poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XVI


Albus Dumbledore siedział u szczytu stołu, pogrążony w myślach. Twarz ukrył w dłoniach, jednak w końcu podniósł głowę i powiódł smutnym wzrokiem po wszystkich obecnych osobach. Trwało właśnie zebranie Zakonu Feniksa. Na obliczach członków organizacji można było dostrzec najróżniejsze uczucia: gniew, złość, przygnębienie, smutek, zmartwienie. Na żadnym nie został nawet ślad po uśmiechu, goszczącym tam jeszcze kilka godzin temu. Powodem tego nadzwyczajnego zebrania był atak przeprowadzony na rodzinne miasteczko Harry'ego Pottera. Wszystko odbyło się tak sprawnie i szybko, że gdy członkowie Zakonu i aurorzy pojawili się na miejscu, zastali tylko zgliszcza i ciała ofiar, wśród których były również potwornie okaleczone, należące do rodziny chłopaka. Dodatkowej grozy, temu samemu w sobie już koszmarnemu widokowi, dodawał górujący nad okolicą, potężny Mroczny Znak. Nie było czego ratować. Nie przetrwał nawet jeden dom, nie ocalał ani jeden z mieszkańców. To była rzeź, nie mieli co do tego wątpliwości.

- Kochani, nie możemy tracić nadziei. Właśnie o to im chodzi, dokonując takich czynów.
- Ależ, Albusie - szlochała Molly Weasley. - Jak my powiemy Harry'emu, że zginęła jego jedyna rodzina?
- To naprawdę straszne, droga Molly, jednak chłopak jest silny, da sobie radę.
- Nie, Albusie! To będzie dla niego taki cios, na pewno byli mu bliscy i...
- Nie byłbym tego taki pewny - wszystkie spojrzenia skierowały się na Mistrza Eliksirów.
- Co masz na myśli, Severusie? - odezwał się Artur Weasley.
- Mam na myśli to, że nigdy nawet nie zainteresowaliście się jak wyglądało życie chłopaka u tych mugoli. A zapewnić was mogę, że usłane różami ono nie było.
- Jak to? - zdenerwował się Remus. - O co ci chodzi, Snape?
- O to, że nie dziwiłbym mu się, gdyby po ich śmierci odetchnął z ulgą.
- Ależ, Severusie! To jego rodzina!
- Rodzina - Snape prychnął. - Nawet ty, zapchlony wilkołaku, nie raczyłeś zainteresować się jak traktują twojego ukochanego chłopca, ci tak zwani krewni - wstał i z dumnie uniesioną głową wyszedł z Kwatery Głównej, zostawiając za sobą oniemiałych zakonników.

Dumbledore przywołał natychmiast wszystkich do porządku, odwracając ich uwagę. Nie mógł sobie teraz pozwolić na takie zdemaskowanie, zapewniał przecież Weasleyów i Lupina, że chłopak żyje jak w raju. Było mu to na rękę, a wiedział, że Potter nie poskarży się nikomu, gdyż duma mu na to nie pozwoli. I prawie osiągnął swój cel, dzieciak już jadł mu z ręki i traktował jak wybawienie, dopóki sprawy nie zaczęły się komplikować. Najpierw wrócił Black i musiał sporo się natrudzić, by utrzymać go z dala od chrześniaka. Na szczęście zniknął równie szybko jak się zjawił. Już wszystko miało iść zgodnie z planem, gdy znikąd pojawił się ten cały Marco Nagara, który sprzątnął mu chłopaka sprzed nosa. Jednak odzyska go za wszelką cenę, jeszcze wróci do niego z podkulonym ogonem.

- Kochani, najważniejsze, by Prorok nie dowiedział się o niczym.
- Już za późno, Albusie - wtrącił Kingsley. - Byli na miejscu jeszcze przed aurorami, ktoś musiał ich powiadomić.
- Niedobrze, bardzo niedobrze. To wywoła panikę.
- Czy czarodzieje nie powinni wiedzieć co się dzieje? - zbuntowała się Tonks. - Nie mogą żyć w nieświadomości.
- Uwierz mi, młoda damo, mam swoje powody, by twierdzić, że tak będzie lepiej dla wszystkich.

Zebranie skończyło się kilka godzin później. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem Dumbledore'a. Grupka osób zebrała się w pobliskim pubie, zastanawiając nad słowami Snape'a odnośnie rodziny Harry'ego. Byli to Remus, Tonks, Bill i Charlie. Lupin nie mógł wybaczyć sobie, że nie zauważył żadnych szczegółów wskazujących na złe traktowanie jego szczeniaka. Musiał być jednak pewien, dlatego też jeszcze przed wyjściem poprosił dyrektora, by mógł być obecny przy oznajmianiu Harry'emu przykrej wiadomości. Argumentował to tym, że chłopak w takim momencie powinien mieć oparcie w kimś bliskim, tak naprawdę chciał jednak obserwować jego reakcję. Cóż, jeśli się okaże, że Severus miał rację, mugole mają szczęście, że nie ma ich już na tym świecie.

+++

Stanął przed kamienną chimerą. Z samego rana został wezwany do gabinetu dyrektora, który pewnie chciał oznajmić mu "jakże przykrą" wiadomość o tragicznej śmierci Dursleyów. Wdrapał się leniwie po schodach, zapukał i po cichym "proszę" wszedł do środka, przywołując na twarz maskę obojętności. Ku jego zdumieniu w pomieszczeniu obecny był także Remus.

- Witaj, Harry. Usiądź proszę, musimy porozmawiać.
- Coś się stało, dyrektorze? - spytał zajmując miejsce. Na twarzy starca pojawił się przygnębiony, obłudny uśmieszek, który Potter miał ochotę zdrapać.
- Niestety. Mam smutne wieści. W nocy był atak.
- Och, to straszne. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało?
- Zaatakowane zostało twoje rodzinne miasteczko. Nikt nie przeżył. Tak mi przykro, mój drogi chłopcze - Potter postarał się by na jego twarzy zagościły kolejno szok, niedowierzanie i żal.
- Ale... ale... moi krewni... oni - wyjąkał drżącym głosem, po czym wstał. - Przepraszam, dyrektorze, ja... - w jego oczach zalśniły łzy i wybiegł z gabinetu.

Przemknął szybko do pustej klasy i, rzucając pospiesznie zaklęcia wyciszające i blokujące, wybuchnął szaleńczym śmiechem. Niech będzie chwała Marco za lekcje panowania nad sobą i aktorstwa. Gdy w końcu udało mu się uspokoić, wyszedł wciąż jeszcze się uśmiechając, mając zamiar skierować się do Wielkiej Sali na śniadanie. Jednak przed klasą czekał na niego Remus, który najwyraźniej wybiegł za nim. Jak dobrze, że rzucił te czary! Zastąpił szybko uśmieszek rozżalonym wyrazem twarzy, wiedział jednak, że wilkołak na pewno zdążył go zauważyć. Nie mylił się.

- Harry, możemy porozmawiać?
- Oczywiście, Lunatyku - westchnął i wrócił do pomieszczenia, odnawiając zaklęcia. - O co chodzi?
- Odegrałeś piękne przedstawienie przed dyrektorem, mnie jednak nie oszukasz.
- Do czego dążysz?
- Nie rozpaczasz zbytnio, dowiadując się o śmierci rodziny.
- Co w związku z tym?
- Harry... jak oni cię traktowali?
- Słucham? - Potter parsknął. - Wybacz, ale trochę już chyba za późno na tego typu pytania. Trzeba było się zainteresować, jak jeszcze było czym.
- Odpowiedz.
- Dlaczego cię to tak nagle ciekawi? Przez całe moje życie wszyscy mieliście głęboko gdzieś, to gdzie przebywałem i jak byłem traktowany.
- Odpowiedz.
- To już nieważne.
- Harry.
- Okej, okej - zirytował się, zaciskając pięści. - Powiem ci, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć. Otóż przez całe dzieciństwo byłem bity, poniżany i zamykany bez jedzenia w ciasnej komórce pod schodami. Nie miałem znajomych, ani przyjaciół. Musiałem wykonywać wszystkie prace domowe, takie jak pranie, sprzątanie, czy gotowanie. Nie miałem pojęcia kim jestem, wszystko wyjaśnił mi dopiero Hagrid w jedenaste urodziny. Wtedy dostałem też pierwszy w swoim życiu prawdziwy prezent. Wiesz, że byłem święcie przekonany, że moi rodzice byli pijakami, którzy zginęli w wypadku samochodowym?
- Harry... szczeniaku... - Lupin w końcu otrząsnął się z szoku. - Dlaczego nic nikomu nie powiedziałeś?
- Nie powiedziałem? Błagałem co roku, by pozwolono zostać mi w Hogwarcie na wakacje.
- Ale nie mówiłeś dlaczego! Gdybyś powiedział Dumbledore by na pewno...
- Dumbledore? - roześmiał się zimno. - On doskonale o wszystkim wiedział!
- Jak to, co ty mówisz?
- Remusie, na mojej ulicy mieszkała charłaczka, pani Figg, która regularnie informowała go o wszystkim.
- Ale, ale...
- Nie ma żadnego "ale". Nie rozumiem zresztą dlaczego cię to tak nagle interesuje, skoro do tej pory miałeś to gdzieś.
- To nieprawda! Chciałem cię wziąć do siebie! - Potter uniósł brwi w niedowierzaniu. - Nie patrz tak. Poza tym nie tylko ja. Dumbledore zapewnił nas jednak, że umieścił cię u kochającej rodziny, gdzie żyjesz sobie niczym książę, dostając wszystko, co najlepsze.
- I każdy uwierzył mu na słowo. Rzeczywiście, cholernie musi wam na mnie zależeć...
- Nie mieliśmy powodu, by mu nie wierzyć. Przecież to Ikona Jasnej Strony. Jedyny, którego boi się Voldemort!
- Trudno, stało się. A teraz wybacz, Remusie, ale chciałbym iść na śniadanie - próbował go wyminąć, lecz wilkołak złapał go za dłoń.
- Harry, proszę... - w miodowych oczach kryło się cierpienie. - Przepraszam, gdybym wiedział...Wybacz mi, proszę - przyciągnął zaskoczonego chłopaka do siebie, zamykając w mocnym uścisku.

Potter zesztywniał natychmiast, walcząc ze sobą, lecz po chwili on również przylgnął do mężczyzny. Może i był głupi, ale nie mógł mu nie wybaczyć. To był jego Lunatyk. Jeden, jedyny przyjaciel z dawnego życia, który nie odsunął się od niego mimo wszystkiego, co się wydarzyło.

- Wierzę ci, dziękuję - szepnął. Mężczyzna odchylił się lekko, nie wypuszczając go z objęć i spojrzał w piękne zielone oczy.
- Nie, to ja ci dziękuję, szczeniaku.

+++

Od artykułu w Proroku, dotyczącego ataku, Harry praktycznie bez przerwy musiał znosić współczujące spojrzenia reszty szkoły. Och, gdyby znali całą prawdę! Tylko wśród Ślizgonów i względnie Krukonów miał spokój. Ostatnimi czasy często przesiadywał w komnatach Snape'a z Evanem, który powoli dochodził do siebie. Musiał przyznać, że naprawdę lubił towarzystwo obu mężczyzn, szczególnie Rosiera, który był dokładnie tak szalony, jak o nim mówiono. Mistrz Eliksirów nie mógł się nadziwić temu, jak ten niezwykle niedostępny mężczyzna, pozwolił zbliżyć się do siebie nastolatkowi i kwitował to zawsze krótkim: ciągnie swój do swego. Dodatkowo Pottera niezmiernie bawił fakt, iż Dumbledore nie ma zielonego pojęcia, że w Hogwarcie przebywa śmierciożerca uważany za zmarłego od blisko siedemnastu lat.

- Śpisz? - z zamyślenia wyrwał go głos Theo.
- Nie.
- Ja też nie, nie mogę zasnąć...
- Coś się stało?
- Zastanawiałem się jak to jest zabić... - Potter zamrugał zaskoczony, słysząc to wyznanie. - W święta mam zostać naznaczony.
- Wiesz, każdy przeżywa to chyba inaczej.
- Powiesz mi co ty czujesz?
- Hmm... - Harry zamyślił się. - Na początku odczuwałem straszne opory, jednak za każdą oznakę słabości w najlepszym razie obrywałem Cruciatusem. Z czasem to minęło, przychodziło coraz łatwiej. Wyrzuty sumienia też mnie już nie dręczą. Odkryłem, że to wyzwala, wywołuje uczucia jedyne w swoim rodzaju. To, gdy stoisz nad ofiarą, widzisz strach w jej oczach i zdajesz sobie sprawę, że to ty decydujesz o jej losie. Jesteś panem życia i śmierci, wystarczy jedno słowo, a te oczy staną się puste, bez wyrazu, zgasną. To niepowtarzalne, fascynujące - w jego głosie dało się wyczuć nieskrywaną pasję. Nie zauważył, że Nott usiadł na łóżku i przypatrywał mu się szeroko otwartymi oczyma. - Widzisz dokładnie ten moment, gdy życie ulatuje z człowieka. To, co można wtedy dostrzec jest... nie, tego nie da się opisać słowami.
- Noo... łał.
- Uważasz mnie pewnie za potwora? - Potter spojrzał na chłopaka przenikliwym wzrokiem.
- Nie, po prostu... Mówiłeś o tym z taką fascynacją... nie spodziewałem się tego.
- Wiesz, ja też nie myślałem, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Ale taka jest prawda.
- Tak. Dziękuję.
- Za co?
- Że podzieliłeś się tym ze mną. Teraz wiem już, że ty również uważasz mnie za przyjaciela, inaczej byś mi tego nie powiedział.
- Tak, Theo. Jesteś moim przyjacielem.
- To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Dziękuję.
- Nie dziękuj, dla mnie również.
- Dobranoc, Mortis.
- Dobranoc.

Nott jednak wciąż myślał o przemowie Ślizgona. To, co powiedział mu Harry, wstrząsnęło nim bardziej, niż mógłby przyznać. Wiedział, że Potter obdarzył go zaufaniem i mimo tego, że jego słowa wydały mu się potworne, nie miał zamiaru go zawieść. Do tej pory był samotny. Mimo dość bliskich relacji z Draco i Blaisem, tak naprawdę on zawsze stał bardziej z boku. Teraz to się zmieniło, pojawił się Harry, obaj w końcu znaleźli prawdziwą przyjaźń. Z uśmiechem na ustach zasnął. I tylko dobry obserwator mógłby zauważyć, że w tym delikatnym uśmiechu kryła się odrobina smutku.

2 komentarze:

  1. Hej,
    Snape wzbudził niepokój na przykład u Remusa o tym jak Harry był traktowany, niezły aktor z niego, Theodror czuł się zawsze samotny mimo Dragonia czy Blaise
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    fantastyczny rozdział, Severus wzbudził niepokój informacjami o tym jak Harry był traktowany, ocho niezły aktor jest z niego, no i Theodor zawsze czuł się samotny mimo Draco czy Blaise obok...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń