorąc łyka i rozkoszując się smakiem wybornego alkoholu. - Wiesz, tak właściwie to mam do ciebie pytanie.
- Słucham.
- Dlaczego nie boli mnie już blizna? Przecież wcześniej nie mogłem się do ciebie zbliżać.
- Hmm... Ujmę to tak: czający się w tobie mrok był jeszcze do niedawna głęboko ukryty, stłumiony. Reagował jednak, gdy wyczuwał w pobliżu równie wielkie jego natężenie, potężną moc. Cząstka magii, którą niechcący się z tobą podzieliłem, również "wyczuwała" moją obecność, dlatego blizna sprawiała ci ból. Gdy opętałem cię w Ministerstwie miałeś wrażenie, że twoja blizna jakby eksplodowała, nie mylę się? - Potter kiwnął głową. - Wtedy właśnie uwolniłem tkwiącą w tobie potęgę, pomogłem jej się wydostać.
- Zrobiłeś to celowo?
- Nie do końca, nazwijmy to... efektem ubocznym. To właśnie siła tego, hmm... wybuchu, sprawiła, że opuściłem twoje ciało.
- Ale... Dumbledore twierdził, że to miłość. Moje uczucia, że to przez nie, bo nie byłeś w stanie znieść tak wielkiej ich bliskości.
- Co za bzdura! - Tom roześmiał się, na co Harry wytrzeszczył oczy. Pierwszy raz usłyszał szczery śmiech Lorda. - Jakim cudem uczucia mogły wyrządzić mi krzywdę?
- No tak... Starzec najwyraźniej uważa wszystkich za kretynów. Zgadnij co miało być moją wielką mocą i bronią.
- Cóż, skoro podobno pokonałeś mnie już uczuciami, to definitywnie zniszczyłbyś mnie zapewne miłością.
- Dokładnie. Krzyknąłbym: Tomie Marvolo Riddle, jesteś miłością mojego życia! I po sprawie, załatwione, czarodziejski świat uratowany.
- Taak... Wiesz, istnieje nikłe prawdopodobieństwo, że dostałbym zawału, gdyby Złoty Chłopiec rzucił mi się w ramiona z takim wyznaniem, lecz nie liczyłbym na to. Prędzej dostałbyś Avadą.
- Jasne - Potter parsknął. Voldemort ma poczucie humoru, niewiarygodne. Nikt by mu w życiu nie uwierzył. - Pokręcony staruch.

+++

- Atak! - Kingsley Shacklebolt wpadł do Nory. - Zaatakowali nas!

Mężczyzna wyglądał strasznie, cały we krwi i podartych szatach. Odniósł wiele ran, lecz jakimś cudem był w stanie utrzymać się jeszcze na nogach, co zapewne było zasługą adrenaliny.

- Jak to? - Dumbledore zerwał się z miejsca. - Co się stało, dlaczego nas nie wezwaliście?
- Nie mieliśmy szans! - Auror usiadł, kryjąc twarz w dłoniach. - Pojawili się nagle i zaatakowali pełną siłą. Albusie, jacy oni są potężni! Sam-Wiesz-Kto nie miał tak wielkiej armii nawet w okresie pierwszej wojny!
- O Merlinie! - Pani Weasley zamarła, zaraz jednak zanosząc się płaczem. - Tam byli moi synowie! Kingsley, co z nimi?
- Nie wiem, Molly, naprawdę. To był koszmar... Wszędzie krew, palące się domy i przerażeni mugole. Nie mogliśmy nawet skutecznie się bronić, a co dopiero ich ochronić. Ale nie to było najgorsze - szepnął, zadrżawszy, a w jego głosie dało się wyczuć ogromną trwogę.

Zakonnicy spojrzeli po sobie przestraszeni. Co mogło tak przerazić tego wielkiego aurora? Artur podszedł do przyjaciela, kładąc mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście.

- Co się stało?
- On tam był... Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać...
- Tom wziął udział w ataku? - Dyrektor pochylił się, a okulary-połówki zsunęły się na czubek haczykowatego nosa. - Jednak to nie wyjaśnia jeszcze tak wielkiego poruszenia.
- Ktoś mu towarzyszył... Prawdopodobnie ten słynny Mortis. - W pomieszczeniu rozległy się niespokojne szepty, tymczasem Kingsley kontynuował. - Gdybyście ich widzieli... Walczyli jak bogowie, demony, które wystąpiły z piekieł! - wykrzyknął. - Nie mogliśmy nawet się do nich zbliżyć, nikt nie stanowił dla nich przeszkody. Każdy padał pod jednym ruchem ręki.
- Jesteśmy straceni! - Dało się słyszeć się krzyki i lamenty. - To koniec! Upadliśmy!
- Dość! - Dumbledore zmierzył obecnych groźnym spojrzeniem. - Nie dajmy ponieść się panice! Właśnie o to im chodzi! O to, byśmy zwątpili we własne siły!
- Ale, Albusie, sam słyszałeś...
- Nie, moi drodzy. Pokona... - Słowa dyrektora przerwało pojawienie się dwóch kolejnych osób. Byli to Remus i Tonks, jednak nie wyglądali aż tak źle jak Kingsley. - Jesteście!
- To straszne - wyszeptał wilkołak, opadając na pobliskie krzesło. Tonks przysiadła obok niego, opierając głowę na ramieniu mężczyzny. - Tylko my uciekliśmy, nie mam pojęcia jak nam się to udało. Reszta nie żyje lub ich pojmano.
- Remusie, gdzie Charlie? Gdzie Bill? - krzyczała Molly, rzucając się w stronę Lupina. - Gdzie moi synowie?!
- Spokojnie, Molly! - Pan Weasley złapał żonę, nim ta dosięgła Remusa. - Kochanie, proszę.
- Zniknęli nam z oczu - zapłakała Tonks, patrząc w zrozpaczone oczy kobiety. - Nie wiemy, co się z nimi stało - pokręciła z rezygnacją głową, po czym wstała, zwracając się do Lupina. - Remusie, chodźmy. Trzeba opatrzyć rany.

Opuścili kuchnię i przenieśli się do małego, przytulnego mieszkania aurorki, jednak nie po to, by wyleczyć się z obrażeń. Nie mieli ich. Przysiedli na skórzanej kanapie w salonie, wpatrując się w przestrzeń. Trwali tak, przytuleni, zastanawiając się jakim cudem udało im się przetrwać. Po pewnym czasie ciszę przerwał szept, zwykle różowowłosej dziewczyny, której kosmyki przybrały teraz smutny odcień szarości.

- Nie wydaje ci się to dziwne?
- Tak - mruknął Lunatyk. - Coś tu nie gra. Widziałaś jak walczyli, nie mieli litości dla nikogo, a nas...
- Nas nawet nie starali się atakować, byli obojętni. Pozwolili nam uciec.
- Dlaczego?

+++

Mortis leżał w wielkiej wannie wypełnionej pianą, ciesząc się kąpielą. Nie miał najmniejszej ochoty na wynurzenie się z rozkosznie gorącej wody, lecz musiał w końcu wyjść. Nieuchronnie zbliżał się wieczór, a z nim "przegląd" pojmanych zakonników. Co prawda wyciąganiem informacji nie musieli się kłopotać, tym już dawno zajęli się Bella i bracia Lestrange oraz rodzeństwo Carrow. Oczywiście z małą pomocą Veritaserum, uważonego specjalnie na tę okazję przez Snape'a. Uśmiechnął się złośliwie pod nosem, myśląc, że w zasadzie to nawet współczuje więźniom. Dobrze wiedział na co stać tę piątkę. Westchnął i otulając się szczelnie puszystym ręcznikiem, podążył do sypialni. Ach, jakże on uwielbiał swoje kwatery, mógłby w ogóle nie opuszczać dworu. No i nigdy się nie nudził, gdyż dotrzymując towarzystwa Voldemortowi wciąż uczył się nowych rzeczy i zdobywał ciekawe informacje. Ponadto czarnoksiężnik wielokrotnie opowiadał mu o swych podróżach po innych krajach. Doprawdy, mężczyzna coraz bardziej go fascynował. Stanął przed szafą, spoglądając na ubrania. Po krótkim zastanowieniu wybrał czarne dopasowane spodnie i grafitową koszulę. Zostawił rozpięte dwa górne guziki, zawiesił medalion na szyi i skierował się do sali tronowej. Nie kłopotał się zakładaniem maski, gdyż i tak zginą wszyscy, którzy odmówią przyłączenia się do ciemnej strony. Oczywiście nie od razu, trochę pomieszkają sobie w lochach. Kto wie, być może po jakimś czasie zmienią zdanie? Gdy wszedł do pomieszczenia, Riddle już na niego czekał, rozparty wygodnie na tronie, oczywiście z kieliszkiem wina w dłoni. Potter dołączył do mężczyzny, przyjmując ofiarowany mu trunek.

- Zapowiada się długi wieczór, Harry.
- Mam nadzieję, że owocny. Zaczynamy?
- Bello! - Riddle podniósł nieznacznie głos, a po chwili w sali pojawiła się śmierciożerczyni. - Wprowadzać ich trójkami.

Kobieta zniknęła, wracając zaraz z Averym, Traversem i Nottem, którzy przywlekli pierwszych zakonników. Harry zaklął w myślach. Znał ich, byli to Elfias Doge, Emelina Vance i Hestia Jones. "No to super", westchnął w duchu. "Zaraz się zacznie." Nie mylił się, gdyż ledwie podnieśli głowy, ich oczy rozszerzyły się w szoku.

- Harry Potter!
- W zasadzie to Mortis - mruknął. - Witajcie w naszych skromnych progach.
Więźniowie zamarli, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Z otępienia wyrwał ich dopiero cichy odgłos ciała upadającego na posadzkę. Hestia zemdlała.

- Enervate! - Harry od niechcenia machnął różdżką. Kobieta przebudziła się, zamrugała gwałtownie, a z jej gardła wyrwał się szloch.
- Harry, co ty tu robisz? - wyjąkała. - Uwolnisz nas, prawda?
- Och, to zależy od was...
- Proszę! Jesteś dobrym chłopcem, nie możesz być tym potworem, ty...
- Zdrajca! - warknął Doge, przerywając jej. - Ty cholerny gównia...
- Crucio! - Mężczyzna nie zdążył dokończyć, obrywając zaklęciem. - Z szacunkiem starcze.
- Nie licz na to, mój Harry - odezwał się Tom. - To przyjaciel Dumbledore'a.
- Hmm... W takim razie... Avada Kedavra! - Na ustach Pottera pojawił się złośliwy uśmieszek, gdy Elfias padł martwy, a kobiety skuliły się przerażone. - Damy wam teraz wybór.
- Dołączycie do niego - Voldemort wskazał z drwiącym uśmiechem na ciało starca - lub do nas.
- Nigdy - odpowiedziały jednocześnie.
- Zgodnie z życzeniem. - Kiwnął dłonią na dwóch śmierciożerców. - Wiecie co z nimi zrobić. Wprowadzić następnych.

Dwie godziny później Potter niemal już leżał na tronie, mając serdecznie dość. Tak jak się spodziewał, na sam jego widok rozlegały się krzyki, piski, groźby i lamenty. Jak na razie także każdy odmawiał przejścia na ich stronę, prócz dwóch młodych chłopaków, których nie kojarzył. Najwyraźniej dopiero co dołączyli do Zakonu lub znaleźli się w miejscu ataku przypadkiem. W każdym razie oni jako jedyni zgodzili się do nich przyłączyć. Był już kompletnie znudzony i podirytowany, kiedy do sali wprowadzone zostały osoby, które absolutnie nie miały prawa się tutaj znaleźć. Bill, Charlie i Moody. Gdy tylko bracia ujrzeli Harry'ego wygodnie rozpartego u boku Voldemorta, stanęli zaszokowani, nie mogąc wydusić słowa. Szalonooki natomiast warknął:

- Potter! Cholerny zdrajco!

Stary auror został jednak zignorowany. Potter wyprostował się i odłożył kryształowy kielich, wypełniony winem, na oparcie, zwracając się spokojnym z pozoru tonem do Czarnego Pana.

- Co to ma znaczyć, Tom?
- Sam chciałbym to wiedzieć, Harry. Bello! - Kobieta odepchnęła się delikatnie od ściany, o którą dotąd się opierała, podchodząc do podwyższenia. - Czy wyjaśnisz mi łaskawie, skąd wzięli się Weasleyowie?
- Panie mój, zdrajców krwi schwytali Greyback i Jugson.
- Sprowadź ich - wycedził Mortis.
- Tak jest, Panie. - Lestrange zniknęła, lecz już po chwili wróciła, prowadząc obu mężczyzn. - Oto oni.
- Bardzo dobrze. - Harry skierował wściekły wzrok na śmierciożerców. Jego głos drżał od tłumionych emocji. - Co tu robią Weasleyowie?
- Panie. - Wilkołak schylił głowę. - Złapaliśmy tych zdrajców, gdy bronili jakichś mugoli.
- Chcecie mi powiedzieć - wstał, patrząc na nich z góry - że ośmieliliście się złamać MÓJ ROZKAZ?! - ostatnie słowa wykrzyczał z furią.

Mężczyźni skulili się, wyraźnie przerażeni. Wiedzieli dobrze na co stać Mortisa, gdy jest wściekły i za nic nie chcieli znaleźć się w takiej sytuacji. Wyglądało jednak na to, że tym razem szczęście ich opuściło. Tymczasem więźniowie obserwowali całe zajście w wyraźnym osłupieniu.

- P-panie - wyjąkał Jugson. - My nie w-wiedzieliśmy.
- Jak mogliście nie wiedzieć! - warknął. - Wraz z Lordem przekazaliśmy wam listę osób nietykalnych!
- A-ale t-to zdra-ajcy, Pa-anie, my na...
- Dość - przerwał, a jego oczy zwęziły się niebezpiecznie. - Spotka was odpowiednia kara. Macie szczęście, że nie mam czasu na to, by zająć się wami osobiście. Bello, zabierz ich. Wewnętrzny Krąg ma po trzy rundy.

Opadł z powrotem na tron i westchnął, spoglądając na zdezorientowanych przyjaciół, którzy nadal nie byli w stanie wydobyć z siebie głosu. Potarł w znużeniu nasadę nosa, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji.

- Rowle! - syknął. Natychmiast podszedł do niego muskularny blondyn ze swym nieodłącznym złośliwym uśmieszkiem na twarzy. - Zabierz braci Weasley do ostatniej komnaty na drugim piętrze.
- Spokojnie, mój Harry - mruknął Riddle, gdy rudowłosi zostali wyprowadzeni. - A co do ciebie Szalonooki... Cóż, podejrzewam, że się do nas nie przyłączysz.
- Nigdy, potworze! A ty, Potter, głupi szczeniaku, jeszcze po... - nie zdołał jednak dokończyć, gdyż trafiło go zaklęcie torturujące.
- Wymagam szacunku dla siebie i Mortisa - wysyczał Tom. - Zobaczymy, czy będziesz taki odważny za chwilę. Czas na niespodziankę.
- Czy to to o czym myślę? - Harry uniósł brwi.
- Owszem. - Dotknął dłonią znak, a po kilku sekundach do sali wkroczył...
- Rosier... - Moody zamarł. - Evan Rosier. Niemożliwe, zabiłem cię!
- Coś kiepsko ci poszło, skoro żyję - śmierciożerca spojrzał na aurora z politowaniem. - Może mały pojedynek? - zerknął pytająco na Riddle'a i Pottera, którzy skinęli głowami.

Mężczyźni przeszli na środek pomieszczenia, a Evan wręczył przeciwnikowi różdżkę. Voldemort wykonał nieznaczny ruch ręką, roztaczając przed podwyższeniem barierę ochronną, by zabłąkana klątwa nie dosięgła jego lub Mortisa.

- Nie wiem jakim cudem przeżyłeś, ale tym razem już ci się nie uda - warknął auror, rzucając pierwsze zaklęcie.

Evan odbił je z łatwością. Przez kilka minut po sali śmigały różnokolorowe promienie. Harry obserwował z rozbawieniem jak legendarny auror kuśtyka, próbując zaatakować Rosiera, aż wyraźnie znudzony śmierciożerca machnął jakby od niechcenia różdżką i posłał mężczyznę na ścianę. Ten uderzył w nią z impetem, zsuwając się na posadzkę.

- Myślałem, że będzie ciekawiej. Zestarzałeś się - mruknął. Potter parsknął i wskazał mu głową, by dokończył dzieła. - Żegnaj, Alastorze Moody. Avada Kedavra.
- Ech, mam nadzieję, że to już koniec - westchnął Harry, patrząc jak Evan wychodzi, lewitując za sobą poharatane ciało.
- Tak, nareszcie. Ale ciebie czeka chyba jeszcze rozmowa, prawda?
- Cholera... - jęknął, kryjąc twarz w dłoniach. - Nie, dzisiaj nie mam już sił. Niech Rowle i Selwyn zadbają, by Charlie i Bill mieli wszystkiego pod dostatkiem. Zajmę się nimi jutro.

2 komentarze:

  1. Hej,
    Tonks i Remus mogli spokojnie uciec bo smierciozercy wcale na nich nie zwracali uwagi, dlatego, że Harry wynegocjować aby jego przyjaciele nigdy nie byli tknięci, bliźnich dostali się bo ci śmierciożercy nie posłuchali, oj czeka ich kara, jak widać obawiają się gniewu Mortisa, ciekawe co postanowią bliźnich…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, Harry wynegocjować aby aby jego przyjacielem nigdy nic się nie stało, dlatego Tonks i Remus mogli spokojnie uciec bo śmierciożercy wcale na nich nie zwracali uwagi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń