niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział VII


- Że co robiłeś?!

Marco był wściekły. Przez dwie godziny szukał chłopaka, który nagle gdzieś zniknął, a teraz dowiaduje się, że ten wybrał się na pogaduszki z facetem, który wielokrotnie próbował go zabić! Gdy znalazł pogrążonego w myślach Pottera, siedzącego na ławce w ogrodzie, nawet nie podejrzewał, że ten dureń mógł zrobić coś tak głupiego. Oczywiście chłopak przyznał się do swego postępku dopiero po powrocie do Black Manor. Od tamtej pory, a było to już dobrych kilkadziesiąt minut temu, kłócili się zażarcie. Marco był pewny, że gdyby nie zaklęcia nałożone na dom, ich wrzaski można by usłyszeć w promieniu co najmniej kilku mil. Żaden z nich nie miał zamiaru odpuścić, jednakże to Harry w końcu nie wytrzymał, postanawiając zażegnać spór.

- Oj, daj już spokój... - mruknął, próbując przytulić się do wampira. - Przecież nic mi nie zrobił.
- Ale mógł! - Nagara odepchnął chłopaka od siebie, wbijając w niego wściekły wzrok. - Naprawdę jesteś tak tępy?!
- Obiecał, że mnie nie skrzywdzi...
- Obiecał...?!
- A później było już za późno, nie mogłem odejść.
- Merlinie... Jak można być takim idiotą?
- Marco...
- To Voldemort! Cud, że jeszcze żyjesz!
- Nie rozumiem dlaczego jesteś tak bardzo zły...
- Na Merlina, Harry - Marco położył dłonie na ramionach chłopaka, pochylając się i patrząc mu w oczy. - Zniknąłeś nagle, nie mówiąc nikomu ani słowa. Znalazłem cię na tyłach domu, siedzącego na ławce, patrzącego pustym wzrokiem w przestrzeń. Nic do ciebie nie docierało, powiedziałeś tylko, że chcesz do domu. Co ja miałem sobie myśleć? A teraz, gdy nareszcie udało mi się wydusić z ciebie prawdę, ty oznajmiasz mi, że rozmawiałeś sobie z największym czarnoksiężnikiem od wieków, którego priorytetetowym celem jest pozbawienie cię życia. I ty pytasz dlaczego jestem zły? Martwię się o ciebie, ty mały kretynie! Naprawdę tak trudno to zrozumieć?
- Och... - Potter zagryzł wargę i zażenowany spuścił wzrok. - Przepraszam, ja... nie pomyślałem.
- Właśnie. Nie pomyślałeś. - Nagara puścił go, podchodząc do barku i nalewając sobie sporą porcję Ognistej. - Cóż, stało się. Może przynajmniej powiesz mi o czym rozmawialiście?
- Złożył mi propozycję.
- Tego się akurat domyśliłem, Harry - Marco znów się zirytował. - Nie jestem idiotą, wiesz? To logiczne, że Voldemort nie miał zamiaru sobie z tobą poplotkować.
- Nie uważam cię za idiotę!
- Więc przejdź w końcu do rzeczy.
- Nie będziesz zadowolony.
- To cudownie, że nareszcie zainteresowałeś się moim samopoczuciem, jednak wolałbym, byś już to z siebie wydusił.
- Mam zostać jego prawą ręką.
- Słucham? - dłoń wampira zastygła w połowie drogi do ust. - Zgodziłeś się?
- Nie - Harry pokręcił głową. - Dał mi czas do namysłu.
- I co masz zamiar z tym zrobić?
- Nie mam pojęcia... - westchnął, opadając na kanapę. - Z jednej strony wszystko we mnie krzyczy: to twój wróg, uciekaj! Ale z drugiej... coś mi mówi, że mam się zgodzić, że moje miejsce jest przy nim. A ty jak myślisz?
- To Voldemort, Harry.
- Ja wiem, ale... - jęknął, kryjąc twarz w dłoniach. - Co ja mam zrobić?
- Nie wierzę. - Marco zmrużył oczy. - Ty naprawdę to rozważasz.
- Ja wiem jak to brzmi. Tylko, że to tak...
- Kuszące?
- Tak. Niewłaściwe, okropne i absurdalne, ale kuszące.
- Nie mam już na ciebie siły - wampir pokręcił głową z wyraźną rezygnacją. - Nie wiem jakim cudem jedną rozmową sprawił, że w ogóle zastanawiasz się nad przyjęciem jego propozycji, ale proszę cię, przemyśl to dobrze.
- Cholera, dlaczego to wszystko musi być takie poplątane?! Nie wiem nawet ile mam czasu. Marco, pomóż...
- Przykro mi. Musisz sam wybrać. Nie będę przed tobą ukrywał, że nie podoba mi się ten pomysł, ale decyzja należy tylko i wyłącznie do ciebie.
- To takie trudne.
- Pamiętaj, że ten wybór zaważy na całym twoim życiu, Harry. I choć nie popieram Dumbledore'a - Marco wymówił nazwisko dyrektora z wyraźnym wstrętem - nie oznacza to, że zgadzam się w wyborami Czarnego Pana. Ach! I chcę z nim najpierw porozmawiać
- Hmm...? - Harry wytrzeszczył oczy. - Po co?
- A jak myślisz? Nawet jeśli się zgodzisz, to sądzisz, że od tak pozwolę ci do niego iść?
- Marco... to Czarny Pan.
- Może być nawet samym Merlinem. Nie puszczę cię, dopóki nie poznam dokładnych jego zamiarów.

Potter parsknął, a całe napięcie jakby gdzieś uleciało. Ojcowanie zupełnie nie pasowało do Nagary. Spojrzał na mężczyznę, czując się strasznie głupio. W tym całym zamieszaniu nawet nie przyszło mu do głowy, że ten może martwić się jego zniknięciem. Dlaczego najpierw myśli, a dopiero później robi? Najwyraźniej wciąż pozostały w nim pewne gryfońskie cechy. Nagle Harry przypomniał sobie, że musi uprzedzić Nagarę o jeszcze jednej, dość istotnej sprawie.

- Ach, byłbym zapomniał! Jutro mają odwiedzić nas Draco, Blaise i Theo.
- Jesteś niesamowity - Marco przez chwilę patrzył na niego, a w szafirowych tęczówkach pojawił się wesoły błysk. Mimowolnie się roześmiał, nie mogąc nadziwić się, jak zmienny potrafi być ten chłopak. - Mistrzowska zmiana tematu. Czego chcą?
- Wpadli na pomysł jak zorganizować ponowny przydział, ale twierdzą, że muszą to z tobą omówić.
- Aaa... W takim razie zgoda. - Zerknął na zegarek. - Zmykaj już spać, Snape nie odpuści ci porannej lekcji eliksirów.
- Ok, idę już idę - Harry wspiął się na palce i musnął usta wampira. Po chwili mężczyzna pociągnął go w górę, tak, by chłopak objął go w pasie nogami i wymruczał między pocałunkami:
- Wiesz, doszedłem do wniosku, że możesz spać u mnie - podążył do sypialni z rozbawionym Potterem na rękach. - Musisz mi wynagrodzić cały dzisiejszy stres.

+++

Albus Dumbledore krążył nerwowo po gabinecie, nie zważając na skrzeczenie, zirytowanego zachowaniem swego pana, Fawkesa. Błękitne, zwykle wesołe oczy staruszka, nabrały poważnego wyrazu, a pokryta zmarszczkami twarz wykrzywiła się w niespokojnym grymasie. Powodem frustracji starszego człowieka były zupełnie niespodziewane i przede wszystkim bardzo niepożądane okoliczności, które mogły zniweczyć cały, misternie ułożony, dokładnie opracowany plan. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, dyrektorowi zdarzyło się stracić kontrolę nad biegiem wydarzeń. I to w tak istotnej sprawie! Musiał odzyskać Pottera za wszelką cenę, od tego chłopaka zależały losy wojny, a ktoś taki jak Albus Dumbledore nie mógł pozwolić sobie na porażkę. A już na pewno nie w walce z tak osobliwym przeciwnikiem, jakim był Tom Riddle.

Ach, Tom, cierń w jego oku. Od tylu lat wchodzący mu w drogę, zagrażający skonstruowanej przez Albusa wizji świata idealnego...

Tak. Zdecydowanie musi odzyskać Pottera. Pytanie tylko jak. Chłopak nagle zaczął stwarzać problemy, stracił do niego zaufanie, a stwierdzenie, że w obecnej sytuacji byłoby to dyrektorowi nie na rękę, zdawało się sporych rozmiarów niedopowiedzeniem. Dumbledore po prostu nie mógł sobie pozwolić na utratę głównej broni w walce z Voldemortem. Dobrą taktyką wydawało się przekonanie do siebie opiekuna Złotego Chłopca oraz trzymanie mężczyzny blisko siebie. Że też zdążył już obsadzić stanowisko nauczyciela Obrony! To znacznie ułatwiłoby mu zadanie. Ale trudno, będzie musiał znaleźć inne wyjście. W zasadzie miał już nawet pewien pomysł. Jednak czy Nagara się zgodzi? Istotnym utrudnieniem, które wyjątkowo Albusa irytowało, był również fakt, że ów mężczyzna pojawił się jakby znikąd. Wysłał wielu szpiegów, zdobywał nowych informatorów... Wszystko na nic! Każdy z nich wracał z tą samą odpowiedzią: nie mógł znaleźć na jego temat absolutnie żadnych informacji.

Dumbledore usiadł ciężko w fotelu za biurkiem i odruchowo poprawił okulary połówki, zsuwające się na czubek haczykowatego nosa. Po chwili jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.

- Proszę. - Przywdział szybko na twarz, doskonale wszystkim znaną, maskę dobrotliwego staruszka. - Cóż cię do mnie sprowadza, mój chłopcze?
- Daj spokój, Albusie - Mistrz Eliksirów skrzywił się na nazwanie go "chłopcem".
- Och, nie bądź taki drażliwy, Severusie. Czy nie powienieneś być teraz w Black Manor?
- A i owszem, jednak opiekun pana Pottera prosił mnie o przekazanie dość, przynajmniej jego zdaniem, pilnej wiadomości. Doprawdy, pomyślałby kto, że nie mam innych rzeczy do roboty, niż służenie temu imbecylowi za posłańca. Jakby niewystarczającym powodem do niezadowolenia było niańczenie jego durnego podopiecznego. Gdybym nie musiał zabrać z Hogwartu kilku rzeczy w ogóle bym się nie fatygował.
- Severusie. Wiem, że nie przepadasz za panem Potterem - Snape prychnął - ale czy mógłbyś przejść już do rzeczy?
- Oczywiście. Pan Nagara żąda spotkania. "Prosił" bym poinformował cię, iż wraz z tym głupim bachorem, odwiedzą cię jutro w godzinach porannych.

Profesor obserwował uważnie Dumbledore'a, w którego oczach błysnęło zadowolenie. Snape znał staruszka dużo lepiej, niż ten myślał, dlatego też nie umknęło mu dziwne napięcie dyrektora, które ustąpiło po przekazaniu wiadomości o spotkaniu. Pożegnawszy się, opuścił gabinet. Najwyraźniej staruch coś kombinował, co oznacza, że jak najszybciej powinien uprzedzić Marco i Ha... Pottera, by mieli się na baczności. Skrzywił się. Kiedy Gryfon stał się dla niego Harrym? Przecież spędził w jego towarzystwie zaledwie tydzień! Och, no dobrze, więcej niż tydzień. Przez zaklęcie spowolnienia czasu, rzucane przez opiekuna chłopaka, Mistrz Eliksirów, chcąc nie chcąc, spędził w towarzystwie Pottera i Nagary około miesiąca. Niechętnie musiał przyznać, iż był to miesiąc niezwykle owocny. Lekcje oklumencji okazały się niepotrzebne, więc Snape mógł spokojnie obserwować swych towarzyszy. Udzielał również Potterowi korepetycji z eliksirów, których Marco szczerze nie znosił, dlatego z ulgą przyjął ofertę Severusa. Często się także pojedynkowali i ćwiczyli podstawy szermierki, bez której znajomości nie sposób było wkupić się w łaski arystokracji, gdyż dziedzina ta stanowiła jedną z podstawowych nauk szlachetnych rodów. Snape musiał gruntownie zrewidować swe poglądy na temat Gryfona, bowiem ten okazał się inteligentnym, pojętnym uczniem. Komentarze chłopaka oraz zadawane przez niego pytania były nadzwyczaj trafne. To znacznie ułatwiło profesorowi misję, którą sobie wyznaczył. Im więcej czasu ze sobą spędzali, tym bardziej wyglądało na to, że Potter zaczął go tolerować, a może i nawet odczuwać nikłą sympatię. Któż go tam wie. W każdym razie Snape czuł się zabezpieczony na przyszłość, która malowała się w zdecydowanie czarnych barwach dla jasnej strony. Wciąż przechodził go dreszcz, na wspomnienie tego, jak okrutny i bezwzględny potrafi być ten chłopak. Już teraz większość nowo zwerbowanych śmierciożerców to przy nim bezradne miernoty. Co będzie, gdy za wyszkolenie go weźmie się sam Lord? Severus miał dziwne wrażenie, że już niedługo Czarodziejską Anglią będzie władał nie jeden, ale dwóch Czarnych Panów. Dobrze, że zdążył wybrać właściwą stronę. Dotarł w końcu do punktu aportacyjnego i już po chwili stał w salonie na Grimmauld Place. Podszedł do barku i nalał sobie Ognistej, po czym ruszył do sali treningowej, gdzie spodziewał się zastać współdomowników. Nie mylił się, Potter właśnie ćwiczył nowe zaklęcia, pod czujnym okiem Nagary. Tak swoją drogą, Snape'a niezmiernie ciekawiło, jakim cudem mężczyźnie udało się ściągnąć Namiar z różdżki chłopca. Gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia, Marco i Harry przerwali trening, zbliżając się do niego.

- I jak poszło? - zapytał Marco. - Mam nadzieję, że nie miałeś problemów?
- Skądże. Miejcie się jednak na baczności, starzec coś kombinuje.
- A czy kiedyś było inaczej? - prychnął Gryfon. - Ten manipulator knuje coś przez całe życie.
- Mimo wszystko lepiej nie lekceważyć przeciwnika.
- No tak, ma pan rację.
- Czy ja się przesłyszałem? - Snape uniósł brew. - Złoty Chłopiec przyznał rację znienawidzonemu nietoperzowi? Proszę, proszę.
- Wielkie mi co. - Potter przewrócił oczami, przenosząc wzrok na wampira. - Marco, załatwiłeś już wszystko?
- Oczywiście. Jeśli coś pójdzie nie po naszej myśli, rozpęta się małe piekło. - Nagara wyszczerzył się radośnie.

Mistrz Eliksirów miał wrażenie, że mężczyzna nie miałby absolutnie nic przeciwko, gdyby wybuchł chaos. Pokręcił tylko głową i udał się do laboratorium. Miał jeszcze do zrobienia kilka eliksirów dla Voldemorta.

+++

Kamienna chimera, strzegąca wejścia do gabinetu Dumbledore'a, odsunęła się na ich widok, więc spokojnie wspięli się po kręconych schodach i, uprzednio zapukawszy, weszli do pomieszczenia. Dyrektor na ich widok podniósł się zza biurka i uśmiechnął dobrotliwie, wskazując, by zajęli miejsca naprzeciw niego.

- Ach, moi drodzy, jesteście już! Cóż was do mnie sprowadza? - Machnął różdżką, a na blacie pojawiły się filiżanki i parujący imbryk. - Może herbaty?

Potter poczuł, że robi mu się niedobrze na fałszywą słodycz w głosie profesora. Sądząc po minie, Marco myślał dokładnie to samo. Wampir sięgnął po filiżankę i bez pośpiechu wsypał do gorącego płynu dwie łyżeczki cukru. Następnie zamieszał i dopiero wtedy odpowiedział na pytanie Dumbledore'a.

- Witam, dyrektorze. Przybyliśmy tu z pewną ważną sprawą.
- Och, chyba nie stało się nic złego?
- Ależ skąd.
- Cieszy mnie to bardzo. Ale nim przejdziemy do rzeczy, proszę, powiedzcie mi jak sobie radzicie?
- Nadzwyczaj dobrze - wargi Pottera wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu. - Jak to miło, że się pan o nas martwi.
- Och, to chyba oczywiste, moi drodzy - dyrektor zignorował wyraźną drwinę. - Może dropsa?

Marco zakrztusił się pitą właśnie herbatą. Harry był przyzwyczajony do tego typu wyskoków starca, więc pokręcił tylko głową i litościwie poklepał swego opiekuna po plecach. Gdy wampir w końcu doszedł do siebie, spojrzał z niedowierzaniem na Dumbledore'a.

- Nie, dziękuję. Możemy już przejść do istoty naszego spotkania?
- Tak, tak. Więc co was do mnie sprowadza?
- Doszły mnie słuchy, jakoby Tiara Przydziału nie działała poprawnie i przydzielała uczniów nie tam gdzie pasują, ale tam, gdzie ci sobie zażyczą. Uważam, iż to niedopuszczalne.
- Ależ, drogi chłopcze - na ustach profesora zagościł pobłażliwy uśmieszek. - To przecież absurd!
- Jest pan pewien, dyrektorze?
- Oczywiście. Tiara Przydziału jest absolutnie nieomylnym artefaktem. Zostawili nam ją w spadku sami założyciele.
- Dziwne. Otóż Harry przyznał mi się, że zakładając Tiarę nie dał jej nawet dojść do głosu, tylko od razu narzucił, by przydzieliła go do Gryffindoru.
- Tak, nasz Harry wspominał mi coś o tym na swym drugim roku. Jednakże, patrząc na tamte wydarzenia, jej wybór okazał się niezwykle trafny.
- Tak pan sądzi?
- Gdyby Harry nie był prawdziwym Gryfonem, nigdy nie wyciągnąłby z Tiary Miecza Gryffindora.
- Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią. Znam dobrze historię i wiem, że Miecz Gryffindora może pojawić się u osoby tego godnej, jeśli ta potrzebuje jego pomocy. Nigdzie za to nie zauważyłem, by warunkiem tego była przynależność do Domu Godryka. A może się mylę?
- Cóż - dyrektor zacisnął wargi w wąską linię. - Wciąż nie rozumiem powodu waszej wizyty.
- Jako opiekun Harry'ego uważam, iż to co zrobił jest co najmniej nieodpowiednie. Zachował się jak rozwydrzony bachor, co absolutnie nie przystoi głowie arystokratycznego rodu. Domagam się, by potwórnie przeszedł Ceremonię Przydziału.

Chłopak spoglądał z udawaną powagą na swego dawnego mentora, mając w duchu niemały ubaw, gdyż ten wyglądał jakby był na skraju wybuchu. Szybko jednak opanował się i rzekł swym zwykłym, spokojnym głosem:

- Obawiam się, że to niemożliwe. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by ktokolwiek nakładał Tiarę więcej niż jeden raz.
- Mimo wszystko nalegam.
- Przykro mi, nie mogę wam pomóc.
- Skoro tak... - Marco wykonał ruch jakby miał zamiar wstać. - Dobrze jednak zrobiłem szykując tę informację dla Proroka. Jestem pewny, że do wieczora zdążą ją opublikować, a Ministerstwo zareaguje odpowiednio i powtórna ceremonia będzie konieczna dla wszystkich roczników. Swoją drogą, zbadają też pewnie, jakim cudem mogło dojść do zaniedbania takiego stopnia.

Dyrektor zbladł. Niepotrzebne mu było tego typu zamieszanie. Zdecydowanie, po zeszłym roku, dość miał już węszącego i wtrącającego się we wszystko ministra. Brakowałoby mu jeszcze, nie daj Merlinie, kolejnego Inkwizytora. Szczególnie teraz, gdy Voldemort obsadził wiele ministerialnych stanowisk swoimi ludźmi i stanowi coraz większe zagrożenie. Poza tym... co mu szkodzi? Chłopak niezaprzeczalnie jest Gryfonem, więc to będzie tylko formalność. A jeśli wyrazi zgodę, może ponownie zaskarbi tym sobie jego przychylność. Pozbierał się szybko, znów przywdziewając na twarz maskę dobrotliwego staruszka.

- Och, to wywołałoby tylko zbyteczny zamęt. Po krótkim zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to w zasadzie żaden problem.
- Cudownie, dyrektorze. Kiedy więc odbędzie się przydział?
- Oczywiście na uczcie powitalnej, zaraz po pierwszakach.

Potter wykrzywił wargi w złośliwym grymasie. Głupi staruch nawet nie podejrzewa, że właśnie podpisał na siebie wyrok. Podniósł się z miejsca i wyszedł, posyłając wampirowi znaczące spojrzenie. Dyrektor poprosił, by Nagara został jeszcze chwilę. Harry przysiadł u stóp schodów, czekając cierpliwie na swego opiekuna, który dołączył do niego kilkanaście minut później. Był wyraźnie rozbawiony.

- Co się stało?
- Nie tutaj, porozmawiamy w domu.

Ruszyli szybko na błonia i do Zakazanego Lasu, skąd deportowali się do salonu Black Manor.

- No? - Harry popędzał wampira. - Dalej, mów!
- Po pierwsze: wysłuchałem przemowy dotyczącej przydziału. Cytuję: to będzie doprawdy jedynie formalność. Nasz Harry to przecież Gryfon z krwi i kości! Ledwo udało mi się powstrzymać wybuch śmiechu.

Potter tymczasem chichotał w najlepsze. Jeszcze trochę i zacznie mu być żal staruszka. Nagara po chwili kontynuował:

- Po drugie: zaproponował mi członkostwo w Zakonie Feniksa.
- Żartujesz!
- Poważnie. Powiedziałem mu, że to przemyślę.
- Niewiarygodne. Chwyta się już chyba wszelkich możliwych sposobów, by odzyskać nade mną choć odrobinę kontroli.
- No tak, boi się, że straci swą broń przeciwko Voldemortowi. A właśnie! Podjąłeś już decyzję?
- W zasadzie... - zawahał się na moment. - Tak.
- I...?

W tym momencie do pomieszczenia wkroczył Snape, więc Marco posłał Potterowi znaczące spojrzenie, dając mu do zrozumienia, że porozmawiają o tym później. Zrelacjonowali Mistrzowi Eliksirów przebieg spotkania, co ten skwitował prychnięciem i złośliwym uśmiechem.

- Biedny starzec. Jeszcze dostanie na uczcie ataku serca, gdy jego Złoty Chłopiec Gryffindoru wyląduje w Slytherinie.
- Ja tam nie mam nic przeciwko. Jeżeli wykończy się sam, ja nie będę musiał tego robić.
- Czyżbyś miał w planach pozbycie się dyrektora, Potter? Znudzili ci się mugole?
- Mugole... są nudni, żałośni. Widząc magię nawet nie próbują się bronić.

Nauczyciel spojrzał uważnie na Gryfona. Więc doszło już do tego, że chłopak uważa niemagicznych za gorszych, niegodnych nawet, by się nimi bawić. Tylko patrzeć jak zacznie tępić szlamy. Interesujące.
Tymczasem Harry jakby odgadł myśli profesora, bo odezwał się:

- Taak, mugole nie są warci mojej uwagi. Szlamy jednak mogą się na coś przydać. Uważam, że można dobrze wykorzystać tkwiący w niektórych potencjał.

Po tych słowach opuścił salon, kierując się w stronę biblioteki. Snape spojrzał pytająco na Marco.

- Nie pytaj, nie wiem - mruknął i podążył za swym podopiecznym.

Mężczyzna został sam. Patrzył przez chwilę przez okno, na ruchliwą ulicę, pełną spieszących gdzieś ludzi. Potrząsnął głową i opadł na kanapę, pogrążając się w myślach.

3 komentarze:

  1. Witam,
    cudowny rozdział, zastanawia mnie czy Snape wie o propozycji Riddla złożonej Harremu, tak ten rok zapowiada się ciekawie, już w pierwszy dzień będzie niespodzianka..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuuudowny!!! Z każdym rozdziałem coraz trudniej mi się oderwać od czytania. Weny, weny i jeszcze raz weny! Pozdrawiam, Lolitka69 :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    och rozdział jest cudowny, ten rok zapowiada się ciekawo, już w pierwszy dzień będzie niespodzianka... zastanawia mnie czy Snape wie o propozycji Riddla dla Harrego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń