poniedziałek, 5 listopada 2012

Rozdział XXVII


Theo opuścił łazienkę jako ostatni, spoglądając na Hermionę, idącą przodem z jego przyjaciółmi. Nieliczni uczniowie, których mijali na korytarzu, nie kryli nawet swego zdziwienia, wytrzeszczając oczy i zastanawiając się, co Gryfonka, na dodatek pochodząca z mugolskiej rodziny, robi wśród Ślizgonów. Jednakże, pomimo całego absurdu tej sytuacji, nie to zaprzątało jego myśli. Obiektem, wokół którego uparcie krążyły, stał się pewien czarnowłosy, zielonooki chłopak, który bezceremonialnie wygonił ich z komnaty wielkiego Slytherina, oznajmiając, że ma jeszcze coś do zrobienia i dołączy do nich później. Z trudem to przyznawał, ale ciarki go przechodziły na samo wspomnienie oczu Pottera w momencie, gdy ten rzucał Imperiusa na byłą przyjaciółkę.
Były zimne.
Straszliwie zimne, przepełnione lodowatą obojętnością, a zarazem skrzącą się, gorącą nienawiścią. I choćby bardzo się starał, nie był w stanie dostrzec w nich nawet cienia żalu. Coś podobnego mógł zaobserwować do tej pory jedynie u samego Czarnego Pana. To właśnie wtedy Theo zrozumiał, że coś się zmieniło. Musiało wydarzyć się coś, przez co jego przyjaciel tak bardzo się zmienił, choć, paradoksalnie, nie było to nic rzucającego się w oczy. Zmiana była tak subtelna, ledwo uchwytna, że Theo był pewny, iż Draco i Blaise niczego nie zauważyli. Ale Theo wiedział. Wiedział, że dawny Harry Potter odszedł. Wiedział, że w przypływie szczerości wyjawił Hermionie prawdę. Bo dawny Harry naprawdę umarł wraz z Syriuszem. Umarł, a na jego miejsce narodził się Mortis. Okrutny, zimny i bezlitosny sojusznik Lorda Voldemorta.
Ale Theo wiedział coś jeszcze. Na jego ustach pojawił się nikły, lecz jak najbardziej szczery uśmiech, gdy zdał sobie sprawę z tego, że mimo wszystko nie ma się czym martwić. Bo wszystko będzie dobrze dopóty, dopóki lód w oczach Harry'ego roztapia się na widok jego nielicznych, ale tym razem prawdziwych, wiernych przyjaciół.

+++

Harry odłożył na pobliski stolik małą, czarną książeczkę i przeciągnął się, odchylając głowę na oparcie niewielkiej, skórzanej kanapy. Westchnął, przecierając ze znużeniem oczy, czując pod powiekami nieprzyjemny piasek i ułożył się wygodniej, przewieszając nogi przez oparcie. Zmarszczył brwi, wpatrując się z zaskoczeniem w wypaloną do połowy świecę. Wyglądało na to, że kompletnie stracił poczucie czasu. Nie miał pojęcia ile godzin minęło od wyjścia chłopaków, lecz z całą pewnością było już bardzo późno. Nie żeby się tym przejmował, wręcz przeciwnie. Zdecydowanie warto było zostać. Tom wspominał mu kiedyś, że prócz głównej, wielkiej komnaty, znajduje się tutaj także szereg innych, każda służąca do odrębnych celów. Dlatego też, gdy tylko Harry zauważył kryjące się w cieniu niedaleko posągu Salazara drzwi, czym prędzej odprawił przyjaciół, pragnąc zwiedzić to tajemnicze miejsce. Odkrył szeroki korytarz. Na wilgotnych ścianach wisiały srebrne lampiony, rozświetlające mrok nikłym, zielonkawym światłem, a pomiędzy każdym z nich, widniała para drzwi. Potter otwierał po kolei każde z nich, znajdując kolejne komnaty, dużo mniejsze od wejściowej. W ten sposób trafił między innymi na bibliotekę, czy laboratorium, a w jednej z sal odnalazł nawet kolekcję różdżek. Nie miał pojęcia po co komu tyle magicznych patyków, ale po zastanowieniu uznał, że mogą okazać się przydatne. Najbardziej zachwyciła go jednak ostatnia z komnat, która okazała się być prywatnym pokojem Riddle'a. Znajdowało się tam wiele książek, notatek oraz rzeczy Toma. Harry był pewny, że mężczyzna nie byłby zbyt zadowolony, gdyby dowiedział się, że kiedykolwiek je zobaczył. Początkowo wahał się, czy je przejrzeć, jednakże ciekawość zwyciężyła. I wcale tego nie żałował, ponieważ tym samym odnalazł odpowiedzi na kilka dręczących go pytań. Rozwiązała się w końcu część zagadki, dlaczego Tom tak bardzo chce mieć Pottera na wyłączność. Wyglądało na to, że Czarny Pan widział w nim samego siebie z lat młodości. Pomijając podobieństwa, które zauważył już wcześniej, Harry miał teraz okazję zrozumieć, że łączyło ich o wiele więcej. Był niemalże zszokowany, gdy zagłębiając się w przemyślenia młodego dziedzica odkrywał niesamowitą wręcz zgodność myśli, czy charakterów. Właściwie jedyną istotną różnicą były uczucia. Tom Riddle nigdy nie miał szansy się przekonać czym są miłość, przyjaźń lub przywiązanie. Nigdy nikogo nie kochał, ani nikt nie kochał jego. Nie posiadał przyjaciół i żadnej osobie nie pozwalał zbliżyć się do siebie, zawsze zachowując bezpieczny dystans. Mortis zrozumiał w tym momencie, że prawdopodobnie, gdyby nie Syriusz, będący jedyną osobą, którą zdołał obdarzyć tak silnym uczuciem, nie różniłby się teraz od Voldemorta.
Bo mimo tego, że Harry uważał dawniej Rona i Hermionę za przyjaciół, mimo tego, że przywiązał się do rodziny Weasleyów, Gryfonów, czy kilku członków Zakonu, to jednak nikogo nie kochał. Tylko Syriusza. Czy gdyby nie on, Harry zdołałby tak bardzo zbliżyć się do Marco, Remusa, Evana, czy choćby Ślizgonów? Znał odpowiedź. Nie. Tym bardziej nie po tym, jak zdradzili go ludzie, którym w pewien sposób ufał.
Zresztą i tak jego i Toma dzieliło tylko to, że Harry ukazywał swe ludzkie oblicze przyjaciołom. Dla pozostałych był już przecież dokładnie taki jak mężczyzna. I tylko oni dwaj byli w stanie się zrozumieć, bez zbędnych pytań, tak do końca. Bo tylko Harry potrafił dostrzec coś więcej, niż przenikliwy chłód bijący z krwistego spojrzenia mężczyzny.
Wiedział, że gdzieś tam w środku, głęboko ukryte i stłumione, czai się jeszcze bijące serce, które być może uda mu się uwolnić. I w momencie, gdy o tym pomyślał, zawładnęło nim niezmierne pragnienie, by za wszelką cenę to właśnie uczynić.

+++

Siedział w gabinecie, ze skwaszoną miną przeglądając raporty dotyczące ostatnich posunięć Dumbledore'a, gdy w posiadłości rozległ się przerażający, rozpaczliwy krzyk. Uniósł brwi i odłożył papiery, próbując zlokalizować jego źródło. Wiedziony ciekawością, podążył mrocznymi korytarzami dworu w kierunku Sali Tronowej. Pchnął lekko ozdobne wrota, zaglądając do środka. Po chwili zamrugał i otworzył je szerzej, wchodząc do pomieszczenia. Widok jaki zastał po przekroczeniu progu należał do dość... niezwykłych. Nie żeby dziwił go widok torturowanych, wijących się w agonii ciał, to ostatnimi czasy stało się dla niego niemal codziennością. Dziwiła go tożsamość torturowanych dziś osób. Otóż przed podestem klęczeli wyraźnie niespokojni, noszący ślady użycia na nich bolesnych klątw, członkowie Wewnętrznego Kręgu. Szczególnie Lucjusz Malfoy sprawiał wrażenie wyjątkowo udręczonego i bynajmniej nie wyglądało na to, by miał to być koniec jego męki. Harry podszedł cicho do podwyższenia i rozsiadł się na swym tronie, obserwując całą sytuację z zainteresowaniem. Zastanawiał się co też śliczniutki przeskrobał, że zdołał tak bardzo rozwścieczyć Toma. Wbrew pozorom, członkom Wewnętrznego Kręgu uchodziło płazem naprawdę wiele rzeczy, gdyż Riddle, pomimo całej swej okrutnej natury, potrafił przymknąć oko na większość ich występków. Nie bez powodu zaliczali się przecież do grona najbardziej zaufanych, cieszyli się z tego powodu sporymi przywilejami. Po kilku kolejnych Cruciatusach, Voldemort cofnął się i usiadł obok niego, wciąż jednak celując różdżką w zakrwawionego mężczyznę.

- Co się stało?
- Ten głupiec zaprzepaścił kolejną akcję w Ministerstwie.
- Hmm, nasz Lu chyba nie ma szczęścia w ministerialnych misjach. - Harry zerknął na ledwo żywego blondyna, przypominając sobie mimowolnie nieudaną próbę zdobycia przepowiedni. - A o co dokładnie chodziło?
- Mieli zdobyć kilka starożytnych dokumentów - syknął, mierząc śmierciożerców wściekłym wzrokiem, na co ci skulili się jeszcze bardziej. - Jak mogli nie podołać tak prostemu zadaniu?
- Kto poszedł z Lucjuszem?
- Bella, Rabastan i Dołohow.
- Panie - jęknął Lestrange, na co Potter mentalnie uderzył głową w ścianę. Doprawdy, doświadczony sługa, a nie wie, że lepiej trzymać język za zębami? - Pojawili się aurorzy i...
- Crucio! - warknął Tom, zrywając się z miejsca. Najwyraźniej protest Rabastana zburzył resztki jego opanowania. - Mógłby pojawić się sam Merlin, nie interesuje mnie to. Poza tym nakazałem wam milczeć.

Voldemort zmrużył oczy, słuchając wrzasków śmierciożercy z wyraźną lubością. Najwyraźniej zdawały się go w jakiś sposób uspokajać, gdyż przerwał klątwę dopiero po upływie minuty, przenosząc lodowato obojętny wzrok na sponiewieranego Malfoya.

- Ostatnimi czasy stałeś się wysoce nieskuteczny, Lucjuszu. Najwyraźniej okres twej świetności minął, co równoznaczne jest w moim mniemaniu z tym, iż nie będziesz już więcej przydatny. Avada... 

Mortis zamarł na sekundę, po czym błyskawicznie, nie myśląc nad tym, co tak właściwie robi, zerwał się z tronu, chwytając dłoń Riddle'a. Przełknął niespokojnie, patrząc na to, jak mężczyzna odwraca powoli głowę, obdarzając go spojrzeniem godnym bazyliszka. Nie miał wątpliwości, że gdyby wzrok Voldemorta mógł zabijać, leżałby już martwy u jego stóp.

- Wybacz, Mistrzu - szepnął, pochylając pokornie głowę, by choć trochę udobruchać czarnoksiężnika. - Przepraszam za moją śmiałość, ale Malfoy nam się jeszcze przyda, mam wobec niego pewne plany.

"I lepiej żebym szybko naprawdę jakieś wymyślił, inaczej będzie ze mną źle", dodał w myślach.

- Niech będzie. - Głos Toma był zadziwiająco spokojny, co zwiastowało tylko jedno. Harry gorzko pożałuje swego czynu. - Jednakże jeśli znowu zawiedzie, poniesie konsekwencje. A ty wraz z nim.

Po tych słowach opuścił salę, na co śmierciożercy odetchnęli z wyraźną ulgą, rzucając Mortisowi nerwowe, współczujące spojrzenia. Jedynie Narcyza i Severus momentalnie znaleźli się przy nieprzytomnym już Lucjuszu. Harry machnął ręką na pozostałych, dając im znak, że nie mają się przejmować. Bo nie ma w zasadzie czym... prawda? Pokręcił głową nad swą głupotą. Oczywiście, że ma się czym przejmować. Zszedł z podwyższenia, zbliżając się do Snape'a i Malfoyów. Zmarszczył brwi, oceniając stan mężczyzny jako nienajlepszy. Całe jego ciało było we krwi, wypływającej z rozległych ran. Najwyraźniej te papiery były dość ważne, skoro Voldemort pokazał co potrafi. Och, dlaczego, no dlaczego musiał rozwścieczyć go jeszcze bardziej? I to z pełną świadomością... Wiedział, że spotka go coś niemiłego za postawienie się Lordowi przy sługach, lecz nie mógł dopuścić do śmierci tego człowieka. Był w końcu ojcem jego przyjaciela. Draco by mu nigdy nie wybaczył, a Ślizgoni oraz Marco, Evan, Tonks, Remus i bracia Weasley byli jedynymi osobami, które go w jakikolwiek sposób obchodziły. Reszta świata mogłaby równie dobrze nie istnieć, miał ich głęboko w poważaniu. Westchnął, spoglądając na Snape'a.

- Severusie, zabierz go do sali szpitalnej i doprowadź do porządku.

Mistrz Eliksirów skinął tylko głową i wyszedł, lewitując bezwładne ciało. Narcyza posłała Harry'emu wdzięczne spojrzenie, szepcząc ciche "dziękuję", po czym wybiegła za nim. Potter odwrócił się do pozostałych.

- Bella... - zamilkł na chwilę, patrząc w czarne oczy kobiety. - Daj mi znać, gdy tylko się obudzi. Jesteście wolni.

Opuścił salę, kierując się z powrotem do gabinetu. Na jego czole pojawiła się mała zmarszczka. Wydawało mu się, czy w oczach Lestrange dostrzegł coś na kształt.. troski? Niepokoju? Potrząsnął głową, prychając. Nie, to niemożliwe, musiało mu się zdawać. Bo niby dlaczego miałaby się nim przejmować? To wredna, popieprzona morderczyni. Wszedł do gabinetu, zatrzymując się jednak w progu.
W środku czekał na niego Riddle, a jego mina bynajmniej nie była zachęcająca. Harry po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna poczuł strach. Odetchnął głęboko i zamknął za sobą drzwi. Już po chwili klęczał u stóp mężczyzny, drżąc pod jednym z najsilniejszych Cruciatusów, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Bolało. Tak strasznie jak nigdy wcześniej. Zacisnął z całej siły dłonie, wbijając w nie paznokcie, rozpaczliwie starając się nie okazać słabości, gdyż doskonale wiedział, że to rozwścieczyłoby jego towarzysza jeszcze bardziej. Przygryzł mocno wargi, przebijając delikatną skórę. Poczuł ściekającą po brodzie stróżkę krwi. Po chwili, która wydała mu się wiecznością, ból minął. Nie mogąc już dłużej wytrzymać, podparł się na rękach, ciężko oddychając. Tom nie czekając na to, aż zdoła się uspokoić, podszedł do niego i chwycił go boleśnie za podbródek, przyciągając jego twarz do swojej i sycząc lodowatym głosem:

- Nigdy więcej nie waż się podważać mojego zdania.
- Tak, Mistrzu.

Voldemort zmrużył oczy i odepchnął go od siebie. Opuścił gabinet nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że osłabione, drobne ciało bezwładnie upadło, uderzając o podłogę. Dopiero, gdy Harry upewnił się, że jest sam, pozwolił sobie na bolesny jęk. Podczołgał się do fotela z trudem się na niego podciągając. Drżącą dłonią wyciągnął różdżkę i machnął nią, nalewając sobie szklaneczkę whisky, którą opróżnił jednym łykiem. Ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie udałoby mu się tego zrobić bez pomocy magii. Od razu napełnił kolejną. W zasadzie mogło być gorzej, lecz na wszelki wypadek i tak na razie lepiej nie będzie wchodził mężczyźnie w drogę. Po tym, co dzisiaj zrobił, to mogłoby się skończyć źle nawet dla niego. Znów jęknął boleśnie, mając nadzieję, że zostało mu kilka postcruciatusowych eliksirów.

+++

Czwórka Ślizgonów uważnie obserwowała swego nowego znajomego, jednakże jak dotąd Ryan nie dał im jakichkolwiek powodów do podejrzeń. Według wyczulonych umysłów młodych śmierciożerców, to właśnie samo w sobie je rodziło. Szczerze mówiąc, sami nawet dokładnie nie wiedzieli dlaczego, ale po prostu nie potrafili zaufać najnowszemu Wężowi. Postanowili czekać cierpliwie i nie spuszczać z niego czujnych spojrzeń. Tymczasem Moore wydawał się bardziej niż chętny, by dołączyć do ich zgranej paczki. Szczególnie upodobał sobie Draco i Harry'ego, co Blaise kwitował tym, że świadczy to o jego skrytych, masochistycznych skłonnościach. Theo również rzucał nowemu ukradkowe, rozbawione spojrzenia, nie mogąc się nadziwić, że z całej ich czwórki, ciągnie go akurat do najbardziej wrednych, złośliwych i sarkastycznych jej członków. Z kolei sami zainteresowani skwapliwie wykorzystywali zainteresowanie chłopaka, zdobywając o nim coraz to nowsze informacje. Siedzieli obecnie we trójkę w Pokoju Życzeń, popijając Ognistą i grając w pokera. Byli w trakcie rozgrywki, gdy Moore odłożył nagle karty. Spojrzeli na niego pytająco.

- Słuchajcie - podrapał się po karku, wyraźnie zakłopotany. - Mam do was pytanie.
- Taak?
- Wiecie, że sytuacja wygląda dość dziwnie. Wybraniec i syn śmierciożercy, który prawdopodobnie pójdzie w ślady ojca, przyjaciółmi...
- Do czego dążysz? - spytał Draco, zerkając przy tym na Harry'ego, który przyglądał się Ryanowi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Po której tak naprawdę jesteście stronie?
- Dlaczego cię to interesuje?
- Po prostu jestem ciekawy.
- Przykro mi, lecz twa ciekawość nie zostanie zaspokojona. - Potter spojrzał z powagą w niebieskie oczy. - I, tak na przyszłość, lepiej nie poruszaj tego tematu wśród Ślizgonów. My o tym nie rozmawiamy.
- Rozumiem.
- No mam nadzieję - sarknął Draco. - Czy teraz moglibyśmy wrócić do gry?
- Jasne.

Ryan speszył się, rezygnując z kolejnych pytań, choć Potter widział, że chłopaka coś męczy. Po około dwóch godzinach Draco wyszedł spotkać się z Pansy, więc Harry został sam z nowym, który rzucał mu ukradkowe spojrzenia. Otworzył kolejną butelką whisky, zastanawiając się kiedy chłopak pęknie. Nie musiał długo czekać.

- Harry?
- Hmm?
- Jesteś z-zupełnie inny niż myślałem, wiesz? - mruknął blondyn, któremu zaczynał się lekko plątać język. - Bo wiesz. Wszyscy sądzą, sze jesteś Złotym Chłopcem, wywa...wybawicielem. Rozpuszczonym dupkiem.
- Aha - Harry odchrząknął, unosząc z rozbawieniem brwi. - A nie jestem?
- Nie, nie - zapewnił go z zapałem. - To znaczy jesteś, wszyscy jesteście. Ale tak inaczej. W ogóle wszyscy jesteście fajni. Wcale nie sprawiacie wraszenia takich gnid.
- Aha - powtórzył Potter, dusząc w sobie śmiech.
- I wcale nie macie kijów w tyłkach.

Tym razem Harry parsknął, krztusząc się whisky. Spojrzał na Ryana załzawionymi oczyma, nie mogąc uwierzyć, że ten zwykle powściągliwy chłopak robi się pod wpływem alkoholu tak rozgadany i szczery. Gdyby wiedział, spiłby go wcześniej. Jaka szkoda, że Draco tego nie słyszy.

- I wiesz co? - Ryan pochylił się ku niemu, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Myślę, sze Dumbr... Dumbd... eee, dyrektor kłamał!
- A co takiego mówił?
- Że poddano cię kontl...kontroli i mam mieć na ciebie oko, bo prawdobo... yyy, prawdopodobnie manipulują tobą.
- Hmm - Potter wyprostował się, coraz bardziej zainteresowany. - Mówił coś jeszcze?
- No. I kazał mi wybadać, czy jestesz szmierciożersą.
- Zgodziłeś się?
- Nooo - mruknął, wybitnie niezadowolony. - Ale i tak mu nic nie powiedziałem. I nie powiem - zamyślił się na moment. - Nie lubię go. Nie uważasz, sze ma za długą brodę?
- Na pewno nic mu nie powiedziałeś?
- O brodzie? - zdziwił się. - Nie. Wąsy tesz ma za długie. Te jego dropsy się do nich kleją.
- Tak, tak, ma za długie - Potter wywrócił oczami. - Ryan, skup się! Na pewno nic mu o mnie nie powiedziałeś?
- Nie. I jest zły, bo ten jego szpieg tesz się za dobsze nie spisuje.
- Taa - Harry mimowolnie uśmiechnął się złośliwie, myśląc o Snapie. Zaraz jednak stężał, słysząc kolejne słowa Moore'a
- Na Snape'a tesz naszekał.
- Ryan - Potter nerwowo zacisnął dłoń na materiale szaty. - Też? To znaczy, że jest jakiś szpieg oprócz Snape'a?
- No, jakiś niby szmierciożersa jest jego kapusiem.
- Jak się nazywa?
- Jak to było... o, wiem! Thompson.
- Michael Thompson?
- Taa - mruknął sennie. - A co, znasz go?
- Powiedzmy. Jesteś pewny, że to on?
- Tak. Brzydki jest.
- No to pięknie - mruknął pod nosem.

Oczywiście, że Harry kojarzył tego mężczyznę. To pracownik ministerstwa, który niedawno dołączył do grona śmierciożerców. Potter miał cholerne szczęście, że akurat wtedy nie było go na inicjacji. Musi działać natychmiast, liczyła się każda sekunda. Spojrzał na przysypiającego Ryana, rzucając na niego dla pewności zaklęcie usypiające i opuścił Pokój Życzeń, kierując się do lochów. Pędził przed siebie, nie zwracając uwagi na uskakujących przed nim w popłochu uczniów, przyciągając zaciekawione spojrzenia. Co takiego musiało się stać, że zwykle spokojny, wyniosły Potter gna przez korytarze niczym burza? Tymczasem chłopak rozmyślał gorączkowo. Sam nie mógł opuścić w tym momencie Hogwartu, by uprzedzić Toma, a nie miał chwili do stracenia, gdyż właściwie tylko cudem był fakt, że mężczyzna nie odkrył jeszcze jego tożsamości. Wpadł do gabinetu Snape'a, który spojrzał na niego z wyraźną irytacją.

- Potter! Czy choć...
- Szpieg! - warknął, przerywając mu.
- Ach, pan Potter uświadomił sobie, że jestem szpiegiem. Jakże błyskotliwie z pana strony. Czy jest coś jeszcze o czym...
- Nie ty! - Znów mu przerwał, niecierpliwie tupiąc. - Inny.
- O czym ty mówisz, Mortis? - Snape zmarszczył brwi. - Mógłbyś jaśniej? Jaki znowu szpieg?
- Dumbledore ma szpiega wśród śmierciożerców.
- Słucham? Nic o tym nie wiem.
- To Michael Thompson, niedawno naznaczony.
- Starzec nie wspominał mi o nim. Jeżeli to prawda... Niedobrze, bardzo niedobrze.
- Musisz na siebie uważać, Snape! Wiesz, co to oznacza, prawda?
- Nie musisz mi tego mówić, Potter. Uprzedź o całej sytuacji Morvanta, ja tymczasem udam się poinformować Czarnego Pana.
- Oczywiście. Dołączę do was, gdy tylko będę mógł.

Nie zwlekając dłużej, opuścił gabinet, wracając po krętych schodach z powrotem na górę. Spieszył do komnat Alexandra, rozmyślając przy okazji o tym, że Riddle chyba ostatnio zaniedbuje monitorowanie myśli swych sług. Ech, to będzie długa noc...

2 komentarze:

  1. Witam,
    więc naprawdę Rayan miał ich szpiegować, Riddle się wściekł jak Harry mu się sprzeciwił...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    rozdział wspaniały, więc jednak naprawdę Rayan miał ich szpiegować, no i jak Riddle się wściekł jak Harry mu się sprzeciwił... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń